XV

Pik. Pik. Pik. 

Ciągle słyszałam te pikanie. Nie miałam sił otworzyć oczu, poruszyć nogą ani poruszyć ręką. Chciało mi się spać, ale nie chciałam. Wciąż żyłam? Słyszałam jakieś szmery, hałas w oddali i rozmowę, ale nic nie rozumiałam. 

Z całej siły próbowałam otworzyć oczy i nawet prawie mi się udało. Po kilku zmaganiach wreszcie uniosłam do góry powieki. Pierwsze co zobaczyłam to światło, które mnie poraziło. Poczułam czyiś dotyk na swojej ręce, a po jakiejś chwili dostrzegałam wszystko. Znajdowałam się w białej sali. Czy to był szpital? Najwyraźniej.

- Bogu dzięki! - usłyszałam głos Bern, siedzącej obok mnie. - Myśleliśmy, że już się nie obudzisz. - dodała, uśmiechając się szeroko. Ja nie miałam sił nawet odpowiedzieć czy się uśmiechnąć. Wszystko nagle zaczęło mnie boleć.

- Co... - zaczęłam, ale z ledwością mogłam powiedzieć nawet jedno słowo. Bernadetta, widząc jak trudno mi cokolwiek powiedzieć, zaczęła mi opowiadać, co się stało.

- Spokojnie. Dostałaś lek nasenny. Spałaś z dwa dni. - oznajmiła w skrócie.

To oni mnie nie chcieli zabić? - Teraz śpij. Musisz odpocząć. - powiedziała po chwili, ściskając moją rękę. 

Tak naprawdę strasznie byłam senna. I po prostu zasnęłam. 

- Illia mów! - ktoś krzyknął. Wciąż miałam zamknięte oczy i wciąż czułam senność, ale chciałam posłuchać o czym ktoś mówi.

- Wyniki nie są dobre. To, co mówiła było prawdą. Ona ma bardzo minimalne szanse, a wręcz niemożliwe... prawie. - kobiecy głos mówił prawie szeptem. Na chwilę zapanowała cisza.

- Minimalne... ale jest jakaś szansa, tak?! - męski głos był znajomy. Czyżby Kyle?

- No niby tak, ale wiesz... ona jest człowiekiem. - odpowiedziała prawdopodobnie Illia. Potem już nic nie rozumiałam, bo znów odlatywałam w krainę snów.

Jakiś czas już nie śpię, a wpatruję się w ścianę. Mam ochotę wstać i wyjść stąd, ale wciąż nie mam na tyle sił. 

- Witaj, Adelaide! - przywitała mnie rudowłosa, wchodząc do pomieszczenia. - Jak się czujesz? - zapytała, siadając obok mnie.

- Źle. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Na szczęście już mogłam mówić i poruszać rękoma, ale nogi wciąż odmawiały posłuszeństwa i starałam się przezwyciężać senność.

- Spokojnie. Już i tak odzyskałaś sporo sił, a to już jakiś wyczyn. - odpowiedziała. Dla mnie była jakaś podejrzana.

- Czemu mnie uśpiliście? - zapytałam wprost, patrząc w jej oczy. Na jej twarzy wymalowało się zdezorientowanie. Chyba nie tego się spodziewała.

- Musieliśmy wykonać ci badania, a wiedzieliśmy, że nie dasz się bez walki. - odparła spokojnym tonem. Z tym się z nią zgodzę. Nie dałabym się bez walki.

- Czy mogę już stąd wyjść? - zapytałam, zmieniając temat. Na prawdę nie miałam ochoty dłużej tu leżeć. Czułam się tu źle.

- Na razie nie, bo mu... - przerwałam jej.

- Ja chcę stąd wyjść! Teraz! - powiedziałam, wściekając się i piorunując ją wzrokiem. Illia była zszokowana moim zachowaniem i przez jakiś czas była cicho.

- Dobrze. - odparła. - Jeśli będziesz potrafiła sama dojść do pokoju, a jak nie to zawołam kogoś kto cię tam zaniesie. - dodała obojętnym tonem.

*** 

Od godziny jestem już w pokoju. Bernadette pomogła mi dojść do sypialni. Teraz leżę i czuję się fatalnie. Nie wiem ile dali mi tego leku, ale jest mi niedobrze i strasznie ściska mnie w żołądku. Obracam się na lewy bok i staram się zasnąć. Mam nadzieję, że ta bestia nie wejdzie tu gdy będę spała. Lek mnie jeszcze trzyma i na sen nie muszę długo czekać, bo już po chwili odpływam. 

Budząc się, za oknami dostrzegam jasność. Poranek. Ile ja spałam w takim razie? Eh... 

