Rozdział 7 cz. II




Krocząc, szarpany za łańcuchy przez swojego pobratymca, poczuł się jak kobieta, którą sam niegdyś zaciągnął wraz z Brizzem przed oblicze królowej. Ciężkie okowy wpijały się w skórę, obcierając i zostawiając brzydkie ślady.

Mijali cele, w których w większości zamknięci byli Fae posiadający moce lub Falkoni, którzy sprzeciwili się władczyni. Dla pozostałych nieposłusznych poddanych nie było miejsca w Wieży Mezgrath. Ich kara była o wiele surowsza. Wygnanie na Mroczne Mokradła kończyło się śmiercią większości z nich.

Adrell powstrzymał złość i żal, które zaczęły w nim wzbierać, gdy pomyślał o swej ukochanej. Wiedział, że nie miała szans na przeżycie, jednak wciąż żywił złudną nadzieję, że w jakiś sposób udało jej się przetrwać.

Brizz nie odnalazł jej ciała na mokradłach. Niestety sam Adrell nie był w stanie tego sprawdzić, gdyż nie mógł zbytnio oddalać się od Rameritt. Po wydanym na Lydianę wyroku, Falkon był obserwowany na każdym kroku. Pogrążony w rozpaczy przez kilka miesięcy, nie zdołał nic zrobić. Trwał jak pozbawiony duszy osobnik, którego umysł został zniszczony przez Norgha. Tylko dzięki Brizzowi, wyrwał się z tego dziwnego letargu i zapragnął sprawić, by Merissa w końcu zapłaciła za wszystkie dokonane krzywdy.

Falkon przystanął przy jednej z pustych cel. Musiał odpocząć. Nie był zdolny iść dalej. Jego mięśnie odzwyczaiły się od wysiłku, wykonanie zaledwie kilkunastu kroków wywołało ich drganie z przemęczenia. Każdy pokonywany przez niego stopień wieży był mordęgą. Niegdyś silny wojownik, teraz ledwo słaniał się na nogach.

– Nie zatrzymuj się – warknął Fae. Trzymał ostrze miecza na środku pleców Adrella, między skrzydłami, tak by nie był wstanie ich rozprostować, bez uprzedniego skaleczenia. Drugi strażnik pociągnął go z taką siłą, że Falkon omal nie stracił równowagi.

Męcząca podróż w górę trwała wieczność, a schodów nie było końca. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa, jednak metal wbijający się w plecy nie pozwalał mu się zatrzymać. Upadł, gdy strażnik mocniej pociągnął za okowy.

– Wstawaj. – Adrell poczuł mocniejszy nacisk miecza. Po chwili spomiędzy skrzydeł popłynęła strużka krwi. Zebrał w sobie resztki sił i podniósł się ze śliskich, kamiennych schodów. Odetchnął głęboko i w myślach zaczął odliczać, starając się, by zmęczone ciało nie zawiodło go. Wiedział, że gdy znów upadnie, nie podniesie się z taką łatwością.

W końcu do ciemnych korytarzy zaczęły docierać promienie słońca. Fluorescencyjne grzybki nie porastały murów, a pochodni na ścianach paliło się coraz mniej. Zaledwie kilka stopni w górę dzieliło ich od opuszczenia więzienia.

Po chwili mijali strażników pilnujących olbrzymiego wejścia, którego wrota były do połowy opuszczone. Uzbrojeni po uszy, zgromili Adrella wzrokiem.

„Dlaczego tak na mnie patrzą?" – pomyślał. – „Co się wydarzyło, po moim zniknięciu?".

Obawiał się, że wraz z jego zamknięciem plany buntowników uległy zmianie. Miał jednak nadzieję, że mimo to wciąż byli w gotowości, by w każdej chwili zacząć działać. Liczył na to, że komuś udało się opuścić Mysthed i wyruszyć po pomoc. Nie mogli już dłużej zwlekać.

