Rozdział 12

- Martyna! – Adam w ostatnim momencie złapał kobietę pod pachami, delikatnie opuszczając na ziemię. – dobrze się czujesz?
- przejmij pacjenta- wydyszała, czując kolejny raz jak traci kontrolę nad swoim ciałem. Mroczki przed oczami zaczynały zlewać się w jedną czarną plamę, nie była w stanie zapanować nad swoim organizmem. Ocknęła się chwilę później, napotykając pytający wzrok Anki.
- Jak się czujesz? – Anna kucając obok niej, chowając do torby sprzęt.
- Lepiej. Chyba dieta mi nie służy.. – jęknęła podnosząc się z ziemii.
- Dieta? – powtórzyła niedowierzając – chcesz się zagłodzić?
- bez przesady.. – westchnęła łapiąc równowagę.
- coś ściemniasz Martynka.. – Adam stanął obok. – ostatnio mówiłaś coś innego.
- jak to ostatnio!? – Anka popatrzyła na nich groźnym wzrokiem – To nie jest pierwszy raz?
- Nie.. – wydyszała wściekła na Adama, że paple wszystkim.
- Powinnas zrobić badania, Martyna. I to jeszcze dziś. – zarządziła natychmiast Anka.
- Nic mi nie jest. – zaprotestowała
- Dzięki Bogu pacjentowi nic się nie stało. To jest nieodpowiedzialne. Narażasz siebie i innych...
- zrobię badania. – powiedziała stanowczo Martyna – Tylko błagam, ani słowa Wiktorowi.
- Powiem mu, jeśli kolejny raz odwalisz taki numer, jasne? – zagroziła palcem, na co Kubicka skinęła głową.
- dziękuję.
 
W przerwie między dyżurami, Anna towarzyszyła jej na SoR-ze  chcąc mieć pewność, że odda krew do badań.  Basia pobrała jej całkiem sporo krwi do badań. Dostając od Anny wyraźne polecenie by zrobić rozszerzone badanie krwi mino sprzeciwu Kubickiej. Wyniki do odebrania powinny być wieczorwm
 
- a teraz idziemy coś zjeść.. – nakazała, widząc jej bladą twarz.
- Muszę? – zapytała retorycznie. Weszły do restauracji w szpitalu o wdzięcznej nazwie „pod kroplówką". Zamówiła swoją ulubioną sałatkę z tostem, mając nadzieję, że uda jej się zjeść ją z apetytem. Anka obserwowała ją bacznie, kiedy dłubała w misce widelcem.
- co się dzieje Martyna? Bo w dietę nie uwierzę, masz figurę modelki.
- Mam nawracającą anemię.. – szepnęła cicho, jak tylko mogła – pewnie tym razem również dostanę żelazo i tyle..  kolejne trzy miesiące spokoju..
- i to jest ta cała tajemnica? – zaśmiała się Anka, chowając usta w dłoni – anemia?
- Wiktor jest przewrażliwiony.. niby lekarz a panikuje jak.. – przewróciła oczami niezadowolona
- w sumie może masz rację. Widziałam jak  przejmuję się Zośką z powodu kaszlu – parsknęła śmiechem. – tak to jest z lekarzami. Pewnie nie jestem lepsza..
- Jeśli nie katujesz rodziny badaniami i ciągłymi pytaniami.. – uniosła brwi pytająco, na co Anka się zaśmiała potakując – ahh ci lekarze w rodzinie..
 
Odebrała wyniki, od razu po skończonym dyżurze, wykręcając się przed Wiktorem chęcią zerknięcia jak czuję się jeden z pacjentów, którego dziś przywieźli. Uwierzył, bo sam niejednokrotnie zaglądał po skończonym dyżurze do ludzi chcąc dowiedzieć się czegoś więcej.
Usiadła na ławce i szybko rozerwała kopertę, wyniki żelaza rzeczywiście nieco zaniżone, ale nie tragiczne. Koeljne badania nawet niezłe jej wzrok zatrzymał się w jednym miejscu. Zamknęła oczy by za chwilę ponownie zerknąć w to samo miejsce. „ To nie możliwe!” Pomyślała, widząc wysoki wynik badania. Zamknęła kartkę, otworzyła.. nic się nie zmieniło.  Zastanawiała się chwilę jak to w ogóle możliwe.. dopiero co pogodziła się z Wiktorem a tu kolejna rewelacja. „Świetnie”. Rozejrzała się dokoła, chowając wyniki w torebce, bojąc się że ktoś to zobaczy. W jednej chwili milion myśli przeleciało przez jej głowę z szybkością F-16. Myślała o sobie, o Wiktorze, o ich przyszłości, i teraźniejszości. Próbowała wyobrazić siebie za jakiś czas, i jeszcze później.. Wzięła głęboki oddech, czując jak atak paniki powoli skradał się do jej umysłu. Tylko oddychaj, będzie dobrze, oddychaj.
Wstała z ławki, rozglądając się podejrzliwie. Idąc do budynku szpitala miała wrażenie, że wszyscy już wiedzą, że rozmawiają o niej, komentują.. czuła się przerażona. 
- Gotowa? – Wiktor wyszedł z SORu, łapiąc jej dłoń. Popatrzyła na niego, potrzebując chwili by zrozumieć, o co mu chodzi. – Martynka? Wszystko dobrze?
- Tak. Zamyśliłam się – usłyszała swój głos, bardzo pewny i odetchnęła z ulgą. Mimo całego bałaganu w głowie, głos jej nie zdradził. – idziemy?
 
