XII
Otworzyłam oczy, czując jak gęsia skórka otula moją skórę. Zaczęłam wszystko po kolei analizować. To był sen? Nie, nie możliwe. To było takie realne, takie prawdziwe.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i oparłam się o ramę łóżka. Zdałam sobie sprawę, że przecież nadal przebywam w pokoju Luny. Zasnęłam? Ale jak?
Przetarłam oczy, upewniając się, czy to wszystko było snem. Najwidoczniej tak. Za oknem świta, wczesny ranek – stwierdziłam. Bogu dzięki, że to sen, ale nie wiedząc czemu czuję ból głowy.
Chyba jestem przewrażliwiona, pomyślałam.
Postanowiłam wyjść z tego pokoju, bo czułam się nieswojo. Od razu skierowałam się do wspólnej sypialni i weszłam od razu do kabiny prysznicowej, aby bardziej się obudzić. Kąpiel nie zajęłam mi dużo czasu, a po niej wyszłam otulona ręcznikiem do sypialni. Ubrałam bieliznę i ubrania – oczywiście czarne – bo większość moich ubrań było akurat w tym kolorze.
Wciąż czując obawy, wyszłam z pokoju i ślimaczym tempem pomaszerowałam na dół. Po drodze spotykałam sporo ludzi, ale nie zwracałam na nich uwagi. Szczerze to bałam się na nich spojrzeć, czułam jak skanują mnie od góry do dołu. W kuchni zastałam Bern i Kyle, którzy się śmiali. Po chwili obrócili się i spojrzeli na mnie, uważnie patrząc.
Kyle miał obojętny wyraz twarzy, taki bezuczuciowy. Nie wiem jak on może być tak spokojny i opanowany w każdej sytuacji. Niezły z niego aktor – pomyślałam.
- Witaj, Adel! Zjesz coś? - zapytała po chwili Bern, lecz ja tylko zaprzeczyłam głową. Kyle usiadł z kawą naprzeciwko mnie, ale czemu? To dziwne.
W pewnej chwili nie wytrzymałam i spojrzałam na niego. Czułam, że on cały czas się na mnie patrzył i miałam rację. Bern była obrócona do nas tyłem i coś kroiła, i to bardzo szybko, nucąc coś pod nosem. Nikogo innego nie było w kuchni tylko ja, Bernadette i Kyle. Wciąż wpatrywałam się w zielone oczy bruneta, a on w moje. Ciszę przerwała osoba, która weszła ciężkim chodem do kuchni. Okazało się, że to Deborah. Od razu Kyle spojrzał na gazetę, która leżała przed nim, a ja dopiero teraz ją zauważyłam. Deborah oczywiście miała tą samą minę, co zawsze – poważną i groźną zarazem. Teraz nie wydawała się być wystraszona, a wręcz przeciwnie. Znów stała się jak kamień, ale czy na długo? Gdy znów odważyłam się spojrzeć na Kyle, wiedziałam, że kątem oka mnie obserwuje spod rzęs. Deborah podeszła bez słowa do Bern i zaczęła jej pomagać.
Niezręczna sytuacja, totalnie niezręczna. W pewnej chwili w kuchni rozniósł się huk, a gdy się obróciłam, zauważyłam dużo małych kawałków leżących na podłodze. Deborah rozbiła talerz. Gdy Bern zaczęła sprzątać i zbierać z podłogi małe kawałeczki, spojrzała na Kyle i na mnie z powagą w oczach, a następnie wróciła do czynności, która wykonywała przed chwilą. Kyle po chwili jakby się speszył, wstał i wyszedł bez słowa.
Co to do cholery miało znaczyć?! Porozumiewają się? Spiskują przeciwko mnie? Sama nie wiem, co tu się dzieje.
- To co? - Bern odezwała się, zbierając ostatnie kawałki porcelany z podłogi, a potem spojrzała mnie. - Może jednak coś zjesz? - odparła radośnie, pytając się mnie.
Pokiwałam głową na znak, że się zgadzam.
***
Po tym jak zjadłam i pomogłam Bern, wróciłam na górę. Zamknęłam cicho drzwi sypialni i zjechałam po nich na podłogę. Nie miałam sił na nic, nie rozumiałam co się dzieje, nie rozumiałam tego, co się dzieje ze mną?! Czasem myślę, że to sen, z którego się obudzę, ale to wszystko się dzieje naprawdę.
Wstałam niechętnie i podeszłam do wielkiego okna, które sięgało aż samej podłogi. Odsłoniłam zasłonę i spoglądałam na krajobraz za oknem. Zbliżał się zachód słońca, a las wyglądał pięknie, gdy otulało go tyle kolorów. Żółty mieszał się z różowym, a ruszające się gałęzie sprawiały, że krajobraz wydawał się taki kolorowy i taki piękny. Moje kąciki ust uniosły się ku górze, widząc coś tak pięknego. Nie codziennie widywałam takie widoki, a ta chwila sprawiła, że uśmiechnęłam się sama, nie z musu. Widywałam zachody słońca i nie zwracałam na to szczególnej uwagi, aż do teraz. Byłam kiedyś szczęśliwa, lecz od kilku tygodni uległo to wielkiej zmianie.
