Rozdział 18

Obserwował jej zachowanie z pewnej odległości. Chciał dać jej trochę intymności. Mimo jej zachowania, upierania się  że nie wysiądzie z samochodu  że nie przyjdzie tu, niemalże zmusił ją do podejścia do małego grobu. Namacalny dowód na to, że jej dziecko odeszło  ale to nie oznacza że musi o tym zapomnieć. Uważał że właśnie to jest adekwatne miejsce do tego by wspominać, płakać, żałować..  ale q końcu musi wstać z kolan otrzepać spodnie i iść dalej..
Każdy, kto choć raz przeżył żałobę wie  jak bardzo trudne jest zachowanie zdrowego rozsądku. Nie można popaść na długie miesiące q czarną rozpacz, trzeba próbować żyć dalej. Jakkolwiek..
Od godziny byli na cmentarzu  zimno dawało mu się we znaki  ale Martyna nadal klęcząła z ręką na pomniku z jasnego granitu.
Z daleka widział sylwetkę Wiktora, który zbliżał się do kobiety. Zadzwonił do niego, uważając że to On powinien teraz stać przy niej. To była ich wspólna strata. Kiwnął do niego w odpowiedzi na podniesioną rękę i szybkim krokiem skierował się do samochodu. Oparł głowę o siedzenke, ręce zaciskając na kierownicy. Chciał poczekać, aby upewnić się, że wszystko w porządku. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że sama wizyta na cmentarzu zda się na niewiele, ale była dobrym początkiem by iść ku nowemu..
 
 
Szedł dobrze znaną mu drogą, prowadzącą na najgorszą, bo najboleśniejszą część cmentarza. Bywał tu regularnie, im bardziej popadała w depresję, tym częściej przychodził. Nie był pewien czy dobrze robił, chociaż pomysł Piotra go bardzo przekonywał. Powinien być przy niej. Mimo, że sama go odrzucała  od siebie, powinien pozostać nieugięty. Może to jest jakiś sposób?
Widział Piotra, który wcielił się w rolę bodyguarda, stojąc kilka metrów od Martyny, z rękami założonymi na piersi. Uniósł dłoń w geście podziękowania, ratownik skinął głową, odwracając się do wyjścia. Odetchnął głęboko, podchodząc bliżej Martyny. Zatrzymał się w ciszy jakiś metr za nią, nie wykonując żadnego ruchu. Badał sytuację, obserwował jej najdrobniejsze gesty, oraz napisy na nagrobku. Nie ochrzcili dziecka  nawet nie nadali mu imienia, bo Martyna nie była w stanie. Miejsce na imię zostało puste, w zamian pojawiła się data i cytat, który Zosia wybrała. Ostatnie zdanie wypowiedziane przez Martynę po porodzie było „Musimy go pochować". Każde pytanie reagowała histerycznym płaczem, więc wziął to wszystko na swoje barki, wszystko poza imieniem. Chciał, by mogła sama o tym zdecydować..
- Wiem, że stoisz za mną Wiktor – usłyszał jej głos, mimo że nie odwróciła się w jego stronę. Proste zdanie, które sprawiło, że serce zabiło mu mocniej.  Dawno nie słyszał z jej ust nic tak spokojnego i.. napełnionego emocjami. To nie był głos robota, pozbawiony uczuć. To był głos Martyny, jego Martyny.
Kucnął obok, mocno przytulając do siebie. Nie chciał nic mówić, wiedząc że jego bliskość wyraża wszystko to, co chciałby powiedzieć. 
- Nie ma imienia.. – zauważyła wskazując głową na pomnik. Kiwnął głową na potwierdzenie.
- Powinnaś zadecydować o imieniu sama – odezwał się łagodnie, patrząc w jej stronę. Zamyśliła się na chwilę.
- Michaś.
- Michał? – powtórzył, patrząc jak zagryza usta.
- Michał Anioł – uśmiechnęła się nieznacznie, pierwszy raz od długiego czasu obdarzając go krótkim spojrzeniem. Przytaknął bez zawahania.
- Może pojedziemy razem zamówić napis? – zaproponował cicho. Nie odpowiedziała od razu, wpatrując się w napisy na nagrobku. W końcu skinęła głową na zgodę. To był wielki krok ku normalności.
- Przyjedziemy tu też jutro? – utkwiła w nim błagalne spojrzenie, jakby bojąc się, że może jej tego zabronić.
- Kiedy tylko będziesz chciała Martynka. – pocałował czubek jej głowy, przenosząc wzrok na otaczające ich pomniki. Wszystkie małe, ozdobione zabawkami które miały być przeznaczone dla tych małych aniołków. Niektóre bez imienia, inne z dwoma różnymi datami, rozmieszczonymi na środku nagrobnej płyty. Znicze paliły się, kołysane podmuchami wiatru.
Kilku śmiałków przechodziło pomiędzy nimi nie bojąc się jesiennego, zimnego wieczoru.  Ruch Martyny spowodował, że natychmiast przeniósł na nią ciepły wzrok, przyglądała się mu przez chwilę.
- Możemy już jechać – odezwała się spokojnie, pocierając o siebie zmarznięte dłonie, chuchając w nie, żeby szybciej się ogrzały..
 