Wyszli przez olbrzymią bramę i kamiennym brukiem udali się w dół zbocza, gdzie u podnóża wieży mieściły się stajnie. Falkon westchnął tęsknie, gdy poczuł na twarzy ciepłe pasma. Zastanawiał się jak długo nie widział słońca. Tygodnie życia w ciemnościach sprawiły, że zmrużył się mimowolnie, gdyż światło raziło go w oczy. Zamrugał kilkukrotnie, by przyzwyczaić wzrok do jasności.

Niestety nie było mu dane zbyt długo cieszyć się przyjemnym ciepłem. Niebo spowiły chmury. Mrok i ciemność były częścią Mysthed. To, dlatego mysthedńczycy tak bardzo cieszyli się, gdy choć na chwile ich świat otulały jasne promienie słońca.

Falkon, który ciągnął za sobą Adrella, przystanął nieopodal niewielkiej stajni wykonanej z ciemnego, niemal czarnego kamienia. Drugi strażnik schował miecz i pospiesznie ruszył po konie.

Adrell korzystając z okazji rozprostował skrzydła. Westchnienie ulgi cisnęło mu się na usta, jednak zdołał je powstrzymać. Olbrzymie, złoto – brązowe pióra rozpostarły się za jego plecami w pełnej okazałości. Zatrzepotał nimi kilkukrotnie. Lekki ból odezwał się w miejscu skaleczenia, mimo to wciąż rozciągał je szeroko, by rozluźnić spięte mięśnie.

– Korzystaj, póki możesz. Nie rób tego przy Glardiusie – powiedział Falkon, wskazując głową na stajnie, w których zniknął strażnik – Królowa rozkazała nam pilnować, byś ani przez chwilę nie mógł ich rozłożyć. Nie wiem, jak długo byłeś zamknięty, ale domyślam się, że mięśnie muszą cię cholernie boleć – szepnął, upewniając się, że nikt ich nie słyszy. – Ale dla własnego dobra, lepiej trzymaj je blisko pleców.

– Dziękuję. – Ciemnowłosy posłuchał rady i kilkukrotnie poruszał skrzydłami, a po chwili złożył je ciasno. – Co zrobiłeś? – spytał zerkając na jego plecy, z których sterczały jedynie czarne kikuty.

– Ktoś widział, jak latałem nad Jeziorem Topielców... – jego głos przepełniony był tęsknotą, jakby na wspomnienie lotu ogarnęła go rozpacz. Wiedział, że już nigdy nie wzbije się w powietrze. – Nie zdążyłem uciec. Na szczęście ona się o tym nie dowiedziała... – Za próbę opuszczenia terytorium Mysthed bez wiedzy królowej, grodziła kara śmierci. – To, dlatego wciąż żyję.

– Przykro mi – szepnął Adrell, doskonale zdając sobie sprawę, jak bolesne musiało to być dla mężczyzny. „Mieć wolność na wyciągnięcie ręki i nie zdołać jej dosięgnąć... Już nigdy nie móc wznieść się w przestworza...". Utrata skrzydeł była dla Falkonów najgorszą karą i największą hańbą.

Ich uszu dotarł delikatny stukot końskich kopyt o żwirowe podłoże. Po chwili Fae stał przy nich z dwoma wierzchowcami. Adrell wiedział, że nie zdoła przebyć drogi z Wieży Mezgrath do Rameritt pieszo. Był zbyt słaby.

„Czy tak zakończy się mój marny żywot? Zdechnę gdzieś w drodze na Wzgórza Mirath?" – zastanawiał się ze smutkiem. – „Taką karę wybrała dla mnie ta suka?".

– Glardiusie – zaczął Falkon – Spójrz na niego, przecież oboje wiemy, że bez wierzchowca nie przeżyje podróży. Królowa chce go żywego – warknął do Fae, który wskoczył na grzbiet gniadej klaczy.

„A więc jednak przyszykowała dla mnie coś innego".

