Rozdział 3
Obudziło ją słońce, wpadające do pokoju przez niezasłonięte okno. Przeciągnęła się leniwie na łóżku. Dawno nie czuła się tak wyspana, mimo że zegar wskazywał za piętnaście szóstą. Pstryknęła guzik na czajniku elektrycznym, sprawiając że woda zaczęła się gotować i weszła do łazienki, odkręcając kurek pod prysznicem. Związała włosy w niedbały koczek, i zdejmując z siebie ubrania, weszła do zaparowanej kabiny. Szybko namydliła całe ciało, pozwalając by woda spływała po niej zabierając brud poprzedniego dnia.
Zakręciła wodę i uchylając delikatnie drzwi kabiny sięgnęła po czarny ręcznik wiszący z prawej strony. Owinęła go pod pachami, opuszczając pomieszczenie.
Sięgnęła do komody po krótkie spodenki, i T-shirt z długim rękawem, w którym zamierzała dziś pracować. Wciągnęła na siebie ubranie, rzucając ręcznik na nieposłane łóżko.
Ściągnęła kubek z suszarki zasypując go kawą, i napełniając wodą zagotowana w czajniku. Ustawiła na barku kuchennym. Usiadła na wysokim, barowym krześle, podwijając nogi do góry otworzyła książkę która zaczęła czytać niedawno..
Kiedy zerknęła na zegarek, dochodziła ósma. Szybkim ruchem zamknęła powieść, uprzednio wkładając zakładkę pomiędzy strony.
Dzisiaj miała drugą zmianę, co wiązało się z wizytą w lekarskiej izbie dyscyplinarnej, zajmującej się sprawą Wiktora.
Ten temat zdecydowanie zbyt długo się ciągnął, przesłuchiwali każdego, a dziś miała zapaść decyzja. Była pewna, że przywrócą mężczyznę do pracy, nie mieli nic przeciwko niemu, a sprawa jego córki została wyjaśniona. Z tego co wiedziała od Piotra, Zosia spędziła pięć dni na obserwacji w ośrodku, a teraz codziennie dojeżdża na zajęcia. Taka forma terapii jest stosowana u osób świadomych swojego uzależnienia, lub uzależnienia w niewielkim stopniu, od niewielkich dawek. Czy to wystarczy? Czas pokaże, w nałogu nie da się nic zaplanować, a czasem prosta rzecz nakazuję wrócić do starych przyzwyczajeń..
Zamyślona nad wszystkim, nawet nie zwróciła uwagi kiedy znalazła się pod budynkiem instytucji. Odetchnęła głęboko kilka razy, patrząc na ogromny gmach, z wielkim napisem NIL*
Rozejrzała się po parkingu, szukając znajomego samochodu, ale nigdzie go nie spostrzegła. Parking był ogromny, ale ukochane auto Piotra można rozpoznać bez najmniejszego problemu. Postanowiła zaczekać na niego, siadając na ławeczkę przed wejściem. Wystawiła twarz ku słońcu, napawając się sierpniowym ciepłem.
- długo tak się masz zamiar opalać? Robotę mamy do wykonania- Piotr jak zawsze w dobrym nastroju, stanął na przeciw ratowniczki
- gdzie Twoja bryka? – zaśmiała się, zasłaniając oczy przed słońcem.
- w naprawie –zmarszczył twarz w geście niezadowolenia. – Gotowa?
- Mam zamiar usłyszeć dzisiaj same dobre wieści – jęknęła, wstając z ławeczki. – zbyt długo trwa już to wszystko..
- Pani Kubicka?- kobieta z dokumentami w ręce wyszła z jednego z pokoi, przyglądając się ludziom. Martyna wstała, biorąc uprzednio głęboki wdech. – To ja.
- zapraszam- kobieta otworzyła drzwi, umożliwiając wejście jej do środka. Rozejrzała się po Sali, zarówno po prawej, jak i lewej stronie stały drewniane ławki które były puste. W środku stworzyły korytarz dający możliwość przejść bez problemu do mównicy, przed która siedziało pięciu gości w czarnych garniturach i o smętnych minach i Wiktor. Jeden z mężczyzn siedzący po środku, wydawał się jej być znany ale nie umiała dopasować twarzy do miejsca. Podeszła do mównicy.
- Miło Panią widzieć pani Kubicka – uśmiechnął się nieumiejętnie starszy mężczyzna, i od razu przypomniało jej się, skąd go zna.
- Pana również Profesorze – uraczyła go delikatnym uśmiechem, jednocześnie mając ochotę przeklinać los, że to właśnie On musi tutaj być. Był najostrzejszym profesorem na uczelni, miły ale wymagający i co gorsza. Sztywno trzymający się reguł ale to dzięki niemu miała szansę pracować w służbie zdrowia, więc mimo wszystko.. była mu wdzięczna.
- Rozumiem, że pracuje Pani z Panem Banachem? – zapytał, przeglądając jakieś dokumenty, położone na stole.
- tak.
- czy może nam Pani opowiedzieć coś o jego pracy? – poprawił okulary na nosie, wpatrując się w nią z ciekawością.
- proszę sprecyzować pytanie profesorze. Mogę wiele opowiedzieć, ale nie wiem co Państwa interesuje- zdjęła torebkę z ramienia, która nagle zaczęła jej ciążyć, i przełożyła przez uchwyt mównicy.
