8. Męski magnes na kłopoty
Z ostatnimi dniami maja pogoda znacznie się poprawiała. Każdy wschód witał ich cieplejszymi od poprzedniego promieniami słońca, a deszcze występowały sporadycznie, i to takie nie trwające dłużej niż kwadrans. Całymi dniami słońce przygrzewało na błękitnym niebie, które jedynie od czasu do czasu przysłaniane było białymi, kłębiastymi chmurkami o niewielkich rozmiarach.
- Tutaj zatrzymamy się na noc! - rozporządził Thorin, gdy późnym popołudniem stanęli obok zawalających się ruin murowanego domku.
Lairiel ze złym przeczuciem rozejrzała się po zielonej okolicy, gdy od strony przywódcy padały kolejne polecenia. Óin i Glóin, jak co wieczór, zajęli się rozpalaniem ognia, Bombur - kolacją, a Filiemu i Kiliemu przypadło doglądanie kucyków.
Z zamiarem odprowadzenia części wierzchowców, elfka zaczęła kierować się w stronę książąt. W połowie drogi zatrzymała ją niechcący usłyszana dyskusja pomiędzy Gandalfem a Thorinem. Spodziewała się jej w najbliższym czasie, biorąc pod uwagę, iż znajdowali się blisko Rivendell, a krasnoluda trzeba było kiedyś uprzedzić, że mają zamiar się tam wybrać, tylko po prostu jeszcze o tym nie wiedzą.
- Nie zamierzam przyjmować żadnych porad od elfów!
- Radzę ci to przemyśleć. Może to być ostatnia okazja, by zatrzymać się w tak dogodnym miejscu i tak wiele zyskać.
- Nic u nich nie zyskamy, jedynie zmarnujemy nasz czas.
- Mamy niezrozumiałą mapę, którą trzeba odczytać. Lord Elrond zrobi to dla nas bezinteresownie.
- Ach, tak? Jestem już na tym świecie trochę czasu, czarodzieju, i nie przypominam sobie aktu bezinteresowności elfów.
- Zobaczyłbyś je, gdybyś w ogóle chciał je dostrzec.
- Nie jesteś tu od pouczania mnie!
- Może i nie jestem, ale chcę, byś wybierał mądrze, dlatego radzę ci to jeszcze przemyśleć. Dałem ci klucz i mapę, owszem, ale bez czyjejś pomocy przy dowiedzeniu się, jak ich użyć, są bezużyteczne.
- Nie wiedziałem, że są twoje, by mi je podarować.
Lairiel przysłuchiwała się fragmentowi bezowocnej dyskusji. Już od początku spodziewała się jej wyniku, a decyzję zakończenia 'rozmowy' podjął Gandalf, po prostu odchodząc od zdenerwowanego krasnoluda i oddalając się szybkim krokiem.
- Mithrandirze...? - odezwała się cicho, jednak ten nie zwrócił na to uwagi.
- Gandalfie, dokąd idziesz? - zapytał głośniej Bilbo, z niepokojem przyglądając się marszowi czarodzieja.
- Pobyć trochę w towarzystwie jedynej rozsądnej osoby, jaka na chwilę obecną przychodzi mi do głowy. - odburknął, nawet nie szczędząc hobbitowi spojrzenia.
- A mianowicie?
- Samego siebie, panie Baggins! - rzucił przez ramię, po czym oddalił się na tyle, że zniknął za kępami niskich drzewek i krzewów.
Włamywacz przeniósł wzrok na elfkę.
- Czy on... zamierza wrócić? - spytał niepewnym głosem, jakby nie do końca wiedział, czy chce znać odpowiedź.
- To się okaże... - westchnęła, żując wnętrze policzka - ...gdy wróci.
***
- Nie ma opcji, żebyś trafił strzałą. Żeby ktokolwiek tam trafił.
- Myślisz? Zaraz się przekonamy.
- Przecież wiem, że nie dasz rady.
