Rozdział 3

 Na dworze Alathian zapadła noc. Szlachetnie urodzeni Fae w końcu udali się na spoczynek, po pełnym wrażeń wieczorze. Przygotowania do Przesilenia już się rozpoczęły, czemu towarzyszyły tańce i zabawy.

Wśród wielkich, zimnych murów zamku, prócz sztandarów wiszących na ścianach przedstawiających herb Królestwa Vasilion – białego jelenia, w którego poroże wplecione były ciernie i róże o płatkach pokrytych lodem – na dworze pojawiły się kwiaty zwiastujące nastanie wiosny i zbliżające się Przesilenie. Choć na terytorium Vasilionu, w niektórych miejscach trwała wieczna zima, jego mieszkańcy cieszyli się nadejściem cieplejszych dni.

Thilia Tarn Andoren przechadzała się niespokojnie wśród wielkich regałów zapełnionych niezliczoną ilością ksiąg. Świeczka w jej drobnej dłoni była jedynym źródłem światła. Fae krążyła w poszukiwaniu sama nie wiedziała czego dokładnie...

Co jakiś czas zatrzymywała się, ostrożnie odkładała płonącą święcę na brzegu dębowego regału, po czym wyjmowała jedną z grubych ksiąg należących do jej poprzedniczek.

Nie wiedziała, ile czasu minęło, odkąd zalana potem obudziła się ze snu, w którym nawiedziła ją dziwna, niepokojąca wizja. Jej przodkinie chciały jej coś przekazać. Jednak złudzenie było tak zagadkowe, że bez pomocy ksiąg, nie potrafiła rozszyfrować wiadomości przesłanej przez kobiety z rodu Tarn Andoren.

Młoda Fae westchnęła zrezygnowana, odkładając ciężką, pokrytą skórą księgę.

„Pomóż mi matko, daj jakiś znak..."

Zdawała sobie sprawę, że nieżyjąca kobieta nie może jej usłyszeć. Sama musiała rozgryźć zagadkę. Wiedziała, że musi się spieszyć. Przodkinie były niespokojne. Nie był to dobry znak.

Jej los i powołanie, zostały przypieczętowane w dniu narodzin. Wszystkie kobiety z rodu Tarn Andoren w przyszłości zostawały Powierniczkami Wiedzy. Czy tego chciały, czy nie...

Thilia od najmłodszych lat była uczona życia w Wielkiej Bibliotece, wśród korytarzy ksiąg.

Wychowywana przez matkę na dworze Alathian, musiała poznać umiejętności odczytywania niejasnych zapisków w Wielkich Księgach. Z wiekiem posiadła wiedzę o jakiej nie mógł śnić nikt inny. Tajniki nauk magicznych jak i demonicznych nie były jej obce. Historia Nysterdos płynęła w jej żyłach od pokoleń.

Wielu chciało poznać informacje zawarte w Wielkich Księgach. Jej zadaniem było strzec ich za wszelką cenę. Przez niektórych kobiety z rodu Tarn Andoren były nazywane Strażniczkami Wiedzy, gdyż całe swoje życie spędzały pilnując, by księgi i wiedza w nich zapisana nie trafiły w niepowołane ręce.

Na ich barkach ciążyło ogromne brzemię i wielka odpowiedzialność, którą musiały dźwigać same. Teraz to Thilia była obarczona tym zadaniem. Wiedziała, że przyjdzie taki dzień, w którym ona również będzie musiała przekazać wiedzę swojej następczyni. Jak wcześniej jej babka i matka.

Najciszej jak potrafiła przysiadła przy wielkim drewnianym blacie. Choć zdawała sobie sprawę, że w Wielkiej Bibliotece nie ma nikogo prócz niej, nie chciała zakłócać spokoju Wielkich Ksiąg. Powierniczki wierzyły, że dusze ich przodkiń spoczywają w pozostawionych przez nie księgach. Każdy oprawiony w skórę tom posiadał na grzbiecie inicjały Powierniczki, która wypełniła jego stronnice swoimi wizjami i przemyśleniami.

Odłożyła świecę na żelazny świecznik i sięgnęła po śnieżnobiałe, sowie pióro. W delikatnym świetle płomienia mieniło się, tak jak jej srebrzyste włosy. Fae wsunęła wpadający jej do oczu kosmyk za spiczaste ucho. Krótkie, postrzępione włosy sięgały jej brody. Ścięła je po śmierci matki, gdy przejęła obowiązki Powierniczki Wiedzy. Od tego czasu minęło już pięćdziesiąt wiosen.

W całym Nysterdos, nikt nie wiedział co dokładnie przytrafiło się jej matce – Alarii Tarn Andoren. Prawie nikt. Kobieta tuż przed śmiercią nawiązała z córką kontakt. Przesłała jej pierwszą wizję, tak jasną jak żadna inna, którą miała otrzymać w przyszłości. Było to pożegnanie i ostrzeżenie jednocześnie. Młoda Fae wiedziała, że nie może nikomu powiedzieć o tym czego się dowiedziała. Lepiej by śmierć jej matki na zawsze pozostała dla innych tajemnicą. Po wiadomości od Alarii uzmysłowiła sobie, że znalazła się w niebezpieczeństwie. Ktoś za wszelką cenę pragnął poznać posiadaną przez nią wiedzę.