- jakim jest lekarzem? – odpowiedział inny z mężczyzn.
- świetnym! – odpowiedziała energicznie, biczując się w myślach, odchrząknęła i wróciła wzrokiem do mężczyzn, zaciekawionych jej reakcją – kieruje się dobrem pacjentów, i wszystko co robi, robi właśnie z myślą o pacjencie.
- a jakim jest szefem? – zapytał profesor Wilczewski
- ostrym, z zasadami których należy przestrzegać, ale jednocześnie..- zatrzymała się na chwilę, próbując znaleźć odpowiednie słowa- ludzkim, życzliwym, szczerym.. zawsze stara się pomóc swoim pracownikom w problemach, walczy o dobrą opiekę psychologiczną..
- czy w życiu prywatnym, również jest taki?
- Nie miałam okazji poznać doktora Banacha w życiu prywatnym profesorze – odpowiedziała prawie natychmiast, zastanawiając się na co komu takie informacje.
- no dobrze..- otyły mężczyzna z łysiną na głowie sprawdzał coś w dokumentach swoich konsultując to z kolegą po lewej stronie. – mamy informację, że zdarzało się jednak mu złamać regulamin..
- co ma Pan na myśli przez złamanie regulaminu? – zdziwiła się, sama łamała go codziennie.
- na przykład złą suplementację leków. Podawanie zbyt dużych ilości, niż zalecane, zmianę na inne. Opowie nam Pani coś więcej na ten temat? – oparł się wygodnie o krzesło, mierząc ją lodowatym spojrzeniem.
- Zalecenia to nie procedury – odpowiedziała, przenosząc wzrok na znanego jej profesora, który sam im to wpajał do głowy – mamy się nimi kierować, ale nie ślepo postępować zgodnie z nimi. Pacjent może być uczulony na dany lek, czy mamy obowiązek go wtedy podać? Nie ma zbyt dużej ilości leków. Podajemy tyle, ile wymaga sytuacja. I doktor Banach właśnie tak postępuje. Nie szkodzi pacjentom, a przywraca do życia..
- na przykład dłuższą resuscytacją, niż zwykle?
- czy zanim odpowiem mogę zadać pytanie? – zmierzyła go nerwowym spojrzeniem.
- Proszę. – odpowiedział spokojnie, chociaż widziała że zdziwiła go jej bezpośredniość.
- jak dużo czasu spędził Pan w karetce? – zmrużyła nerwowo oczy, przyglądając się mu.
- nie miałem okazji.. co to ma do rzeczy? – nachylił się z powrotem nad biurkiem, splatając razem ręce.
- wypytuje Pan o rzeczy, o których sam nie ma pojęcia- uniosła głos, zirytowana pytaniami. Poprawiła nerwowo włosy, kładąc ręce spowrotem na mównicę, i zacisnęła mocno- z całym szacunkiem panie doktorze ale skąd ma Pan wiedzę ile powinna trwać resuscytacja? Z zaleceń? Proszę mi pokazać gdzie jest napisane jak długo mam walczyć o życie pacjenta, który zatrzymał się przy mnie, a jak długo o tego, który miał NZK zanim przybyłam na miejsce? Czy w obydwóch przypadkach mam przerwać po piętnastu minutach, mimo że mam świadomość że ten pierwszy ma jeszcze szansę?
- spojrzała na twarz Wiktora, która jeszcze niedawno nie zdradzała żadnych emocji. Patrzył na nią z uniesionymi brwiami. Nie wiedziała czy to złość, czy zdziwienie, opuściła głowę zażenowana swoim wybuchem. Nie lubiła kiedy tak patrzył, czuła się skrępowana, jak mała dziewczynka – jesteśmy pierwsi na. Miejscu wypadku. To od nas, i naszych działań zależy czy pacjent trafi do szpitala czy do kostnicy. I robimy co w naszej mocy, kierując się dobrem pacjenta, aby to była pierwsza opcja. Nie prowadzimy uporczywej terapii, po prostu ratujemy kogoś życie..
- dziękujemy. Proszę odpowiedzieć na ostatnie pytanie i jest pani wolna. Czy doktor Banach mógł pomagać córce w wykradaniu leków?
- To jakieś brednie! W chwili, kiedy zaczął zauważać braki, od razu wdrożył odpowiednie procedury!
- chyba jednak nie od razu.. – odezwał się inny mężczyzna, którego od razu spiorunowała wzrokiem.
- Sam przeliczał stany magazynowe, jak i te, które do nas przysyłano. Sprawdzał stany w karetkach, sam wydawał zapasy. Sprawdził wszystkie karty wyjazdów, z ostatnich miesięcy aby mieć pewność, że nic nie zostało przeoczone. Testy kontrolne przed i po pracy plus wyrywkowe kontrole rzeczy osobistych. Niezapowiedziane. Gdzie tu jest popełniony błąd?
Stracił zaufanie pracowników przez to, że sam im nie zaufał. Doktor Banach zrobił wszystko, aby dowiedzieć się gdzie znikają leki, a Państwo tracą czas na oczernianiu go, zamiast wyjaśnienia sytuacji.
- dlaczego tak zależy Pani na jego dobru? – zaciekawił dotąd siedzący i notujący każde jej słowo lekarz, o nazwisku Benek. Karteczka nie zdradzała imienia, ani zawodu, więc domyśliła się że jest kimś wyżej postawionym.