- No, wiem. Tyle to ja sam się domyślam. Ale nie o mnie mi chodziło.
- Co? Ja mam trafić? W snach tego nie zobaczysz.
- Oczywiście, że nie ty. Myślisz, że Lairiel da radę?
- Cóż... jest elfką.
- Słyszę w twoim głosie zwątpienie.
- Bo to niemożliwe.
- Ha! Wiedziałem, że spękasz! Przyjmuję zakład.
- Zaraz, co?
- LAIRIEL!
- Co robicie? - elfka magicznie znalazła się przy nich nie dłużej niż po pięciu sekundach.
Spojrzała na Filiego, który szurał butem po ziemi i patrzył gdzieś w bok, a potem na Kiliego, który z pełnym zadowolenia z siebie uśmiechem się w nią wpatrywał.
- Fili wątpi w twoje umiejętności. - oświadczył prosto z mostu.
Wspomniany krasnolud walnął się w czoło.
- Nie o to mi... nie powiedziałem tego. - westchnął bezsilnie.
- Ale pomyślałeś.
- Od kiedy siedzisz w mojej głowie?
- Ty jeszcze się nie zorientowałeś?
Patrzyła od jednego do drugiego.
- O jakiego rodzaju moje umiejętności chodzi? - zapytała w końcu.
- Umiejętności celne, oczywiście. - odparł Kili - Widzisz tamto drzewo?
Elfka podążyła wzrokiem za jego wyciągniętą ręką.
- Jesteśmy w lesie. - zauważyła - Mógłbyś rozwinąć?
Po kilkuminutowym opisie krasnoluda, pełnym różnych nazw drzew oraz słów typu pomiędzy, kawałek za, obok, trochę w lewo, trochę w drugie lewo, i tym podobnych, w końcu dogadali się, o jaki konkretnie okaz mu chodzi.
- Daleko dość. - stwierdziła.
- Pff... oczywiście, że daleko! Dla takiego zawodnika nie może być byle jak.
- Skoro tak mówisz... - mruknęła.
- Jest tam pęknięta gałąź, co nie?
- No, jest.
- Traf strzałą. - zażądał.
Uniosła wysoko zgrabną brew.
- O to wam się rozchodzi? W porządku.
- Chcesz mój łuk? - Kili już ruszał w kierunku ciepniętej przez niego na ziemię broni.
Zatrzymał się jednak, gdy zobaczył, jak Lairiel wyjmuje zza pleców swój własny.
- Wszędzie go ze sobą targasz? - uniósł brwi.
- Zamierzałam się przejść. - wzruszyła ramionami - Bez broni, byłby to dość głupi pomysł, a raczej sposób jego wykonania.
- Naprawdę trafisz? - Fili zbliżył się o krok i z założonymi ramionami zapatrzył w miejsce celu.
W odpowiedzi posłała mu złośliwy uśmiech, ani trochę nie podobny do codziennej natury nieśmiałej elfki. Wyjęła z kołczanu strzałę i nałożyła na cięciwę, nakierowując ją na cel i stając w odpowiedniej pozycji.
Przymykając oczy, wypuściła powietrze, po czym puściła cięciwę łuku, która z ogromną siłą i prędkością wystrzeliła pocisk. Strzała przeleciała całą trasę w niecałą sekundę i z trzaskiem wbiła się w złamaną gałąź, tuż przy samym pęknięciu.
Z uśmiechem satysfakcji odwróciła się do braci, którzy z niedowierzaniem wpatrywali się w wystającą z drzewa strzałę. Kili, dla pewności, że nie zwodzą go oczy, pokonał paroma susami dystans i z bliska przyjrzał się celowi.
Nie było wątpliwości.
Lairiel trafiła nawet precyzyjniej, niż chciał.
- Niezła jesteś. - odetchnął Fili, wciąż patrząc na to samo, co jego brat - Zwracam honor.
