"Zrodzony z chaosu" - One Shot


*Nogitsune – z jap. mroczny, lisi demon, może zostać przyzwany, ale nie jest możliwy do kontrolowania. Żywi się bólem, konfliktem i chaosem. Jest w stanie opętać dowolną istotę, by użyć jej do siania chaosu.


Nieporozumienia rodzą konflikty.

Konflikty rodzą wojny.

A wojny...

Wojny rodzą śmierć.


Zagryzasz wargi, niemal do krwi, słysząc za sobą ich prześmiewcze śmiechy.

I myślisz:

Co by było, gdyby nie było jutra...?

Ale to nie takie proste.

Nie możesz tak zwyczajnie odpuścić.

To nie w twoim stylu.

Nie chcesz dać im tej satysfakcji.

Dlatego unosisz wzrok i stawiasz temu czoła.

Nie złamią cię.


Ignorujesz obelgi, które uderzają w ciebie drobnymi ukłuciami bólu.

Są jak małe sztylety wbijające się w twoje ciało.

Niby mała rana, a jaki sprawia ból.

Przymykasz powieki.

Błękitne tęczówki, które za nimi schowałeś kłują zwiastując nadchodzące łzy.

To nie tak, że wcześniej ich nie słyszałeś.

Oblegi, słowa pogardy i nienawiści.

Właściwie to dla ciebie nic nowego.

Dzień, jak co dzień, powiesz.

Teraz, jedyną różnica są osoby, które plują jadem.

Trzeba po prostu zacisnąć pięści i być silnym.

To nie tak, że masz jakiś inny wybór.


Trochę dziwi cię fakt, że nikt nic nie zauważył.

Nauczyciele nie zauważyli, że zmieniłeś ławkę i obecnie siedzisz sam, gdzieś w tyle klasy.

Nie zwrócili uwagi, że twój głośny śmiech ucichł, a uśmiech zniknął.

Że twoje sarkastyczne uwagi już się nie pojawiają.

Że praktycznie nie odzywasz się na lekcji niepytany, co samo w sobie powinno być alarmujące.

Że przestałeś rozmawiać ze swoimi „przyjaciółmi" i stałeś się samotnikiem.

Wyrzutkiem na tle całej klasy.


Wpatrujesz się w widok za oknem, z roztargnieniem słuchając słów nauczyciela.

Twoje oceny uległy pogorszeniu (byłeś wzorowym uczniem, a teraz ledwo zdajesz), ale czujesz tylko obojętność.

Wszechogarniającą obojętność i niechęć do wszechświata.

I wtedy po raz pierwszy słyszysz:

„Uciekaj"

Głos jest niski i ochrypły.

Męski.

Cichy, ledwo słyszalny, ale ma w sobie siłę, która powoduje gęsią skórkę na twoim ciele.

Rozglądasz się po klasie i z niepokojem rejestrujesz, że wszyscy skupieni są na lekcji.

Nauczyciel mówi coś płaskim głosem, nie zwracając na ciebie uwagi.

Przyzwyczaił się, że coraz częściej bujasz w obłokach i jesteś nieobecny duchem.

Nawet twoi kaci dali ci chwilowo spokój.

Bierzesz drżący oddech.

Może ci się przesłyszało.

Może to ze stresu i ogólnego przemęczenia?

Postanawiasz to zignorować.


Trwa twoja ulubiona lekcja, jedna z niewielu, która daje ci nikłe poczucie radości.

Dostaliście za zadanie przeczytać krótki artykuł i odpowiedzieć na pytania, które znajdują się pod nim.

Wgapiasz się w tekst z determinacją.

Lecz to nic nie daje.

Litery nie układają się w słowa.

Są chaotyczną mieszaniną przypadkowych liter, które nic nie znaczą.

Zaciskasz nerwowo swoje długie, blade palce na ołówku trzymanym w dłoni.

Czujesz, że robi ci się duszno.

Twój wzrok zaczyna się zamazywać.

Pot perli się na czole.

Litery tracą wyraźne kontury i wyglądają jakby skakały po papierze.

Nie zwracasz uwagi na to, że twój oddech stał się płytki.

Mrugasz szybko i bierzesz ostry wdech, gdy twój wzrok nagle nabiera ostrości.

Zamierasz.

Cała strona to te same słowa.

Słowa, a właściwie zdania, które są dla ciebie ostrzeżeniem.

„...Jesteś w niebezpieczeństwie Jesteś w niebezpieczeństwie Jesteś w niebezpieczeństwie..."

