Rozdział 1

Kiedy pojawiłam się w stacji pierwszy raz, byłam niedoświadczoną ratowniczką. Pełna gniewu, i sprzeciwu wobec świata. Zasady? Starałam się im podporządkować, choć nieraz udawałam, że ich nie zauważam.
Skończyłam studia, znalazłam narzeczonego, i byłam pewna, że świat stoi przede mną otworem. Wystarczy wyciągnąć rękę, żeby móc dosięgnąć tego, o czym marzyłam. Więc wyciągałam. Chciałam więcej, i więcej..
- Piotrek jestem- brunet o przydługich, błagających o przycięcie włosach, i wesołych piwnych oczach wyciągnął rękę do mnie. Zrobił to zaraz po tym, jak próbował mnie potrącić swoim gratem.
- Martyna.- odpowiedziałam, patrząc na dłoń wyciągniętą w moją stronę. – mam tu odbyć staż.
- staż? – uśmiechnął się widocznie zadowolony moją odpowiedzią – jako kto?
- sprzątaczka..- warknęłam zirytowana jego dziwnym zachowaniem. Zmrużył oczy przypatrując mi się chwilę, jakby szukając odpowiedzi  na jakieś niezadane pytanie. – ratownik medyczny.
Odepchnęłam się nogą od ziemi, i wjechałam na parking stacji pogotowia ratunkowego. Postawiłam rower na specjalnie przygotowanym dla nich miejscu  skrupulatnie zapinając kłódkę. Przezorny zawsze ubezpieczony. Ruszyłam niepewnie w kierunku niedużego budynku.
Bez problemu odnalazłam gabinet szefa stacji, zatrzymałam się przed drzwiami, aby nabrać powietrza do płuc, i delikatnie zapukałam.
- proszę.- usłyszałam głos z wewnątrz. Nacisnęłam na klamkę i pchnęłam drzwi do środka, mężczyzna koło czterdziestki siedział za biurkiem, obdarzając mnie zaciekawionym spojrzeniem.
- Martyna Kubicka. Byłam dziś umówiona na rozmowę o staż – odezwałam się, delikatnie przymykając drzwi. Wskazał ręką krzesło przy biurku, więc grzecznie usiadłam. Nie odezwał się, przeszukując czegoś wśród sterty dokumentów.
- a więc starasz się o staż w naszej placówce? – upewnił się, patrząc na mnie pytająco. Skinęłam nerwowo głową, splatając ręce na kolanach. – jesteś pewna że poradzisz sobie na tym stanowisku?
- pyta Pan, ponieważ jestem kobietą?-rzuciłam zbyt szybko, nauczona doświadczeniem dyskryminacji. Na studiach byłam jedną z niewielu kobiet, które nie zrezygnował po pierwszych zajęciach. Wszyscy się dziwili, że kobieta również może być dobrym ratownikiem medycznym, jakby to płeć a nie dyspozycje się liczyły.
- Pytam, ponieważ to bardzo ciężki zawód- odpowiedział spokojnie, niezbity z tropu. – studia ukończone z wyróżnieniem to jedno, spotkanie się twarzą w twarz z ludzkim cierpieniem to drugie.
- jeździłam w karetce już na studiach – sprecyzowałam spokojnie- znam się na tym, po to kończyłam studia. I wracając do poprzedniego pytania, Tak. Poradzę sobie na tym stanowisku.
- w takim razie witam na pokładzie. – rozłożył ręce, opierając się wygodniej na krześle. – jako że brakuje nam ludzi, zaczynasz od jutra.
- Naprawdę? – prawie pisnęłam z radości, szybko chrząkając by opanować atak euforii. – dziękuję.
- Jutro dopełnimy formalności związane z umową, a póki co przedstawię Cię zespołowi – wstał z krzesła wskazując na drzwi, które nagle się otworzyły, a zza nich wpadło do środka dwóch mężczyzn.
- Cieszymy się   że mamy w stacji nową koleżankę – młodszy z nich odezwał się jako pierwszy, robiąc krok w przód i wyciągając rękę w moim kierunku – Adam
- Martyna- odpowiedziałam, ściskając jego dłoń.