- bo lubię prawdę. A prawda jest taka, że szukacie winy w dobrym człowieku i świetnym lekarzu, tylko dlatego, że jego córka się pogubiła.
- uzależnienie od leków..
- wiem czym jest lekozależność. – przerwała dalszą wypowiedź człowieka – jest chorobą jak każda inna. Każdy z nas ma jakieś nałogi, nie ma ludzi idealnych. Ale nasze zadanie to pomaganie innym, ratowanie ich zdrowia i życia. Jakiego wsparcia udzieliliście ojcowi chorego dziecka? Jakiego wsparcia udzieliliście pogubionej nastolatce?!
- rozumiem że Pani emocje, biorą się z trudnych doświadczeń, ale proszę o rzeczowe informację Pani Martyno.. – słusznie upomniał ją doktor Wilczewski, dając do zrozumienia że dalsza wypowiedź może pociągnąć ją również przednich komisję.
Wyszła roztrzęsiona. Piotrek chciał się dowiedzieć, co takiego się wydarzyło, ale został wywołany do środka. Wszedł, niepewnie oglądając się za siebie, ale Martyny już nie było.
Wybiegła przed budynek. Próbowała zająć czymś umysł, nie chcąc przywoływać bolesnych wspomnień. Czuła że zareagowała zbyt impulsywnie, chociaż starała się trzymać nerwy na wodzy. Z zewnątrz pogodna, dorosła kobieta, w środku nadal była małą, zagubioną dziewczynką, która reaguje histerią na wszystko, co nie idzie po jej myśli. Wyjęła z torebki paczkę miętowych Marlboro, chwilę obracając ją dłoniach. Usunęła folię zabezpieczającą, wkładając jednego do ust. Odpaliła koniec, wciągając dym prosto w płuca. Nerwowo poszukiwała ręką w ławkę, zastanawiając się czy nie pogorszy sytuacji lekarza. Zamknęła oczy, próbując zapanować nad galopującym sercem. Wstała z ławki zbyt intensywnie, bo poczuła jak nogi powoli odmawiają jej posłuszeństwa. Skierowała się w stronę przystanku autobusowego. Jedyną osobą, z którą mogła pogadać o tym, co właśnie czuje jest zielonooka kobieta, która zawsze była dla niej kiedy demony przeszłości wracały w takim stopniu. Mówiąc na Sali o Zosi, miała przed oczami siebie sprzed dziesięciu lat. Samotną, zagubioną, zostawioną na pastwę losu..
Nie upewniając się, że może przejść weszła na ulicę. Trąbienie samochodu, pisk opon, popchnięcie w bok, uderzenie, ciemność, cisza.. i nagle powoli zaczęły dochodzić do niej głosy, Krzyki. Ktoś nią potrząsał, ktoś wołał jej imię, ktoś sprawdzał puls.. ktoś zaczął piszczeć.. chciała otworzyć oczy, ale bała się dowiedzieć tego, co miało miejsce przed chwilą..
- Martyna..- usłyszała głos Wiktor, i uśmiechnęła się. Otworzyła powoli oczy. Z ulgą wypuścił powietrze z ust, przybierając niepewną minę, kiedy zobaczył jej uśmiech. – jak się czujesz? Co tu się stało?
- Nic mi nie jest..- odpowiedziała, chcąc wstać z ziemi, ale ręce Wiktora przytrzymały ją za ramiona syknęła z bólu, czując nacisk na prawy bark.
- leż dziewczyno.. – powiedział spokojnie. Czuła jak sprawnie sprawdza jej obrażenia. Kolejny raz syknęła z bólu, kiedy dotknął jej obojczyka. Sprawdził resztę ciała, po czym wrócił do bolącej kończyny.
- co z tym chłopakiem? I kierowcą? – Martyna obróciła głowę na bok, próbując zlokalizować osoby, które przez jej lekkomyślność mogły stracić życie. Próbowała się podnieść, ale ręce Wiktora kolejny raz jej to udaremniły– chcę usiąść.
- Martyna miałaś wypadek, potrącił Cię samochód. Leż i czekaj na karetkę .– powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Nie doktorze. Ktoś mnie odepchnął.. – zaprzeczyła, usilnie próbując wstać. – nie musicie wzywać karetki, ktoś jej może potrzebować.
- Piotrek jak sytuacja? – zawołał, nadal przytrzymując Martynę.
- w porządku! – Strzelecki pomógł wyjść mężczyźnie z samochodu. – za chwilę będzie pogotowie. Proszę przejść na bok.
- doktorze..- jęknęła kolejny raz, patrząc błagalnie w jego stronę. Przyglądał jej się dłuższy czas zagryzając usta.
- usiądź, ale nie wstawaj, dopóki nie upewnimy się czy na pewno wszystko w porządku. – pomógł jej się podnieść. – dobrze się czujesz?
- tak, dziękuję. – obróciła głowę w bok, szukając wśród ludzi chłopaka, który odsunął ją spod kół samochodu. Chciała obrócić głowę w drugą stronę ale natychmiast poczuła przeszywający ją ból.
- uważaj Martyna, ten obojczyk jest złamany..- Wiktor klęknął obok, trzymając w ręku apteczkę, którą wyjął z jednego z samochodów. – daj, zabezpieczę Ci to.
