Rozdział 17

Siedział w karetce, uzupełniając karty wyjazdu w akompaniamencie deszczu, którego krople rozbijały się szyby i dach pojazdu. Lampka nad głową, oświetlała mu dokumenty. Pociągnął wyżej suwak kurtki, szczelnie zapinając pod samą szyję, czując jak chłód wkrada się do środka. Typowy jesienny  wieczór w pracy. Już na sam początek dyżuru dostali w kość. Nagłe zatrzymanie krążenia, kto nie przeprowadzał resuscytacji, ten nie jest w stanie sobie wyobrazić jak wiele energii zabiera masaż serca.
Kolejne wezwania nie były łatwiejsze. Zawał serca młodego mężczyzny,  i krwotok w ciąży.. Nie było czasu na dokumentację.
Obserwował przez okno życie w socjalnym, co upewnił go w decyzji by pozostać poza spojrzeniami współpracowników. Chciał być sam, ze swoimi myślami. Ludzie już dawno wrócili do swoich spraw, i przestali plotkować, . Znaleźli id tego czasu dziesiątki lepszych tematów, za co po cichu był wdzięczny. Przede wszystkim Piotrowi, który część z historii sam nakręcał, aby odwrócić wścibski wzrok od jego przyjaciół. Cieszył się, że ten rok wreszcie dobiegał końca. Zbyt wiele się stało – dobrych i złych- aczkolwiek to o tych drugich nie chciał pamiętać.
Nowy okazał się całkiem poważnym kandydatem na przyszłego zięcia, i ku swojemu zaskoczeniu Wiktor go bardzo polubił. Dbał o Zosię, szanował zasady panujące w domu, liczył się z Zosią i Wiktorem, ale przede wszystkim kochał ją z wzajemnością. Matura zdana na piątkę, nowa miłość, i studia medyczne, bo Zosia chciała iść w ślady ojca i dziadka. Kierunek pediatria nie zdziwił go ani trochę, zawsze kochała dzieci, zajmowała się wszystkimi sąsiadami w okolicy. Kolejny lekarz w rodzinie. Tradycja z pokolenia na pokolenie..
Drzwi do karetki otworzyły się, a na miejsce kierowcy wskoczył Piotr.
- Wiktor, może jednak do nas dołączysz, co? – popatrzył w jego stronę, przeczesując palcami przydługie, mokre włosy.
- Obawiam się Piotr, że nie mam wyboru. Jak posiedzę tu jeszcze trochę to dostanę odmrożeń.. – odpowiedział, zaczynając pakować dokumenty na jeden stos. Zimne powietrze bez problemu dostawało się do środka.
- a korzystając z okazjiii..– przyciągnął ostatnią literkę, nie wiedząc jak powinien zadać to pytanie – jak się czuje Martyna?
- Ciężko Piotr. Nie wiem już co mam robić .. leży całymi dniami w łóżku  nigdzie nie wychodzi  z domu, przesypiała większość dni, lub płacze.. – westchnął przypominając sobie jej widok.
- To już pół roku.. powinna się otrząsnąć. Jak długo tak jeszcze może być? – Piotr był wyraźnie przejęty tym, co usłyszał od Wiktora. Wiedział że jest z nią ciężko, ale żeby aż tak?
- Ona od pół roku nie rozmawia z nikim, jedynie pokłóci się ze mną od czasu do czasu. To wszystko. Ja.. ja nie mam już siły Piotr. Też straciłem to dziecko, wiem że Martyna odczuwa to bardziej, ale na litość boską, to było tak dawno! – popatrzył przez przednią szybę, unikając kontaktu z Piotrkiem. Od kiedy Zośka wygarnęła mu w szpitalu czuł, że to jego wina. Był winny całej tej chorej sytuacji s teraz nie umiał nawet pomóc kobiecie, na której mu cholernie zależy. Stracił nadzieję, zaczęli żyć obok siebie. Nawet „dzień dobry" już sobie nie mówili. Próbował specjalistów, metody wstrząsowej i łagodnego tony.. to wszystko na nic. Dzwonił nawet do Ilony, terapeutka od uzależnień z którą Martyna lubiła rozmawiać, i omawiać wszystkie problemy, też na nic.
Ktoś podpowiedział psychiatrę, ale ten chciał faszerować ją jedynie lekami, które otumaniały niepotrzebnie. Była wystarczająco cicha, i spokojna. Trudno o dobrego psychiatrę w tych czasach.
- Może mógłbym wpaść po dyżurze? – Zerknął nie pewnie na Wiktora, nie chcąc usłyszeć odmowy. – Zawsze mieliśmy dobry kontakt, może akurat..
- Piotr.. – Westchnął, obracając się w jego stronę – Myślę, że powinieneś to zrobić już dawno, ale nie chciałem naciskać.
- 21s wypadek na Katowickiej, dwie osoby ranne- głos dyspozytorki ożywił atmosferę. Nacisnął guzik z boku radia odpowiadając na wezwanie, po czym zmienił kanał, aby pogonić Adama.
- Ruchy Adaś, czekamy w karetce..
 