Zrywasz się ze swojej ławki i wybiegasz z sali, ignorując krzyk nauczyciela i śmiech reszty klasy.

Na podłogę upada żółta karteczka samoprzylepna.

Pismo na niej wygląda jakby zostało wydrapane, ale mimo to da się je odczytać.

„UCIEKAJ!"


Wpadasz gwałtownie do męskiej łazienki, chwiejąc się, trzymając dla równowagi framugę drzwi.

Twój oddech jest urwany.

Łapiesz za krawędzi umywalki, jakby to ona utrzymywała cię przy życiu.

Dajesz sobie chwilę na uspokojenie, powolne wdechy i wydechy, po czym unosisz wzrok.

Patrzysz bez słowa na swoje zmarnowane odbicie w tafli lustra.

Niezdrowo blada twarz, na której odznaczają się liczne pieprzyki.

Popękane wargi, wykrzywione w brzydkim grymasie, ni to bólu, ni to przerażenia.

Mocne sińce pod oczami, które podkreślają nienaturalnie błyszczące tęczówki.

Brązowe, roztrzepane włosy, które są w większym chaosie niż zazwyczaj.

Prezentujesz sobą obraz nędzy i rozpaczy.

Wzdychasz ze zmęczeniem.

Pochylasz się nad umywalką i ochlapujesz twarz lodowatą wodą.

Wzdrygasz się.

Czujesz jak twoje ciało zalewa na zmianę gorąco i lodowate dreszcze.

Nieprzyjemny uczucie pnie się po twoim kręgosłupie.

Unosisz wzrok i tracisz dech.

Wpatrują się w ciebie czarne tęczówki.

Twoje niebieskie oczy zmieniły barwę na głęboką i bezdenną czerń.

Unosisz drżącą rękę do twarzy i krztusisz się z szoku.

Widzisz tylko czerwień.

Czerwień pokrywającą w całości twoje ręce, twarz i ubranie.

Szkarłat pnie się nieregularnie wzdłuż twoich ramion, dosięgając szyje, twarz, a nawet włosy.

Twoja niegdyś biała koszulka jest w większości pokryta tym kolorem i nie rozumiesz, czemu jest ona tak wilgotna.

Z odrętwieniem rejestrujesz metaliczny zapach w powietrzu, gdy do chodzi do ciebie, że ta czerwień to krew.

Najprawdziwsza krew.

Litry krwi.

Nie wiesz, czemu, ale coś w twojej głowie wie, iż jest to ludzka krew.

Litry ludzkiej krwi.

Nie zwierzęcej, tylko ludzkiej i to jest za dużo.

Z twoich ust wydobywa się przerażony krzyk.

Uderzasz plecami o ścianę z trudem łapiąc życiodajny tlen.

Dłonie szukają czegoś, czego mogłyby się złapać, lecz bez skutku.

Drogi oddechowe kurczą się, a klatka piersiowa zaciska.

Po policzkach spływają gorące łzy.

Ciało drży konwulsyjnie.

Nie możesz się uspokoić.

Słyszysz tylko swoje szaleńczo bijące serce.

Ba-dum...Ba-dum...Ba-dum... Ba-dum...Ba-dum...Ba-dum...

To atak paniki.

Pierwszy od wielu lat.

Brakuje ci tlenu, a przed twoimi oczami pojawiają się pierwsze mroczki.

Upadasz na ziemię.

Potem jest już tylko ciemność.


Siedzisz w swoim pokoju, otulony miękkim kocem i stosem kolorowych poduszek.

W rękach trzymasz duży kubek z kakao.

Ojciec kazał zostać ci dziś w domu i odpocząć, zgodnie z poleceniem lekarza.

Był zbyt zaniepokojony, gdy dyrektorka zadzwoniła do niego i powiadomiła o twoim omdleniu.

Nawet wziął wolne w pracy i siedzi teraz na dole, oglądając mecz.

Czujesz radość, pierwszy raz od tej chorej sytuacji, gdy wszyscy w szkole się od ciebie odwrócili.

Nie masz ze złe ojcu, że ciągle pracuje i nie ma dla ciebie czasu, ale to miłe.

Mieć go tu dla siebie, choć na chwilę.

Odkładasz puste naczynie na stolik.

Z nikłym uśmiechem kładziesz się na posłaniu, otulony swoim bezpiecznym kokonem, przymykając powieki.

Starasz się o niczym nie myśleć.

