[Tom 1] #5#
Trochę poślizg z publikacją... Jak nie wattpad, to życiowe wypadki mi w tym przeszkadzają... No nic, rozdział baaardzo króciutki, ale uznałam, że w nim jest zawarte wszystko to, co chciałam i nie mam zamiaru zmienić, po prostu jest idealny właśnie taki.
- TobiMilobi
*****
14 Sierpnia 2020
Kakashi przez ostatni czas zauważył pewną ścisłość w zachowaniu pięciolatka. Kiedy byli sami w domu, Naru zachowywał się nieco śmielej i nie raz obdarował go uśmiechem, jednakże wszystko zmieniało się, gdy wychodzili na zewnątrz. Na powrót stawał się przestraszony, nieśmiały i niepewny, mimo że znał już Guy'a i Irukę, to do nich również podchodził z dozą niepewności.
Czas mijał nieubłaganie, a jego kontuzja w kolanie powoli zanikała, co oznaczało bliskie rozstanie. Gdyby ktoś te niemal trzy miesiące temu powiedziałby mu, że z przyjemnością będzie opiekował się pięciolatkiem, pierwsze co by zrobił, to sprawdził, czy ta osoba nie ma przypadkiem gorączki. Osobiście nigdy nie przepadał za dziećmi, były hałaśliwe, płaczliwe i wymagały bardzo dużo czasu i opieki, które mógł poświęcić na czytanie lub trening. Patrzył na śniącego obok niego pięciolatka, który wtulał się do jego boku przez sen. Przymknął nieznacznie powieki. I pomyśleć, że sam próbował za wszelką cenę oddać komuś innemu misję opieki nad malcem, gdy tylko o niej usłyszał.
Chyba zrobił się za miękki...
*
Siedział wtulony w miękkie, rude futerko, gładząc je delikatnie, ostrożnie wręcz. Przychodził tu, gdy czuł, że nie może zasnąć. Wiedział, że za kilka dni będzie musiał wrócić. Wytarł mokre oczy, pociągając noskiem. Nie chciał odchodzić. Nie chciał wracać do tamtego miejsca. Chciał zostać tutaj i nigdy tam nie wracać. Miał naprawdę olbrzymią nadzieję, że zostanie właśnie w tym miejscu, które może śmiało nazwać swoim domem. Niestety magiczna bańka musiała w końcu prysnąć, a rzeczywistość mocno w niego uderzyła, wyciskając słone kryształy z oczu.
- Nie marz się gnojku...
Naruto jedynie pokiwał głową, ale łzy znów spłynęły po jego drobnych policzkach, więc szybko je wytarł rączką.
- Wiedziałeś, że w końcu tak będzie.
- Wiem... - Wymamrotał łamliwym głosem. - Ale myślałem, że...
- Byłeś tylko głupim zadaniem. - Prychnął, przerywając malcowi. - Zajmował się tobą, bo takie dostał zadanie i wątpię, że zechce przygarnąć beksę jak ty na stałe.
- Przepraszam... - Znów wytarł oczy. - Już nie będę, zobaczysz Kubi...
Lisi demon westchnął ciężko, owijając jeden ze swoich ogonów wokół ciała dziecka, gdy znów rozpłakał się, wtulając w rude futerko. Nienawidził, gdy dzieciak zjawiał się tylko po to, żeby zasmarkać ogon i popłakać z byle błahego powodu. Dzieciak go irytował, od kiedy tylko pamiętał, ale gdyby przeszło dwa lata wcześniej ktoś powiedział, że będzie przejmował się małym gnojkiem, w którym został zapieczętowany, to wyśmiałby go na miejscu, a potem zmienił w krwawy dżem. Dzieci były głośne, płaczliwie i wymagały sporo uwagi, której on osobiście nie widział potrzeby skupiać. Chętniej patrzyłby, jak taki gówniarz zdycha, ale jednak coś tknęło jego chaotyczne serce przepełnione nienawiścią, gdy pewnego dnia zobaczył trzylatka płaczącego tuż przy jego kratach i proszącego o śmierć. W normalnym przypadku zrobiłby to bez wahania, ale było coś o wiele większego, czemu nie mógł się oprzeć, a kierowało jego czynami. Ciekawość... Tylko to jedno uchroniło gówniarza przed spełnieniem tego błagania. Wówczas nie sądził, że aż tak przejmie się losem dzieciaka.
Obserwował go, jak wraca, wypłakuje sobie oczy i pyta czemu go nie chce zabić. Trzylatki nie myślą o czymś takim jak śmierć czy samobójstwo. Jestem tylko ciekawy. Tak powtarzał sobie za każdym razem, ale do dzieciaka nie odezwał się ani razu.
On mówił, a lis milczał...
I tak trwali długi rok. Dzieciak przychodził i błagał o śmierć, a on tylko patrzył, jak malec płacze i zadaje od nowa te same pytania. Wszystko zmieniło się w dniu, gdy czterolatek wcisnął się pomiędzy jego kraty i zaczął go bić po łapie. Krzyczał, płakał, błagał o śmierć...
Rozpacz...
Determinacja...
Brak nadziei...
Żal...
Mieszankę tego wszystkiego widział w oczach dziecka, które błagało go na kolanach, żeby zakończył jego męki wraz z odebraniem życia. Był naprawdę bliski spełnienia tego. Druga wolna łapa była nakierowana pazurami na drobne, maleńkie ciało dziecka, ale wtedy maluch obejrzał się i dostrzegł ten gest. Kyuubi był pewien, że zacznie błagać o litość i zmienił zdanie, ale ku jego przerażeniu i zdumieniu, on jedynie uśmiechnął się i powiedział jedno słowo... Jedno cholerne słowo, którego nigdy więcej nie chciał słyszeć wychodzących z warg tego dziecka, a przynajmniej nie z takim wydźwiękiem radości i spełnienia...
„Dziękuję..."
To nie tak do cholery miało wyglądać! Miał rozszarpać gnojka i przejąć bezduszną skorupę, a potem zemścić się na tych, którzy go uwięzili! Zamiast tego przypałętał się do niego równie skrzywdzony dzieciak. Przygarnął go łapą do siebie i po raz pierwszy się odezwał...
„Możesz zostać, jeżeli przestaniesz moczyć mi futro, gnojku..."
Nie wiedział, co młokos dostrzegł w tych nic nieznaczących słowach, ale zjawiał się coraz częściej, przechodził przez kraty i siadał tuż obok bez słowa. Nie płakał, nie krzyczał, nie błagał, po prostu trwał w milczeniu, a on wraz z nim...
Chyba robił się już wtedy za miękki dla tego gnojka...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top