Chwilę później u ich boku pojawił się kolejny rumak. Prowadzony przez stajennego, czarny ogier wierzgał i prychał niespokojnie, jak gdyby czuł, że czeka go nieprzyjemna podróż do siedziby Bezlitosnej Królowej.

„Nawet zwierzęta się jej boją..." – pomyślał Adrell obserwując niespokojnego rumaka.

***

Stukot kopyt rozdzierał ciszę panującą na przedmieściach Rameritt. Miasteczko wyglądało na opuszczone. Wszyscy mieszkańcy ukryli się w swoich zniszczonych chatach. Po zmroku woleli nie opuszczać domostw. W całym Mysthed krążyły pogłoski, że gdy tylko nastawała noc, Norghi i inne demoniczne istoty wychodziły na żer. Co czaiło się w ciemnościach? Nikt nie wiedział, jakie potwory, Bezlitosna Królowa wpuściła do kraju. Nikt również, nie chciał przekonać się o tym na własnej skórze.

Mijali puste uliczki, a echo końskich kroków niosło się po całej stolicy. Brudne, zakurzone ulice spowijał mrok. Noc była zimna, mimo iż Przesilenie zbliżało się wielkimi krokami.

Ich konie zarżały cicho, gdy dojeżdżali do olbrzymiej stajni usytuowanej tuż przy murach otaczających dwór Rameritt, który był zwany Mrocznym Dworem.

Kary rumak prychnął głośno, a Adrell poczuł pod siodłem wibracje. Zatrzymał się z impetem, nie chcąc iść dalej, na co jeździec Fae, który trzymał jego wodzę omal nie spadł z własnego wierzchowca. Zaklął soczyście, wypuszczając lejce z mocnego uścisku.

„To moja okazja" – pomyślał Adrell, chwytając skórzane pasy w skrępowane dłonie.

– Nawet o tym nie myśl, jeśli nie chcesz stracić skrzydeł – ostrzegł go cicho Falkon, zatrzymując się przy nim. – Dookoła są ukryci strażnicy, którzy obserwują każdy twój ruch. Naprawdę dobrze przygotowała się na twoje przybycie. Zagroziła, że zabije, każdą bliską im kobietę. Nie pozwoli ci, stąd odejść.

Ciemnowłosy rozejrzał się dookoła, ale w słabym świetle latarni nie był w stanie dostrzec ukrytych w ciemnościach strażników. Nie miał im za złe, że wciąż byli posłuszni królowej. Wiedział, że gdyby Lydianie groziło niebezpieczeństwo ze strony władczyni, sam zapewne wciąż wypełniałby jej rozkazy. Nim zdecydował co zrobić dalej, Fae złapał wodze, a jego rumak niechętnie ruszył za gniadą klaczą.

Zostawili niespokojne zwierzęta w kamiennej stajni, gdzie skulony czekał na nich jeden z pomniejszych Fae. Strażnicy oddali mu swoje wierzchowce, po czym jeden z nich podszedł do Adrella i kazał mu zsiąść z grzbietu czarnego ogiera. Nieporadnie wykonał polecenie, o mały włos nie upadając, gdy gwardzista Fae pociągnął mocnej za jego okowy.

Przestraszony stajenny wrócił po ostatniego konia i trzęsącymi się dłońmi złapał za wodze niespokojnego, karego rumaka, który zarżał głośno. Stając na tylnych kończynach prawie staranował młodzieńca. Adrell spojrzał w mądre, oczy zwierzęcia, które po chwili stało się bardziej spokojne.

„Mam nadzieję, że chociaż ty z naszej dwójki zdołasz stąd uciec." – pomyślał, patrząc jak stajenny siłuje się z potężnym rumakiem. Z całej siły popchnął młodego Fae, który nie spodziewając się ataku, wypuścił ogiera.

– Uciekaj – krzyknął Adrell, wymachując skrępowanymi dłońmi, by przestraszony koń opuścił stajnie, nim ktoś inny go usidli. Zwierzę jakby rozumiejąc polecenie, prychnęło i galopem puściło się w ciemną noc.

