Mrok to Twój przyjaciel
Pogrążona w rozmyśleniach z dziennikiem w jednej dłoni oraz długopisem w drugiej, siedziałam na ziemi pod wysokim dębem, oparta plecami o podniszczony nagrobek. Nie wytrzymał próby czasu, podobnie jak cały opuszczony, zapomniany przez świat cmentarzach, który od paru lat stał się moim ulubionym miejscem do zaznania ciszy i ukojenia mej zbłąkanej duszy. Rodzice usilnie starają się ją naprawić, ale jak powiedział mój poprzedni psychiatra: Czy da się naprawić coś, co od samego początku było już zepsute? Zapewne miał rację.
Ostatnie promienie słońca przebijają się przez różnobarwne liście drzew, które co jakiś czas opadają na mój pamiętnik, bądź ramię. Przyozdobione dywanami listeczków parki zachęcają ludzi do spacerów, korzystając z ciepłych dni.
Pogoda w Teksasie jest nieco inna, niż np. W Anglii, z której swoją drogą pochodzę. Pochmurne dni zdarzają się tutaj rzadko. Miejscowi mówią, że już czuć jesień, ponieważ nieco się ochłodziło - temperatura z trzydziestu stopni spadła do dwudziestu paru.
Przyznam szczerze, że uwielbiam to miejsce. Niekończące się drogi, bezdroża po obu stronach, prerie, pastwiska, dzika natura. Jadąc taką drogą co jakiś czas możemy minąć bramy wjazdowe na rancza, lub samotnie stojące stacje benzynowe. Dla nas czas się tutaj się zatrzymał. Żyjemy chwilą, nigdzie się nie śpiesząc. Teksas to kraj o wielkim niebie, czyli Big sky country, a jego mieszkańcy otwarci są na nowe znajomości. Nie bez powodu słowo Teksas, znaczy przyjaciele lub sprzymierzeńcy.
Mieszkam w San Antonio w najstarszym, najpiękniejszym i najbardziej naszpikowanym historią mieście ze wszystkich pozostałych. Niegdyś zamieszkiwane przez plemię Payaya, dziś przez miliony osób z różnych środowisk. Ta wielokulturowość, a zarazem zgoda idąca w parze z uprzejmością oraz życzliwością mieszkańców względem siebie jest piękna.
Jak już wspominałam, kocham miejsce, w którym żyje, ale mimo wszystko czuję się tutaj obca. Nie pochodzę z tego świata. Zaś rodzina Navarro nie jest mą prawdziwą. Wdzięczna im jestem za przygarnięcie mnie, danie domu i tak silną chęć sprawowania nade mną opieki, lecz w głębi duszy nie potrafię tej dwójki pokochać. Każdego dnia staram się najmocniej, jak potrafię zwalczyć tę blokadę w sobie. Jednakże chciałabym poznać moich prawdziwych rodziców. Catalina wraz z Marco zdradzili mi jedynie, że moja matka nie żyje. Gdy zapytałam o ojca, zgodnie odpowiedzieli, że to bezduszny potwór. Co przez to chcieli przekazać, nie mam pojęcia? Czy znają prawdę, a może jedynie przekazują informacje, które sami otrzymali, nie wiem? Prawdę mówiąc, nie wiem niczego i to najbardziej mnie irytuje.
W dodatku myśl, że za chwilę będę musiała wracać do domu, dobija mnie. Kolejny dzień w roku, który spędzę zamknięta na cztery spusty w swoim pokoju. Szkoda, że nigdy nie mogę normalnie świętować swoich urodzin. Tak, dziś kończę równe 20 lat. Dlaczego akurat musiałam urodzić się w Halloween? Uwielbiam ten dzień, a zarazem przeklinam.
Niechętnie wstałam, pochowałam swoje rzeczy do plecaka i ruszyłam w stronę domu. Po drodze mijałam przyozdobione domy Halloween'owymi instalacjami oraz dekoracjami. Biegające po ulicach poprzebierane dzieciaki. Przekrzykujące się kto, jaki dom zaklepuje i ścigające się do niego. Cukierek, albo psikus to obecnie najpopularniejsze z haseł wykrzykiwane przez tych małych gagatków.
