[Tom 1] #7#

11 Listopada 2020

Wtulał się mocno w rude futro ogona, owiniętego wokół jego drobnego ciałka, płacząc w głos, bo tylko tutaj mógł naprawdę wyrażać samego siebie. 


Mógł pokazać jak naprawdę cierpi... 


Jak bardzo to wszystko boli...


Jak bardzo chciałby wrócić do tych miłych dni spędzonych z Kakashi'm...


Kakashi go nie chciał, oddał go przecież do tego okropnego miejsca. Prawda? Gdyby go chciał, to zabrałby znów do domu, zrobił kanapki i herbatę, pomarudził na jego milczenie, ale mimo wszystko nie podniósłby nawet ręki czy głosu. 


Chciał znów wtulić się w futerko Ponpon, pobawić się z nią i słuchać jak czyta bajki, bo on nie umiał nawet tego.


- Wiedziałeś, że tak to się skończy...


- Tak...


- A nadal, mimo wszystko zrobiłeś coś wbrew regułom i oberwałeś. - Cisza. Kyuubi westchnął ciężko. - I po co ci to było dzieciaku, co?


Cisza, przerywana cichym kapaniem wody i pochlipywaniem, które zaraz zmieniło się w krótkie czkanie.


- Kashi i Ika powiedzieli... - Naruto otarł oczka piąstką. - Powiedzieli,  że zawsze mogę prosić o dokładkę... Myślałem, że... że...


- Źle myślałem. - Warknął, uciszając dziecko. - Ta kobieta, to nie Iruka ani Kakashi, jest nieobliczalna, ale nikt jej tego nie udowodni, bo zawsze się kryje tymi swoimi dobrymi papierkami jako nauczyciel i wymierzaniem surowych kar za przewinienia. Gdybyś tylko mi pozwolił, to rozszarpałbym ją. Nawet demony jak ja, nie są aż tak okrutne, zwłaszcza dla własnych szczeniąc, a co dopiero ludzkich.


- Nie! Kubi, nie chcę... - Pokręcił z rozpaczą głową. - Zamkną mnie w więzieniu! Nie chcę krzywdzić... nie mogę...


- Ktoś do ciebie przyszedł. - Mruknął niedbale. - Lepiej się obudź, bo znowu wylądujesz w szpitalu jak ostatnio.


Pokiwał krótko, wytarł twarz rączkami i szybko podbiegł do krat, przez które prześlizgnął się i ruszył w głąb ciemnego korytarza, odprowadzany niepewnym spojrzeniem demona. To nie tak, że się martwił o ludzkiego szczeniaka. Po prostu uważał, że okrucieństwo i zachowanie wobec tak małego dziecka, to ujma na honorze karana śmiercią u jego gatunku. Wiedział jedno... Ani Hatake, ani Umino, a tym bardziej nie ta pożal się boże cytata baba Tsunade, nikt nie był wstanie uratować małego z tego miejsca. Oni nie wiedzieliby jak to zrobić. Nie zrozumieliby. Skrzywdziliby go znów. Ktoś będący w klatce, nie wyjdzie z niej na czyjekolwiek życzenie, nawet, gdyby miał otwarte drzwi. Świat po prostu tak nie działa...

*

Naruto uchylił niepewnie powieki, ukazując światu puste błękitne oczęta, które natychmiast nabrały kolorów, widząc włosy barwy pszenicy związane w dwa kłosy. Zamrugał zaskoczony, widząc ośmioletnią dziewczynkę o oczach barwy złota i piegowatej buzi. Odetchnęła z wyraźną ulgą, widząc, że się obudził.


- Inka?


Natychmiast zamknęła mu usta dłonią, a drugą pokazała, żeby był cicho. Odwróciła się do kogoś pokazując coś wolną dłonią. Natychmiast obok pojawił się chłopiec o niebieskich włosach i oczach, w wieku dziewczynki imieniem Inka. Opatulili Naruto szaroburym kocem i wyciągnęli z szafy, w której został zamknięty za karę. Ruszyli cicho, ale jednocześnie wystarczająco szybko  wzdłuż korytarza, wprost do zsypu na pranie. Przystanęli przy drzwiczkach, gdy chłopak stanął na czatach.


- Musisz zniknąć, Naru. - Szepnęła Inka. - Jeżeli nie znikniesz, to ta wiedźma w końcu cię zabije i uznają to za wypadek.


- Inka pośpiesz się. - Szepnął głośno niebieskowłosy.


- Posłuchaj, na dole zsypu jest skrzynka obok pieca. Jak ją przesuniesz, to znajdziesz mały otwór. Dla nas jest za mały, ale ty jesteś drobny i przejdziesz spokojnie. - Dziewczynka posadziła go wraz z kocem na otwartej klapie drzwiczek do zsypu. - Musisz się ratować Naru. Nam nic nie będzie, poradzimy sobie jakoś, zawsze radziliśmy. - Uśmiechnęła się blado, gdy otworzył usta, żeby zaprotestować. - Idź i znajdź bezpieczne miejsce, dobrze?


Pokiwał niepewnie głową, a po chwili świat zniknął za czarną kurtyną. Czuł jak pędzi w dół, a podmuch wiatru lekko targa włosami, ale nim zdołał jakkolwiek zareagować, wylądował w pościeli. Wygramolił się z niej natychmiast i ruszył w stronę pieca, gdzie stała skrzynka z konserwami. Próbował ją odsunąć, ale nie miał na tyle siły. 


- Kubi? Pomożesz?


Nie otrzymał odpowiedzi, ale po kilku sekundach jego rączki opatuliła czerwona chakra. Chwycił znów za skrzynkę i tym razem z łatwością odsunął ją w bok. Wpełzł przez dziurę, haratając odrobinę przedramiona i policzek o ostre krawędzie desek. 


Chłód nocy natychmiast uderzył go w twarz. Spojrzał w górę na budynek sierocińca, a nie widząc nikogo w oknie ani żadnych świateł, szybko ruszył biegiem w stronę furtki. Miał się ukryć, uciec daleko od tego miejsca. Gdzieś, gdzie jest bezpiecznie, tylko skąd miał wiedzieć, które miejsce w tak dużej wiosce jest bezpieczne? Do oczu napłynęły słone łzy. Pierwszy raz czuł się naprawdę sam, otoczony wielkim światem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top