Niestety dziewczyna nie miała pewności kogo powinna się obawiać. Od śmierci Alarii, młoda Powierniczka przez cały czas miała się na baczności. Nie ufała nikomu, nawet władcy Vasilionu. Mimo, że Król Rovan, tak jak jego poprzednicy, ślubował strzec Wielkiej Biblioteki i jej Strażniczki, dziewczyna nie czuła się bezpieczna w murach dworu Alathian.

Thilia sięgnęła po Wielką Księgę oznaczoną jej inicjałami. Pożółkły papier był delikatnie chropowaty w dotyku. Zmoczyła ostry koniec pióra w czarnym atramencie i zaczęła spisywać niejasną wizję. Staranne pismo zaczęło pokrywać stronnice. Jej notatki były chaotyczne, tak samo jak sen.

Tej nocy zobaczyła twarz staruszki, która niewidzącym wzrokiem wpatrywała się przed siebie, a jej usta zdobił niemy krzyk. Przerażenie w jej oczach mroziło krew w żyłach. W jej tęczówkach odbijał się obraz wydarzeń, których świadkiem była owa kobieta. Jednak Thilia nie była w stanie dostrzec, co lub kto wywołał przestrach na jej twarzy.

Dziewczyna starała się, aby jej zapiski były jak najbardziej szczegółowe. Miała wrażenie, że w jej oczach dostrzegła odbicie Biblioteki w płomieniach.

„Czy ta kobieta mogła być świadkiem zniszczenia poprzedniego sanktuarium wiedzy?".

Thilia nie mogła zrozumieć, dlaczego otrzymała taką wizję akurat teraz. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że jest to niejakie ostrzeżenie.

Wielka Biblioteka była wyjątkowym miejscem, do którego wstęp miały jedynie Powierniczki Wiedzy. Od ponad dwóch tysięcy lat mieściła się na dworze Alathian. Po tym jak poprzednia biblioteka została zniszczona w wyniku ogromnego pożaru, to właśnie na ziemiach Vasilionu powstała nowa Wielka Biblioteka.

Powiernicza Wiedzy starała się przywołać jak najwięcej szczegółów, jednak obraz jej poprzedniczki rozmywał się. Dziewczyna obawiała się, że zagrożenie, przed którym ostrzegała ją matka tuż przed śmiercią jest coraz bliżej. I nie dosięgnie tylko jej.

„Czy Wielkiej Bibliotece również groziło niebezpieczeństwo?".

Srebrzystowłosa zatrzasnęła księgę i szybkim krokiem ruszyła w stronę najwyższego regału, który znajdował się przy ogromnym, przeszklonym oknie. W ciemnościach potknęła się o własne nogi. Mimo iż znała rozkład biblioteki na pamięć prawie wpadła na jeden z dębowych regałów. Zaklęła w myślach, gdy odzyskała równowagę. Jeszcze tego brakowało, by wszystkie księgi zwaliły się z półek na kamienną posadzkę.

Wertowała wzrokiem grzbiety tomów w poszukiwaniu tego właściwego. Niestety nie była w stanie przypomnieć sobie inicjałów Powierniczki, która pełniła swoje obowiązki w roku dwutysięcznym przed powstaniem Bariery, kiedy to zniszczona została biblioteka na Wyspie Sinear. Tylko Powierniczki Wiedzy i Drakoni znali położenie poprzedniej siedziby. Tę informację również przekazywały sobie w wizjach i zapiskach w Wielkich Księgach.

Czas w Nysterdos był dzielony na czasy „przed powstaniem Bariery" (p.p.b) i „po Barierze" (p.b). Magiczna granica rozdzielająca dwa światy powstała prawie trzysta lat wcześniej. Era, która nastała po jej powstaniu była jeszcze mroczniejsza od poprzedniej. Nikt nie wiedział, czego się spodziewać i co przyniesie przyszłość.

„Proszę, proszę..." – błagała w myślach. Potrzebowała upewnić się, czy kobieta w wizji była tą, która jako ostatnia pełniła swoje obowiązki na Wyspie Sinear.

Przed oczami znów zobaczyła twarz staruszki, tym razem jej oblicze nie było wykrzywione w grymasie przerażenia. Kobieta w skupieniu notowała coś w Wielkiej Księdze. Thilia miała nadzieję, że zdoła dostrzec inicjały znajdujące się na skórzanym grzbiecie. Światło wpadające do przestronnego pomieszczenia oświetlało twarz staruszki, a Thilia zauważyła jak bardzo podobna była do jej babki.

Kobiety z rodu Tarn Andoren nie były w stanie ukryć swojego pochodzenia, srebrzyste włosy były ich znakiem rozpoznawczym.

Staruszka z wizji wiąż skrobała zapiski, zakrzywionym piórem. W pewnym momencie atrament rozlał się zalewając niemal całą stronnicę.