Zatrzymałam się na chwilę pośrodku ulicy, by po raz ostatni popodziwiać tutejsze zamieszanie. Żałuję, że za dzieciaka nie mogłam brać w tym udziału z pozostałymi. W sumie to nie miałam takiego typowego dzieciństwa. W czasie gdy inni biegali po dworze, bawiąc się, ja przesiadywałam w szpitalnych poczekalniach oczekując na kolejne wizyty psychiatryczne. Tłumaczenia, że nic mi nie dolega, były zbędne. Raz zamknęli mnie nawet na miesiąc w jednym takim ośrodku. Niby dla mojego dobra, a w rzeczywistości zniszczyli tam moją psychikę jeszcze bardziej. Naprawdę nie jestem chora, jedynie w Halloween dzieje się ze mną coś dziwnego, lecz gdy zegary wybijają północ, wracam do normalności. Zdarza się, że bywam nieświadoma w tym czasie i pamiętam jedynie małe przebłyski.
-Kochanie, gdzie byłaś tak długo?! - podbiegli do mnie zmartwieni rodzice, gdy tylko przekroczyłam próg domu. -Zaraz się zacznie - mama zabrała ode mnie plecak, który rzuciła na kozetkę pod ścianą, po czym zaprowadziła mnie do salonu.
-Kim jest ten pan? - spojrzałam zaskoczona w kierunku ubranego na czarno mężczyzny siedzącego na sofie i w spokoju popijającego sobie kawkę.
-Ten pan spróbuje ci pomóc - tata podsunął mi mały, plastikowy kubeczek z kolorową zawartością w postaci różnorakich tabletek psychotropowych.
-Nie chcę ich, otumaniają mnie i źle się czuje po nich - z grymasem niezadowolenia na twarzy odtrąciłam dłoń Marco. -Egzorcystów też nie potrzebuje! - tupnęłam ze zdenerwowania nogą. -Nie jestem wariatką! - wykrzyczałam rozpaczliwym głosem.
Odwróciłam się na pięcie, po czym chciałam dać nogę. Złapałam się dłoni za skronie, głowa mi pękała, czułam pulsowanie, które doprowadzało mnie do szału. Niestety nieznajomy powstrzymał mnie przed ucieczką, łapiąc za przedramię.
-Puść mnie klecho! - odwróciłam powoli głowę w stronę mężczyzny. Przy okazji w lustrzanym odbiciu dostrzegłam, że kolor moich tęczówek z brązowego rozbłysnął szkarłatem.
-Zaczyna się! - krzyknęli przerażeni rodzice, odsuwając się nieco.
-Szybko leki! - wyciągnął dłoń po plastikowy kubeczek, którego zawartość spróbował mi podać siłą, wciskając tabletki do moich ust oraz wymachując mi krzyżem przed oczami.
-To był błąd - wyszczerzyłam się zwycięsko czując jak wzbiera się we mnie nowa, obca, ale przyjemna siła. -A tak swoją drogą - podeszłam nieco bliżej, nachylajac się nad jego uchem i powodując tym samym znieruchomienie u mężczyzny. -Myślisz, że jestem jakimś demonem, albo diabłem - parsknęłam śmiechem w głos, wytrącają mu przy tym jego rzekomo święty znak z ręki.
Wyrwajac się z jego uścisku, cisnęłam naczynie z lekami na podłogę, po czym dopadłam do egzorcysty. Złapałam go za gardło, unoszą przy tym do góry. Zaciskam coraz mocniej palce na szyi przeciwnika - szarpie się. Stara się złapać oddech, wierzga nogami w powietrzu. Wybałuszone oczy, gardło ściśnięte, niedokrwione, wargi powoli tracą różowy kolor. Wzmacniam oddech - harczy starając się nabrać tlenu.
Zaciskam mięśnie z całej siły. Raz, dwa, trzy - serce zwalnia. Odliczam ponownie: raz, dwa, trzy - oddech. Ostatnie odliczanie z uśmiechem na twarzy: raz, dwa, trzy - w spojrzeniu wroga nie widać już życia, jego wzrok staje się tak samo martwy, jak i przerażony.
Widzisz człowieka w tych martwych oczach? Czy widzisz swoje odbicie?
Odrzucam ciało mężczyzny w głąb pomieszczenia, które odbija się od ściany i ląduje na ziemi, rozbijając przy okazji drewniany stół w jadalni.
-Zabiłaś go?! - krzyczy Catalina. -Zabiorą cię teraz! Co ty najlepszego narobiłaś! -oczy kobiety się zaszkliły.