 
 
 
Piotrek miał rację. Przymuszenie Martyny do odwiedzenia cmentarza, było jego najlepszym pomysłem. Sam nie potrafił tego zrobić, nie potrafił do niej przemówić, a przymuszanie do czegoś, nigdy nie leżało w jego naturze. Piotr to co innego znali się jak łyse konie z Martyną, dobrze dogadywali, potrafili na siebie wpływać. Chociaż tym razem pomysł wydawał się być absurdalny, okazało się że był najlepszy. Zaczęła powoli wracać do życia. Jadła, planowała dzień, potrafiła rozmawiać.. a co najważniejsze, przestała gapić się w sufit.
Zgodziła się na kilka spotkań z terapeutą, aby przepracować wszystkie negatywne emocje, które odczuwała. Czas nie leczy ran, jedynie przyzwyczaja nas do bólu. Znał to q jego sercu nadal była niezgodna blizna po żonie. Otrząsnął się, nauczył żyć bez niej, czy można kochać kogoś, kogo już nie ma na tym świecie? Sam długo szukal odpowiedzi na to pytanie, a odpowiedź przyszła sama. Krucha, drobna, waleczna.. i okazało się, że każdy nawet On ma szansę na szczęście. Ale jego dawne doświadczenia, nie sprawiły, że wiedział jak pomoc Martynie..
- O czym myślisz? – popatrzyła na niego, delikatnie mrużąc oczy. Spojrzał krótko w jej stronę, napotykając nadal wielkie brązowe oczy.
- o Tobie – mrugnął wesoło, przenosząc wzrok na ulicę. Czuł, jak przyglądała mu się, oczekując więcej wyjaśnień. Uśmiechnął się, nie spuszczając wzroku z jezdni- Cieszę się, że czujesz się lepiej.
- Dziękuję Wiktor- odezwała się poważnym tonem. Spojrzał na nią kątem oka, nie wiedząc, co ma na myśli. – dałeś mi czas, nie pozwoliłeś bym...
- To chyba naturalne, co? – zatrzymał się na poboczu, oświetlanym tylko przez snopy światła samochodu. – Nic nadzwyczajnego..
- To jest nadzwyczajne. Wątpię, żeby ktokolwiek inny był tak cierpliwy.. – Mrugnęła oczami, upewniając go w swoich słowach. Nachylił się w jej stronę.
- obydwoje wiemy, że nie byłem cierpliwy. A do tego mało skuteczny.. – westchnął, dotykając opuszkami palców jej dłoni, nie odsunęła jej. Pragnął by było jak dawniej, by mógł jej dotykać.. od dawna mu na to nie pozwalała. Od dawna nie dała się dotknąć w żaden, nawet ten całkiem przypadkowy sposób. Zacisnęła jego palce w swojej dłoni, prawie tak, jakby wiedziała o czym myśli. Uniósł usta w uśmiechu.
- Chcę wrócić do pracy Wiktor.. – szepnęła prosząco, nerwowo przygryzając usta. Kilka dni wcześniej Wiktor nie chciał o tym słyszeć, twierdząc że jej stan psychiczny go niepokoi. Ale psycholog, do którego chodziła na terapię nie widział przeciwskazań twierdząc że pomoże jej to skupić swoje myśli na czymś innym. Trudno było się z tym nie zgodzić, mimo że wewnętrzny głos Wiktora ciągle wołał „Jeszcze nie!”.
- Na pewno nie chcesz odczekać? Tydzień, może..
- Nie. Proszę, pozwól mi pracować. – czuła, że straciła wystarczająco dużo czasu na opłakiwaniu. Musiała w końcu wrócić do życia, powoli, nieśpiesznie.. ale ciągle przeć do przodu. Zrobić to dla siebie, i dla bliskich, którzy przecież tak bardzo się o nią martwili, i docierało do niej  że była samolubnie. „Żałobę nosi się w sercu, nie na pokaz..” tak zawsze mówila jej babcia, kiedy ktoś pytał, jak to nie nosi czerni po zmarłym mężu? I miała rację. Przecież to, że zacznie funkcjonować jak dawniej nie oznacza, że zapomni.. Nie zapomni na pewno.
- W porządku- westchnął, wiedząc że i tak nie jest w stanie dłużej trzymać jej w domu. Może to rzeczywiście krok do tego, aby pójść dalej? Wystarczająco długo to wszystko trwało, wystarczająco długo żyła obok niego, a potrzebował jej, pragnął, aby była z nim..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top