 
 
Siedziała jak na szpilkach przed gabinetem lekarskim. Przyglądała się w milczeniu nowocześnie urządzonemu wnętrzu. Cały budynek był nowy, urządzony w domowym, przytulnym stylu. Czuła się, jakby czekała na kawę zamiast badań. Poczekalnia znajdowała się za szklanymi drzwiami. Czarne, skórzane fotele, stolik na której leżały magazyny, woda i szklanki. Ciemna komoda na której stał ekspres do kawy, z całą gamą przeróżnych kolorowych filiżanek, kubków i łyżeczek. Duży telewizor, na której leciały informacje, przerywane co jakiś czas reklamami produktów, taras.. nawet kącik zabaw dla dzieci, a przy nim malutki stoliczek i krzesełka, gry, kolorowanki, kredki, układanki..
- Pani Kubicka? – młoda kobieta wywołała jej nazwisko, czekając aż się ujawni. Wstała, łapiąc głęboki oddech
- to ja, dzień dobry – uśmiechnęła się do lekarki, która przywitała ją mile, wskazując kierunek gabinetu. Poszła w tamtą stronę, zajmując miejsce przy stoliku.
- Rozumiem, że robimy pierwsze badanie? – zapytała znad dokumentów, w których widniały krótkie informacje o nowej pacjentce. Martyna kiwnęła nerwowo głową. – Proszę się zatem przygotować..
 
Czuła jak nerwy zaczynają brać górę, kiedy patrzyła na telewizor przed sobą, na którym nic nie było widać. W końcu coś się poruszyło a na ekranie pojawił się bardzo dokładny obraz. Patrzyła na niego, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Lekarka dokonywała pomiarów, a ona ciągle patrzyła. „Co ja teraz zrobię?” „co zrobi Wiktor?” wiele pytań chodziło po.jej głowie, ale na żadne nie znała odpowiedzi.
- Gratuluję Pani Martyno. Według wyliczeń to jest już dziesiąty tydzień, więc trafiła Pani do nas w odpowiednim momencie. – lekarka podała jej dokumenty, kartę przebiegu ciąży, broszurki, opowiadała o badaniach, terminach wizyt.. ale Martyna jej już nie słuchała. W końcu mogła wyjść, rzuciła krótkie „Do widzenia” i prawie wybiegła z gabinetu.
Dziesiąty tydzień. Rączki, nóżki, główka.. koniec trymestru, trzeci miesiąc.. co na to Wiktor? Co ona z tym zrobi? Jak to możliwe? Co dalej? Za dużo informacji i niepewności na raz. Wezwała taksówkę, i wróciła do swojego mieszkania. Ostatni raz mogła się w nim schować, jutro miała zdać klucze. Rzuciła torebkę na barek w kuchni, nie zwracając uwagi że ta złośliwie spadła na ziemię, wysypując swoją zawartość. Wskoczyła pod kołdrę. Płakała.
Wiktor kiedyś mówił, że nie zamierza mieć więcej dzieci, na co z ulgą przystała, bo sama nie wyobrażała sobie siebie jako matki. A teraz.. teraz miała mu powiedzieć.. co właściwie? Co prawda mógłbyś już zostać dziadkiem, ale zostaniesz tatą?
Nerwowo wytarła mokre od łez oczy, chociaż było to bezcelowe, bo nowe łzy ciągle się pojawiały. Sama nie wiedziała dlaczego tak naprawdę płacze. Czy bała się reakcji Wiktora? Znała go, był prawdziwym mężczyzną, i nie miała najmniejszych wątpliwości, że bez zawahania weźmie odpowiedzialność za nią i dziecko. Może to jej reakcją ją tak przeraziła? Nie była na to gotowa. Na ciążę, dziecko.. czy będzie mogła je pokochać? Może będzie taka sama jak jej rodzice, i skrzywdzi istotę, którą nosi pod sercem? Nakryła się szczelnie kołdrą, chcąc stworzyć sobie skorupę, przez którą nic już nie będzie czuć. Chciała zasnąć, i obudzić się dopiero wtedy, gdy będzie znała odpowiedź na swoje pytania.
 