 
 
Leżała na łóżku bez sensu patrząc w sufit. Potrafiła tak godzinami leżeć i nie myśleć kompletnie o niczym. Czas leciał, a ona nie zmieniała pozycji. Wstawała tylko kiedy musiała coś zjeść, lub do toalety, po czym wracała na swoje miejsce. Chciałaby płakać, ale nawet tego już nie potrafiła. Chyba wołała wszystkie łzy jakie mogła. Żyła jak w amoku, przerywanym co jakiś czas przez Wiktora. Usilnie starał się, aby wróciła do życia, którego ona już nie miała. Zniknęło tak samo, jak dziecko z jej brzucha. Bezpowrotnie. Drzwi do sypialni otworzyły się gwałtownie, ale nie zwróciła na to uwagi.
Piotrek wszedł głębiej do pomieszczenia, siadając na krańcu łóżka. Przyglądał się jej w ciszy. Była blada, zdecydowanie chudsza niż ją pamiętał, jej długie zawsze zadbane włosy, teraz zgubiły połysk, niedbały związany w kucyk. Patrzył na nią, czekając na jakikolwiek ruch z jej strony, bez rezultatu. Położył się obok, obracając głowę w jej stronę.
- Jak się czujesz Martini? – zagaiłem rozmowę, widząc że sama nie ma zamiaru rozpocząć. Odpowiedziała mu cisza. Był cierpliwy, minęły minuty, ale w końcu obróciła głowę w jego stronę, obdarowując zimnym, obojętnym wzrokiem. Odwróciła głowę, kolejny raz patrząc w sufit.
- tak samo, jak wyglądam. Do dupy.. – westchnęła. Przyjął to za dobry znak  może uda ją się jeszcze uratować, nim będzie za późno.
- Kiedy wracasz do nas? – znowu minuty ciągnącej się ciszy  i jego cierpliwość. Wiktor powiedział, że powinien dać jej maksimum czasu na odpowiedź, inaczej zamknie się całkowicie. Próbował, chociaż wymagało to od niego niezłego wysiłku. Nigdy nie był cierpliwy.
- Nie wracam. – odpowiedziała beznamiętnie.
- jak to nie wracasz? A co masz zamiar robić? Do końca życia leżeć na tym łóżku i gapić się w sufit?! – podniósł głos mając dość tej farsy. Minęło pół roku, jak długo ma zamiar to jeszcze ciągnąć?
- Moje życie się już skończyło.. 
- Pieprzysz Martyna! – zawołał kpiąco – powinnaś się wreszcie otrząsnąc
- Otrząsnąć? – miał wrażenie że rozmawia z robotem, jej pozbawiony emocji głos go przerażał. Było gorzej niż myślał..
- Zamknij w końcu ten rozdział Martyn, żałoba skończona. Idź do przodu..  Ja też straciłem dziecko. Ale życie trwa dalej, musisz iść dalej. – powtarzał te słowa jak mantrę. Idź dalej, bo pamiętał jak pomogły Renacie, kiedy straciła ciążę. Podniosła się w miesiąc po tym, i zaczęli żyć normalnie, choć nigdy nie zapomnieli o tym co się stało.
- a co, jeśli ja nie chcę?!
- Byłaś u niego? Odwiedziłaś chociaż raz grób, czy tylko sobie tu leżysz? – Widział jak popatrzyła zdziwiona, uznał że już zna odpowiedź. Nie była. – Zbieraj się.  Uczesz i ubierz, wychodzimy.
- Nie.
- Nie denerwuj mnie Martyna! Wstawaj,  jedziemy na grób! Wiesz chociaż gdzie leży? – kolejne puste spojrzenie. Pokręcił głową nie dowierzając w to, co widzi. – Wstawaj, zawiozę Cię.
- Nie chcę! Nie dam rady Piotrek! Nie byłam nawet na pogrzebie! – popatrzyła na błagalnie w jego stronę. – Rozumiesz? Na pogrzebie własnego dziecka!!
- Tym bardziej powinnaś tam pojechać, pożegnać się, zakończyć tą farsę! Wróć do życia.. Ty wiesz co się dzieje wokół Ciebie w ogóle!? – pociągnął energicznie jej rękę, zmuszając do wstania. Wstała, opuszczając bezwładne ręce w dół. Chciała spowrotem usiąść na łóżku, ale jej nie pozwolił. –dobra ubieranie się pominiemy. Idziemy na dół.
- Ale.. ja nie chcę..
- Zupełnie mnie to nie obchodzi Martyna! Idziesz, czy mam Cię na siłę zaprowadzić do tego cholernego samochodu?!
- idę.. – wyszła z sypialni wolno wlekąc jedną nogę, za drugą. Dres, który kiedyś podkreślał jej kształtu, teraz wisiał, jakby był za duży o kilka rozmiarów. Niszczyła siebie tym „nicnierobieniem”. Siebie i swój organizm
Schodziła po schodach, nie zwracając na nikogo uwagi, aż doszła do wiatrołapu. Usiadła na ławeczce i tępo patrzyła przed siebie. Siegnał po adidasy, które wsunął na jej nogi. – gdzie masz kurtkę?
Wskazała ręką na szafę, wyjął z niej pierwszą lepszą kurtkę, nakładając na  jej ramiona i ciągnąć za rękę zaprowadził do samochodu..
 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top