[Tom 2] #4#

28 Lutego 2022

To miała być kolejna, prosta misja. Zwykłe przekazanie dokumentów do Suna Gakure, więc czemu do cholery zostali zaatakowani?! Skąd oni się wzięli? Nie miał pojęcia, ale liczba wrogich sił wzrastała i pluł sobie w brodę, że tak głupio dał się podejść. Przeciwnik pojawił się za plecami Delta, a on zareagował impulsywnie, bez jakiegokolwiek planu. Mógł zaatakować, miał na to czas, ale nie pomyślał.


- Delta uważaj!!


To była sekunda, gdy odepchnął dziewczynę w bok, a sam został wbity w kilka drzew, kończąc na ostrym kamieniu, po którym zsunął się ze szlakiem krwi.


Wrogi ninja stanął nad nim z wyrazem pogardy w oczach. Chwycił go za gardło i uderzył kilka razy o ostre skały. Z każdym kolejnym uderzeniem coraz bardziej zatracała czucie w kończynach. Dzwoniło mu w uszach, a świat tracił na ostrości.


- Pozdrowienia dla twojego ojca, gówniarzu od Hatake.


Został uniesiony w górę, dostrzegł błysk katany. Nie mógł się ruszyć, był jak sparaliżowany. Jak marionetka, której odcięto sznurki.


- Omega!!


Nie pamiętał, co było później, bo świat zniknął za czarną kurtyną. To miała być prosta misja. Był skrytobójcą, jednym z najlepszych w swojej drużynie z młodego pokolenia, więc jak to możliwe, że został potraktowany jak nic nieznaczący, mierny genin?


- Nadal masz w sobie za dużo bezmyślnych reakcji.


- Wiem, zrąbałem...


Oparł się plecami o kraty, z założonymi rękoma na klacie. Jeszcze brakowało, żeby lisiasty mu tutaj prawił morały, jeszcze czego. Oberwał nagle w głowę ogonem. Obejrzał się, trzymając za obolałą czaszkę wprost w krwiste ślepia bestii.


- A to niby za co?!


- Omal nas nie pozabijałeś, kara musi się należeć.


Warknął zły. Jakkolwiek zirytowany by nie był, to nie mógł zaprzeczyć, że spieprzył sprawę. Miał czas na odsunięcie Delty i zaatakowanie, ale zwyczajnie spanikował. Czemu? Nie miał pojęcia. Nie miał tak od lat, więc czemu akurat teraz? Czym się różniła ta sytuacja od innych?


- Nie doleczyłeś ręki po przeholowaniu z trenowaniem Chidori. - Kyūbi odpowiedział na nieme pytanie, które kotłowało się pod czaszką blondyna. - A skoro miała to być prosta misja, to nie widzieli przeciwwskazań na wysłanie waszej trójki, nawet jak miałeś problem z niedowładem częściowym prawej ręki.


- Dzięki panie futrzasty narrator, w ogóle nie miałem o tym pojęcia. - Wywrócił oczami. Zamilkł na kilka chwil i odetchnął głęboko. - Wybacz Kurama, nie chciałem być niemiły... Jestem zły, ale nie powinienem na ciebie wyładowywać mojej frustracji...


- Każdy miewa gorsze dni, ale tobie naprawdę przyda się dłuższy urlop od służby.


- Zabawne.


- A czy wyglądam, jakbym się śmiał? - Odpowiedziało mu mruknięcie. - Naruto, ja mówię poważnie. Przepracowujesz się ostatnio. Trenujesz Chidori, kontrolę trzeciego żywiołu i w ciągu ostatnich siedmiu dni, byłeś na dokładnie dwudziestu sześciu misjach. To już nie jest coś całkowicie normalnego.


- Kyū, nasza jednostka ANBU nie jest całkowicie normalna. - Naruto uśmiechnął się głupio, rozkładając ręce na boki. - Taki już nasz urok, że każdy chce kawałek nas. Jesteśmy oddziałem stworzonym z najmłodszych geniuszy swoich roczników, chyba nie oczekujesz, że świat nagle uzna nas za zwykłe dzieciaczki i da więcej luzu, wolnego. Korzystają z naszych usług, bo jesteśmy młodzi i nadnaturalnie uzdolnieni. - Wyciągnął ręce w górę i przeleciał idealnie pomiędzy kraty do wnętrza więzienia lisa. - Tu nie miewa się urlopów, a czasami szkoda...


