XVII

Po upojnej nocy z Alfą, obudziłam się wczesnym rankiem. Zdziwiło mnie to, że ktoś trzymał mnie w swoich objęciach, a ten ktoś to Alfa. Zawsze znikał i pojawiał się późnym wieczorem, a więc co się stało, że został? Dziwne.

***

Minął tydzień. Wciąż dziwi mnie czemu on nie wychodzi gdy ja śpię, a dopiero wtedy kiedy ja się budzę? Dziś jest tak samo. Ja leżę i rozmyślam o tym, a on ma mnie w swoich objęciach. Już się mną nie brzydzi? Dziwny jest ten człowiek – pomyślałam.

Nagle zaczęłam widzieć mroczki przed oczami i czułam uderzenia gorąca. Co się dzieje do cholery? Nie mogłam dłużej i pędem wybiegłam z łóżka, lądując w toalecie i wymiotując. Gdy poczułam się lepiej, zamknęłam klapę i spłukałam zawartość jaką z siebie zwróciłam, po czym spojrzałam na łóżko. Nie zamknęłam drzwi od łazienki i dostrzegałam puste łóżko. Gdzie on się podział?

Nie miałam sił na nic, mogłam nawet zasnąć przytulona do toalety, ale musiałam się ogarnąć. Sięgnęłam po ręcznik i wytarłam usta, po czym postawiłam jedną rękę na toalecie, a drugą podtrzymywałam się wanny. Gdy w miarę stałam i chciałam zrobić krok, nagle poczułam zawroty głowy i czułam jak lecę, ale ktoś w szybkim tempie mnie chwycił i przyciągnął do siebie. Uchyliłam lekko powieki i dostrzegłam w lustrze jego. Od razu otworzyłam szeroko oczy i odzyskałam trochę sił, aby stanąć i chwycić się umywalki.

- Spokojnie. Już dobrze. - zaczął mnie uspokajać, wciąż trzymając i nie pozwalając mi się ruszyć. Dziwiło mnie jego zachowanie. - Zaniosę cię do pokoju. - powiedział i chwycił mnie w swoje ramiona, zanosząc do sypialni.

- Zostaw. - wyszeptałam resztkami sił, aby dał mi spokój, ale czułam się coraz bardziej senna i czułam tylko jak mnie kładzie, a potem zapada ciemność.

Otwierając oczy, dostrzegłam za oknem słońce, które górowało wysoko nad niebem. Musiało być chyba popołudnie. Odkryłam się i usiadłam, czując się o wiele lepiej. Gdy chciałam wstać, ktoś wszedł do pokoju, a jak się odwróciłam i dostrzegłam Bernadette z kubkiem w ręce.

- Obudziłaś się, to dobrze. - odparła z uśmiechem na twarzy.

- Co się stało? - zapytałam ochrypłym głosem.

- Zemdlałaś w łazience. - odpowiedziała, kładąc kubek na stolik nocny i siadając obok mnie. - I jak się czujesz? - zapytała z troską w oczach.

- Lepiej. - odparłam.

- Masz herbatę ziołową. Wypij, pomoże ci. - odparła po jakiejś chwili.

Gdy chciałam sięgnąć po herbatę, dostrzegłam na ramieniu czerwoną kropkę jak po ukłuciu.

- Co to? - spojrzałam na Bernadette.

- Pobraliśmy ci krew do badania, bo nie wiedzieliśmy, co było przyczyną twojego zemdlenia. - odparła.

- Ostatnio mało jem i bywam zmęczona. Może to przez to. - ułożyłam się wygodnie na łóżku i wzięłam herbatę do rąk, równocześnie patrząc na Bern.

- Może i tak. - odparła, ale zauważyłam sztuczny uśmiech i jej spuszczony wzrok.

- Co jest? Coś ze mną nie tak? - zapytałam, chwytając ją za rękę.

- Pomyślałaś albo może zastanawiałaś się czy czasem nie jesteś w ciąży? - jej pytanie mnie zaskoczyło. Nie, nie zastanawiałam się nad tym, ponieważ mam bardzo niską szansę na zajście w ciążę. Fakt, miałam miesiączkę niedawno, ale nie sądzę, że to ciąża. Oczywiście faktem jest też to, że ostatnio z Alfą mamy bardzo bliskie spotkania.

- Prześpij się może, co? Ja powiadomię Alfę, że wszystko z tobą w porządku. - powiedziała i wyszła.

Wciąż myślałam nad tym, czy to może być prawda, ale jakoś nie byłam do tego przekonana. Ciążę chyba później się wykrywa, co nie? Nigdy z matką na ten temat nie rozmawiałam tak dokładnie więc nie mam bladego pojęcia.