Od tego pięknego widoku, oderwały mnie kroki, które usłyszałam. Ten ktoś zbliżał się w kierunku sypialni. Być może to Bern, która może mnie szuka. Oparłam głowę o ścianę i nadal wpatrywałam się w ten cudny krajobraz, ale zaraz musiałam się oderwać i podejść do drzwi, w które ktoś trzy razy zapukał.
Podeszłam powolnym krokiem do ciemnych drzwi, chwyciłam za klamkę i przekręciłam ją. Ku mojemu zdziwieniu w drzwiach stał Kyle.
- Witaj, Adelaide. - odparł swoim męskim, w dodatku pociągającym głosem.
- Cześć. - odparłam. Zabrakło mi języka w buzi. Nie wiedziałam jak mam się zachować.
- Słyszałem, że chciałaś mnie widzieć. - dodał po chwili. Zdziwiło mnie to. Ja go wzywałam? Kiedy niby?
- Nie. Nie wołałam cię. - zmarszczył brwi i spoglądał na mnie podejrzanie.
- Dostałem wiadomość, że mnie prosiłaś do siebie. - odparł cicho, zastanawiając się nad czymś.
- Nie, ale to nieważne. W sumie dobrze, że jesteś. Wejdź, proszę. - chciałam go o coś zapytać, skoro jesteśmy sam na sam.
- Adel... - nie dokończył, gdyż mu przerwałam. Widziałam jego skwaszoną minę.
- Proszę. - poprosiłam błagającym tonem głosu. Niechętnie, ale wszedł.
- Słucham więc. - odparł.
- Kyle... - nie wiedziałam od czego zacząć. - jak mam się zachowywać? Nie potrafię tego kryć tak dobrze jak ty. - powiedziałam wprost, patrząc głęboko w jego oczy. Kyle spoglądał na mnie z powagą w oczach. Odmieniło się mu coś? Oby nie.
- Adelaide. Musisz, bo inaczej... źle się to skończy. - resztę zdania prawie, że wyszeptał.
Nie wiedząc czemu potrzebowałam go teraz, tu, w tej chwili. Wiedziałam, że nas czas dobiega końca, potem już całkowicie będziemy musieli uważać. Chciałam się nacieszyć tą chwilą. Nie wiem, co mi odbiło?
Krok dzielił nad od siebie, ja tą granicę przekroczyłam i złapałam jego włosy, przybliżając go do siebie. Ucałowałam go, ale on po chwili gdy zdał sobie sprawę z tego, co zrobiłam, odepchnął mnie lekko i spojrzał w dół.
- Kyle, proszę... ten ostatni raz. - wyszeptałam, czując łzy zbierające się w moich oczach.
- Nie, Adelaide. Nie możemy, nie tu, nie teraz. Nigdy. - odparł, zaciskając szczękę.
Te słowa do mnie nie docierały. Pragnęłam go, pragnę go zawsze gdy tak na mnie patrzy, gdy jest blisko mnie.
- Proszę... ten ostatni raz. - wyszeptałam, niemalże powstrzymując łzy. Wahał się, walczył ze sobą, ale po dłużej chwili przybliżył mnie do siebie i ucałował namiętnie, lecz po chwili jego pocałunek stał się dziki i gwałtowny. Całował tak, jakby to zaraz miało zniknąć i w sumie tak się stanie.
Podniósł mnie, a ja owinęłam go swoimi nogami w pasie. Zamiast na łóżko, posadził mnie na komodę. Nie chciał od razu przechodzić do dalszej części. Wciąż całował mnie, powoli schodząc na moją żuchwę, całując i lekko podszczypując. Schodził centymetr, po centymetrze, a bardziej rozpalił moje ciało gdy zatrzymał się na mojej szyi, ssąc moją skórę. Gdy jego duże dłonie powędrowały do guzika moich spodni, nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Kyle od razu cofnął się ode mnie i dyszał, patrząc na postać. Ja nie wiedziałam jak miałam się zachować. Poczułam jak moje serce przyspiesza, a ciało zaczyna się trząść ze strachu. Już po nas – pomyślałam.
^^^^^^
Hejka!
Wiem, że długo mnie nie było.😅
Cieszycie się, że rozdzialik się pojawił? Pisany spontanicznie.
Od teraz powinnam regularnie pisać, a na pewno w święta to bardzo nadrobię.😉
Do następnego!
AMC💋
⭐️ i 💬 mile widziane!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top