Rozdział 10

Porządkował biurko, gdy rozległo się gwałtowne pukanie do drzwi. Wiedział kto to. Przychodził co przerwę. Ale nie chciał dać mu szansy na kolejną prowokację. Wolał myśleć, że przynajmniej niektóre fragmenty nieszczęsnego reportażu były szczere i nie miał ochoty, by szanowny autor odarł go z resztek złudzeń co do własnej osoby.

– Odejdź, Piotrowski – powiedział w kierunku drzwi, które otworzyły się cicho.

– Słyszałem, że złożył pan wymówienie...

Uniósł głowę i popatrzył na niego, ale nic nie odpowiedział. Był dość blady, miał podkrążone oczy, a kołnierzyk zazwyczaj idealnie wyprasowanej koszuli tym razem był nieco pognieciony. Dominik westchnął, widząc go w takim stanie. Czy to on doprowadził go do tego?

– To prawda? Chce pan odejść?

– Powiedziałbym, że nie zostawiłeś mi wyboru.

– O co ci chodzi? – zapytał, marszcząc brwi. – Nie chciałem przecież żebyś miał kłopoty. Poza tym, to mój ostatni rok tutaj. Nie lepiej pomęczyć się jeszcze trochę? Kto nas będzie uczył w tym czasie? Nie będzie łatwo znaleźć nowego chemika za pięć dwunasta...

Popatrzył na niego jak na idiotę. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego co zrobiłeś? Nie, nie będę czekał pół roku w strachu, że dostanie dyscyplinarkę za uwodzenie ucznia, jak ktokolwiek połączy kilka faktów z twojego reportażu. Właściwie, to co chciałeś nim osiągnąć?!

Milczał. Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Myślał, że wszystko zawarł w reportażu. Jak widać nie. Albo niewystarczająco jasno.

– Nie wiem. Ja... Opisałem, co czułem. Tam znajdziesz odpowiedź na swoje pytanie. Franek ciągle zastanawia się, czemu Kowalski go pociąga, choć nie powinien. Czuję to samo. Ciągle ta myśl zaprząta moją głowę, ot co...

– I musiałeś podzielić się tą myślą z całą szkołą?!

– Inaczej nie wysłuchałbyś mnie. Unikałeś spotkania ze mną sam na sam. Poza tym, nikt nie domyśli się, że to o tobie. Bo i jak? Co najwyżej pomyślą, że to wytwór mojej fantazji!

– To jest wytwór twojej fantazji, Dominik.

– Nie wszystko. A na pewno nie błysk podniecenia w twoich oczach. – Podszedł bliżej. – Nie wmówisz mi, że czegoś takiego nie było. Przygarnąłeś mnie do siebie w tańcu. To nie jest wytwór mojej fantazji.

Jedno musiał mu przyznać na pewno. Chłopak wzbudzał w nim skrajne emocje i panowanie nad sobą, umiejętność, którą jak mu się zdawało, opanował do perfekcji, diabli brali. Był jednocześnie wściekły za rozpowszechnienie nieszczęsnego reportażu, za tę jego bezczelność, rozczarowany że Dominik zachował się tak egoistycznie, zaszokowany śmiałością jego fantazji, a z drugiej strony podziwiał go za odwagę, za to że nie było dla niego rzeczy niemożliwych. Za to, że tu przyszedł. Nie umiał go wyrzucić, chociaż wiedział, że powinien. Przebywanie z nim sam na sam mogło się skończyć różnie. Podobał mu się jego upór, jego przekonanie że osiągnie każdy cel. Jemu, Łukaszowi Ułańskiemu, w pewnym momencie życia zabrakło tej siły. I tak, Piotrowski miał rację, chociaż do tej myśli nie chciał się przyznać nawet przed sobą i to go irytowało najbardziej.

– Popełniłem błąd – odparł cicho.

Dominik pokręcił głową. Nie chciał myśleć, że to błąd. Zbyt często rozpamiętywał tamten moment, by teraz pomyśleć, że to była chwila słabości, coś, co nie powtórzy się już nigdy więcej. Znów zrobił krok do przodu, lecz przystanął i westchnął, przymykając oczy. Co miał zrobić? Co dałoby mu jakiś atut? Zwilżył usta i otworzył je, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale żaden dźwięk nie opuścił krtani. Co miał mu powiedzieć? Że go pragnie?