Z krzykiem padłam na kolana. Złapałam się za głowę, odchyliłam w tył, zamykając oczy, odczuwałam męki, płakałam, nawołując jednocześnie o powstrzymanie tego.
-Blair opanuj się! -Podbiegł do mnie ojciec, łapiąc mnie za ramiona i lekko mną potrząsając.
Upadłam, wiłam się, jak wąż odczuwając niewyobrażalny ból. Złapałam się za szczękę - uzyskałam kły.
Zemdlałam. Gdy się obudziłam i rozejrzałam po pomieszczeniu, dostrzegłam przerażone małżeństwo stojące kilka metrów dalej, obok okna.
Podniosłam się jak nowo narodzona. Odgarnęłam szpiczastymi, szklanymi paznokciami, długie, ciemne włosy z twarzy, po czym podeszłam do wiszącego nad kominkiem lustra z myślą przejrzenia się w nim - nie przypominałam dawnej siebie. Nieskazitelnie,polyskująca i gładka jasna cera, proste, krwiste włosy lżejsze od ludzkich, siegające do pasa oraz cudne błyszczące oczka.
-Blair, kochanie - spojrzłam na kobietę, pustym pozbawionym uczuć wzrokiem. -Nie jesteś sobą - starała się przemówić do mnie, lecz ja milczałam kręcąc tylko powoli głową - raz w prawo, raz w lewo, do góry i w dół.
-Schowajcie się - wydukałam ukazując białe kły. Przejechałam językiem po zębach, puszczając im przy tym oczko, po czym zniknęłam.
Wydostałam się z domu. Stałam przed budynkiem, obserwując okolicę. Halloween'owe instalacje rozświetliły się, na ulicach panował gwar - rozmowy i śmiechy uczestników święta powodowały, że moje uszy krwawiły. Te wszelkie dźwięki zabijały mój słuch.
Teraz jeszcze się radują, lecz nie wiedzą, co czeka ich za chwilę.
Zew krwi mnie wzywa, a ja nie zamierzam go hamować. Przez 19 lat duszono we mnie prawdziwą naturę, torturując mnie pragnieniem, którego nie mogłam spełnić, dziś będzie inaczej. Ponieważ dziś Halloween należy do mnie! Przebierają się za duchy, wilkołaki, wampiry szkielety, zombie, pragną potworów? Spełnię ich marzenia, dostarczając im niebywałej adrenaliny.
Wolnym krokiem wtapiając się w tłum, podążyłam za pozostałymi. Nareszcie czułam się wolna. Spacerując sobie, zauważyłam, że grupka dzieciaków wchodzi do budynku szkoły, która aktualnie powinna być zamknięta. Czyżby nielegalnie wtargnęli na teren? Idealna okazji do zaspokojenia żądzy.
Nie zwlekając ani minuty dłużej w tempie światła podążyłam za nimi. Weszła do budynku, światła pogaszone, na korytarzach pustki. To tylko potwierdziło moją teorię o ich włamaniu.
-Cudnie - pomyślałam.
Nie ciężko było wytropić smarkaczy. Zachowywali się na tyle głośno, że zwykły przechodzień by usłyszał. Poza tym na odległość śmierdziało od nich strachem, a serca biły jak oszalałe, dając mi kolejną podpowiedź, gdzie się znajdują.
Kierując się tymi tropam oraz szkolnym korytarzem obrzuconym swoją drogą papierem toaletowym, doszłam do podwójnych zamkniętych drzwi przypominającym szpitalne. Zajrzałam do środka przez małe okienko. Nastolatki śpiewając i tańcząc, demolowały aktualnie szkolną stołówkę.
Przerywam dobrą zabawę trójki smarkaczy, wchodząc do środka. Na mój widok podskakują do góry - śmieję się. Spoglądam na nich szkarłatami tęczówkami, siejąc zamęt, po czym ukazuję kły, zaszczepiając strach. Dwie dziewczyny oraz chłopak w panice zaczynają biegać po pomieszczeniu, usilnie szukając drogi ucieczki. Nadaremno, gdyż odcięłam im wszystkie możliwe opcje wydostania się stąd.
Z niezwykłą szybkością podbiegłam do blondynki, łapiąc ją od tyłu. Szarpię się i krzyczy w nadziei na ratunek. Dwójka przyjaciół stara się mnie atakować, ale za pomocą telekinezy miotam nimi o ściany.