- Ale kasę i tak mi wisisz. - przypomniał mu brunet, wracając - O, no tak, dzięki, Lairiel! Dzięki tobie nawet trochę zarobiłem.
- Chyba powinnam się na ciebie obrazić.
Zanim Kili zdążył zareagować na stwierdzenie towarzyszki, ta odwróciła się w stronę obozowiska. Nadstawiła ucha.
- Kolacja. - wyjaśniła - Chyba nici z mojego spaceru. Zresztą lepiej już pójdę, bo jeszcze reszta pomyśli, że rzucam na was jakieś mroczne zaklęcia.
Rzuciła na nich jeszcze przelotne spojrzenie i uśmiechnęła się lekko.
- Bawcie się dobrze. - pożyczyła, po czym zwinnym krokiem, omijając leżące wszędzie gałęzie, czmychnęła do obozu.
Fili jeszcze chwilę wpatrywał się w miejsce, gdzie zniknęła mu z oczu. Z kilkuminutowego zamyślenia wytrąciło go pęknięcie gałązki kawałek za nimi. Szybkim ruchem obrócił się w tamtą stronę i uważnym wzrokiem zlustrował otoczenie.
Coś mu się nie zgadzało. Niby wszystko wyglądało tak samo, ale czuł, że coś się jednak zmieniło.
Ze zmarszczonymi brwiami przyjrzał się nieruchomym drzewom, z których tylko jedno chwilę powiewało, jednak zaraz przestało, kucom i po chwili zwrócił się do Kiliego:
- Bracie... czy naszych kucyków nie było szesnaście?
***
Siedziała na ułożonym poziomo na ziemi konarze przy ognisku. Zajęła miejsce na jego skraju, a obok przysiadł się Bofur. Przegryzany już nieco czerstwym chlebem gulasz (który od dłuższego czasu stanowił większość przyrządzanych na wyprawie posiłków) smakował wciąż tak samo dobrze, jak pierwszego wieczoru. Kolacja była troszkę później niż zwykle, bo księżyc na niebie świecił już od jakiejś półtorej godziny. Krasnoludy rozmawiały między sobą, chociaż pomimo całkiem swobodnych pogaduszek, dało się wyczuć ciche napięcie wiszące w powietrzu. Spowodowane było one oczywiście brakiem czarodzieja, który niby na co dzień nie zajmował uwagi kompanii, a jednak jego brak był wyraźnie wyczuwalny.
Jakiś czas temu Bilbo poleciał z dwoma porcjami kolacji do lasku, gdzie Fili i Kili pilnowali kucyków. Lairiel nie skomentowała głośno jego nieco przydługiej nieobecności, gdyż domyślała się, że zapewne zagadał się z braćmi, znając ich swobodny charakter.
Jej przypuszczenia o zwykłej rozmowie z książętami momentalnie poszły w niepamięć, gdy do obozu wpadł rozgorączkowany Fili.
- Wujku! - sapnął i podbiegł przed samego przywódcę - Trolle! W lesie są trolle!
Wszyscy zaprzestali jedzenia i wpatrywali się z niedowierzaniem w młodego krasnoluda. Elfka również odstawiła na bok miskę i z niepokojem wysłuchała blondyna.
- Zabrały część naszych kucyków. - powiedział jeszcze.
- Jakim cudem ty i twój brat nie zauważyliście trolli, porywających kucyki?! - Thorin wpatrywał się w niego z mieszaniną różnych negatywnych emocji - Tego nie da się przegapić.
- Ee... - Fili zająknął się, próbując nie patrzeć w stronę Lairiel.
Ona również zrozumiała, co zaszło. Chwilę zabawili się w strzelanie do celu, a wtedy trolle zakradły się do kucyków. Odwróciła wzrok.
- I gdzie jest Kili? - dopytywał jego wujek.
- Kili tam został, bo... - podrapał się po karku - ...bo włamywacza jakby też... zabrały...