Sen przychodzi zaskakująco szybko.


Pierwsze, co rejestrujesz to pokój.

Niewielkie pomieszczenie bez drzwi i okien, całe skąpane w bieli.

Nie widzisz, gdzie zaczyna się podłoga, ani gdzie kończy się sufit.

Ten pokój jest zlany w jedno.

Ta biel jest nienaturalna.

Ale w tej chwili to nie istotne.

Bardziej istotna jest postać, która siedzi skulona w kącie i drży na całym ciele.

Szlocha bezgłośnie i nie rozumiesz, naprawdę nie pojmujesz, dlaczego sprawia ci to taki ból.

Czujesz w gardle swoje szybko bijące serce i szum krwi przepływającej przez żyły.

Robisz krok w stronę postaci i zamierasz, podobnie jak ona.

Jej ramiona przestają drżeć.

Wstrzymujesz oddech, gdy postać unosi głowę i patrzy na ciebie niebieskimi tęczówkami.

To ty.

Ta postać jest tobą.

To tak jakbyś patrzył w swoje odbicie w lustrze.

Jesteś zbyt sparaliżowany, by zrobić cokolwiek, gdy postać się podnosi i patrzy na ciebie beznamiętnie.

W następnej sekundzie słyszysz histeryczny śmiech, a drugie ty wykonuje ruch.

Patrzysz z otępieniem na postać stojącą tuż przed tobą, która uśmiecha się do ciebie nienaturalnie szeroko.

Skąd ona się tu tak szybko wzięła?

Twój wzrok sunie powoli na dół i przekrzywiasz głowę, widząc, że coś tkwi wbite w twój brzuch.

To miecz.

A właściwie katana.

Piękne, lecz śmiertelnie niebezpieczne ostrze znajduje się głęboko w twoim brzuchu i jesteś niemal pewien, że przebija cię na wylot.

Postać uśmiecha się jeszcze szerzej i przekręca ją (katanę), przez co krztusisz się, wypluwając krew.

Dopiero po chwili rejestrujesz, że to ty śmiejesz się histerycznie.

Postać nachyla się nad tobą i szepczę wprost do twojego ucha:

„Otwórz drzwi"

Budzisz się z krzykiem, rzucając na łóżku i drapiąc swoje ramiona do głębokich ran.

Pod twoimi paznokciami znajduje się krew i zdarta skóra, ale...

Jesteś w stanie tylko przeraźliwie krzyczeć.

Twojemu ojcu zajmuje dobrą godzinę uspokojenie cię.


Patrzysz ze znużeniem na żyletki, które znajdują się w waszej podręcznej apteczce w domu.

Leżą tam, szepcąc i kusząc, ofiarując ulgę.

Ucieczkę od problemów.

Patrzysz na swoje blade, nieusiane żadnymi bliznami przedramię z zamyśleniem.

- Synu, wszystko dobrze? - słyszysz zaniepokojony głos swojego ojca z korytarza.

Twój ojciec, właśnie, nie możesz mu to zrobić.

Ponad dziesięć lat temu stracił swoją żonę w wypadku, a twoją matkę i nadal do końca się po tym nie pozbierał.

Nadal walczy z demonami przeszłości i stara się być dobrym ojcem.

Naprawdę stara.

Zamykasz powoli opakowanie i odkładasz je na miejsce.

Zamiast tego łapiesz za buteleczkę leków przeciwbólowych i bez popicia połykasz trzy tabletki.

Przymykasz szafkę, na której wisiało kiedyś lustro, ale zapobiegawczo je ściągnąłeś.

Nie zwracasz uwagi na migoczące światło.

Uchylasz drzwi łazienki i uśmiechasz się do swojego ojca uspokajająco, mimo, że na twojej twarzy widnieje zrezygnowanie i smutek.

- Boli mnie tylko głowa, tato.

Twój ojciec patrzy na ciebie zmartwiony.

- Prześpij się, dobrze? Wyglądasz okropnie. – mówi z troską, tworząc jeszcze większy bałagan w twoich włosach, przez zmierzwienie ich ręką. – Martwię się o ciebie, synu. – mamroczę, gdy kładzie dłoń na twoim karku i styka wasze czoła.

Czujesz silny ból w klatce piersiowej.

- Prześpię się i na pewno poczuje się lepiej, staruszku. – odpowiadasz i przytulasz go mocno.

Czujesz zapach jego płynu po goleniu, dezodorantu, który dostał od ciebie na urodziny i nikły zapach proszku do prania.