Wracam do posiłku. Odgarniam kręcone włosy nastolatki, by po chwili przebić delikatną skórę szyi swoimi kłami. Gówniara darła się, jak stare prześcieradło, a im głośniej, tym ja boleśniej to robiłam. Bawił mnie jej ból i sprawiam mi niewyobrażalną przyjemność, ale czułam że uszy zaraz mi eksplodują, dlatego wolną ręką złapałam ją za gardło mocno zaciskając na nim palce. Zaczęła się dławić.
Miałam jeszcze trochę pobawić się z blondyneczką, lecz komuś zebrało się naheroiczne czyny. Chłopaczek postanowił uderzyć mnie w plecy krzesłem. Idiota. Rozwścieczona puściłam swój posiłek, do którego podbiegła jej koleżanka. Natomiast ja miotając piorunami z oczu odwróciłam się. Złapałam go za włosy, odrzuciłam na drugi koniec pomieszczenia, po czym z wielkim uśmiechem na twarzy myślą spaliłam żywem śmiecia.
Kurcze, jeden posiłek mniej.
-Twoja przyjaciółeczka się wykrwawia - pod drodze do dziewczyn, podniosłam z kafelek kawałek drewnianej pozostałości po krześle, po czym ukucnęłam obok szatynki.
-Zostaw nas - zaczęła łkać.
-Nie pomożesz jej - wyciągnęłam do niej dłoń w fragmentem siedziska.
-Proszę, zostaw nas - płakała. -Błagam daj nam spokój!
-Jak sobie życzysz - uśmiechnęłam się złowieszczo, łapiąc ją za rękę.
Wcisnęłam narzędzie zbrodni w ręce nastolatki, a następnie nakierowałam je na serce blondynki. Z moją pomocą złamała koleżance serce - w znaczeniu dosłownym.
Przerażona bezradnie opadła na ziemie, czołgając się w tył i przeklinająć siebie oraz chyba mnie pod nosem.
-Czy nie tego sobie życzyłaś? - śmiałam się idąc w jej kierunku. -Spokoju? - błysnęłam kłami.
Złapałam szatynkę, pożywiłam się na niej, ale nie zabiłam. Lepszą zabawą będzie, gdy odzyska świadomośc i dotrze do niej, że wszystko co wydarzyło się na szkolnej stołówce nie było snem, a ona naprawdę odebrała życie swojej przyjaciółce. Ciężar, ból, strata i wyrzuty sumienia, które ją dopadną, zniszczą dziewczynę od środka. Wyniszczą na tyle, że któregoś dnia nie wytrzyma i dołączy do koleżanki w krainie Hadesa.
Zabawa przednia była, ale czas zmienić lokal. Wrzuciłambym jeszcze coś na ząb. Tym bardziej, że blondyneczka mało smakowita była. Szatynka już trochę lepsza, ale wciąż bez szału.
Kiedy opuściłam budynek szkoły lekko się zszokowałam. Przed wejściem głównym czekały na mnie dwa radiowozy, za którymi chowali się policjanti z wycelowaną w moją osobę bronią. Najwidoczniej jedno z nich musiało powiadomić psiarskie, kiedy ja zajęta byłam zabawą.
Nie robiąc sobie nic z nich pogróżek brnęłam do przodu. Nawet w momencie otworzenia ogniania nie zrobili na mnie wrażenia. Kule, które raniły moje ciało nie sprawiały mi bólu, ani nie pozostawiały ran trwałych, ponieważ zaraz się goją. Twarde i zimne ciało jest niepodatne na mechaniczne uszkodzenia. Dlatego nie straszne nam ataki śmiertelników. Podobnie jak wszelkie religijne symbole nie są nam straszne. Wampir bez pardonu wlezie do kościoła w środku mszy. Ba...przyjmie nawet komunię świętą, jeśli będzie miał taki kaprys. Z zaproszeniami do domów to też pic na wodę, ponieważ i bez tego dostaniemy się do środka, by z miłą chęcią dzabnąć jego gospodarza. Nie boimi się czosnku, jak sugerują niektóre gry komputerowe, waleczne blondynki, jak podpowiadają filmy również nam nie straszne. A wszelkie ziółka i guśla to zwykła ściema.
