Rozdział 13
Czuła się jak detektyw, kiedy przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze. Prawy bok, lewy bok, przód, tył. Brzucha jak nie było widać, tak nie ma. Dwunasty tydzień ukrywanej przed światem ciąży, drugi tydzień wspólnego mieszkania, gdzie bardzo szybko się zaaklimatyzowała. Wszystko zasługa domowników, ale i faktu że już wcześniej nocowała u Wiktora bardzo chętnie. To było najbardziej optymalne rozwiązanie ze względu na rodzinę Wiktora, od której nie chciała go odrywać. Sama propozycja zamieszkania z nimi, choć ją zaskoczyła w tamtym momencie, była najlepszym pomysłem. Dzisiaj miała umówione badanie, na zakończenie pierwszego trymestru. Denerwowała się, czy wszystko z dzieckiem w porządku tym bardziej że przecież ostatnie tygodnie, kiedy nie wiedziała że jest w ciąży, były dla niej dość.. trudne. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Teraz natomiast wszystko szło ku dobremu, i jedyne czym zamartwiała to dzisiejszym badaniem. Na szczęście Wiktor obiecał, że pojadą razem na to badanie. Chciał być obok, kiedy będą robić usg. Powiedział to w taki sposób, jakby to była najoczywistsza oczywistość, dzięki czemu po raz kolejny udowodnił jej, że jest nie tylko dorosłym ale i dojrzałym mężczyzną. Widziała wyraźnie różnicę w jego zachowaniu, a zachowaniu swoich równolatków. Oczywiście nie spisywała wszystkich na straty, jednak znaczna większość męskiego grona które znała, unikała badań i wizyt, ograniczając się do telefonu z pytaniem „wszystko ok?”. Mogliby się wiele nauczyć od Wiktora, i to nie tylko w tej kwestii. Często przyznawała rację powiedzeniu że przeciwieństwa się przyciągają, widziała te różnicę między nimi, które naturalnie się uzupełniały.
Ona Impulsywna. On opanowany. Ona towarzyska, On lubiący spokój własnego domu. Ona bojąca się życia, On mocno stąpający po ziemi.. takich różnic mogłaby wymieniać wiele, ale nie widziała sensu nad tym się zastanawiać, skoro idealnie ze sobą współgrali. Dopełniali się w każdym calu.
Krzyki dochodzące z domu, sprowadziły ją na ziemię. Cicho uchyliła drzwi sypialni, chcąc usłyszeć o co tym razem jest awantura, bo doskonale wiedziała kto się kłóci. Nie zdołała zrozumieć o co chodzi, ale wrzaski – bo inaczej tego nie można było nazwać – przybierały na sile. Zeszła spokojnie do kuchni. Wlała wodę do szklanki jakby nigdy nic I obróciła się w ich stronę.
- Zośka! Zosia.. dorosłość nie polega na głupich wyborach.. – Wiktor starał się opanować zapędy córki która odkąd ukończyła pełnoletność wszystko tłumaczyła dorosłością.
- To są według Ciebie głupie wybory?! – krzyknęła tak głośno, że senior rodu pojawił się w kuchni tuż koło Martyny.
- A nie są?! – Wiktor nadal próbował wpłynąć na Zosię.
- O co tym razem poszło? – Pan Andrzej skupił przez chwilę swój wzrok na Martynie, by za chwilę przenieść go na kłócącą się dwójkę.
- Nie mam pojęcia.. mam wrażenie, że z dnia na dzień kłócą się więcej.. – nachyliła się w jego stronę, na co pokiwał głową, zgadzając się zupełnie.
- ahh ten głupi wiek.. niby człowiek dorosły, a w głowie wsio- Bździo.. – skomentował jej rozmówca, po czym skierował się w stronę swojego pokoju na parterze. Odprowadziła go wzrokiem, przenosząc go z powrotem na kłócącą się dwójkę.
- To coś złego, że chcę zarobić trochę pieniędzy? – Dziewczyna rzucała kolejnym argumentem, patrząc błagalnie na ojca.
- Słońce, słoneczko moje.. – ściszył głos, nie chcąc się kłócić – zarabiaj, jeśli masz ochotę. Ale tutaj w Polsce.. w Warszawie jest mnóstwo ofert pracy.
- Jak na przykład kasjerka? – zironizowała. – i to za marne grosze..
- na przykład. Każdy kiedyś od czegoś zaczynał.. – nerwowo przetarł dłonią twarz, przyglądając się nadąsanej córce- Jest wiele ofert pracy, bez zawodu i doświadczenia.