Zapach kawy, którą pije codziennie rano i nikły zapach papierosów, które pali jego zastępca.

Ale oprócz tego jest tam jeszcze inny zapach.

Coś, co jest po prostu naturalnym zapachem twojego ojca.

Pachnie jak dom i bezpieczeństwo.

Odsuwasz się po chwili, dość niechętnie i kierujesz do swojego pokoju.

- Synu? – słyszysz za sobą.

Zatrzymujesz się, ale nie odwracasz i czekasz na dalsze słowa swojego rodziciela.

- Gdyby było coś nie tak, powiedziałbyś mi, prawda?

Milczysz przez chwilę.

Przypominasz sobie swoją chorą sytuacje w klasie, swoje halucynacje i głos, który coraz częściej cię nawiedza.

- Zawsze, tato. – zapewniasz cicho.

Pierwszy raz w życiu okłamałeś swojego ojca.

- To dobrze. – odpowiada po chwili ciszy. - Śpij dobrze, synku. Kocham cię.

Czujesz, że zaraz wybuchniesz płaczem.

- Ja ciebie też, tato.

Wchodzisz do pokoju i opadasz na łóżko.

Spoglądasz za zdjęcie swojej mamy, które stoi na komodzie i pozwalasz sobie na cichy płacz.

- Przepraszam, mamo.

Po prostu starasz się być dobrym synem i nie sprawiać nikomu problemów.

Tej nocy jednak nie zasypiasz.

Za bardzo się boisz.


Jesteś zmęczony.

Tak bardzo zmęczony jak nigdy.

Nie masz siły na nic.

Nie pamiętasz już, kiedy spałeś normalnie, niedręczony przez koszmary.

Twoje oczy pieką, usta są spierzchnięte, włosy matowe, a głowa pusta.

Wolna od myśli i niewypowiedzianych pytań.

Pod twoimi oczami znajdują się sińce wielkości pięści.

To trochę ironiczne, biorąc pod uwagę, że z nikim się nie biłeś.

Mniej jesz, bo nie czujesz takiej potrzeby, przez co tracisz znacząco na wadzę.

Nie żebyś wcześniej nie wyglądał jak chodzący szkielet.

Nie możesz się skupić, lecz mimo to chodzisz do szkoły, ku niepocieszeniu swojego ojca.

Uważa on, że potrzebujesz pomocy specjalisty, ale ignorujesz go.

Nie oszalałeś.

Nie zamkną cię w pokoju bez klamek, ani nie wcisną w uroczy mundurek tego przybytku.

Podobno rzepy wyszły już z mody.

A ty nie masz tym bardziej ochoty siedzieć na niewygodnej, zapewne brzydkiej leżance i opowiadać o swoich problemach.

Nie chcesz by ktokolwiek wchodził ci do głowy i w niej grzebał.

(„Trochę na to za późno, mój drogi")

Nie jesteś szaleńcem.

Nie jesteś.

Twoi oprawcy patrzą na ciebie z litością i pogardą, może zniesmaczeniem, ale w tej chwili nie ma to dla ciebie żadnego znaczenia.

Jesteś zbyt zmęczony, by się tym przejmować.

Zbyt potrzebujący snu.

Kładziesz głowę na swoim ramieniu i przymykasz oczy.

To tylko na chwilę, obiecujesz sobie w myślach, zaraz otworzysz oczy.

Otworzysz oczy i skupisz się na tym, co dzieje się w klasie.

Tylko na chwilę...

Nawet nie orientujesz się, kiedy zasypiasz.


Znów jesteś w pokoju pełnym bieli.

Tym razem to ty siedzisz w kącie pokoju.

Plecami opierasz się o ścianę.

Twoje ramiona leżą bezwładnie na szeroko rozłożonych nogach.

Masz bose stopy.

Lecz nie odczuwasz chłodu.

Nie odczuwasz również ciepła.

Właściwie chwilowo nie czujesz nic.

Nie szlochasz, nie wydajesz żadnego dźwięku, tylko patrzysz pusto przed siebie.

Ile czasu już minęło od twojego pojawienia się tutaj?

Nie rejestrujesz pojawienia się ciemnej postaci.

Podchodzi ona do ciebie spokojnym krokiem i kuca między twoimi nogami.

Czujesz chłodny dotyk na policzku, przez co się wzdrygasz i przytomniejesz.

Patrzysz na twarz pięknego mężczyzny przed tobą i mrugasz wolno.