W tym samym momencie palec młodej Fae, który przetaczał się po grzbietach zakurzonych tomów nagle się zatrzymał. Thilia zamrugała kilkakrotnie nim odzyskała ostrość widzenia. Ostrożnie wyjęła tom spomiędzy otaczających go grubych ksiąg.

R.T.A – Rezitta Tarn Andoren" – pomyślała Thilia przejeżdżając palcem po zakurzonych literach widniejących na grzbiecie trzymanego egzemplarza. Dziewczyna dokładnie obejrzała tom i dostrzegła, że stronnice są poplamione atramentem.

„Bingo" – ucieszona chciała otworzyć księgę, jednak strony ani drgnęły. Z jakiegoś powodu przodkinie nie chciały, by odczytała znajdujące się w niej zapiski. Thilia mogła jedynie przyglądać się poplamionym krawędziom Wielkiej Księgi należącej do Rezitty.

Wiedząc, że bez zgody swoich przodkiń nie będzie w stanie odczytać księgi niechętnie odłożyła ją na swoje miejsce. Czy była na dobrym tropie? Dlaczego nie dostała więcej wskazówek? Czy wydarzenia z przeszłości mogły mieć jakiś związek z grożącym jej niebezpieczeństwem?

Odeszła od olbrzymiego regału z daleka przyglądając się jedynemu, niezakurzonemu tomowi. Inicjały R.T.A zapadły jej w pamięć, wiedziała, że niedługo będzie musiała znów spróbować zajrzeć do tej księgi.

Tymczasem postanowiła wrócić do swoich notatek i spróbować przywołać więcej szczegółów z nocnej wizji.

***

Poranne światło wpadało do wnętrza Biblioteki przez olbrzymie okno zdobione witrażem, sprawiając, że całe pomieszczenie mieniło się w różnych kolorach tęczy.

Witraż przedstawiał zakapturzoną kobietę, trzymającą w rękach księgę. Dookoła niej roztaczały się pioruny i błyskawice, jakby wokół szalała burza. Jednak kobieta i jej księga były całkowicie suche. Witraż mimo ponurej tematyki, był wykonany z kolorowego szkła, które sprawiało, że w świetle słonecznym burza na nim szalejąca wydawała się mniej przerażająca. Kobieta przedstawiona na szklanych płytach była młoda i bardzo urodziwa. A jej spojrzenie pełne było żaru i mocy, jakby w jej oczach płonęły błękitne ogniki.

W Wielkiej Bibliotece znajdowało się tylko jedno, potężne okno, które mieściło się na wprost olbrzymich, drewnianych drzwi. Zarówno szklany otwór jak i wrota były chronione przez magiczną moc płynącą w żyłach kobiet z rodu Tarn Andoren. Nikt nie mógł przekroczyć jej granic.

Aby przejść przez wrota prowadzące do wnętrza biblioteki należało udowodnić swoje dziedzictwo. By to zrobić, potrzeba było dwóch rzeczy. Pierwszym warunkiem było wypowiedzenie odpowiedniej maksymy, która znana była tylko Powierniczkom. Dodatkowo wymawiając jej treść, należało naciąć dłoń szklanym sztyletem, a następnie przyłożyć ją do wydrążonego w drewnie magicznego otworu. Krew przepływała przez żłobienia tworzące w drzwiach coraz to większe okręgi. Gdy cały wzór wyryty w dębowych wrotach został wypełniony srebrną krwią, skrzydła rozchylały się zapraszając do środka.

Krążyły pogłoski o pomniejszych Fae, którzy skuszeni ciekawością i pragnieniem wiedzy próbowali poznać tajemne hasło i przejść przez ogromne wrota. Jednak nawet jeśli jakimś cudem poznali maksymę Powierniczek, ich krew nie była srebrna...

Jak dotąd nikt prócz Powierniczek nie zdołał przejść przez wrota.

Na zewnątrz w złocistych promieniach rozświetlających las otaczający dwór Alathian, unosił się radosny świergot ptaków. Zwierzęta również odczuwały zbliżające się Przesilenie. Przez szklane okiennice do pomieszczenia wlewało się coraz więcej światła.

Thilia zakryła twarz dłonią, kiedy jasny, żółto – fioletowy promyk dosięgnął jej oblicza.

„Kiedy zasnęłam?" – zastanawiała się, zdając sobie sprawę, że wciąż siedzi przy wielkim dębowym stole. Świeca już dawno zgasła, a w jej miejscu pozostał jedynie stopiony wosk, który rozlał się po ramionach srebrnego świecznika. Na stronnicach Wielkiej Księgi odbiła się jej twarz, która rozmyła słowa na nich zapisane.