– Idź już, proszę. – Ułański wstał i skierował się w stronę zaplecza. – Muszę uporządkować odczynniki, to mój ostatni dzień w tej szkole. Ta rozmowa i tak donikąd nie doprowadzi. Myślę, że więcej się nie spotkamy.

Nie. Nie, nie, nie! Tego Piotrowski nie mógł przyjąć do wiadomości. Zrobił kolejny krok. Nie zamierzał wyjść. Nie zamierzał tak zapamiętać swojego nauczyciela. „Proszę, nie odchodź" pomyślał, słowa jednak utknęły mu w gardle. Jak miał go przekonać?

– W porządku. Odejdź. Przynajmniej nie będziesz już moim nauczycielem i gadka o tym, że uwodzisz ucznia nie będzie mieć znaczenia. – Mimo hardych słów, bał się że odejście Ułańskiego nie wiąże się z tym, co właśnie powiedział, a ze zniknięciem z jego życia. Całkowitym.

W odpowiedzi spojrzał na niego z dziwnym smutkiem w zmęczonych oczach.

– Żegnaj, Dominik – powiedział tylko i zniknął na zapleczu.

– Nie! – krzyknął za nim, wchodząc na zaplecze. Po raz pierwszy w życiu czuł ogarniającą bezsilność, jakby coś paraliżowało jego ciało i umysł. Po raz pierwszy się... bał? – Skoro mamy już nigdy więcej się nie zobaczyć, skoro nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego, powiedz mi przynajmniej dlaczego. Przecież moglibyśmy znów spotkać się w klubie...

Westchnął cicho i odstawił odczynnik z powrotem na półkę.

– Spotkaliśmy się w klubie już o jeden raz za dużo. Pytasz czemu? Bo ci zaufałem. Bo potraktowałem jak dorosłego, a ty to zniszczyłeś, próbując ciągle przekraczać granice. Tak, jestem gejem, chociaż przecież to wiesz. Ale to nie znaczy, że rzucam się na każdego kto okaże mi zainteresowanie. Nie oznacza, że pozwolę sobie na coś więcej z uczniem. Nie oznacza też, że chcę być głównym bohaterem czytanej przez całą szkołę fantazji erotycznej.

Znów zabrakło mu słów. Co miał powiedzieć? Czyżby naprawdę zaprzepaścił wszystko dziecinnymi posunięciami? Czy to, co uważał za dojrzały krok, było jedynie jak podwórkowa zabawa?

– Ja... masz rację. – Zerknął na chemika. – Źle się zachowałem. Chciałem dobrze, a tylko... Po prostu odkąd zobaczyłem tam pana – uzmysłowiwszy sobie własną infantylność, nie umiał już mówić do niego na „ty" – nie umiem zapomnieć o naszym tańcu... O panu. To nie jest zabawa, czy gierka. Naprawdę.

Ułański wziął głęboki wdech. Nie miał pojęcia, czy Dominik jest tak świetnym aktorem, czy naprawdę czuł wszystko o czym właśnie mówił. Stał przed nim skruszony i zdruzgotany. Nie z tą minką niewiniątka, którą przybierał gdy napsocił. W pierwszym odruchu chciał go serdecznie przytulić.

– Przepraszam. Nie przyszło mi do głowy, że w ten sposób to odbierasz. – Ukrył twarz w dłoniach. – Faktycznie chyba nie mam daru do pracy z młodzieżą.

Czyżby naprawdę czuł coś więcej do mężczyzny? Aż do teraz nie był pewien, myślał że fascynacja wzięła się z chęci spróbowania czegoś nowego. Ale to mógł sprawdzić w każdym klubie bez wysiłku.