 
Kolejny raz wybrał numer telefonu Martyny, zaczynając się niepokoić. Byli umówieni na mieście godzinę temu, ale się nie pojawiła, nie odbierała telefonów, nie dała żadnego znaku. Przeczuwał, że musiało coś się stać. Wybrał numer domowy, próbując dodzwonić się do ojca, już miał się poddać kiedy usłyszał podnoszoną słuchawkę.
- Banach – grzecznie przedstawił się głos w telefonie.
- Cześć tato-westchnął nerwowo – Czy Martyna była, lub jest u nas?
- Niestety synu, dzisiaj jej nie było.. coś się stało? – zapytał konkretnie, jak to miał w zwyczaju.
- Jakby była, daj mi proszę znać..
- Oczywiście, od razu zatelefonuję. – odpowiedział, jak zwykle poprawną Polszczyzną. Pożegnał się i zakończył połączenie.
Kolejny raz wybrał numer telefonu Martyny, kolejny raz nie odebrała. Postanowił podjechać do jej mieszkania, mając nadzieję, że ją tam zastanie.
O tej porze nie było problemów, by znaleźć miejsce parkingowe na osiedlu, wszyscy byli w pracy. Zaparkował jak najbliżej wejścia, szybko wysiadając z samochodu.
Bez problemu pokonał schody, i zapukał do drzwi. Nikt nie otworzył. Miał pukać kolejny raz, ale przecież posiadał klucze. Wyciągnął pęk kluczy, namierzając ten właściwy, szybko otworzył drzwi wchodząc do środka. Mieszkanie było na tyle małe, że bez problemu namierzył śpiącą kobietę, i odetchnął z ulgą.
- Martynka.. – szepnął, siadając na brzegu kanapy. Delikatnie dotknął jej ramienia, sprawiając że obróciła twarz w jego stronę, nieprzytomnie otwierając oczy.
Była rozmazana, i jak na dłoni widział że płakała. – co się dzieje?
- Nic. – burknęła najeżona, obracając się w stronę ściany. Poczuła jak robi jej się niedobrze i szybko wstała, biegnąc prosto do łazienki. Coraz bardziej martwił się o nią. Wstał z kanapy, i podszedł do części kuchennej. Wyciągnął herbatę z odpowiednio podpisanego kartonu i wrzucił do jej ulubionego kubka. Nastawił wodę, dzbanek wydał z siebie znajomy odgłos. Rozejrzał się po pudłach, nie było ich wiele. Torebka leżącą na ziemi, z wysypaną zawartością przyciągnęła jego wzrok. Kucnął, chowając wszystko do środka, I już miał odwiesić ja na miejsce, kiedy zatrzymał wzrok na dużej kopercie. Klinika ginekologiczna Sandra Wojaczek. Zaciekawiony uchylił ją, zerkając niepewnie w stronę łazienki. Wyjął plik dokumentów, spomiędzy których na ziemię wysypały się biało- czarne zdjęcia. Przyjrzał im się dokładnie, odkładając na bok. Podniósł niewielką książeczkę z sporym napisem „karta ciąży" wypełnioną danymi Martyny. Dziesiąty tydzień, przebieg prawidłowy. Wyniki badań sprzed kilku dni.. nic mu nie powiedziała. Drzwi od łazienki otworzyły się, stanęła w nich, patrząc na to co trzyma w ręku. Widział jak zaczyna oddychać nerwowo, zagryzając usta. Stała, czekając na jego ruch.
- Jesteś w ciąży? – bardziej stwierdził, niż zapytał. Nie odpowiedziała, wpatrując się w niego badawczo. Zrobił dwa kroki w jej stronę, kładąc dłonie na jej barkach, zniżając głowę, aby ich wzrok był na jednakowym poziomie.
- Dowiedziałam się kilka dni temu..  – jęknęła, nie mogąc nic więcej powiedzieć bo gruszka w gardle zabierała jej cały głos. Czuła jak znowu szczypią ją oczy ale odsunęła od siebie te uczucie, szybko mrugając.  – byłam na badaniach krwi, myślałam że te omdlenia, nudności to spadek żelaza..
- jakie omdlenia? – przerwał natychmiast, unosząc zdziwiony wzrok – Jakie omdlenia Martyna?!
- Wiktor.. Nie mam siły.. – jęknęła, wymijając go i siadając przy wysokim blacie. Schowała twarz w dłoniach, a jej ciało zaczęło trząść się w płaczu. – nie chciałam tego wszystkiego. Nie zapomniałam ani jednej tabletki, zawsze regularnie co do minuty..
 