Wyjął z apteczki trójkątną chustę, przekładając pod ręką Martyny zawiązał na przeciwległym barku.
- przepraszam doktorze..- odezwała się, kiedy zawiązywał koniec chusty. Spojrzał na nią pytająco – mam nadzieję, że tym moim wybuchem nie zaszkodzę Panu..
- co Ty mówisz Martyna.. – spojrzał na nią, marszcząc czoło – za prawdę się nie przeprasza. Nie wiem czym sobie zasłużyłem, ale dziękuję że walczysz o moje dobre imię.
- auu.. – zawyła, kiedy kolejną chustą przewiązywał jej rękę.
- zaraz dostaniesz coś na to- wskazał na bark. – idę sprawdzić, co z resztą.
- coś Ty najlepszego narobiła dziewczyna ? – Piotrek podszedł do kobiety – masz szczęście, bo nikomu nic się nie stało.. oprócz Ciebie.
- Widziałeś gdzieś chłopaka, który mnie odepchnął? – złapała jego rękę, cicho pytając z nadzieją.
- Nie, świadkowie mówili że zniknął w całym zamieszaniu.. jak Ty to zrobiłaś? – popatrzył dookoła siebie, następnie skupiając na niej przejęty wzrok. Wzruszyła ramionami i natychmiast się skrzywiła w grymasie bólu.
- zamyśliłam się..
- noo nieźle..- parsknął śmiechem- to teraz będziesz miała duuużoo czasu na myślenie maleńka.
- Martyna?! – Góra stanął tuż za nimi. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zamknął je spowrotem, kiedy podszedł Wiktor. Odeszli na bok, rozmawiając o czymś przez chwilę, po czym. Podeszli bliżej Martyny i Piotra.
- naprawdę nie chcesz jechać z nami? – Góra wydawał się być zdziwiony.
- Nie. Ktoś może potrzebować pomocy..- wymusiła uśmiech na twarzy.
- na razie jedyną poszkodowaną tutaj jesteś Ty Kubicka.. – skomentował, rozglądając się wokół. – zbieraj się, skoro tu jesteśmy zawieziemy Cię na SOR. Dasz radę wstać?
- jak mi ktoś pomoże..- zaśmiała się, chcąc ukryć ból. Piotr natychmiast znalazł się obok, podając rękę.
- chcesz coś przeciwbólowego? – Adam sięgnął do szafki, ale pokiwała przecząco głową..
- dzięki Adaś, obejdzie się..
Weszła do domu w obstawie Wiktora. Nie mówił nic, ale i tak wyczuwała, że oczekuje od niej wyjaśnień. Nie chciała rozmawiać, tylko położyć się spać, i wstać kiedy odzyska sprawność w dłoni.
- nie musi mnie doktor pilnować..- jęknęła, kiedy zamknął drzwi wejściowe. Oparła się ręką o ścianę, deptając po butach do momentu, aż spadły z jej nóg.
- chcę się tylko upewnić, że wszystko w porządku Martyna. Jestem ci to winien. – odłożył jej torebkę na wieszak. Rozejrzał się po przytulnym, jednopokojowym mieszkaniu.
- ciasne, ale własne..- zaśmiała się przewracając oczami.
- całkiem nieźle się tu urządziłaś – uśmiechnął się, widząc jak wiele rzeczy zmieściło się w pokoju, połączonym z kuchnią oddzieloną niewielkim barkiem, który służył za stół.
- napije się Pan kawy? – zapytała otwierając szafkę, aby wyjąć kubki. Postawiła jeden, po drugim na blacie. Sięgnęła po czajnik do którego chciała nalać wody. Siłowała się chwilę z wieczkiem, ale w końcu odpuściła, widząc że i tak nie da rady go otworzyć jedną ręką – mógłby Pan?
- jesteś pewna, że nie masz nikogo, kto mógłby ci pomóc Martyna? – zapytał podchodząc w jej stronę. Przejął urządzenie z ręki kobiety i nalewając wody odstawił na stopkę grzewczą.
- mam miłą sąsiadkę, Panią Helenkę. Mieszka za ścianą, więc będę miała do kogo się zwrócić o pomoc – nasypała kawy do kubków, lekko przymykając słoik z kawą. – jak się miewa Zosia? Podobno jest w domu?
- chyba nieźle. Od Twojej wizyty zaczęła ze mną rozmawiać. Wybacz że tak naskoczyłem na Ciebie, jak wspomniałaś o ośrodku.. Nie byłem chyba na to gotów. Żaden rodzic nie chce dopuścić do siebie myśli że jego dziecko może być uzależnione – oparł się o blat kuchenny, zakładając ręce na piersi.
- nic nie szkodzi doktorze. Najważniejsze że Zosia jest pod dobrą opieką. Teraz na pewno się wszystko ułoży – obróciła się w jego stronę, posyłając delikatny uśmiech- wiadomo kiedy będzie Pan mógł wrócić do pracy?
- właściwie to w każdej chwili. Dzwonili do mnie niedawno – zaśmiał się na wspomnienie rozmowy z profesorem Martyny.- Ten Twój profesor bardzo sobie cenił lojalność naszej stacji, szczególnie Twoją..