Ma on wyjątkowo ostre rysy twarzy i drapieżny uśmiech.

Jego włosy są śnieżnobiałe i zlewają się z resztą pokoju, a oczy tak czarne, że nie rozróżniasz źrenic od tęczówki.

Z zaskoczeniem rejestrujesz szpiczaste uszy na czubku jego głowy.

Białe uszy poruszają się ciekawsko.

Mężczyzna ubrany jest w piękne, czarne kimono i również jest boso.

Nie wiesz, czy znowu masz omamy wzrokowe, czy naprawdę za białowłosym znajdują się poruszające się leniwie lisie ogony.

Czyżbyś naprawdę oszalał?

Jedna z białych kit delikatnie gładzi cię po policzku, a piękny mężczyzna patrzy na ciebie z subtelną czułością.

- Daj sobie pomóc. – szepcze nieznajomy.

Jego głos jest ci znajomy.

Milczysz, a on kontynuuje.

- Oni nie są Ciebie wart, Skarbie.- mówi z uczuciem. - Nie zamartwiaj się tymi bezwartościowymi szkodnikami. Zemścimy się na nich razem i już więcej nie będą Cię smucić. Nie są wart oni ani jednej Twojej łzy.- zapewnia gorliwie.

Dopiero teraz zauważasz, że łzy lecą ciurkiem po twojej twarzy.

Otwierasz usta, lecz białowłosy cię ucisza, zanim zdążysz cokolwiek powiedzieć.

- Shh, Skarbie. Wysłuchaj mnie, dobrze? – kiwasz głową w zgodzie. – Jesteś bardzo samotny, prawda? Samotny i smutny. – jedna z lisich kit obejmuje cię w barkach. - Przyjaciele opuścili Cię tylko, dlatego, że powiedziałeś im prawdę. Naprawdę żałosne. – syczy ze złością. Czarne oczy ciskają błyskawice. - Niewdzięczne szkodniki. Robale, których trzeba się pozbyć. Nie wiedzą, co stracili. - mówi ze złością. Jego twarz wygładza się, gdy przybliża się do ciebie o kolejne parę centymetrów. Czujesz jego chłodny oddech na twarzy. - Jesteś cudowny, Skarbie, wiesz o tym, prawda? – mruczy nisko. - Naprawdę cudowny i nie zasługujesz na to, aby być smutnym i samotnym. dłonie zakończone czarnymi szponami obejmują delikatnie twoją twarz. - Ale mogę Ci pomóc.

Twoje oczy rozszerzają się i z twoich ust wydobywa się ciche, pełne nadziei:

- Naprawdę?

Mężczyzna przytakuje z uśmiechem.

Jego czarne tęczówki błyszczą psotnie.

- Oczywiście, Skarbie. – kiwa radośnie głową. – Wystarczy tylko, że otworzysz drzwi, a potem będę już przy Tobie na zawsze. Nie będziesz już smutny i samotny. Będziesz miał mnie. – szepcze z podekscytowaniem w głosie.

Unosisz wzrok i patrzysz na zwykłe dębowe drzwi, które znajdują się za plecami białowłosego.

Jedyne, co je wyróżnia to złota, misternie zdobiona klamka.

Czy były one tu wcześniej?

Czemu ich nie zauważyłeś?

Zresztą, czy to ważne?

- Wystarczy, że je otworze i wtedy nigdy mnie nie zostawisz? – pytasz ochryple.

Nie zauważasz, że ściany, których dotykasz pokrywają się szarością.

Jesteś wypełniony nadzieją i teraz tylko to się liczy.

Nie uchodzi to jednak uwadze starszego mężczyzny.

W jego oczach pojawia się niebezpieczny błysk.

- Nigdy, Skarbie. – zapewnia gorliwie. – Będziemy razem już na zawsze.

Uśmiechasz się do niego i wstajesz.

Lisie kity znikają z twojego ciała i już za nimi tęsknisz, ale wiesz, że to tymczasowe.

One wrócą, musisz tylko otworzyć drzwi.

Robisz pewny krok w stronę dębowej powierzchni.

W miejscu, gdzie stanęła twoja stopa pojawiła się szarość i rozprzestrzeniła się po reszcie pokoju.

Nie zauważasz też, że przystojna twarz wykrzywia się w upiornym grymasie samozadowolenia.

Idziesz dalej przed siebie i gdy stoisz już przed drzwiami, odwracasz się na moment.

Mężczyzna uśmiecha się do ciebie zachęcająco.

Niemal ciepło.