- To już wolę nie pracować! – krzyknęła, wstając z kanapy, obrzucając Wiktora wściekłym spojrzeniem. Złapał jej rękę, nie pozwalając odejść. Znała ten gest. Ją również często w ten sposób zatrzymywał.
- A czym ta praca różni się od zbierania warzyw sezonowo, hm? – popatrzył w jej oczy wyczuwając podstęp.
- kasą! – jej głos był pewny, zdecydowany. Ale teraz nawet Martyna zaczęła podejrzewać, że stoi za tym coś innego, a może ktoś inny? – ponad tysiąc euro na czysto!
- za kilkanaście godzin dziennie na polu? Jesteś pewna, że tego chcesz? – widziała jak kapituluje. Chciała go wspomóc, ale dotąd nie wtrącała się w wychowanie jego – bądź, co bądź odchowanej- córki. Wiktor wiedział co robi, zdała się na jego doświadczenie.
- A jeśli tak? – uniosła brew do góry, ciekawa odpowiedzi ojca, który w zrozumieniu kiwała głową.
- W porządku.. ale przez normalną firmę, nie ludzi łapiących Cię w centrum handlowym.
- ale..- chciała coś powiedzieć, ale zamknęła usta – okej.
Siedziała przy blacie obserwując dalszy bieg wydarzeń. Zosia, zadowolona z osiągniętego celu zniknęła na górze. Zachowanie Wiktora przyciągnęło jej uwagę. Odprowadzał córkę wzrokiem, jednocześnie napotykając pytające spojrzenie Martyny. Wstała ostrożnie od blatu, kładąc dłonie na jego barkach.
- Tak po prostu pozwolisz jej wyjechać? – cicho zapytała, tuż za jego uchem
- Wieczorem zmieni zdanie.. – odpowiedział pewnym głosem odchylając głowę do tyłu, żeby przyjrzeć się jej wystraszonym oczom – gotowa?
Znowu siedziała w przyjaznej poczekalni, przyglądając się innym kobietom. Wydawały się spokojne, zajętymi własnymi sprawami, nie zwracając uwagi na jej galopujące serce. Oparła policzek o ramię Wiktora, czując jak przenosi dłoń na jej talię, jednocześnie delikatnie muskając ustami czubek głowy.
Nie musiała nic mówić, wiedział doskonale o czym właśnie myśli, sam czuł się poddenerwowany czekaniem. W końcu młoda lekarka wywołała jej nazwisko. Wstała, splatając palce w dłoni Wiktora, i ruszyła nie pewnie przed siebie.
Badanie było długie i bardzo szczegółowe. Cisza, która panowała w gabinecie sprawiała, że miała wrażenie iż każdy słyszy jej tarabaniące się serce.
- Wygląda na to, że wszystko jest w porządku – lekarka wskazywała na ekranie poszczególne narządy i części ciała dziecka – wszystko na swoim miejscu, nie ma powodów do niepokoju Pani Martyno. Mały człowiek ma prawie siedem centymetrów!
Uśmiechnęła się, odkładając głowicę na miejsce, oraz podając Martynie ręczniki papierowe do wytarcia brzucha, z żelu którego używa się do badania USG.
- Jak wygląda sprawa z wynikami badań Martyny? – rzeczowo zapytał Wiktor. – Nie będę ukrywał, martwią mnie notoryczne omdlenia.
- Wszystkie są wzorowe, jako lekarz na pewno zdaje sobie Pan sprawę, że ciąża jest ogromnym wysiłkiem dla organizmu. Do tego męczące mdłości a co za tym idzie brak apetytu.. przepiszę Pani syrop na mdłości proszę się nie martwić, to produkt roślinny – uśmiechnęła się, sięgając po druk z receptą, na której pięknym, przechylonym w lewo pismem zapisała nazwę leku, podając Martynie- codziennie łyżeczka na czczo.
- Czy są jakieś przeciwskazania do mojej pracy? – Odkąd Wiktor dowiedział się o ciąży ciągle suszył jej głowę, że powinna zostać w domu, oczywiście nawet nie chciała o tym słyszeć. Praca była dla niej ważna, nie była typem kobiety grzecznie czekającej w domu na swojego męża z obiadem. Męża.. już raz była bliska tego, by poślubić pewnego mężczyznę, czy kiedykolwiek powie tak o Wiktorze? Martyna Banach.. to brzmiało tak odlegle, że natychmiast usunęła tę myśl z głowy.