- trochę ze mną przeszedł na studiach..- obróciła się, aby zalać wrzątkiem kubki, po czym podała jeden Wiktorowi. Odebrał go, skupiając wzrok na jej odsłoniętej części jej przedramienia. Odstawił kubek na blat, złapał delikatnie jej dłoń, aby móc przyjrzeć się śladom cięć.. Do tej pory przykrywała je długim rękawem, który został rozcięty na sorze, ponieważ nie mogła go zdjąć do badania. W zamian dostała T-shirt Anki.
--co to jest? – przejechał dłonią po bliznach, jednak skóra była gładka w tym miejscu, co oznaczało że rany nie były głębokie.
- uwierzy Pan, że to kot? – zabrała rękę, i złapała za swój kubek.
- kot? – powtórzył z niedowierzaniem unosząc brwi.
- to długa historia doktorze..- opuściła głowę, przyglądając się bliznom – kiedyś Panu opowiem.
- mam czas Martyna.. – odezwał się delikatnie, nie chcąc być nachalnym.
- chyba.. Nie jestem jeszcze na to gotowa .. – odwróciła się tyłem, próbując pozbyć się łez, które uparcie napływały do jej oczu. Przetarła policzek ręką, chcąc ukryć je przed lekarzem. Poczuła ciepłą dłoń na swoim ramieniu. Obróciła się w jego stronę, chowając głowę pod pachę. Czuła się bezpiecznie. Potrzebowała tego prostego gestu, poczucia wsparcia, którego od dawna nie otrzymywała od nikogo poza Tomkiem.
- przepraszam.. – oderwała głowę od lekarza, kiedy zdała sobie sprawę, w jak dwuznacznej sytuacji ich postawiła.
- masz tego więcej? – zapytał, nie przestając jej przytulać. Chciał jej dodać otuchy, tak, jak jeszcze niedawno sama próbowała mu pomóc. Jednocześnie chciał dowiedzieć się czegoś więcej o niej. Jej życie było dla niego tajemnicą, którą ukrywała przed światem. Był ciekaw co takiego mogło się wydarzyć, że nie chce o tym mówić. Pokiwała głową na potwierdzenie.
- na obu rękach..
- od jak dawna to masz? – jeszcze raz podniósł jej dłoń do góry, przyglądając się bliznom.
- dziewięć lat. Zrobiłam je jeszcze w szkole średniej..- odsunęła się, zabierając rękę. Schowała ją z tyłu, opierając się o blat.
- czy to były..
-nie. Nie chciałam się zabić. Chciałam.. dać upust emocjom.. – podniosła wzrok, chcąc przekonać się co teraz myśli. Spodziewała się zawodu, kazania jakie to nieodpowiedzialne, i niebezpieczne.. a tymczasem w jego oczach widziała zatroskanie. Zmrużyła oczy przyglądając mu się z ciekawością. Był jednym z niewielu ludzi, z tak wielką gamą emocji które można było wyczytać z mimiki jego twarzy. Znała większość z nich, ale to pierwszy raz.
- to stąd stale długie rękawy.. – stwierdził po chwili kiedy przypomniał sobie jak nawet w największym upale nosiła długi rękaw. Wtedy podejrzewał że ukrywa tatuaż, ale śladów cięć nie spodziewał się. – stąd znasz ośrodek, który poleciłaś Zośce?
- poniekąd.. to bardziej skomplikowane niż się wydaje.. Ale wiem, że to było głupie. – uniosła do góry kąciki ust, chcąc tym samym rozładować napięcie wzrastające między nimi.
- nie myślałaś o usunięciu tych blizn Martyna? – sięgnął po kubek, z zimną kawą upijając kilka łyków. Odsunął wysokie krzesło barowe siadając na nim, jedną nogą podtrzymując się na ziemi.
- kiedyś. Ale mimo że się ich wstydzę, chcę żeby przypominały mi o tym co przeżyłam. Taka terapia szokowa..- zaśmiała się nerwowo, próbując pójść w jego ślady i usiąść na krześle, w końcu się poddała, delikatnie opierając się o nie. Reszta wieczoru minęła w lepszej atmosferze. Rozmawiali o Zosi, postępach w leczeniu, planach na przyszłość.. o pracy, życiu.. aż nadszedł moment, kiedy musiał się pożegnać i wrócić do rodziny, obiecując wpaść kolejnego dnia.
Leżała na niepościelonym łóżku, zapominając że jedną ręką nie da rady go rozłożyć, czując się spokojniejsza. Mimo bólu czuła, że tej nocy będzie spać jeszcze lepiej niż poprzedniej. Uśmiechnęła się na tą myśl, zamykając oczy..
Kolejne dni wyglądały podobnie. Większość doby przesypiała, chcąc uniknąć bólu. Piotrek wpadał każdego poranka przed dyżurem. Zawsze że śniadaniem, po południu Basia z Tadziem przynosząc pyszne domowe obiady, a wieczorami Wiktor.
Wsparcie, które otrzymywała od przyjaciół dawało jej siły do walki z bólem, który powoli odpuszczał. Psychicznie czuła się dobrze, w gorszych momentach korzystała z pomocy Ilony, która również wpadła kilka razy zobaczyć jak się czuje Martyna, i czy może jakoś pomóc.
Jeszcze tylko kilka dni noszenia ortezy, i będzie po wszystkim. Oczywiście zanim wróci do pracy, czeka ją rehabilitacja, ale i tak miała nadzieję na większą samodzielność..
Pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia. Odruchowo popatrzyła w tamtą stronę, powoli wstając z kanapy.
- Dobry wieczór – uśmiechnęła się, odchylając bardziej drzwi, aby mógł wejść do środka.
- Dobry wieczór Martyna. Jak się czujesz? – zapytał wchodząc do pokoju. Postawił na blacie siatkę, z kolacją przygotowaną przez Zosię.
- coraz lepiej. Jeszcze tylko kilka dni.. i będę wolna- zaśmiała się, stając na przeciw mężczyzny. Wskazała na siatkę, stojącą na blacie – co to?
- To jest popisowe danie Zosi, którego nazwy nie umiem wypowiedzieć, więc musisz skosztować- zaśmiał się.
- Nie musicie przynosić mi jedzenia doktorze.. – wyjęła talerze z szafki, kładąc je na blacie. – naprawdę sobie radzę.
- Wiem Martyna, ale chcemy Ci trochę pomóc – mrugnął do niej zaczepnie- zresztą Zośka by mi nie darowała że nie przyniosłem Ci kolacji. A charakterek to ona ma..
- ciekawe..- zaśmiała się, wyjmując sztućce z szuflady – wdała się w Pana.
- chcesz powiedzieć, że jestem wybuchowy? – obrócił się do niej, patrząc pytająco
- czasem..
- sąsiadka Ci pomaga? – zapytał, odkładając widelec na talerz. .
- kłamałam z tą sąsiadką.. – nabrała odrobinę ryżu na widelec, wkładając do ust – znaczy mieszka obok mnie pani Helena, ale od niej co najwyżej wałkiem po głowie można dostać. Zgryźliwa baba..
- no cóż.. takie też są potrzebne, żeby za łatwo w życiu nie było – zaśmiał się. – a Twój narzeczony?
- Tomek? Nie jesteśmy razem już od dawna – wstała aby pozbierać talerze, ale zgrabnie przejął je, wkładając do zlewu. Odkręcił wodę, aby zmyć. – nie musi Pan..
- daj spokój Martyna, To tylko dwa talerze.. – wytarł ręce w ścierkę, obracając się w jej stronę. – dlatego przestał przychodzić na stację ?
- nie miał już po co – wzruszyła ramionami.
- przykro mi Martyna.. – oparł się o blat rękami
- niepotrzebnie. To ja zerwałam zaręczyny.. - wstała od stołu, włączyła czajnik i wyjęła dwa kubki z szafki. – Mam wrodzony dar do odrzucania od siebie ludzi, którym na mnie zależy.
- Nie wierzę.. – ściszył głos, obserwując jak kobieta krząta się po kuchni.
- a jednak..- zaśmiała się, obracając głowę w jego stronę- przyjaciele, rodzice, Tomek.. chociaż zrobiłam to dla niego, nadal czuję się jakbym była egoistką..
- dla niego? – uniósł brwi, starając się zrozumieć, co chce mu przekazać.
- nie chcę zanudzać Pana.. – zalała herbatę I podała mu jeden kubek. Drugi biorąc w rękę, przeszła przez pokój siadając na kanapie.
- od tego tu jestem – zaśmiał się, dosiadając się na drugim końcu kanapy.
- Tomka spotkałam na studiach. Byłam po.. po. Ciężkich doświadczeniach. Znał moją historię, a mimo wszystko chciał mi pomóc. Byliśmy razem trzy lata. To były piękne lata, pełne ciepła, bezpieczeństwa.. – złapała oddech, unosząc nogi do góry, postawiła na nich kubek z herbatą, którą delikatnie kołysała się na boki – mimo, że był zajętym człowiekiem, zawsze był kiedy go potrzebowałam. Zawoził, przywoził, dzwonił żeby się upewnić że wszystko u mnie dobrze. Ja wiem, że wszyscy na stacji uważali że mnie osacza – zaśmiała się – on dbał o mnie jak nigdy nikt. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że ja po prostu.. cóż.. Nie potrafiłam dać mu tego, czego oczekiwał. Dom, dziecko, ślub.. – podniosła wzrok, żeby zobaczyć czy nadal słucha, słuchał. Dając znak że może kontynuować. Zawahała się chwilę, wbijając spojrzenie w pomalowane paznokcie. – zerwałam zaręczyny, bo uważałam że tak powinnam zrobić. Dać mu szansę na normalny związek, z osobą która nie będzie wymagała od niego tyle energii, poświęconej na kontrolowaniu, upewnianiu się.. z kimś kto pokocha go bezwarunkowo. Nie mogłabym tak żyć, ciągle go oszukując..
- Wspominasz o kontroli Martyna. W normalnych relacjach..
- to nie była normalna relacja – zaśmiała się gorzko – chciałabym móc o tym powiedzieć głośno ale nie mogę..
- nie rozumiem z tego nic Martyna.. – przyznał, poprawiając się na kanapie. Podwinął nogę do góry obracając się przodem do kobiety. – co takiego wydarzyło się w Twoim życiu, że nie możesz, nie chcesz o tym mówić?
- nie domyśla się Pan? – popatrzyła w jego ciepłe brązowe oczy. Może to był ten moment, żeby powiedzieć prawdę, i uwolnić się od sekretów, oczyszczając tym samym swoją głowę. – skąd znam Ilonę, terapeutkę Zosi? Czemu odmawiam leczenia farmakologicznego? Czemu tak późno ukończyłam studia?