– Co to miało być do cholery?! – warknął strażnik Fae, patrząc na Adrella spode łba. Uniósł pięść, jednak Falkon bez skrzydeł powstrzymał go.

– Glardiusie, nie mamy czasu na te ceregiele. Lepiej, by królowa nie dowiedziała się, że pozwoliliśmy uciec jednemu z najznakomitszych rumaków. – Popatrzył znacząco na stajennego i swojego kompana, którzy jednocześnie skinęli mu głowami.

„Przynajmniej jedno z nas odzyskało wolność." – pomyślał patrząc na otwarte dwuczęściowe drzwi, przez które chwilę wcześniej przedarł się ogier, znikając w ciemnej nocy. Falkon w myślach nadał mu imię Nocny Cień.

Adrell, znów poczuł między skrzydłami zimne ostrze miecza.

– Idziemy – warknął Fae, przekazując łańcuchy drugiemu strażnikowi.

Po kilku minutach, w świetle delikatnych płomieni, ich oczom ukazały się olbrzymie, czarne wrota wykonane z żelaza. Porastały je krwawe herloty, których woń przypominała odór przelanej krwi. Czerwono-brązowe pnącza i liście rozciągały się po ścianach dworu, a ciemne, burgundowe kwiaty kształtem przypominały rozwarte paszcze dzikich drapieżników, to właśnie one wydzielały tą niemiłą woń.

Królowa kazała zasadzić je na całym Mrocznym Dworze, gdyż sama lubowała się w zapachu szkarłatnej, życiodajnej substancji. Naturalnie, krwawe herloty, występowały na terenie Vala Nahman i w Lesie Niveth, szczególnie dużo było ich w okolicy Jeziora Topielców. Przez mieszkańców Mysthed były uważane za chwasty i pasożyty, które nieraz zniszczyły uprawy rolników.

Adrell wstrzymał oddech, gdy do jego nozdrzy dotarł specyficzny, krwawy odór. Przekraczając próg olbrzymich drzwi, poczuł lekkie mdłości. Prawie zapomniał o zapachu unoszącym się na dworze Bezlitosnej Królowej, na myśl przywodzącym mu liczne egzekucje, których był świadkiem. Niechętnie ruszył znanymi mu korytarzami. Wiedział doskonale, dokąd prowadzą go strażnicy.

Minęli drzwi do jadalni Skrzydlatej Armii, gdzie tyle razy, wraz z Brizzem i resztą, pałaszowali posiłki przygotowane, przez Świetliki i pół – Fae, w ogromnej kuchni mieszczącej się na najniższym piętrze, tuż przy kwaterach służących. Za kilka godzin jego byli towarzysze broni mieli zasiąść do śniadania. Czy wiedzieli o przesłuchaniu swojego byłego dowódcy?

Szli długim, ciemnym korytarzem, gdzie zapach krwawych herlotów był mniej uporczywy. Adrell pomyślał o swoich przyjaciołach i buntownikach. Czy zostali wykryci? Zaczęli realizować plan, który miał uwolnić mysthedyńczyków od niesprawiedliwości, cierpienia, poniżenia i zepsucia? Czy zdołali udać się po pomoc? Miał nadzieję, że rebelia w krótce się rozpocznie, a on będzie mógł wziąć w niej udział i odpłacić się Bezlitosnej Królowej za wszystkie krzywdy, które wyrządziła.

Wędrowali labiryntami korytarzy, mijając kolejne tak dobrze znane mu pomieszczenia. Nie zatrzymywali się ani na moment. Ostrze miecza przez cały czas napierało na jego plecy. Rana nie przestawała piec, na szczęście mięśnie nie bolały już tak bardzo. Był wdzięczny, że zdołał choć na chwilę wyprostować obolałe skrzydła. Zdawał sobie sprawę, że być może był to ostatni raz. Przerażała go myśl, że mógłby straci je bezpowrotnie, tak jak wcześniej Lydianę.