Czuję, że muszę do toalety i szybko wstaję z łóżka. Gdy już załatwiłam swoją potrzebę, a strasznie chciało mi się siusiu, nagle dostrzegam coś, co strasznie wybija mnie z równowagi. Na mojej bieliźnie znajduje się niewielka plama krwi. O nie! Nie! Nie! Nie dobrze! Ale jak? Teraz? Minęło osiem miesięcy i tak nagle teraz? I co ja teraz zrobię? Zaczęłam strasznie panikować. Szybko podciągnęłam bieliznę i spodnie, a potem zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu. Szafka pod umywalką – pomyślałam. Otworzyłam ją szybko i zaczęłam w niej szperać, ale nie było tam tego czego szukałam. Wyszłam z łazienki i zaczęłam przeszukiwać komodę, ale oprócz bielizny i podkoszulek niczego tam nie było. Teraz to zaczęłam strasznie panikować. 

Gdy chciałam usiąść i zacząć myśleć, co mam teraz zrobić, nagle do drzwi rozległo się pukanie. Po chwili w drzwiach stanęła Bernadette z tacą, na której znajdowało się śniadanie. Nagle stanęła, widząc moją minę. 

- Adel, co się stało? - zapytała, odkładając tacę i siadając obok mnie. Ja tylko potrafiłam na nią patrzeć. Po chwili chyba zrozumiała, o co mi chodzi. - Adel, czy ty... - zaczęła powoli mówić, a ja tylko kiwnęłam głową.

Bernadette poszła gdzieś i po chwili wróciła z rzeczą, której potrzebowałam. Uśmiechnęła się do mnie gdy wyszłam z łazienki, w której się przebrałam. 

- Nie martw się. Będzie wszystko dobrze. - wyszeptała, przytulając mnie. Ja stałam jak słup, a po chwili poczułam jak jedna łza spływa po moim policzku. Przepadłam. Wszyscy się dowiedzą, a Alfa... Nawet nie chce teraz o tym myśleć.

Bernadette zaleciła mi żebym zjadła śniadanie i się położyła, bo leki jeszcze na mnie działają. Ból brzucha był nie do zniesienia, czułam się fatalnie, a do tego zaczęłam się strasznie pocić. Nie wiem czy to ze strachu, czy przez te leki, czy może przez stres? Wszystko było mi teraz obojętne. Zamknęłam oczy i przykryłam się kołdrą, a sen przyszedł tak jak tego oczekiwałam. 

Obudziło mnie trzaśnięcie drzwiami, na co od razu zareagowałam. 

- Nie chciałam cię obudzić.

Deborah. Ona zawsze była taka surowa i bezuczuciowa. Spojrzała na mnie obojętnym wzrokiem i przeszła do tego, co robiła, czyli składała ubrania do komody. 

- Po za tym, masz tu leki przeciwbólowe, a w łazience masz uszykowaną kąpiel. - dodała.

Byłam w szoku. Czułam się wyspana i ból brzucha nie doskwierał mi tak jak wcześniej. Podeszłam do komody i połknęłam tabletki, a potem skierowałam się do łazienki, lecz zatrzymałam się w połowie drogi. 

- Deborah, co ze mną teraz będzie? - zapytałam z ciekawości.

- Sama powinnaś to wiedzieć. - odparła, patrząc na mnie, równocześnie składając ubrania. Nic więcej nie powiedziałam tylko weszłam do łazienki, zamykając drzwi za sobą.

Kąpiel nie zajęła mi dużo czasu. Wyszłam z wanny, szybko się wytarłam i ubrałam. Po chwili wyszłam z łazienki. Pokój był pusty, Deborah nie było, a za oknem rozlegała się ciemność. Przespałam dzień i to kolejny. Gdy składałam ubrania, aby położyć je na szafkę, usłyszałam otwierające się drzwi. Słyszałam jak ktoś stąpał ciężkim krokiem w moją stronę i wiedziałam, że to był on. Stanął za mną, a ja przestałam wykonywać to, co robiłam. 

- Wiesz już... - zaczęłam ze strachem w głosie, ale nie dokończyłam, bo mi nie pozwolił.

- Wiem. - odparł stanowczo. Bałam się strasznie, bo myślałam, że znów wyrządzi mi krzywdę. Serce waliło mi jak oszalałe i nie wiedziałam, co on zamierza. Ale jego ostatnie słowa wybiły mnie całkowicie z równowagi: - I dobrze wiesz, że nie masz wyjścia. Urodzisz mi dziecko czy tego chcesz, czy nie.




***
Witajcie!
Co sądzicie o tej sytuacji?
Rozdział może nie wyszedł jakiś najlepszy, ale cóż. Starałam się.💪

! Wystartowałam z nowym opowiadaniem i mam nadzieję, że zerknięcie do niego oraz że wam przypadnie do gustu !

Do następnego !
Pozdrawiam
AMC 💋💋

Liczę na ⭐️ i wasze 💬

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top