Thorin spojrzał w niebo, jakby oczekiwał z niego odpowiedzi na zaistniałą sytuację.
- Bierzcie broń. - westchnął ciężko, sięgając po miecz - Musimy odbić hobbita.
Elfka wyciągnęła rękę po leżący obok niej łuk. Kompania żwawo zaczęła wybiegać z obozu w stronę lasu. Niespodziewanie ręka złapała ją za nadgarstek. Uniosła wzrok i napotkała wpatrzone w siebie, zaniepokojone oczy Filiego.
- Zostań tutaj. - poprosił.
- Chyba żartujesz! - oburzyła się.
- Lairiel, proszę. - złapał ją za drugą rękę - Trolle są niebezpieczne...
- Oczywiście, że są niebezpieczne. Właśnie po to biorę broń.
- Zostań. - powtórzył - Nie chcę, żeby coś ci się stało.
- A co z wami? - wzruszyła bezradnie ramionami.
- Damy sobie radę. Zaczekaj tutaj. - przekonywał.
Zanim zdążyła zaprotestować, poklepał ją po dłoni i szybko się podniósł.
- Jak za pół godziny nie wrócimy, możesz się niepokoić. - powiedział, po czym czmychnął na resztą, niemal od razu znikając w leśnej gęstwinie.
Westchnęła ciężko i popatrzyła chwilę w miejsce, w którym zniknęli jej towarzysze.
- Kiedy ja już się niepokoję. - mruknęła pod nosem.
Zgodnie ze słowami krasnoluda, siadła na swoim wcześniejszym miejscu i posłała beznamiętne spojrzenie w stronę lasu. Opuściła puste spojrzenie i zaczęła bawić się leżącym przy jej nodze patykiem. Po chwili zmieniła pozycję i położyła się na plecach, wpatrując się w nocne niebo, usłane setkami gwiazd.
Co jak co, ale nie potrafiła się cieszyć ich jak zwykle pięknym widokiem, kiedy wszyscy jej towarzysze poszli bawić się z trollami w berka.
Najpierw minęło dziesięć minut. Potem minęło dwadzieścia, w końcu umówione trzydzieści, aż jej oczekiwanie na ich powrót trwało już prawie trzy kwadranse. Wiedząc, że się na nich nie doczeka, chwyciła swoją broń i pognała w kierunku zauważonego przez nią światła. Skradała się kilka minut, już z dużej odległości słysząc niskie i nieprzyjemne dla ucha głosy trolli.
Ukryła się za gęstym krzakiem, blisko obozu tych wielkich pokracznych stworów i wyjrzała przez szczelinę w liściach.
O mało co nie zdzieliła się po twarzy, nie wierząc, co się przed nią dzieje.
Pół kompanii w workach, zwaleni na siebie na jednej wielkiej kupie, a także pół - piekące się na rożnie nad ogniem.
Przetarła oczy i zamrugała kilka razy, chcąc upewnić się, że nie ma omamów. Niestety, wzrok jej nie mylił.
Godząc się z rzeczywistością (co nie było dość łatwe), z powrotem ukryła się między krzewami i zaczęła intensywnie główkować, czego hałasy z miejsca obok ani trochę jej nie ułatwiały.
Dobra, Lairiel, pomyślała, teraz się skup. Musisz wyciągnąć trzynaście krasnoludów i jednego hobbita (plus kucyki) spod nosa trzech trolli. Teraz wymyśl, jak to zrobić.
Położyła się na ziemi. Zaczęła czołgać się w stronę kupki krasnoludów, gdzie przy jej krawędzi wypatrzyła szamoczącego się Kiliego. Szurając brzuchem o brudną i nieco wilgotną ziemię, udało się jej dotrzeć do towarzyszy, a jednocześnie pozostać niewidoczną, dzięki w miarę gęstej roślinności. Ostrożnie wysunęła rękę przed siebie i zacisnęła na ustach młodszego księcia, by uciszyć jego reakcję na jej pojawienie się. Ten jednak spanikował i zaczął się miotać jeszcze bardziej.