Przemieszczamy się po świecie niezauważenie i tak naprawdę nic nas nie ogranicza. Jedynie może własna psychika, bądź inny wampir, ale i takiego delikwenta da się szybko pozbyć, wystarczy żyć dłużej od niego oraz być silniejszym.
W skrócie mówiąc człowiek w straciu z nami nie ma najmniejszych szans.
Biegiem przedarłam się przez blokadę. Wzbiłam się w powietrze, po czym wylądowałam na dachu sklepu. Stamtąd zeskoczyłam na tyły. Spożyta krew dostarczyła mi sił do działania, lecz energii wciąż mało. Wciąż nęka mnie głód krwi, dlatego zaatakowałam pierwszego napotkanego przeze mnie przechodnia. Nierozsądnym posunięciem było moje działanie, lecz w takich momentach nie zawsze jesteśmy w pełni świadomości. Ofiarą padł 50-letni mężczyzna. Kawałkiem szkła z rozbitej sklepowej witryny rozcięłam szyję oponenta, po czym pożywiam się na nim. Na całą sytuację naszła młoda kobieta, która swoim krzykiem zaalarmowała pobliską policję. Wypuściłam z rąk mężczyznę i rzuciłam się na mieszkankę Teksasu. Przegryzłamjej szyję, niestety wyrwała mi się i uciekła.
W przeciągu kilku minut zaatakowałam kolejne trzy osoby, jednakże policja zdążyła się już mną zainteresować. Wyostrzony słuch podpowiedział mi, że czają się na mnie tuż za rogiem. Zatem wyskoczyłam wysoko w górę i przycupnęłam na chwilę na wieży zegarowej, która swoją drogą wskazywała godzinę 23:00. Moje zabawy w polowanie zajęły mi dość sporo czasu. Za godzinę Halloween dobiega końca, a co za tym idzie? Moce zaczną mnie opuszczać.
Postanowiłam skryć się na opuszczonym cmentarzu. Oparłam się o nagrobek, przy którym siedziałam dziś rano. Dźwięki syren nie milkły ani na sekundę. Jeźdzą, krążą po mieście szukając mnie. Z zimną krwią zamordowałam 6 osób, znają mój rysopis, a chwilowo a niepoczytalność nie zapewni mi ochrony przed więzieniem.
Zamknęłam oczy. Widziałam mrok. Ktoś stał przede mną wlepiając swe przerażające ślepie w moją osobę. Wyciągnął do mnie łapska, ale jakaś bariera powstrzymała go przed dotknięciem. Za plecami poczułam czyjąś obecność, a na karku zimny chłód. Otwaorzyłam oczy. Skąpana we mgle, wstałam. Rozejrzałam się dookoła. Panowała grobowa cisza - dosłownie grobowa. Spojrzałam jeszcze na kamienny, nieco popękany nagrobek, przy którym stałam. Widniało na nim epotafium, którego wcześniej tam nie było:
,,Twoja nieobecność jest jak tłumy ludzi - Wszędzie jej pełno. W ogrodzie i w mieście. Wciąż mnie otacza. A gdy zasnę wreszcie, Tysiacem oczu patrzących mnie obudzi..."
-,,Bluszcz" 1926 nr 1
Zaskoczyło mnie to znalezisko, natomiast jego treść odrobinę mnie zaniepokoiła. Czyżby przeczucie się nie pomyliło? Nie byłam tutaj sama.
Pozostało 30 minut do końca Halloween
Powoli odzyskiwałam świadomość oraz kontrolę nad ciałem. Zew krwi zanikał, zaś odpowiedzialność karna zbliżała się nie ubłagalnie. Ciekawe, czy zostanę skazana na karę śmierci, a może dożywocie? Raczej nikt nie będzie brał pod uwagę mojego wieku, dotychczasowej niekaralność i rzekomych zaburzeń psychocznych, w które bez pytania mnie wmanewrowano.
Nie zamierzam uciekać przed konsekwencjami. W pełni świadomo swoich czynów wróciłam do rodzinnego domu. Jak podejrzewałam pod domem roiło się od policji. Przemknęłam się niezauważenie do środka. Drzwi frontowe były otwarte. W środku budynku na kanapie zastałam zrozpaczoną matkę w objęciach ojca. Z ciekawości rozejrzałam się po salonie, czy funkcjonariusze zdążyli zabrać już ciało klechy. Czułam się tutaj nieswojo. Małzeństwo uniosło głowy, wpatrywali się we mnie ze współczuciem, a zarazem strachem.
