Rozdział 7

 Czasami życie pisze inne scenariusze , niż byśmy chcieli Martyna- uniósł lampkę z czerwonym winem do ust, upijając niewielki łyk.
- o mnie to chyba zapomniało..  – zaśmiała się gorzko. – a może to ze mną jest coś nie tak..
- co Ty mówisz Martyna.. – położył rękę na oparciu kanapy, obracając się w jej stronę. – Nie miałaś łatwo w życiu, ale mimo wszystko poradziłaś sobie. Chciałbym, żeby Zośka była tak silną kobietą jak Ty.
- Jest, oboje jesteście- uśmiechnęła się, dotykając jego dłoni, delikatnie wodząc po niej palcem – podnieśliście się, i żyjecie dalej.
- Masz na myśli..
- Twoją żonę – przerwała mu. Nigdy nie poruszali tematu jego żony, mimo że była ciekawa nie chciała wypytywać. Czuła, że chciał zamknąć przeszłość, ale jeśli przyszłość, na co miała nadzieję, ma należeć do nich, kiedyś będą musieli o tym porozmawiać.
- Gdyby nie Zośka.. nie mam pojęcia, jakbym to przetrwał Martyna.. ale co mogłem zrobić? Nie mogłem jej zostawić samej, była taka mała.. – zacisnął usta w cienką linie, na wspomnienie powrotu z gór, kiedy dopytywała gdzie jest mama.
- dobrze, że wróciłeś do córki – zacisnęła dłoń na jego, okazując mu wsparcie.
- To czemu czuję się winny, że zostawiłem Elę w górach samą? – usiadł na brzegu kanapy, chowając twarz w dłoniach. Niby pogodził się z tym, co stało się feralnego dnia w górach,  był rozerwany pomiędzy tym co powinien, a tym co chciał.. całe życie obwiniał się o śmierć żony. O to, że nie pomógł, nie szukał.
- Wiktor.. – cicho wyszeptała jego imię, kładąc dłoń na plecach, ale nie zareagował. – Wiktor.. zrobiłeś to, co musiałeś. Jestem pewna, że właśnie tego chciałaby Twoja żona. A Zosia.. Zosia jest tak bardzo podobna do niej.. – klęknęła za jego plecami, splatając dłonie na torsie. Przywarła policzkiem do jego pleców. Nie chciała mówić nic więcej, pozwalając mu na chwilę zadumy. Chciała być w pobliżu, wesprzeć, umocnić w swoich słowach. Poczuła jak jego klatka unosi się w głębokim oddechu, po czym powoli opada.
--przepraszam, nie powinienem zrzucać tego na Ciebie– odwrócił głowę w jej stronę, ale nie mógł zobaczyć wyrazu jej twarzy, położył rękę na dłoniach, mocno zaciskających jego ciało, przyciągnął ją delikatnie w swoją stronę, dopiero teraz zobaczył jej błyszczące od łez oczy. Przetarł jej policzki, po których zaczynały spływać potok łez.  – przepraszam..
 