Czajnik wydał dźwięk informujący o zakończonej pracy.  Podszedł do niego, nie spuszczając wzroku z kobiety. Zalał herbatę, i postawił kubek przed nią.
- Martyna.. – przykucnął przed nią, rękami wodząc po jej udach, nie zareagowała – Martynka.. poradzimy sobie. Będzie wszystko dobrze, to nie koniec świata.
- Może dla Ciebie nie koniec świata! – krzyknęła w jego stronę, ale nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia – dla mnie i owszem! Co mogę zaoferować temu dziecku? Nie mam nic, a co jeśli.. – ta myśl nie dawał jej spokoju, bała się jednak ją wyjawić, że Wiktor uzna ją za wariatkę – co jeśli nie będę mogła pokochać tego dziecka, jak moi rodzice mnie? Jeśli..
- Co Ty mówisz dziewczyno.. – przerwał jej, czując że się nie docenia. – Będzie miało najwspanialszą mamę na świecie. Inteligentną, mądrą, czułą.. sam fakt, że martwisz się o nie pokazuje, że już jest dla Ciebie ważne.
- Boję się. – popatrzyła w jego oczy, i dostrzegła w nich wesołe chochliki, czyżby się cieszył? Przecież otwarcie mówił, że nie chce więcej dzieci..
- To normalne kochanie, każdy się boi. – uniósł jej dłonie do swoich ust, całując delikatnie, nie przestając patrzeć w jej bursztynowe oczy, pełne przerażenia.  – Jestem tutaj, poradzimy sobie, tak? Razem.
- Ty się cieszysz? – to pytanie zabrzmiało jak przytyk w jego stronę. Uśmiechnął się, nie mogąc się powstrzymać. – Świetnie! Ja się martwię, jestem przerażona, a on Cię cieszy..
- Nie spodziewałem się, że w tym wieku zostanę kolejny raz ojcem – zagryzł usta, próbując zamaskować uśmiech, jednak nie najlepiej mu to wychodziło – ale nic nie poradzę, że cieszę się na myśl, że znowu będzie mi dane trzymać w rękach takie maleństwo.. Nasze maleństwo Martyna..
Nachylił się do niej, kładąc rękę na policzku, przyglądała mu się, czując że stres ją opuszcza. Wiedziała, że może liczyć na niego ale takiej reakcji się nie spodziewała.
- Będę gruba.. – jęknęła, chociaż wcale się tym nie przejmowała.
- i seksowna.. – szepnął do jej ucha, sprawiając że poczuła dreszcze na ciele.
- I marudna.. – ciągnęła temat dalej..
- Damy radę.. – całował jej szyję, żuchwę, znowu wracając do szyi..
- Nie będę miała dla Ciebie czasu, po porodzie..  – drażniła się z nim, chociaż widziała że i tak nie zmieni to jego nastawienia. Widziała że był szczęśliwy, jak w dniu kiedy przyznała się, że jest w nim zakochana..
- z Tym też sobie poradzimy.. – mruknął wprost do jej szyi. Tego było dla niej za dużo, tyle emocji na raz. Jęknęła czując jego ciepły oddech na swojej szyi obracając głowę w tamtą stronę, by wyjść na przeciwko jego ustom. Wtopiła się w nie, jednocześnie bawiąc się włosami.
- Będę miała zachcianki.. – postanowiła nie przestawać się z nim droczyć, ale nie dał się zbić z pantałyku.
- Spełnię wszystkie.. – odsunął się, żeby popatrzeć w jej oczy- zrobię wszystko, czego będziesz potrzebowała Martyna. Od tego jestem. A teraz pozwól.. – wskazał na brzuch na co kiwnęła głową. Schylił się, unosząc do góry koszulkę. Przyłożył delikatnie rękę, jakby chciał poczuć, że w środku naprawdę ktoś mieszka. Uśmiechnęła się widząc jak całuje jej – wciąż płaski- brzuch, to był cudowny widok. Znowu poczuła słony smak łez, ale tym razem nie chciała ich zatrzymywać. To były łzy szczęścia. Widziała, że również był wzruszony tą chwilą. Piękną, choć nieplanowaną..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top