Powierniczka przetarła prawy policzek, obolały po kilkugodzinnym leżeniu na twardej powierzchni. Jej dłonie pokryte były atramentem. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że jej twarz zapewne również pokryta jest czarnymi plamami. Niechętnie wstała, by rozprostować zdrętwiałe kończyny. Zastanawiała się jak długo spała. Stary, złoty zegar wysadzany drogimi kamieniami wskazywał godzinę szóstą rano. Fae ucieszyła się na myśl, że po dworze nie zaczęli jeszcze krążyć mieszkańcy. Nie miała ochoty natknąć się na jednego ze szlachetnie urodzonych i słuchać historii o wspaniałym przyjęciu, które odbyło się wczoraj. Srebrnowłosa w odróżnieniu od większości wysoko urodzonych Fae nie przepadała za tańcami i hucznymi zabawami. Ściany biblioteki były jej schronieniem. Cieszyła się, że może ukrywać się przed światem wśród wysokich, dębowych regałów sięgających aż po samo sklepienie.

Zerknęła na rozmazany atrament, próbując rozszyfrować wczorajsze zapiski. Uzmysłowiła sobie, że nie zanotowała niczego nowego. Zawiedziona zatrzasnęła Wielką Księgę i ruszyła w stronę masywnych dębowych wrót.

Ostatni raz zerknęła przez ramię, by upewnić się, że wszystko jest na swoim miejscu. Był to nawyk, którego nie potrafiła się pozbyć. Wiedziała, że nikt oprócz niej, nie miał wstępu do Wielkiej Biblioteki, ale mimo to za każdym razem tuż przed przekroczeniem wielkich wrót, odwracała się, by upewnić się, że wszystko jest tak jak być powinno.

Nieśpiesznie ruszyła w stronę schodów prowadzących na niższe piętro do jej sypialni. Jedynym dźwiękiem pośród olbrzymich murów posiadłości króla Rovana było echo jej kroków.

***

Gdy dotarła do swoich komnat, w drzwiach czekała na nią służąca. Nadda była pół – Fae – w jej żyłach płynęła krew Fae i ludzi – jednak przez większość szlachetnie urodzonych była zwana Mieszańcem. Małe, lekko spiczaste uszy zdradzały jej pochodzenie.

— Witaj, pani – powitała ją niskim ukłonem.

— Naddo, przestań. – Dziewczyna minęła kobietę w progu i usiadła na wysokim krześle wyścielonym aksamitnym materiałem w kolorze brzoskwini – Ile razy mam ci powtarzać, abyś przestała mi się kłaniać? – spytała, muskając przyjemną w dotyku tkaninę.

Komnata, mimo iż należała do jednej z najważniejszych osób na dworze nie była duża, nie panował w niej również przepych. Młoda Fae nie przepadała za wytwornością i elegancją. Nie potrzebowała luksusów. Nie chciała ich, wiedząc, że niektórzy w Nysterdos wciąż żyją w biedzie. Dodatkowo większość czasu spędzała w Wielkiej Bibliotece, dlatego jej lokum było przytulne, a znajdowały się w nim tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Na wejściu stało niewielkich rozmiarów biurko, a przy nim regał wypełniony ulubionymi powieściami Thilii. Po prawej stronie w rogu pomieszczenia mieściło się żelazne łoże usłane ozdobnymi poduchami, które dodawały uroku. Tuż przy oknie stała niewielka komoda i szafa. Z tego miejsca miała idealny widok na ogrody roztaczające się dookoła dworu. Dziewczyna posiadała również własne komnaty łaziebne.

— Ależ jest panienka Powierniczką Wiedzy! – wykrzyknęła Nadda.

Thilia nienawidziła tego z czym wiązał się jej tytuł. W odróżnieniu od większości szlachetnie urodzonych Fae, nie czuła się lepsza od innych, a ukłony ze strony pomniejszych istot wprawiały ją w zakłopotanie. Od pięćdziesięciu wiosen próbowała nakłonić Naddę, by chociaż ona traktowała ją, jakby były równymi sobie. Niestety bezskutecznie. Jedynie Dayloz, nie traktował Powierniczki Wiedzy, jak gdyby była bóstwem zesłanym przez Zapominanych Bogów, by strzegła ich wiedzy.

Na wspomnienie twarzy Zawiadowcy srebrzystowłosa poczuła ciepło na sercu. Mimo, że widywali się bardzo rzadko, był jej najbliższą osobą. Sekret, który przed nim ukrywała wprawiał ją w poczucie winy.

Dziewczyna odgoniła natrętne myśli.

„W końcu wyjawię mu prawdę. Teraz i tak nie mam, jak tego zrobić" – upominała się w myślach. – „Mam ważniejsze zmartwienia..." .

— Wygląda panienka okropnie. – Nadda chwyciła brudną z atramentu dłoń dziewczyny i przyjrzała się jej dokładnie. – Znów zasnęła panienka w Wielkiej Bibliotece, nieprawdaż? – Thilia tylko jej przytaknęła, nie było sensu kłamać. Nadda i tak zdawała sobie sprawę, że jej pani od kilku dni chodziła poddenerwowana i zamyślona. – Przygotuję dla panienki gorącą kąpiel z miodowymi goździkami – oznajmiła.

– Dziękuję, Naddo – rzuciła pośpiesznie Thilia, nim służąca zniknęła za zakrętem prowadzącym do przylegającej izby łaziebnej. Chwilę później uszu dziewczyny dobiegł dźwięk napełnianej wanny.