- Nie widzę powodów, by musiała Pani rezygnować.. pod warunkiem że będzie Pani się oszczędzać. – Lekarka jednoznacznie spojrzała na Martynę.
- Ciężko się oszczędzać, pracując w karetce.. – Wiktor natychmiast musiał nakreślić sytuacje, chcąc udowodnić że w tym stanie nie powinna pracować.
- Panie Wiktorze.. wystarczy, że Pani Martyna nie będzie przeciążała swojego organizmu bardziej, niż dotychczas. Jeśli poczuje Pani, że coś jest zbyt męczące, proszę odpuścić.. Nie ma żadnych przeciwskazań, żeby kontynuować wszystkie aktywności sprzed ciąży...
- Musiałeś sugerować jej te zwolnienie z pracy? – obrzuciła Wiktora lodowatym spojrzeniem, nerwowo ciągnąć za pas bezpieczeństwa. – Dobrze że nie dała się namówić..
- To coś dziwnego, że się martwię? – odezwał się spokojnym tonem, nie chcąc wywoływać kłótni. – chciałem się tylko upewnić Martynka, że to bezpieczne dla was.
- Upewniłeś się? – wbiła w niego wściekłe spojrzenie,
- Kochanie.. - westchnął, obracając się w stronę Martyny, łapiąc dłoń, którą zabrała z prędkością światła, chowając między udami. Nie poddał się, chwytając ponownie, splatając palce. Lubiła gdy to robił, dlatego pewnie nie zabrała jej ponownie – Martynka.. wolałabyś, żebym się nie interesował ?
- Nie! Ty masz się interesować oczywiście że masz, ale nie wyganiaj mnie na zwolnienie!
- Nigdzie Cię nie wyganiam.. Tak jak rozmawialiśmy, możesz pracować tak długo jak długo nie będzie przeciwskazań. Nie chcę ci niczego zabraniać. – przeniósł rękę na jej twarz, gładząc policzek kciukiem- ale nie oczekuj ode mnie, aby przestał się martwić. Jesteście dla mnie najważniejsi, nie potrafię inaczej..
- Ja sobie nie wyobrażam siedzieć w domu, Wiktor – odezwała się spokojniej, szukając palcami w teczkę, która wyjęła z torebki, aby jeszcze raz przyjrzeć się badaniom, i upewnić że z dzieckiem wszystko w porządku. – Gotowy przekazać światu nowinę?
- Liczę, że na wieść o rodzeństwie, Zośka zrezygnuje ze z wyjazdu do Holandii. – popatrzył w jej brązowe, śmiejące się oczy. Dopiero co były lodowato-zimne, a teraz widział wesołe chochliki, uśmiechające się do niego.
- To jest ten Twój plan? – zaśmiała się, otwierając teczkę z dokumentacją – a co jeśli.. no wiesz.. Nie zareguje tak jak myślimy?
- Nie zamartwiaj się tym. Będzie co ma być, najważniejsze, żebyśmy to my byli szczęśliwi – mrugnął jednym okiem, odpalając silnik samochodu. Też zastanawiał się, co będzie jeśli Zocha nie będzie się cieszyć razem z nimi. Długo myślał, aż w końcu dotarło do niego, że jeśli córka jest dorosła jak uważa, powinna im to pokazać. Martyna jest młoda, było wiadome że kiedyś zapragnie poczuć smak macierzyństwa, chociaż te przyszło niezapowiedziane, oby dwoje się tym cieszyli. Dziecko zawsze oznacza radość, tak mówiła zawsze jego świętej pamięci mama. Brakowało mu jej. Rannego ptaszka, zawsze w dobrym humorze o bardzo spostrzegawczym wzroku, i ogromnej mądrości życiowej. „Najgorsze łzy żalu, w końcu zostaną zastąpione najszczerszym uśmiechem". Pamiętaj jak zawsze mu powtarzała to ilekroć chodził załamanym szczególnie po śmierci Eli, kiedy zaszywał się w sypialni chowając przed całym światem. Siadała zawsze na łóżku, wygładzając pościel obok siebie, jakby miało to dla kogoś znaczenie mówiąc wiele słów, chociaż udawał że nie słucha, słuchał. Wiele by dał, żeby znowu móc usłyszeć jej głos, ciepłe słowa.. tata był innym typem człowieka, bardziej zamkniętym w sobie, a paradoksalnie, wybuchowym. Oczywiście zawsze mógł, i w dalszym ciągu może liczyć na dobre słowo, jednak mama zawsze była bliższa jego sercu. .
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top