Zapadła pomiędzy nimi dłuższa cisza, ale nie była w żadnym razie przytłaczająca czy niezręczna, nie, wręcz przeciwnie. Było miło i spokojnie posiedzieć w milczeniu. Wrócił wspomnieniami do rozmowy z Shikamaru kilka dni wstecz. Wiedział o problemach Uchihy z fankami, ale nie przypuszczał, że są na tyle bezczelne i szurnięte, żeby martwić się o jakość powietrza wokół niego. Jednak intrygujące było, czemu Sasuke zaczął śledzić Naruto i co mógł od niego chcieć. Oboje doszli do wniosku, że pewnie tylko podziękować za pozbycie się i uciszenie drących japę panienek, bo co innego? Naruto nie był interesujący, nie miał w sobie nic na tyle godnego uwagi dla Sasuke Uchiha, że ten miałby chęci na zapoznanie się bliższe. Owszem kiedy mieli po sześć lat, często się widywali, a nawet kilkakrotnie Kakashi zostawiał Naru pod opieką Mikoto na kilka dni, ale nic poza tym.


- Myślisz, że ile tu zabawię, zanim mnie wybudzą? - Spojrzał w górę na demona.


- Nawet nie zapytasz, czy nadal żyjesz?


- Nie bardzo. - Wzruszył ramionami, zamykając oczy. - Skoro tu jestem i gadamy, to znaczy, że nic mi nie grozi i nie umieram. Przynajmniej na razie...


Zadziwiające jak bardzo jego poczucie o własne życie zaniżyło się do skromnych przebąkiwań i mamrotań, ale w żadnym razie nie czuł, jakby powinno być inaczej. Zawsze bardziej martwił się o innych z drużyny niż samego siebie. Może po prostu z faktu posiadania szybkiej regeneracji dzięki mocy Kyūbi'ego albo zwyczajnie był ignorantem? Tego od lat nie wiedział i jakoś nie chciało się jemu próbować cokolwiek odkrywać z tego tytułu. Cieszył się chwilami i nie patrzył na przyszłość.


- Oh, chyba na mnie pora... - Mruknął z namysłem, patrząc na swoją transparentną dłoń. Zerknął znów na demona. - Myślisz, że jestem masochistą?


- Przeważnie...


Obdarował lisa szerokim uśmiechem. Kyū właśnie mu potwierdził, że ma problem z obrywaniem za mocno, świetnie. Zamknął oczy. Wszystko wokół rozmyło się gwałtownie. Czas na bolesną pobudkę...


- ...ie wiem, jak on to przyjmie.


- Normalnie nie dawałbym żadnych ulg czy wyborów, ale Naruto jest specjalnym przypadkiem.


- Dzięki za wyróżnienie, staruszku... - Nawet nie wiedział, że ma aż tak zachrypnięty głos. Spojrzał na ojca i Hokage. - Ja wiem, że jestem specjalnej troski, ale nie róbmy ze mnie jakiegoś fziu bździu nie wiadomo jakiego macho czy coś... - Spróbował wstać, ale uścisk w klatce piersiowej i plecach dawał o sobie boleśnie znać. - Przegiąłem, prawda? - Zerknął na nich ostrożnie. Milczeli. - Uznaje to za potwierdzenie...


Nie zawracając sobie uwagi surowymi spojrzeniami, usiadł i wstał z łóżka, po czym pokuśtykał do kuchni, po drodze zgarniając czarną bluzę z pomarańczowymi akcentami. Lubił ją. Jedna z niewielu w miarę kolorowych rzeczy, jakie posiadał w swojej szafie, no i kupił mu ją wujaszek Gai. Oczywiście po tym, jak zaczął słuchać tyrady od Kakashi'ego, dlaczego jego syn nie będzie nosił obcisłego kombinezonu i obnosił się jak ogórek szklarniany.


- Nie powinieneś wstawać.


- Nie powinienem wielu rzeczy, a jednak dalej je robię. Dla przykładu: Egzystuje.


Spojrzał wymownie na Kakashi'ego, a on w zamian obdarował go wzrokiem dezaprobaty. Naru wzruszył ramionami i chwycił za kubek i przygotował wszystko do zrobienia sobie herbaty. Nastawił czajnik. Usiadł ciężko na krzesło. Dawno nie bolało go tak mocno wszystko jak po tej jednej akcji.


- Właściwie, to ile byłem nieprzytomny?


- Tydzień. Musieli odtworzyć znaczną część mięśni pleców, że o kręgosłupie nie wspomnę. Miałeś szczęście, że nie przetrącił ci kręgów. - Hatake westchnął ciężko, wymieniając ukradkowe spojrzenie z Hokage. Nie podobało się mu to. - Naruto, będziesz musiał najpewniej zrezygnować z ANBU. Na dłuższą metę twój organizm może nie wytrzymać.