Młoda Fae wyciągnęła się na fotelu i zerknęła na zabrudzone dłonie. Nie chciała już myśleć o wizjach i tym, co mogły one oznaczać. Potrzebowała odpoczynku...

Niespiesznie ruszyła w stronę łaźni. W pomieszczeniu unosiła się biała para i zapach miodowych goździków. Gdy tylko dotarł do jej nozdrzy dziewczyna poczuła dziwne ukojenie. Odetchnęła głęboko, wydychając kojące opary.

– Oh, Naddo. Ty zawsze wiesz, jak poprawić mi nastój – uśmiechnęła się ciepło do służki, która pomogła zdjąć jej pobrudzone szaty. – Możesz odejść. Dziś nie będę potrzebowała twej pomocy.

Dziewczyna miała nadzieję, że Nadda wykorzysta dzień wolny i spędzi go ze swoimi najbliższymi. Na dworze Alathian mieszkała jej siostra – Nestia, która podobnie jak ona była posłuszną służką i pokojówką. Fae wiedziała również, że jej pomocnica podkochiwała się w pewnym strażniku. Niestety Nadda nie chciała zdradzić jej żadnych szczegółów z ich relacji.

– Dziękuję pani. Proszę odpoczywać, naprawdę mizernie panienka wygląda.

Thilia zdawała sobie sprawę, że jej wygląd pozostawia wiele do życzenia. Nie prezentowała się jak na Powierniczkę Wiedzy przystało. Wizje i nieprzespane noce odbiły się na jej urodzie. Miała tego świadomość, ale wiedziała, że dopóki nie odkryje sensu wizji i prawdy o czyhającym na nią zagrożeniu, nie będzie mogła zmrużyć oka.

– Gdyby panienka mnie potrzebowała, wie panienka, gdzie mnie szukać – dodała, kłaniając się nisko nim opuściła izbę łaziebną.

Thilia zanurzyła się głębiej w ciepłej wodzie. Jej obolałe, napięte mięśnie pod wpływem przyjemnej temperatury, powoli się rozluźniały. Fae zamknęła oczy, starając się pozbierać myśli. Porównywała to co już wiedziała, z tym czego jeszcze nie potrafiła zrozumieć. Jednak wciąż brakowało jej odpowiedzi na najważniejsze pytania. Kto jej zagrażał? Co oznaczała wizja Powierniczki Rezzity? Czy niebezpieczeństwo było większe niż przypuszczała?

Z przejęcia rozbolała ją głowa. Silna migrena uderzyła tak nagle, że dziewczyna zwymiotowała. Spodziewała się napadu kolejnej wizji, gdyż często poprzedzały je silne bóle lub zawroty. Jednak nic takiego nie miało miejsca. Thilia odetchnęła z ulgą, powoli dochodząc do siebie. Nie potrzebowała kolejnej tajemniczej zagadki, której nie potrafiłaby rozwiązać. Najpierw musiała uporać się z jedną. Miała nadzieję, że kolejne obrazy, które ją nawiedzą będą bardziej pomocne i zrozumiałe.

***

Dwór tętnił życiem. Zapach kwiatów unosił się pośród szerokich, lodowych korytarzy. Thilia cieszyła się, że wiosna już nastała. Kroczyła powoli, kierując się w stronę ogrodów królewskich, mijała służących mknących prawie niezauważalnie między komnatami swych panów. Po tym jak zwymiotowała, pragnęła tylko pobyć na świeżym powietrzu i podziwiać świat, który powoli znów nabierał barw. Dziewczyna nienawidziła zimy i śniegu, który był nieoderwalną częścią królestwa Vasilion.

Młoda Fae cieszyła się, że na dworze Alathian nie panowała wieczna zima. Choć mimo, kwiatów i prób wprowadzenia na dwór wiosennego nastroju, to miejsce zawsze było bardziej chłodne od innych części Nysterdos. Cały dwór króla Rovana wykuty był w lodzie. Leżał u podnóży gór Elathian, skąd swą nazwę wziął dwór – Alathian. Góry te wiecznie pokryte śniegiem i lodem stanowiły południową granicę Vasilionu. Piętrzyły się aż do rzeki Mormires, która była umowną granicą, między ziemiami dwóch królów – Rovana i Kasdera. U ujścia rzeki do morza Durrass, zimno płynące z gór Elathian mroziło jej powierzchnię, a gładka tafla łączyła ze sobą dwa brzegi rzeki. Było to terytorium niczyje.

Thilia czasami żałowała, że Wielka Biblioteka nie znajduje się na terytorium Branavy, gdzie dni są cieplejsze nawet zimą. Dodatkowo mogłaby być bliżej Dayloza. Choć nie wiedziała, jak miałaby spojrzeć bratu w twarz. Zastanawiała się, dlaczego ich matka kłamała? I dlaczego na jej barkach pozostawiła tak wielką tajemnicę?