-Nie chciałam - odezwałam się nieśmiało.
-Wiemy, to nasza wina, że nie zdążyliśmy na czas ukryć cię przed światem - wydukała przez łzy kobieta.
Pozostało 10 minut do końca Halloween
Czułam jak energia opuszcza moje ciało, a moce znikają. Organizm stawał się coraz słabszy. Wycięczona osunęłam się na ziemię. Rodzice podbiegli do mnie. Położyli dłonie na moich barkach, a następnie zaczęli gładzić po głowie.
-Kochamy cię - Marco pocałował mnie w czubek głowy. -Ale wiesz co teraz się stanie? - głos mężczyzny w pewnym momencie zaczął się łamać.
-Wiem - przytaknęłam z trudem. -Przepraszam, że zawiodłam - łzy spływały po moich policzkach. -Pewnie skażą mnie na śmierć - spuściłam głowę. -Zapomnijcie o mnie, gdy już mnie zabiorą. Nie wiedzieliście, że adoptujecie potwora, już dawno zasługiwałam na śmierć - nerwowo zaciskałam dłonie na udach.
-Dzień, w którym podrzucono nam cię przed hotelowe drzwi, był najlepszym jakim mogliśmy sobie wymarzyć - Catalina otarła dłonią kropelki łez z mojej twarzy.
-Podrzucono? - spojrzałam zaskoczona. -Nie wspominaliście nigdy o tym.
-Proszę - tato wcisnął mi do ręki starą kartkę papieru.
Jak się okazało był to list, który przed oddaniem włożono do mojego nosidełka.
,,Blair to wyjątkowe dziecko. Przekonacie się na własnej skórze, gdy szkarłatna gwiazda rozbłyśnie w Halloween'ową noc na niebie. Zadbajcie o nią. Nie skazujcie mojej dziewczynki na samotność i wieczną tułaczkę. Nie potępiajcie mnie za oddanie jej. U mojego boku nie będzie bezpieczna. On już po mnie idzie, czuję jego oddech na swoich barkach. Jeśli nie umrę, zabiję mnie. Nie dam mu satysfakcji. Jeśli malutka, kiedyś o mnie zapyta powiedzcie, że umarła podczas porodu oraz bardzo ją kocham. Jeśli zaś zapyta o ojca powiedzcie, że to bezduszny drań, może nie zapragnie go poznać, ponieważ on nie może jej dostać. Brońcie, kochajcie i zepewnijcie jej to czego ja nie mogłam -bliskości."
List podpisano imieniem Rose.
-Więc tak moja biologiczna mama miała na imię - wyszeptałam pod nosem, ocierając rękawem łzy. -Ładnie.
-Będzie dobrze kochanie - kobieta pogłaskała mnie po włosach, pocałowała ostatni raz, po czym małzeństwo wstało, zrobiło kilka kroków w tył - za moimi plecami stali policjanci.
Uzbrojony patrol wpadł do środka. Dwóch funkcjonariuszy obezwładniło mnie, następnie zostałam siłą podniesiona. List wypadł z moich dłoni, ale został uratowany przed podeptaniem przez Marco.
Pozostało 5 minut do końca Halloween
Rodzice bezradnie patrzyli, jak zakuwają ich córkę w kajdanki. Bezsilność jest najgorszym z uczuć szczególnie, gdy cierpi ktoś bliski, a my nie możemy nic zrobić, aby mu pomóc.
-Tak młoda, a już kartoteka zawalona - pokręcił głową z politowaniem, mijający mnie policjant.
-Dzieciakom w tych czasach pomyliło się w głowach. Myślą, że całe życie będą bezkarne! Warto było? - popchnął mnie delikatnie w stronę drzwi wyjściowych jeden z policjantów.
Spojrzałam na zegarek - wybiła północ. Święto dobiegło końca, a ja znów stałam się zwykłym śmiertelnikiem.
Policjanci już mieli wyprowadzać mnie z domu, kiedy do środka wolnym krokiem wszedł niespodziewanie elegancki, wysoki, ubrany w czarny garnitur ze srebrnym łańcuszkiem z przywieszką krzyża mężczyzna. Alabastrowaj cera, ciemne, jak smoła zaczesane do tyłu włosy oraz mieniące się takim samym kolorem tęczówki, jak moje parę chwil temu.