W końcu dotarli przed olbrzymie, żelazne, łukowate wrota. Główne wejście do sali tronowej, która niejednokrotnie zamieniała się w salę tortur i egzekucji, miało na sobie majestatyczne zdobienia, przypominające obraz wojny między demonami i Fae. To właśnie za tymi drzwiami padały wyroki oraz kary za nieposłuszeństwo i inne występki.

Adrell przybrał niewzruszoną maskę, tak dobrze mu znaną. Jego twarz nie wyrażała niczego. Lata stania przy boku Bezlitosnej Królowej, nauczyły go by kontrolować i ukrywać swoje uczucia oraz emocje. Strach i śmierć, której wielokrotnie był świadkiem nie wzruszały go. A przynajmniej nie pozwalał by inni mogli to dostrzec, w szczególności władczyni Mysthed. Tylko nielicznym pozwalał zajrzeć pod maskę. To dzięki temu, tak długo przetrwał jako dowódca i najlepszy członek gwardii.

Z kamienną twarzą, pozbawioną wyrazu wkroczył do przestrzennej sali wraz z dwójką strażników. Echo ich kroków odbijało się od ciemnych ścian. Królowa stała na środku misternej komnaty, czekając na ich przybycie. Nieprzyjemna woń krwawych herlotów była tu bardziej wyczuwalna, choć samych roślin nie dało się dostrzec. Adrell wiele razy zastanawiał się, czy aby na pewno zapach ten był spowodowany ich obecnością. Niejednokrotnie przeszło mu przez myśl, że to kolejna chora gra władczyni Mysthed, a zapach krwi stale unoszący się w pomieszczeniu, był spowodowany niezliczonymi egzekucjami przeprowadzonymi niedaleko miejsca, w którym teraz stał.

Przeszli zaledwie kilka stóp, gdy poczuł niespodziewane, mocne uderzenie, które sprawiło, że stracił równowagę. Upadł na zimną posadzkę, tuż przed jej stopami odzianymi w wypolerowane, błyszczące pantofelki na wysokim obcasie. Kiedyś to jego Lydiana, dbała o to, by strój władczyni był nienaganny.

„Kto zajął jej miejsce? Czy wybrała już nową ulubienicę?" – zastanawiał się.

Przed jego oczami pojawiła się zapłakana twarz ukochanej, gdy kilkanaście miesięcy temu klęczała w tym samym miejscu, co on teraz. Pamiętał samotną łzę spływającą po jej policzku. Wiedział, że nigdy nie wyrzuci tego obrazu z głowy. Nie zdołał jej uratować, jednak głupia nadzieja, kazała mu wierzyć, że jakimś cudem zdołała przetrwać. Odganiał rozsądek i logikę, które mówiły mu, że gdyby Lydiana żyła, to na pewno znalazłaby sposób, by się z nim skontaktować.

Smutne myśli przerwał głośny, kobiecy ryk.

– W końcu! Ileż miałam czekać?! – Po ciemnej sali poniosło się echo jej stanowczego głosu. Zerknęła na strażników, którzy stali po bokach zakutego w kajdany Adrella. – Zejdźcie mi z oczu! Natychmiast.

Mężczyźni pośpiesznie wykonali jej polecenie, opuszczając salę bocznymi drzwiami, których pilnował inny strażnik. Adrell rozejrzał się dookoła i zorientował, że sala tronowa jest dziwnie pusta. Tylko kilku gwardzistów stało przy wejściach ogromnej, kamiennej komnaty. Falkon był przekonany, że jego przesłuchanie będzie widowiskiem mającym pokazać co czeka innych buntowników. Dlaczego królowa nie chciała by dworzanie i inni Falkoni uczestniczyli w ich konfrontacji?