– Och, najmocniej przepraszam – z zamyślenia wyrwał ją cichy głosik. Dziewczyna była tak pochłonięta myślami, że ledwie poczuła, że ktoś na nią wpadł. Zerknęła na niską postać. Chłopiec nie był Fae, jego uszy były małe i zaokrąglone, a rysy twarzy nie były tak ostre jak w przypadku Fae czy pół-Fae. Nie miał ostrych kłów ani pazurów, a jego skóra była delikatnie opalona. Thilia uświadomiła sobie, że chłopiec jest człowiekiem. Zastanawiała się, kiedy trafił do Nysterdos.

„Czy pamiętał swoich rodziców?". Przełknęła grulę w gardle, nim zdołała odpowiedzieć.

– Nic się nie stało – uśmiechnęła się, lecz jej uśmiech był lekko przygaszony. „Jakie życie wiódłby, gdyby nie trafił za Barierę?". Nie chciała wiedzieć, czy jego rodzina pogodziła się z jego stratą, czy wciąż tęskniła...

Świetlik, bo tak nazywano w Nysterdos ludzi, którzy tutaj trafili, odwzajemnił uśmiech. Pod pachą trzymał grube tomy. Zapewne zmierzał do dworskiej biblioteki, która mieściła się piętro poniżej Wielkiej Biblioteki.

– Czym się zajmujesz? – spytała nim zdołała ugryźć się w język. Nie powinna nawiązywać kontaktów z ludźmi. Chciała jednak upewnić się, że Świetlik ma dogodne życie, na tyle na ile mogło ono być dogodne dla służących...

Chłopiec popatrzył na nią wielkimi oczami. Był zaskoczony, że szlachetnie urodzona Fae zwróciła na niego uwagę. Jednak nie rozpoznał w niej Powierniczki Wiedzy.

– Jestem pomocnikiem bibliotekarza pani. Czasem pomagam w kuchni lub w stajni – spuścił wzrok, jakby obawiał się, że jego odpowiedź nie zadowoli rozmówczyni. Jak traktowali go jej pobratymcy?

– A jak ci na imię?

Sama nie wiedziała, dlaczego kontynuuje rozmowę z chłopcem. Zdawała sobie sprawę, że może się to źle skończyć. Co, gdyby ktoś ich zauważył?

– Nie mam imienia... – odparł niepewnie, a ona poczuła ukłucie w sercu – Wszyscy nazywają mnie Świetlik.

„Nie ma imienia... Nie ma nic, nawet imienia." – gdy sobie to uświadomiła, żal i rozpacz, która rozlała się po jej sercu przerodziła się we wściekłość. Wściekłość na dwór, swoich krewnych, wszystkich Fae i całe Nysterdos.

Przykucnęła przy chłopcu i położyła mu dłoń na ramieniu, by dotarły do niego słowa, które miała zamiar wypowiedzieć.

– Pozwól, że będę się do ciebie zwracać Almo.

– Almo – powtórzył za nią, a w jego oczach zalśniły łzy – Dziękuję.

Thilia poczuła, że w jej oczach również wzbierają łzy. Mogła dać mu chociaż tyle. Godność i imię, na które zasługiwał każdy. Wiedziała, że będzie musiała porozmawiać o tym z królem Rovanem. Czy wiedział, że ludzkie dzieci nie miały nawet nadawanych imion? Czy Almo był tylko wyjątkiem? Miała nadzieję, że to tylko jakaś pomyłka. To musiała być pomyłka.

– Miło mi cię poznać Almo. – Uśmiechnęła się szerzej, pozwoliła by samotna łza spłynęła po jej policzku. Chłopiec nawet tego nie zauważył, w kółko powtarzał swoje nowe imię. Radość i wdzięczność w jego oczach, napawała jej serce jeszcze większym żalem. „Biedne dziecko...".

Właśnie miała spytać, ile ma wiosen, nie mógł mieć więcej niż dziesięć, jednak po korytarzu rozległy się ciężkie kroki jednego ze strażników Fae. Chłopcu włoski stanęły dęba, gdy tuż przy nich rozległ się gardłowy ryk.

– Uciekaj stąd ty małe ścierwo! Jak śmiesz zawracać głowę Powierniczce Wiedzy! – Popchnął chłopca, który prawie stracił równowagę i o mały włos wylądowałby na zimnej lodowej posadzce. Książki wypadły mu z rąk i uderzyły o zimne kafelki z ciężkim łoskotem, którego echo poniosło się szklanym korytarzem – Zjeżdżaj nim sięgnę po swój miecz!

Chłopiec szybko pozbierał tomy i puścił się pędem przed siebie.

– Jakim prawem go tak traktujesz?! To tylko dziecko! – Thilia nie potrafiła opanować wściekłości – Zejdź mi z oczu nim doniosę królowi, jak jego armia traktuje jego poddanych – wysyczała. Każde słowo pełne było jadu i goryczy. Miała w nosie, co pomyśli sobie o niej Fae. Nie obchodziło jej, czy przekaże komuś jak stanęła w obronie Świetlika.