– Ma pan dar do budzenia w młodzieży biseksualnej strony – zażartował z lekkim, nieco krzywym, uśmiechem. – To nasze ostatnie spotkanie sam na sam, prawda? Więcej sytuacji takich nie będzie? – Czuł się dziwnie. Miał parę dziewczyn i ileś zerwań za sobą, jednak żadne nie bolało tak, jak ta chwila. Czy dlatego, że to on zwykle zrywał z innymi, a teraz został odrzucony? Nie wiedział. Zawahał się, patrząc na Ułańskiego. Chciał raz jeszcze poczuć jego dotyk... Ale nie miał prawa go więcej niepokoić. Już wystarczająco narobił mu kłopotów. – Do widzenia – dodał jedynie łamiącym się głosem, odwróciwszy w stronę wyjścia. Był bardziej bezsilny, niż myślał.

Ułański nie czuł satysfakcji z tego, że go pokonał, zmusił do kapitulacji. Naprawdę cały ten wygłup był tylko po to, by... wyznać mu że nie może przestać o nim myśleć? Jak on w ogóle wpadł na tak absurdalny pomysł! Skąd mu przyszło do głowy, że to mogłoby zadziałać? Nikt go nie nauczył empatii, szacunku, nikt nie pokazał jak okazywać własne uczucia, by nie zdeptać przy tym uczuć kogoś innego. Ale to nie była wina Dominika. Po prostu nie został dobrze wychowany, ani nauczony, że nie wszystko w życiu przychodzi na zawołanie. Uśmiechnął się gorzko. „Jeśli pan chce mogę nauczyć się dużo więcej." Nie miał na myśli chemii. Nie był już jego uczniem. Chciał.

Wyciągnął przed siebie rękę i dotknął lekko ramienia Dominika.

Odwrócił się i spojrzał na Ułańskiego zaskoczony. Po co go zatrzymał? Chciał sprawić mu jeszcze większy ból? Czyżby planował zrewanżować się za utratę pracy? Zamknął oczy. Przynajmniej marzenie, by ostatni raz poczuć jego dotyk spełniło się. Bicie serca przyspieszyło, gdy bez słowa podszedł i przytulił go mocno do siebie, tak jak tamtej nocy, w klubie. Chociaż nie, inaczej. Wtedy z nim walczył, teraz już nie. Nie mógł w to uwierzyć. Przymknął oczy, oddychając głęboko. To nie działo się naprawdę. Znów śni, na pewno. Nie odsunął się jednak, nie chcąc by złudzenie prysło. Chciał, by trwało jak najdłużej.

– Co pan robi? – zapytał cicho, tuląc się do niego.

– Powiedzmy, że spełniam jedną z twoich fantazji. – Wsunął palce w jego włosy i przeczesał je. – Jesteś pełnoletni, mam na piśmie że tego chciałeś a z roboty mnie już bardziej nie wyleją.

– Więc... nie rozumiem.

– Chyba sam się przestałem rozumieć parę chwil temu. – Odsunął się na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy.

Uśmiechnął się krzywo, wciąż nie dowierzając i mruknął z nutką goryczy: – I co pan zrobi bez zrozumienia siebie? Coś wbrew sobie?

– Wręcz przeciwnie. Zrobię coś, na co mam od dawna ochotę. A ty masz ostatnią okazję wycofać się, jeśli nie jesteś pewien czy tego chcesz. Potem będzie za późno. – Zacytował fragment z reportażu, pochylając nad nim tak, że czuł jego oddech na policzku.

– Miałbym się wycofać? Teraz? – Pytanie zadał przyciszonym głosem. Nie czuł tej pewności siebie co Franek, sytuacja była inna. No i oczywiście nie był tak „rozochocony".

– Liczyłem na taką odpowiedź – wyszeptał, gładząc ostrożnie twarz Dominika. Zamknął oczy i pozwolił by usta same odnalazły drogę. Ich wargi zetknęły się w delikatnym pocałunku. Czułym, powolnym. Nie takim, jak w słynnym reportażu. Dominik sycił się tą chwilą. Nie zastanawiał się, dlaczego Ułański zmienił zdanie. Może to po prostu chemia tak działała? Tulił się do niego, smakował jego usta i wszystko inne przestało istnieć.

Przynajmniej na najbliższe kilkadziesiąt uderzeń serca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top