- Uspokój się, to ja! - syknęła mu do ucha.
- Lairiel? - odwrócił lekko głowę, chcąc zobaczyć ją na własne oczy - Wyciągniesz nas?
- Jeszcze to przemyślę.
- Ej!
- Święci Valarowie, przecież żartuję. - załamała ręce - A teraz bądź cicho.
Sięgnęła ręką do paska i wzięła niewielki sztylet. Uważnie, by się nie ujawnić i nie dziabnąć krasnoluda, przystawiła mu ostrze do szyi.
- Zaraz... co ty robisz? - przestraszył się, widząc broń tuż przy swojej twarzy.
- Przecież nie zamierzam cię zarżnąć, chcę przeciąć linę. - wyjaśniła, wskazując na gruby sznur, który akurat znajdował się przy karku bruneta - Skąd nagle ten brak zaufania...?
Zaczęła z naciskiem przejeżdżać nożem tam i z powrotem. Pojedyncze włókna pękały, ale szło to bardzo mozolnie, gdyż było ich bardzo dużo. Przyspieszyła nieco tempa, szybko zerkając, czy trolle jej nie zauważyły. Cicho wypuściła z ulgą powietrze, bowiem obydwa siedziały przy ognisku i pilnowały krasnoludowej pieczeni. Wróciła więc uwagą na wykonanie planu wyswobodzenia pierwszego towarzysza.
Chwila, obydwa? Nie było ich trzech?
Momentalnie przestała ciąć sznur i z szerokimi oczami uniosła głowę, panicznie rozglądając się dookoła. Zanim zdążyła obrócić głowę chociażby minimalnie, zza jej pleców wydobył się przerażający ryk. Z krzykiem przeskoczyła nad leżącymi na sobie nawzajem kompanami, i robiąc fikołek, wylądowała na chwiejnych nogach w idealnym centrum zamieszania. Mimo strachu, szybko sięgnęła po łuk i wycelowała pierwszą strzałę.
- No i po elfie... - mruknął Dwalin.
Cofnęła się kilka kroków, po czym stanęła twardo i wbiła wzrok w trolla, który ją nakrył. Po obwiązanym w pasie (jeśli trolle w ogóle pas posiadają) i trzymanej w ręku chochli domyśliła się, że jest kucharzem. Uniosła broń wyżej.
- Ja bym nie ryzykował! - wykrzyczał Kili, chcąc ratować przyjaciółkę - Oczy są dość przydatne, a ona ma bezbłędnego cela!
- Całkiem ładna ta wróżka. - odezwał się skrzekliwym inny ze stworów, ignorując słowa krasnoluda - Będzie idealna na dekorację.
- Nie zbliżać się! - ostrzegła głośno, wypuszczając strzałę, skierowaną w twarz kucharza.
Ten akurat machnął ręką, więc zamiast w oko, czy inne wrażliwe miejsce, pocisk trafił w grubą dłoń. Mimo jedynie delikatnego ukłucia, troll się wściekł i zamachnął na Lairiel wielką łapą. Odskoczyła w ostatniej chwili i po kilku unikach zrobiła w ich obozowisku wielkie zamieszanie. Bilbo właśnie wtedy podniósł się w worku ze swojego miejsca i wkroczył do gry, zaczynając mówić do ich porywaczy coś o popełnianych przez nich błędach kulinarnych. Elfka wykorzystała kilkusekundowy brak uwagi trolli i czmychnęła za stojący między krzewami kamień.
- Gdzie to jest?! - zdenerwował się jeden z trolli, zauważając jej brak.
Ostrożnie chwyciła leżący na ziemi obok spróchniały kawałek pniaka i i ciepnęła w las w drugą stronę. Troll, zwabiony tam hałasem, zajął się przeczesywaniem tamtej okolicy, a wtedy ona cichutko wymknęła się z kryjówki i ruszyła przed siebie.