– Ależ pani, byłem pewny, że ten gówniarz zawracał pani głowę.

– Odejdź! – krzyknęła, czując, że lada chwila straci nad sobą panowanie.

Strażnik widząc gniew w jej oczach, spuścił głowę i ruszył wzdłuż korytarza. Jego zbroja połyskiwała w jasnym świetle, wpadającym przez olbrzymie okna. Na pancerzu i białej pelerynie zwisającej z ramion widniał herb Vasilionu. Z pochwy wystawał miecz, którego rękojeść pokryta była kryształkami lodu.

Thilia poczekała, aż strażnik zniknie jej z oczu, po czym kontynuowała swoją wędrówkę. Miała nadzieję, że będzie miała okazje spotkać jeszcze Almo.

***

Chłopiec pędził lodowym labiryntem, którego korytarze znał prawie na pamięć. Nie pamiętał jak trafił do tego mrocznego świata, przepełnionego knowaniami i intrygami. Pełnego dziwnych istot, które nie wyglądały jak on. Ich długie, spiczaste uszy, ostre, zwierzęce rysy twarzy, groźne oczy i kły przerażały go.

Przekonał się, że nie może się wychylać, ponieważ Fae, szczególnie ci szlachetnie urodzeni, tego nie lubili. Chłopiec od najmłodszych lat przywykł do poruszania się niezauważenie, niczym cień. Nauczył go tego jego przyjaciel Urshu. Zwinny pół-Fae, który był niewiele starszy od niego i podobnie jak on, od dzieciństwa wychowywał się na lodowym dworze.

Matka Urshu pracowała w kuchni, podobnie jak Almo była Świetlikiem. Nikt nie wiedział kim był ojciec jego przyjaciela. Kobieta nie śmiała zdradzić jego imienia. Mógł być to każdy Fae w zamku.

Razem z przyjacielem czasami zastanawiali się, czy ojcem Urshu jest któryś ze strażników, czy może ktoś wyżej urodzony. Na pewno nie był to nikt ze służby, gdyż po pierwsze niewielu było wśród nich Fae czystej krwi, po drugie taki romans na pewno wyszedłby na jaw, a cała rodzina musiałby opuścić zamek i zamieszkać na przedmieściach.

Almo przyspieszył kroku. Nie mógł się doczekać, aż spotka się z Urshu. Wiedział, że gdy opowie przyjacielowi, o tym co się stało, ten będzie niezadowolony z jego niezręczności. Jednak Świetlik nie mógł nie pochwalić się swym nowym imieniem przyjacielowi. Nawet jeśli Urshu miałby naśmiewać się z jego nieporadności.

Zawsze był ostrożny i uważny, a tego poranka niezdarnie wpadł na pewną srebrnowłosą kobietę, która była dla niego miła. Była miła, choć miała długie spiczaste uszy, a jej kły były odrobinę dłuższe od jego.

W dodatku nadała mu imię! Chłopiec nie mógł w to uwierzyć. Po raz pierwszy w życiu poczuł się kimś ważnym. W końcu zasłużył, by mieć imię. Nie był gorszy od innych.

Po drodze mijał niezliczoną ilość drzwi, za którymi kryły się tajemnice i sekrety ich mieszkańców. Służba nie miała wstępu do pomieszczeń strzeżonych przez straż. Niektórzy Fae mieli sporo do ukrycia.

W zachodnim skrzydle znajdowały się komnaty samego króla Rovana, były to najpilniej strzeżone miejsca w zamku, do których wstęp miał jedynie król i jego najbardziej zaufani ludzie. Choć powiadano, że przystojny, białowłosy władca sprowadza do swego łoża miejskie kurtyzany. Być może były to jedynie plotki, wymyślone przez wzdychające do władcy służki, na które on wcale nie zwracał uwagi?

Sala tronowa mieściła się w centrum. Na tym samym piętrze we wschodnim skrzydle zlokalizowana była dworska biblioteka. Wielka Biblioteka, do której miała wstęp jedynie Powierniczka Wiedzy usytuowana była piętro wyżej. Tam również mieściła się sala narad. Jednak korytarze prowadzące do tych pomieszczeń nie łączyły się ze sobą. Nie chciano, by spokój Wielkich Ksiąg został naruszony.

Skarbiec był ukryty tak, że tylko nieliczni wiedzieli, jak się do niego dostać.

Na najniższym piętrze mieściła się zbrojownia, do której wstęp miała jedynie gwardia królewska. Z niej ogromne drzwi prowadziły na plac ćwiczebny, z którego rozciągał się widok na stajnie. Na tym samym piętrze, po przeciwnej stronie dworu mieściła się kuchnia, z której boczne korytarze znane jedynie służbie, strażnikom i władcy, pozwalały na przemieszczanie się po większej części dworu, bez przeszkadzania szlachetnie urodzonym Fae. Pomiędzy zbrojownią, a wejściem do kuchni znajdował się wąski korytarz, prowadzący poniżej, gdzie mieściły się piwnice, pełne mikstur i ziół leczniczych. Wstęp do podziemi miały jedynie uzdrowicielki, bardzo chorzy i ranni. Almo nie miał okazji zobaczyć tego miejsca. Słyszał jednak, że często unosił się tam zapach śmierci i krwi. Prawdopodobnie były to tylko opowieści, mające zniechęcić ciekawskich do kręcenia się w okolicy uzdrowiska.