- Nie.. – pokręciła przecząco głową, wycierając wierzchem dłoni policzki, uśmiechnęła się, – to ja przepraszam. Nie wyobrażam sobie, żebyś Ty również, żebyś.. – sama myśl że mógł zostać wtedy w górach,  i być może nigdy by go nie poznała, sprawiała  że miała ochotę się rozpłakać. Zacisnęła mocno powieki, nie pozwalając łzom wydostać się na zewnątrz. To On potrzebował jej wsparcia w tym momencie..
- Jestem Tu. – usłyszała jego spokojny głos. – Cieszę się, że wróciłem wtedy do domu.. było ciężko, ale poradziliśmy sobie. Po prostu ciągle czuję że jestem temu wszystkiemu winny. To się nie zmieni Martyna. – położył palec pod jej brodę, unosząc do góry, prosząc tym samym by na niego spojrzała. Nie chętnie uniosła powieki- chcę tylko, żebyś miała tego świadomość, że cokolwiek się nie wydarzy, zawsze będę obwiniał się o śmierć mojej żony. Z jej odejściem się pogodziłem, ale nie z tym, że to ja ją zabrałem na tę śmierć.
- Wiktor.. Nie możesz się obwiniać o coś, na co nie miałeś wpływu! Nie mogłeś wiedzieć..
- Właśnie o to chodzi Martynka. Powinien był to przewidzieć, byłem doświadczonym alpinistą, a do tego lekarzem.. – sięgnął po kieliszek z winem, upijając łyk czerwonego płynu, czując suchość w gardle.
- nigdy przedtem nie opowiadałeś o tym co się wydarzyło – położyła głowę na jego ramieniu patrząc na jego twarz, lubiła obserwować jak się zmienia, w zależności od sytuacji.
- Nigdy nie pytałaś - uniósł wesoło brwi do góry, chcąc rozluźnić atmosferę. – Musisz pytać, jeśli chcesz poznać odpowiedź.
 
- Mam pytanie.. – usiadła na przeciw niego, nie pewnie zagryzając usta. Obserwował jej zachowanie z zaciekawieniem, dając jej znak by kontynuowała. – Co Ty tu robisz Wiktor? Jesteś cudownym facetem, kobiety do Ciebie lgną, więc czemu zaprzątasz sobie głowę mną?
- Zależy mi na Tobie Martyna – podniósł się, łapiąc jej dłoń. – to chyba oczywiste?
- uważam, że to trochę dziwne, że nagle zaczęło ci zależeć właśnie na mnie..
- o co mnie podejrzewasz? – przetarł twarz dłońmi, zatrzymując je na ustach –  Nie myślisz chyba, że mógłbym Cię w jakiś sposób wykorzystać?
- Nie – położyła dłoń na jego ręce – nigdy bym o Tobie o tak nie pomyślała!
- To o co chodzi?  - nerwowo wstał z kanapy, podszedł do kuchennego barku, o który oparł się rękoma.
- przez lata w ogóle mnie nie zauważałeś Wiktor, a już na pewno nie ostatnie dwa lata.. co się zmieniło w ciągu trzech tygodni?
- trzech tygodni? – zdziwiony uniósł brwi.
- Zależy mi na Tobie. I wiem, że zdajesz sobie z tego sprawę, ale..
- Wątpisz czy moje intencje są szczere..? – pokręcił głową podchodząc do kanapy. Klęknął przed Martyną, łapiąc jej ręce. -  moje intencje są zawsze szczere. Obojętnie co bym robił.. taki jestem. Nie bawię się w żadne gry, myślałem że wiesz to Martyna, że.. dałem Ci się poznać na tyle, żebyś mogła mi zaufać..
- Ufam Ci. Ja po prostu potrzebuję zapewnienia, że to się dzieje. Że nie wymyśliłam sobie tego wszystkiego.. Czekałam na Ciebie od ponad dwóch lat Wiktor. Nie robiłam nic, unikałam wszelkiego kontaktu.. ale nic nie poradzę na to, że pierwszy raz w życiu się zakochałam.. – opuściła wzrok na ziemię, nie wiedząc jak powinna się zachować w tej sytuacji. Nigdy nie była zakochana, tym bardziej nigdy nie wyznawała nikomu miłości.. poczuła pod brodą ciepłe palce Wiktora. Uniósł ją do góry, prosząc by na niego popatrzyła.
- Jesteś tego pewna? – nerwowo oblizał usta, wpatrując się w jej oczy skinęła głową na potwierdzenie.
- kocham Cię Wiktor.. – chciała coś powiedzieć, ale miękkie usta mężczyzny, skutecznie jej to uniemożliwiły. Całował inaczej niż dotychczas.. delikatnie, nieśpiesznie, prawie z namaszczeniem smakując każdy milimetr jej ust. Poddawała się temu, nie pozostając obojętna. Ostrożnie zakończył pocałunek, pozwalając im na zaczerpnięcie powietrza. Oparł się o jej czoło, wyginając usta w uśmiechu.
- przepraszam Martyna.. głupek ze mnie, skoro nic nie zauważyłem.
- nie mogłeś.. mam lata praktyki w okłamywaniu ludzi..– zaśmiała się cicho.
- a wracając do naszej rozmowy – zerknął na nią poważnie – ostatnie trzy tygodnie, czyli czas od Twojego wypadku zmienił tyle, że miałem sposobność się do Ciebie zbliżyć, poznać Cię naprawdę, nie tylko taką, jaką chciałaś żeby wszyscy Cię znali.. – położył dłoń na jej policzku, uśmiechając się widząc jej natychmiastową reakcję. To, w jaki sposób reagowała, pokazywało mu jak bardzo pragnie jego dotyku.. – ale to nie zmieniło nic, w moich uczuciach. Byłaś dla mnie bardzo ważna już wcześniej. Dużo wcześniej Martynka.
 