-Zmuszony jestem przerwać to przedstawienie - za pomocą jednego szybkiego ruchu reką, nieznajomy odrzucił policjantów w kąt, obezwłądniając ich tym samym sposobem. Następnie zaszedł mnie od tyłu, a chwilę później poczułam, jak moje nadgarstki znów się rozluźniają.
-William - odezwał się ozięble. -Ojciec Blair - stanął obok mnie.
-Jak to? - ledwo wydukali przerażeni rodzice, lecz odpowiedzi nie uzyskali.
Mężczyna stanął naprzeciw mnie, a nasze spojrzenia się skrzyżowały.
-Masz wybór - zbliżył się. -Odchodzisz ze mną i jesteś bezpieczna, lub zostajesz tutaj i skazują cię na karę śmierci - dumnie się wyprostował.
-Ja, ja, ja... - dukałam ze zdenerwowania.
-Zjawiłem się znikąd, możesz być w szoku - pokiwał głową. -Lecz nie pozwolę, by moja krew przepadła. Chcesz, czy nie, jesteś moją córką - oznajmił unosząc głowę do góry.
-Zgoda - przytaknęłam.
-Córeczko? - mama podeszła do mnie rozpaczona.
-Wybaczcie, ale nie jestem jeszcze gotowa, by umierać - pokiwałam w panice przecząco głową, spoglądając na nieprzytomnych policjantów. -Kocham was i dziękuję, że opiekowaliście się mną tyle lat, jestem wam wdzięczna, że mimo wszystko chcieliśmy przy mnie być - podeszłam do rodziców. -Nie martwcie się, William mnie nie skrzywdzi - spojrzałam na mężczyznę. -Mimo wszystko to mój tata - przytuliłam ich po raz ostatni.
-Zabieram córkę - objął mnie ramieniem, po czym rozpłynęliśmy się w powietrzu.
Uniknęłam kary za dokonane morderstwa. Natomiast jak potoczy się moje dalsze życie u boku biologicznego ojca pozostaje tajemnicą dla wszystkich z nas.
Wampiry od wieków istaniały w wierzeniach słowiańskich i nie tylko.
Rumunia - piękny kraj syna diabła.
Stany Zjednoczone - Niespełna 10 lat temu uczniowie Boston Latin School zaczęli mówić o obecności wampirów w szkole. Ciekawe czemu?
Rhode Island - Mercy Brown.
Co łączy wszystkie te miejsca? Odpowiedźcie sobie sami.
Czy to prawda, nie wie nikt. Lecz jedno pewne jest, osoby które o tym pisały i opowiadały, żyły naprawdę i szczerze wierzyły w te zjawiska. Możliwe, że mieli rację.
Dzisiaj jednak chyba nikt nie wierzy w zjawiska nadprzyrodzone. Jednakże do dziś znajdowane są groby, w których czaszka denata leży między nogami, a nie tam, gdzie powinna się znajdować. Są też szkielety przebite osikowymi kołkami albo pochowane twarzą do ziemi. Wierzono, że dzięki temu krwiopijca nie wstanie z grobu i nie przyciągnie Czarnej Śmierci.
Zatem czy wampiry na pewno nie istnieją?
Wy śmiertelnicy tłumaczycie sobie naszym istnieniem, nie zrozumiałe dla Was legendy oraz mity. My w tym czasie bacznie obserwujemy Was z ukrycia. Czaimy się za rogiem czyhając na Wasze życia. Czasem jesteśmy potulni, jak baranki, zaś innym razem, jak krwiożercze bestie.
Nigdy nie będziecie wiedzieć, na jaką wersję trafiliście.
Jedno jest pewne, przed nami nie ma ucieczki.
Nie schowasz się! Wyciągniemy Cię nawet z podziemi :)
A na koniec mój drogi czytelniku zdradzę Ci sekret, bo dobry wampir, to zły wampir.
Tropimy...
Tropimy twą osobę...
Trafiłeś na nasz celownik...
Strzeż się zła skrywającego w mroku...
Słyszę bicie Twego serca, widzę strach w Twych oczach...
Nie ukryjesz się, bo jestem już za Tobą...
Czujesz zimny oddech na karku? Dobrze, bo to tylko ja :)
Historii nastał kres.
Polowania nadszedł czas.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top