Pamiętał tłum wiwatujący nad przypieczętowanym losem jego ukochanej. „Czy dusze zgorzkniałych i rządnych nieszczęścia innych mysthedyńczyków da się jeszcze ocalić?" – zastanawiał się ze smutkiem. – „Czy nie jest już za późno?". Wiedział, że mieszkańcy Mysthed stali się tacy przez lata okrucieństwa, w jakich musieli żyć. Ten los zgotowała im ich władczyni.

Tron na podwyższeniu wydał się mu dziwnie mały z tej odległości. Wezbrały w nim mdłości, gdy przypomniał sobie jak wiele razy stał przy jej boku, gdy wydawała wyrok na jednego z niewinnych mieszkańców, którzy mieli na tyle odwagi, by głośno przeciwstawiać się jej panowaniu i rządom.

Królowa krążyła przed nim w tę i z powrotem, jak to miała w zwyczaju, gdy się nad czymś zastanawiała. Ciemny płaszcz z falkońskich piór omiatał zimną podłogę, a stukot obcasów brzęczał w uszach byłego dowódcy gwardii królewskiej.

– Marnie wyglądasz – szepnęła nachylając się nad nim. Jej usta prawie otarły się o ciemną szczecinę na policzku. – Muszę przyznać, że do twarzy ci z zarostem – zaszczebiotała, przejeżdżając długim paznokciem po jego podbródku. – Na pewno spodobałby się naszej pięknej Lydianie. – Adrell nie odrywał wzroku od tronu, znajdującego się za plecami władczyni. Nie miał zamiaru dać jej satysfakcji ze sprawiania mu bólu. Wiedział, dlaczego królowa wspomniała jego ukochaną. Znał jej gierki, ale tym razem nie miał zamiaru dać się w nie wplątać. Był silniejszy niż się jej zdawało.

– Czy cela przypadała ci do gustu? Słyszałam, że jak na orła przystało żarłeś szczury. Jak widać nie były zbyt pożywne. Nawet przez tą szmatę dostrzegam twoje żebra. – Jej szyderczy śmiech odbijał się od ciemnych ścian. – Co by pomyślała, gdyby zobaczyła cię teraz? Jak myślisz? – Krążyła wokół niego niczym drapieżnik. Falkon zdawał sobie sprawę, że całe to przedstawienie to gra. Wiele razy był świadkiem, jak bawiła się uczuciami innych, jak powoli zabijała w nich wolę walki i siłę ducha. Pamiętał, że dręczyła swe ofiary, niczym kot polujący na myszkę.

– Oh, jaka szkoda, że nie ma jej tu z nami... – westchnęła tęsknie. Królowa doskonale znała jego czułe punkty, jednak nie zdawała sobie sprawy, że on już dawno przejrzał jej chore zabawy. Jej psychologiczna gra nie robiła na nim wrażenia. Podeszła do niego i złapała za jedno złoto – brązowe pióro, wyrywając je z całej siły. Adrell powstrzymał grymas bólu. – Czy błagałaby mnie, bym nie urywała tych pięknych, majestatycznych skrzydeł? – zastanawiała się na głos, nie zaszczycając go spojrzeniem. –Zrobiłaby wszystko byś ich nie stracił. A ty nie zrobiłeś nic, by ją ocalić. – Jej słowa raniły bardziej niż ostrze miecza. Falkon za wszelką cenę utrzymywał pozę niewzruszonego, choć w środku jego serce znów krwawiło. Po raz kolejny ujrzał zapłakaną twarz Lydiany. Królowa miała rację, nie zdołał uratować swej ukochanej, był zbyt słaby. Jednak, teraz gdy stracił wszystko na czym najbardziej mu zależało, był silniejszy, bo nie była w stanie dłużej nim manipulować.

Być może Bezlitosna Królowa zdawała sobie z tego sprawę. Być może to, dlatego sala była pusta. Nie była głupia, wiedziała, że tym razem Adrell nie podda się bez walki. Obawiała się, że gdy przy tłumie świadków zdoła się jej postawić, bunt, o którym się dowiedziała wzbierze na sile. Nie potrzebowała zapalnika i zachęty dla rebeliantów. Musiała poznać nazwiska i wybić ich do cna, zdusić w zarodku cokolwiek planowali.