Niewielkie pokoje dla służby znajdowały się z tyłu, w budynku przylegającym do lodowego dworu. To tam spędzali swój wolny czas, starając się nie rzucać w oczy.

Przed dworem piętrzyły się ogromne ogrody królewskie, w których pełno było magicznych roślin zachwycających wyglądem i zapachem, odpornych na mróz, który panował tutaj przez większość czasu. Wysokie żywopłoty w kolorze śniegu tworzyły ogromny labirynt wokół posiadłości. Nieraz ktoś w nich zaginął i nigdy nie wrócił...

Lodowy dwór na tle rozpościerającego się za nim pasma, wiecznie zaśnieżonych gór Elathian, wyglądał jak szklana góra.

Gdy Almo mijał strażników w strojach zdobionych herbem Vasilionu, mocniej ściskał wielkie tomy i schylał głowę, mając nadzieję, że nie zwróci na siebie  uwagi. Nie chciał, by znów ktoś na niego nawrzeszczał. W uszach szumiały mu słowa spotkanego wcześniej gwardzisty: „Jak śmiesz zawracać głowę Powierniczce Wiedzy! . Chłopiec nie miał pojęcia, że przemiła, wysoka Fae jest tak ważną osobą na dworze. Gdyby rozpoznał w niej Powierniczkę Wiedzy, na pewno nie odważyłby się z nią rozmawiać.

Jednak świadomość, że to właśnie ona nadała mu imię, napawała go dumą. Chłopiec miał ochotę krzyczeć na prawo i lewo, o tym co go spotkało. Wiedział jednak, że nie może tego uczynić.

Pośpiesznie skierował się w stronę dworskiej biblioteki. Dzieliło go od niej zaledwie kilka kroków. Minął kolejnego strażnika, zniknął za zakrętem, a jego oczom ukazały się ogromne szklane drzwi, prawie niewidoczne na tle lodowych murów. Ktoś kto nie wiedział, czego szuka zapewne nie zwróciłby uwagi na ledwo dostrzegalny blask, przebijający z wnętrza biblioteki. Wszystkie drzwi na dworze Alathian z wyjątkiem jednych, były szklane. Dzięki temu, wtapiając się w lodowe ściany, były niezauważalne dla obcych.

Chłopiec nigdy nie widział drewnianych wrót, ale słyszał, że prowadzą one do Wielkiej Biblioteki. Dębowe wejście wyglądało nienaturalnie na tle gładkich, lodowych ścian. Było widoczne z daleka, to dlatego mieściło się na najwyższym piętrze, gdzie nie miała wstępu służba. Król Rovan i jego poprzednicy, nie chcieli by wejście biblioteki było łatwo dostępne dla wścibskich oczu. Powierniczki doceniły ten gest ze strony władców Vasilionu.

Świetlik wślizgnął się do olbrzymiego pomieszczenia pełnego lodowych regałów, wypełnionych jeszcze większą liczbą ksiąg.

– Wreszcie! Ileż można na ciebie czekać – usłyszał ochrypły głos – Dajże mi te księgi chłopcze!

Posłusznie podszedł do starszego, siwego mężczyzny, odzianego w długą, granatową szatę z kapturem. Księgarz nie czekając, aż chłopiec poda mu tomy, wyrwał je pośpiesznie i zaczął przekartkowywać. Chłopiec nie wiedział czego starzec tak zaciekle szuka i wolał o to nie pytać. Nie raz został zbesztany za zbytnią ciekawość.

– Czy mogę coś jeszcze zrobić? – spytał uprzejmie, zdając sobie sprawę, że lepiej nie denerwować staruszka, który nie należał do osób cierpliwych. Nieraz za karę, zamykał chłopca w ciemnym pomieszczeniu i nie pozwalał mu wyjść przez kilka kolejnych godzin.

– Zmykaj, zmykaj! – ponaglił go, machnął na niego dłonią, nie odrywając wzroku od stronnic.

Świetlik nie wiedział co znajdowało się w ogromnych księgach, które odebrał od pewnej tajemniczej kobiety mieszkającej w nieprzyjemnej dzielnicy, na obrzeżach Alathianu. Nauczył się, że ma wykonywać polecenia, bez zadawania pytań. Tak też uczynił i tym razem.

Opuścił bibliotekę bez słowa i ruszył w poszukiwaniu Urshu. Miał nadzieję, że znajdzie przyjaciela w stajniach, gdzie pół-Fae oporządzał konie i sprzątał boksy.

***

Drogi Czytelniku,

wybacz, że musiałeś tyle czekać na kolejny rozdział.

Dziękuję za każdą zostawioną gwiazdkę i komentarz!

Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. Dużo przyjemniej jest pisać wiedząc, że ktoś czyta :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top