Odstawiła kubek na mały stolik, wstając z kanapy. Kolejny raz czuła jak napływają łzy do oczu, ale nie chciała z nimi walczyć. Oparła rękę o barek, patrząc na sufit, próbując odzyskać głos który ugrzązł w gardle, nie pozwalając na wydobycie słów. Wzięła kilka głębokich oddechów, i odwróciła się gwałtownie w jego stronę, napotykając zaciekawiony wzrok Wiktora. Nie pytał, nie pośpieszać, po prostu siedział i czekał na to, co za chwilę ma usłyszeć. – Byłam uzależniona od leków. Od pięciu lat jestem czysta..
- stała, patrząc na niego, ale nie była w stanie nic wyczytać z jego twarzy, którą przykrył dłonią, próbując rozmasować skronie. Podeszła do torebki, wyjmując z niej miętowe Marlboro, i zapalniczkę. Otworzyła okno, i wychylając się poza nie, odpaliła papierosa. Zamknęła oczy, wciągając dym do płuc, wstrzymując oddech, i wypuszczając kłęby dymu. Słyszała jak podchodził do niej, ale nie miała zamiaru spojrzeć w tamtą stronę. Poczuła ciepłą dłoń na swoich plecach, nachylił się, aby wyrzucić papierosa, którego trzymała pomiędzy palcami. Pozwolił jej wtulić się w swoje ciało, delikatnie gładząc jej włosy.
- czyli jednak.. - odezwał się delikatnie, kładąc brodę na jej głowie. – domyślałem się.
- jak to? – odsunęła się natychmiast, ocierając wierzchem dłoni łzy z policzków.
- jeżdżę na terapię razem z Zosią.. Ilona stawia Cię za przykład – usiadł na kanapie, nie spuszczając wzroku z kobiety – potrafię dodać dwa do dwóch.
- i nic Pan nie powiedział? – prawie krzyknęła zdziwiona
- a co miałem według Ciebie powiedzieć? – uniósł brwi, oblizując nerwowo usta.
- cokolwiek.. nie wiem.. – usiadła bezwładnie obok mężczyzny. – nawet nie wie Pan ile kosztowało mnie utrzymanie tego wszystkiego w tajemnicy..
- wiem Martyna, dlatego jestem wdzięczny, że zaufałaś mi na tyle, żeby się podzielić tym ze mną..- położył rękę na jej dłoni, ściskając ją, żeby zapewnić w swoich słowach.
- co będzie ze mną dalej? – spojrzała niepewnie na niego
- a co ma być? Dojdziesz do siebie i wracasz do pracy..- mrugnął do niej, wyginając usta w szelmowskim uśmiechu. – udamy, że nic nie wiem. Nie masz obowiązku przedstawiać mi swojej dokumentacji medycznej
- dziękuję! – wtuliła się w niego zbyt gwałtownie, sycząc z bólu. Ucałowała jego policzek, odsuwając się zawstydzona, kiedy chrząknął zdziwiony jej bezpośredniością. – przepraszam, to z radości..
- spodziewałaś się, że Cię zwolnię?
- no.. tak.. kto by chciał lekomankę do pracy? – wzruszyła ramionami, krzywiąc się z bólu. Ciągle zapominała, że ramię choć boli rzadko nadal nie powinno być unoszone.
- co Ty mówisz dziewczyno? Poradziłaś sobie, wyszłaś z tego. Powinnaś być z siebie dumna. Ja jestem z Ciebie dumny. – potarł rękami o kolana – chyba czas się zbierać..
- Nie może zostać Pan jeszcze chwilę? – spojrzała prosząco, na co kiwnął głową, opierając się o kanapę.
Skoro już wiedział o największej , skrywanej przez nią tajemnicy, chciała się wytłumaczyć opowiedzieć całą historię.
Mówiła o rodzicach, dla których zawsze najlepsze były wszystkie dzieci w okolicy, prócz ich własnego. Bo Asia miała szóstki w szkole, a Martyna tylko piątki, bo ktoś grał na fortepianie, podczas gdy Ona wolała grać w koszykówkę, bo ktoś nosił piękne sukienki których Martyna nie chciała, bo w nich ciężko było wspinać się po drzewach. Opowiadała jak ciężko było jej dorastać w rodzinie, w której były ciągłe awantury, bo nigdy nie dorównywała ich ambicjom. Wybrała inna szkołę średnią, niż powinna, miała inne plany na przyszłość.
Wyprowadziła się z domu mając szesnaście lat. Przez dwa lata mieszkała u babci, która zmarła. Musiała opuścić mieszkanie, I przenieść się do koleżanki, która lubiła imprezy i używki. Z początku się wzbraniała, ale po maturze poznała inne życie. Życie wolnego ptaka. Od imprezy do imprezy od tabletki do tabletki.. znajomi się wykruszali, ktoś przedawkował, ktoś popełnił samobójstwo, ktoś trafił do szpitala..
A ona tkwiła w tym nałogu przez kilka miesięcy, pewnego dnia obudziła się, chcąc odciąć się od tego wszystkiego. Wzięła kąpiel, uczesała się, i pojechała do rodziców, prosząc o pomoc. Ale ci wyrzucili ją, mówiąc że ich zawiodła, i nie chcą mieć z nią żadnego kontaktu. Pałętała się cała noc bez celu, próbując znaleźć kogoś, kto będzie jej w stanie pomóc. W końcu się poddała. Wróciła do tego co znane. Zdobywały używki na różne sposoby, a kiedy ich nie było.. cięła się, żeby przekierować myśli na inny tor. Nawet z początku pomagało, ale w końcu przestało..