Obracała olbrzymie pióro między palcami, przyglądając się jak mieni się złotem w świetle rozpalonych pochodni.

– Zawsze uważałam, że to właśnie twoje są najpiękniejsze. Zachowam je na pamiątkę. – Ukryła je za głębokim dekoltem swej sukni. – Szkoda by ich było. Jeśli będziesz współpracował, być może będę na tyle łaskawa, by zostawić je na swoim miejscu.

Adrell miał ochotę splunąć, jednak powstrzymał się. Nie chciał pokazać przed nią żadnych emocji. „Łaskawa...Dobre sobie." – pomyślał z kpiną.

­– Jeśli jednak wciąż będziesz milczał, nie ręczę za siebie – warknęła, stając za nim i wyginając jego prawe skrzydło pod dziwnym kątem. Syknął, gdy silny ból przeszył jego plecy i ramię. Wiedział, że gdyby tylko chciała mogłaby je złamać. – Mów – rozkazała, zwiększając nacisk.

Falkon wciąż wpatrywał się przed siebie, a jego wyobraźnia podsunęła mu obraz ukochanej, która uśmiechnęła się do niego ciepło, dodając mu otuchy. W jej oczach dostrzegł uczucie, którego nie miał zamiaru zapomnieć. Nawet, jeśli jego ukochana była daleko stąd z Zapomnianymi Bogami...

Miłość. To ona dawała mu siłę i wsparcie, by nie złamał się i nie ugiął. Nadzieja, że jeszcze ją zobaczy, napędzała go do działania. Zemsta, sprawiała, że przetrwał i miał zamiar dokończyć to co zaczęli razem z buntownikami. Gniew. Dzięki niemu klęczał przed nią niewzruszony, wiedząc, że przyjdzie moment, w którym zapłaci za to co uczyniła.

Królowa nie miała zamiaru dłużej czekać. Z całej siły pchnęła skrzydło, a po sali poniosło się echo łamanych kości i przepełniony bólem ryk. Adrell upadł na zimną posadzkę, wspierając się na skrępowanych dłoniach. Chwilę później pierzasta kończyna bezwładnie zwisała przy jego ciele. Przebiegł go silny palący dreszcz.

Wiedział, że bez pomocy uzdrowicieli, jego skrzydło nie zrośnie się prawidłowo, co w konsekwencji oznaczało, że już nigdy nie wzbije się w powietrze...

– Nie chcesz po dobroci. Niech ci będzie – warknęła zwracając się w stronę jednego ze strażników pilnujących drzwi. – Wpuście Norgha! – rozkazała.

Zaklął w myślach i odetchnął głęboko. Musiał zachować spokój. „Oddychaj. Nie daj jej tego, czego pragnie." – napomniał się w myślach. Jego twarz pozostawała niewzruszona, gdy przez boczne drzwi wpełzło cieniste stworzenie, które niczym mgła zbliżało się do królowej. Dziwny, przerażający jazgot uniósł się po całej sali, a Adrell powstrzymał chęć zatkania uszu.

– Spokój – warknęła do czarnego upiora, stojącego przy jej boku. Skowyt ustał, a w komnacie zapadła przeraźliwa, mroźna cisza.

Adrell wyczuł specyficzny, demoniczny zapach siarki, który mieszał się z odorem krwi. W myślach modlił się do Zapomnianych Bogów, by Królowa Merissa nie zdołała wedrzeć się do jego głowy. Miał nadzieję, że jego umysł był wystarczająco silny i gotowy na walkę z Norghiem.

– Adrellu Darrano, zdradź nam co wiesz o planach buntowników...


***

Drogi Czytelniku,

kolejny rozdział za tobą.

Cieszę się i dziękuję, że wciąż tu jesteś. Historia, którego bohatera zaciekawiła cię najbardziej?

Daj znać, jak ci się podoba :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top