- Nie zrezygnuję z ANBU, zapomnij!


- Drugie wyjście tym bardziej nie będzie dla ciebie miłe. - Hokage wtrącił się do rozmowy. Chłopak przeniósł na niego wzrok. - Albo zrezygnujesz z bycia ANBU i trafisz do cywila aż do odwołania... - Chłopak nabrał powietrza oburzony, więc dodał. - Albo tymczasowo zrezygnujesz z ANBU i zostaniesz odesłany do Akademii na czas kompletnej rekonwalescencji. Decyzje podajcie do jutra. Kuruj się, chłopcze.


Poklepał go delikatnie po ramieniu i wyszedł. Narutro spojrzał na ojca wrogo i warknął niczym rozjuszony kocur. Kakashi westchnął ciężko. Wiedział, że łatwo nie pójdzie ta rozmowa, ale nie mieli wyjścia.


- Słyszałeś Sandaime. - Kakashi przeniósł wzrok na syna. - Cywil albo Akademia. Nie widzę ciebie w cywilu, za bardzo kochasz bycie shinobi, więc radzę wybrać drugą opcję.


- Nic mi nie jest, a wy jakieś chore dramaty odwalacie! - Oburzył się, wstając. - Oberwałem jak każdy z drużyny i nadal żyję, po co te szopki?!


- Naruto.


Podrzucił do chłopaka jabłko. Podniósł z automatu rękę z zamiarem pochwycenia go, ale owoc odbił się od sztywnego nadgarstka i spadł na podłogę. W szoku opuścił wzrok w dół i ponownie na dłoń. Wiedział, co chce zrobić i wykonał to tak jak zwykle, a jednak nie potrafił dalej ruszyć, jakby cała kończyna została sparaliżowana. Z trudem zacisnął palce w pięść. Syknął z frustracją.


- Jak widzisz, nie robimy szopek bezpodstawnie. Nie dasz rady. - Naruto spojrzał na ojca żałośnie. - To nie była byle jaka rana. Masz uszkodzone całe unerwienie i sporo czasu minie nim uda ci się wrócić do pełni sprawności, nawet z twoim szybszym gojeniem ran. Każdy inny na twoim miejscu, zginąłby od razu.


- Ale akademia? - Jęknął zrozpaczony. - Mam cofnąć się w rozwoju do Genin'a? Nie wiem co gorsze, przestanie być shinobi czy uczenie się tego od początku! - Zarył twarzą w stole. - To się po prostu nie dzieje...


- Chodzi o twoje zdrowie.


- Ile czasu mam tam spędzić? - Westchnął zrezygnowany.


- Rok.


- ROK??!! Przecież ja tam ocipieje z dzieciakami! - Wyrzucił zdenerwowany, wstając gwałtownie. - Nie, nie, nie... To się nie dzieje... - Zaczął krążyć po kuchni. Przeczesał włosy dłonią. - Nie można tego jakoś przyspieszyć? Cokolwiek?


- Możemy porozmawiać z Hokage, żeby dodał cię do twojego rocznika i w Akademii spędziłbyś tylko trzy miesiące, jak wiesz za niedługo są egzaminy na Genin'a. - Przyznał po chwili namysłu, a chłopak skinął gorliwie głową. - Ale wówczas najpewniej zostaniesz przydzielony do jakiejś drużyny.


Skrzywił się. Nie miał chęci bawić się w drużynę z jakimiś dzieciakami, które ledwie przestały płakać po kątach za potworem w szafie. Z drugiej zaś strony nie uśmiechało się również spędzenia z jeszcze młodszym rocznikiem aż roku w akademii. Jedna opcja gorsza od drugiej...


- Chyba wolę najmniejsze zło... - Mruknął.


- Czyli? - Kakashi uniósł brew.


- Czyli Dołączenie do mojego rocznika i przydzielenie do drużyny gówniarzy... - Odparł zniechęcony. - Wolę to niż spędzenie roku w akademii i pierdzenie w krzesło. W drużynie przynajmniej będą jakiekolwiek misje, na których trochę się rozruszam. - Sam nie wierzył, że to mówi. - To jakiś koszmar... - Usiadł ciężko na krześle i ukrył oczy dłonią.


- Będzie dobrze... - Poklepał syna po ramieniu i zniknął w szarym dymie.


- Wątpię... - Mruknął i znów jęknął zrezygnowany. - Boże, z Genin'ami...


- Masz swój upragniony urlop.


- Zamknij pysk futrzaku... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top