Pierwszy raz trafiła na odwyk z przypadku. Obudziła się w parku, leżąc w swoich wymiocinach, ktoś podrzucił jej ulotkę, więc poszła pod ten adres. Miesiąc spędziła w zakładzie, i czuła że w końcu wstaje na nogi. A później zderzenie z rzeczywistością. Wyszła z ośrodka nie mając gdzie się podziać. Noclegownie nie przyjmowały wtedy nowych osób, rodzice nie chcieli jej znać, nie mogła znaleźć pracy.. i po kilku dniach wróciła do koleżanki.. wyrzuciła ją miesiąc później, bo nie chciała sypiać z facetami za pieniądze. Znowu oddział.. trzeźwość umysłu, nadzieja na lepsze jutro, podanie na studia, prośba o stypendium.. wyjście z ośrodka i ciach.. rzeczywistość. Kilka dni spędziła w ośrodku dla bezdomnych, kilka przespała na ławce.. spotkała chłopaka, który zaproponował jej układ. On pozwoli jej spać u siebie, a ona będzie mu sprzątać i gotować. Wydawało się w porządku, póki nie okazało się że do ich ustnej umowy małym druczkiem było dopisane: seks na zawołaniu. Uciekła stamtąd. Znalazła w końcu schronienie u jednej z tych osób, które wciągnęły ją w te całe bagno. Roznosiła ulotki, myła samochody, żebrała.. wszystko robiła żeby zarobić trochę pieniędzy na nowe leki.. po kilku miesiącach przedawkowała. Miała dość nędznego życia, bycia marginesem społeczności, uciekania przed problemami. Pół roku w ośrodku, na własną prośbę. Wtedy poznała Ilonę. Opowiedziała swoją historię, a kobieta postanowiła jej pomóc. Po wyjściu z ośrodka wszystko miała załatwione. Wyjechała do Warszawy na studia. Nie została przyjęta na studia lekarskie, więc wybrała ratownictwo medyczne, nie chcąc tracić niepotrzebnie czasu. Ilona pomogła w znalezieniu akademika i dorywczej pracy, jako kelnerka w firmie jej znajomych. Chodziła na codzienne spotkanie do ośrodka, odcięła się od swojego miasta i znajomych, i w końcu zaczęła odżywać. Poznała Tomka który wspierał ją we wszystkim. Dzięki niemu skończyła studia. Z bardzo dobrymi wynikami..
Wiktor siedział na kanapie, kolejny raz pozwalając wypłakać się kobiecie w swoje ramię. Niedowierzał ile ta niespełna trzydziestoletnia kobieta musiała przejść w życiu, aby znaleźć się w tym miejscu. Nie mógł zrozumieć jak rodzice mogli ją tak potraktować, wyrzec się własnego dziecka, zamiast mu pomóc?
Był w podobnej sytuacji, ale nigdy nie zostawiłby Zośki samej. Chciał jej pomóc, i robił to, jak tylko potrafił najlepiej...
Siedział tak zamyślony, kiedy spostrzegł że oddech Martyny stał się spokojny, i rytmiczny. Usnęła.
Delikatnie wstał, układając ją na łóżku, i przykrywając kołdrą.
Sięgnął po dokumenty leżące na stoliku, i chwilę przyglądając się jej spokojnej twarzy, miał ochotę z powrotem ją przytulić. Rozczulił go ten widok, przejechał palcem po jej włosach i natychmiast zabrał rękę, widząc jej nieświadomy uśmiech.
Wyszedł, po cichu zatrzaskując za sobą drzwi. Kiedy wrócił do domu wszyscy spali. Wszedł do pokoju Zosi, siadając przy łóżku, i przyglądając się jak spokojnie oddycha. Przebudziła się, czując jego dłoń na swojej ręce
- wszystko dobrze? – odezwała się zaspana.
- tak, śpij. Nie chciałem Cię obudzić- uśmiechnął się widząc jak kiwa głową ze zrozumieniem, natychmiast zasypiając z powrotem. Posiedział przy niej jeszcze chwilę, i cicho wyszedł.
Tej nocy nie mógł spać, jego myśli ciągle błądziły wokół szczupłej, zawsze uśmiechniętej brunetki. Charakternej i zadziornej, ale z wielkim bagażem doświadczeń, który ukrywała przed światem. Do tej pory unikał spotkań z pracownikami, poza stacją. Czasami dał namówić się na szybkie piwo po ciężkim dyżurze, ale było to raczej sporadyczne. Ona pierwsza przełamała ten schemat, przychodząc do niego. Dostał od niej wtedy ogromną dawkę wsparcia, zresztą niejednokrotnie później dzwoniła z zapytaniem jak się czuje, co z Zosią i jego ojcem. Chciał teraz spłacić swój dług, chociaż Martyna przecież wcale tego nie oczekiwała od niego. A może to był pretekst, żeby móc się z nią bezkarnie spotykać? Lubił czuć jej bliskość, chociaż zdawał sobie sprawę że to nie profesjonalne, i całkowicie nie w jego stylu..
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top