Gandalf! No, jasne! Musiała znaleźć Gandlafa.
Szkoda, że w praktyce było to dość trudniejsze.
Mimo małych szans i znikomej nadziei na odnalezienie czarodzieja, postanowiła się nie poddawać. W końcu od tego zależało życie jej towarzyszy, jeśli hobbitowe pogadanki z nimi niedługo się skończą.
Potykając się w ciemnościach o wystające korzenie, czy rosnący przy ziemi bluszcz, przebiegła już spory kawałek i dopiero po dłuższej chwili spędzonej w całkowitej ciszy poczuła, że jest tu bezpieczna. Biegła jakiś kwadrans. Złapała oddech, po czym ruszyła na dalsze poszukiwania przyjaciela. Gdzie on mógł w ogóle się podziewać? Jeszcze przykrym zrządzeniem losu, kompania na kłopoty musiała natrafić akurat, gdy nie miał kto ich z nich wyciągnąć.
Poczuła obecność niedaleko. Stanęła więc w miejscu i nasłuchiwała uważnie. Po jej lewej stronie rozległ się szelest. Obróciła się w tamtą stronę, chowając za grubym pniem pierwszego lepszego drzewa. Ktoś, kto powodował ten hałas, nie sprawiał wrażenie kogoś, kto chciał ukrywać swoją obecność. Wydawał się całkiem nie zwracać uwagi na to, że oznajmia wszystkiemu dookoła, gdzie jest. Gdy tajemniczy ktoś przeszedł jej drzewo, w rozjaśniającej las szarówce poranka rozpoznała szary płaszcz czarodzieja.
- Mithrandir! - odetchnęła z ulgą.
Ten, odwrócił się i posłał jej wzrok pełen zaskoczenia.
- Lairiel? - zdziwił się.
- Mithrandirze, kompania ma kłopoty, złapały ich trolle. - powiadomiła go szybko.
- Przeczuwałem, że narobili sobie problemów, stąd właśnie mój pośpiech. - pokiwał głową - A ty?
- Ale co ja?
- Dlaczego ciebie trolle nie złapały?
Odwróciła wzrok, szybko spoglądając gdzieś w bok i lekko się zarumieniła.
- Fili poprosił mnie, żebym została w obozie. - wymamrotała - Gdy długo nie wracali, sprawdziłam, co się z nimi dzieje.
Przyjrzał się jej chwilę badawczo, po czym bez słowa ruszył przed siebie szybkim krokiem. Elfka pognała za nim, a po parunastu minutach znaleźli się za wielkim głazem, otaczającym obóz trolli od wschodu. Zdawało się, że Bilba gra na czas przestawała działać. Zaraz krasnoludy zaczęły się nawzajem przekrzykiwać, wrzeszcząc coś o pasożytach.
- Mają pasożyty?! - Lairiel z niesmakiem zmarszczyła nosek.
Czarodziej uśmiechnął się pod nosem, sprawiając wrażenie, że wie więcej niż ona. Nie mówiąc ani słowa, wspiął się na ogromny kamień, wraz ze słońcem, które chwilę temu wychyliło się zza horyzontu i pierwszymi promieniami oświetliło rozległe wyżyny.
- Świt przyniesie wam zgubę! - rozległ się donośny głos Gandalfa, a moment później donośne pęknięcie, albowiem swoją laską przełamał ogromny głaz, tym samym dając promieniom słońca dostęp do obozowiska trolli, skąd zaraz doszły ich okropne wrzaski.
Na moment zapadła cisza, a zaraz potem przemieniła się w radosne i triumfalne śmiechy ocalonych krasnoludów.
Lairiel popatrzyła na szczęśliwe zakończenie z uśmiechem.
Troskliwej prośby Filiego warto było jednak posłuchać...
_____________________________________
Jednak szybko udało mi się ten rozdział przemyśleć :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top