Cały dzień spędziłam w łóżku, bo nie miałam ochoty na nic. Gdy nastał wieczór, wzięłam kąpiel i znów zalęgłam pod kołderką, czytając coś dla zabicia czasu. Usłyszałam kroki i wiedziałam, że to musi być on. Otworzył drzwi i nasze spojrzenia się skrzyżowały na sekundę. Miał kamienny wyraz twarzy, taki bez emocji. Podszedł do komody, otworzył ją, a gdy chciałam znów zanurzyć się w czytaniu nagle zatrzymał mnie widok jego umięśnionych pleców bez koszulki, która wcześniej ściągnął. Przez moment podziwiałam go, bo nigdy nie widziałam jego wcześniej bez koszulki przy świetle. O dziwo podobało mi się to, ale gdy zamknął komodę z lekkim hukiem wyszłam z transu. Zamknął się w łazience, a ja stwierdziłam, że na dziś koniec czytania więc odłożyłam książkę i przykryłam się pod samą szyję, zamykając oczy.

Znów zaczynało mi być niedobrze i czułam jak przechodzą po mnie dreszcze. Również poczułam jak on wchodzi pod kołdrę i jak jego ręka otula moją talię. Otworzyłam usta i zaczęłam głośno oddychać, bo z każdą chwila się coraz bardziej źle czułam. Musiał coś wyczuć, bo zaczął gładzić mój brzuch schodząc na udo i z powrotem. Jego nos zanurzył się w mojej szyi, a po chwili poczułam jak składa na niej delikatne pocałunki. O dziwo, po chwili przestały mnie przechodzić dreszcze, a mój brzuch przestał wariować i mogłam spokojnie zasnąć.

Było mi tak wygodnie, tak dobrze. Ciepło otulało moją skórę, czułam czyjeś ciało, które przylegało do mnie. Przechyliłam głowę w stronę gdzie poczułam ciepło i wtuliłam się w to, mamrocząc coś pod nosem. Poczułam jak ktoś składa pocałunek na mojej skroni, a potem odchodzi wraz z tym przyjemnym ciepłem. I nagle otwieram oczy i dostrzegam puste łóżko. Zaczynam się zastanawiać czy to był sen, czy naprawdę ktoś tu był i mnie tulił do siebie?

Stwierdzam, że nie będę się nad tym zastanawiać. Dziś czuję, że mam siły, aby wstać i wreszcie coś zrobić, a więc też tak robię. W miarę szybko ubieram się i schodzę na dół, gdzie dostrzegam wszystkich, a raczej większość siedzących przy stole i jedzących śniadanie. No to trafiłam w porę – pomyślałam.

Gdy wszyscy spojrzeli w moją stronę, lekko wstali od stołu i ukłonili się, mówiąc: - Dzień dobry, Luno.

Zdziwiło mnie to, bo wcześniej tego nie robili, albo po protu nie zwracałam na to uwagi, ale lekko ukłoniłam się i usiadłam na wolnym miejscu.

- Miło cię widzieć tutaj i przy wszystkich. - zza moich pleców wyłoniła się Bernadette, kładąc na mój talerz sadzone jajka wraz z dwoma plasterkami bekonu i dwoma tostami. Na sam widok poczułam jak mój brzuch wariuje.

- Dziś czuję się na siłach na szczęście. - odparłam. Przyzwyczaiłam się po takim czasie do tego domu i do wszystkich, chociaż mam czasem dziwne wrażenie.

Gdy zaczęłam jeść i rozmawiać z Bernadette, do jadalni wszedł młody chłopak, na oko młodszy ode mnie i powiedział, że po śniadaniu ja i Bernadette jesteśmy proszone do gabinetu Alfy. Nie wiedziałam, o co może chodzić i przez resztę śniadania się nad tym zastanawiałam.

Wreszcie gdy wszyscy skończyliśmy jeść, skierowałam się wraz z Bernadette do gabinetu. Weszłyśmy, a ja ujrzałam tam Deborah i Kyle. Nie widziałam ich od dłuższego czasu. Na środku, przy biurku siedział Alfa ze swoją poważną miną, który wpatrywał się w nas.

- Usiądź, Adelaide. - odezwał się Kyle, a więc tak zrobiłam.

Spojrzałam na Deborah, która podała jakieś kartki Bernadette, a ta zaczęła się im przyglądać.

- Powie mi ktoś, co się tu dzieje? - zadałam te pytanie, mimo że się bałam odezwać.

Nikt mi nie odpowiadał. Kyle stał oparty o regał książek, a wzrok miał wbity z podłogę. Alfa, który siedział naprzeciwko mnie wpatrywał się we mnie, nie odwracając wzroku. Deborah stała ze skrzyżowanymi rękoma na talii i patrzyła to na mnie to na Bernadette. Natomiast Bern była zaczytana w tych kartkach.

- Niemożliwe. - odparła szeptem Bernadette.

- Co? Co niemożliwe? - zapytałam, obawiając się odpowiedzi, mimo iż nie wiedziałam, o co chodzi.

- Adel... - spojrzała na mnie. - wyniki są pozytywne.

- Pozytywne? Co to oznacza? - wciąż nie wiedziałam, o co może chodzić. Wyczuwałam lekki strach i stres, nie wiedząc czemu.

- Jesteś w ciąży. - odparła, wpatrując się we mnie. - Jesteś w ciąży, Adelaide.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top