- Czemu nic nie zrobiłeś?
- przyganiał kocioł garnkowi.. – zaśmiał się, unosząc brwi, ale szybko przybrał na powrót poważny wyraz twarzy – miałem wiele powodów, żeby nic nie robić.
Byłaś zaręczona, niezainteresowana mną, a przynajmniej ja tego nie dostrzegałem.. Młoda..
- co się zmieniło? – pociągnęła go do siebie, dopiero teraz zauważając, że nadal klęknął. Usiadł pocierając dłońmi o kolana.
- Sama to zmieniłaś. Tym, że wyciągnęłaś do mnie rękę, w problemach Zosi.. walczyłaś jak lwica o moje dobre imię na stacji, a przed komisją..  wtedy byłem już pewien, że masz podobne uczucia i obawy do moich. Twój wypadek był tylko dobrym pretekstem, by móc spędzić z Tobą więcej czasu.  – mrugnął zaczepnie, zbliżając usta do jej szyi, musnął ją delikatnie przenosząc pocałunki coraz wyżej, aż dotarł do ucha – nie wiem jak to zrobiłaś Martyna, ale zakochuję się w Tobie codziennie od nowa..
 
 
Odrzuciła głowę w bok, czując przyjemne dreszcze, rozchodzące się po całym ciele, kiedy delikatnie muskał jej szyję. Poddała się temu uczuciu, przymykając oczy. Jego usta błądziły po szyi w dół, do obojczyka, po czym ponownie wracały w górę, do żuchwy, by powoli opadać w dół.. obróciła głowę w jego stronę, chcąc poczuć ich smak. Były idealne, jak on sam. Jęknęła, czując jego dłonie zaciskające się na jej talii, chcąc w ten sposób przybliżyć ją do siebie. Pogłębiła pocałunek, siadając okrakiem na nogach Wiktora. Jej palce bez problemu odnalazły koniec koszuli, wkradając się pod nią. Wodziła palcami po nadal umięśnionym torsie, i plecach, zaciskając na nich dłonie. Sprawnie wycofała je, przenosząc na guziki koszuli, odpinając je jeden po drugim. Nie oponował, delektując się jej ciałem, poznając jego dotąd zakazane zakątki. Uniósł do góry szarą bluzę, podniosła ręce, pozwalając by jednym ruchem sprawił, że znalazła się na podłodze. Zdjęła koszulę, przenosząc usta na jego ramiona, wyznaczając ścieżkę w dół przez klatkę piersiową, i brzuch. Nie pozwolił na więcej swobody, pozwalając na kanapę. Zawisnął nad nią, opierając się na rękach. Spokojnie napawając się widokiem. Owinęła nogi wokół jego bioder, przyciągając do siebie.. w końcu mogli się cieszyć tą bliskością, pożądaniem. Teraz, kiedy ich uczucia ujrzały światło dzienne, kiedy w zostały w końcu wypowiedziane.
 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top