Odwzajemniasz uśmiech i naciskasz klamkę.

Drzwi uchylają się z upiornym skrzypnięciem, a czerń wlewa się do pokoju bezszelestnie.

Czujesz ramiona oplatające cię od tyłu i wiesz, że zrobiłeś dobrze.

W końcu nie będziesz sam.

Przymykasz powieki i pozwalasz pochłonąć się pustce.


Budzenie się jest jak wynurzanie się na powierzchnię.

Wynurzasz się z wody, by nabrać gwałtowny oddech, łaknąc powietrza.

Pierwszym, co to ciebie dociera to dźwięki życia.

Słyszysz spokojne oddechy, tykanie zegara, skrobanie długopisu na papierze, przewracanie kartek.

Spokojny głos nauczyciela prowadzący lekcje.

Gdy bardziej się wsłuchasz i skupisz, dasz radę usłyszeć bicia ich serc.

Potem uderzają w ciebie zapachy, przez co marszczysz niezadowolony nos.

Pomieszane ostre, męskie dezodoranty, duszące damskie perfumy i nieprzyjemny zapach ludzkiego potu.

Za dużo woni jak na pierwszy raz.

Ale dasz radę się to tego przyzwyczaić.

Masz na to dużo czasu.

Praktycznie całą wieczność.

- Ej, dziwaku, wstawaj! – krzyczy głos.

Po nim następują śmiechy.

Unosisz rękę, bez otwierania oczu i łapiesz rzuconą w ciebie kulkę papieru.

Prostujesz się powoli, przeczesując bladymi, długimi palcami swoją zmierzwioną czuprynę.

Otwierasz leniwie powieki, ukazując światu czerń swoich oczu, a na twoje usta wpływa upiorny uśmiech.

Kierujesz swój wzrok na jednego ze swoich oprawców, a jego ciało zamiera w przerażeniu, gdy wasze spojrzenia się stykają.

Twój wzrok jest zapowiedzią długiej i bolesnej śmierci w męczarniach.

Widzisz już przed oczami, jak twoje pazury zagłębiają się w miękkim ciele, jak krew wypływa z przeciętych tętnic.

Słyszysz dźwięk gruchotanych kości, ostatnie oddechy i agonalne krzyki wydostające się z gardeł twoich ofiar.

Ofiary wijące się w bólu, krzyczące i błagające o litość.

Błagające o zakończenie tego piekła.

Błagające o śmierć.

Musisz tylko wymyślić stosowną dla nich karę.

kłamcami.

Wstrętnymi kłamcami, których boli prawda i szczere słowa.

A jak karze się kłamców?

W twoim ojczystym kraju ucinano, wyrywano kłamcą języki.

Ucinanie języka nie jest tak satysfakcjonujące jak powolne zadawanie bólu.

Mrużysz powieki w zamyśleniu.

I wtedy dostajesz olśnienia.


„Loki, Bóg Kłamstw i Oszustw.

Bóg Chaosu i Kowal Ognia.

Zwany także Psotnikiem.

Jego ojciec, Odyn, miał już dość jego ciągłych kłamstw, intryg i psot, dlatego postanowił go ukarać.

Gdy Loki stanął przed obliczem swego ojca i reszty dworu (jego matka nie mogła patrzeć jak jej ukochany syn jest krzywdzony) i klęknął oddając mu szacunek, Odyn milczał długie minuty, po czym wstał z tronu i wydał wyrok.

Karą Boga Kłamstw było zszycie ust złotą nicią, którą nikt nie mógł przeciąć, chyba, że naprawdę chciał usłyszeć jego kłamstwa.

Osoba, która jako jedyna mogła ściągnąć jego klątwę i przeciąć nić, musiałaby szczerze pragnąć usłyszeć jego kłamstwa, musiałaby chcieć zostać przez niego oszukaną, ponieważ to jedyne, czego można było oczekiwać po jego słowach.

Został uwięziony w niemej klatce na wieki."


Oblizujesz usta.

Ta kara jest jak najbardziej satysfakcjonująca.

Uśmiechasz się szeroko, odsłaniając przy tym zęby i nienaturalne ostre kły.

Nie możesz się doczekać.

Przymykasz powieki, delektując się zapachem przerażenia, który zaczyna wypełniać powietrze.

Ah, aż drżysz czując zalewającą cię ekstazę.

Już niedługo, Skarbie, zapłacą za wszystko, co nam zrobili.

Potem nastał chaos.


KONIEC


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top