- Panowie, w domu nie nauczyli, że nie ładnie jest podsłuchiwać? – lekarz spojrzał na nich surowo, ale zaraz po tym złagodnieje, ukrywając uśmiech – karetka posprzątana?
- gotowa do pracy! – chłopak w przydługich włosach zasalutował, racząc mnie uśmiechem a my się już znamy.
 
W pierwszy dzień pracy dałam plamę. Zgubiłam pacjentkę i tak, wiem jak to brzmi, ale kobieta cierpiąca na zespół Alzheimera, po prostu wyszła z karetki, kiedy udzielałam pomocy mężczyźnie, i zniknęła.. znaleźliśmy ją wewnątrz budynku, ale reprymendę od szefa i tak zaliczyłam. Nie popisałam się..  późniejszy telefon mojego ojca z prośbą, o niezatrudnianie mnie też nie pomógł.. czułam się jak mała, zagubiona dziewczynka błądząca po lesie. Ale ludzie w stacji, i nawet sam Szef byli bardzo wyrozumiali..
Szybko się zaaklimatyzowałam, poznałam załogę i poczułam we właściwym miejscu.  Piotrek z początku bardzo denerwujący swoimi nieudanymi tekstami na podryw, z czasem awansował na świetnego przyjaciela, a sam doktor, przestał być tym surowym człowiekiem, za którego go miałam na początku. Był surowy, kiedy trzeba, ale poza tym był dobrym człowiekiem. Imponował mi swoim spokojem, opanowaniem, wrażliwością.. Posiadał niezwykłą umiejętność zjednywania sobie ludzi, na stacji budził sympatię wśród pracowników, oraz szacunek. Zarówno jako lekarz jak i człowiek. Niegdyś znany chirurg, który odszedł od stołu po wypadku w górach, gdzie zginęła jego żona, podobno od tamtej pory z nikim się nie związał, samotnie wychowując siedemnastoletnią córkę Zosię, oraz zajmując się ojcem.
Ale to wszystko znałam tylko z opowieści. Sam lekarz nigdy nie wtajemniczał pracowników w swoje życie, nawet nie lubił kiedy Zosia przychodziła na stację.
Cenił sobie spokój, i bardzo dbał o to, by sprawy prywatne zostawały za murami domu.
Sama starałam się zresztą iść za jego przykładem. Nie przynosiłam życia prywatnego do stacji, one samo przychodziło. Najpierw mój ojciec, później facet, dziennie przywożący, i odbierający mnie z pracy..
Tutaj chyba powinnam się zatrzymać. Tomek.
Był rok starszy ode mnie, ale zdążył wspiąć się na wyższy szczebel piramidy adwokackiej w jednej z większych Warszawskich firm. Pieniędzy i pracy nigdy nie miał dość. Byliśmy ze sobą trzy lata. To były długie lata, ale dawały mi poczucie bezpieczeństwa. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, bo szybko okazało się że te złudne poczucie bezpieczeństwa było tylko moim wytworem. Nie kochałam go  wtedy nie byłam tego świadoma, ale dziś jestem pewna że nigdy go nie kochałam, ale kurczowo chciałam się trzymać tego, co było mi po prostu znane.
Po burzliwym okresie dorastania, gdzie nigdy nie potrafiłam sprostać wymaganiom rodziców, zbyt szybkiej wyprowadzce z domu, złym towarzystwie w które wpadłam, a z którego ciężko było się wyrwać.. po odwyku, a nawet kilku.. w końcu złapałam życie za nogi i wtedy pojawił się Tomek. Był moją ostoją. Przystankiem w zbyt szybkim życiu, jasnym światłem w tunelu.. po prostu był. Wspierał, dbał, i kochał. Mimo, że znał moją przeszłość. To on był moją najlepszą terapią, na wolności. Bo odwyk w zamknięciu, chociaż tak bardzo potrzebny, nigdy nie przygotuje mas do dalszego życia. Mimo tych wszystkich spotkań, rozmów o przyszłości.. to wszystko tylko teoria. A kiedy wychodzisz z ośrodka, czysty, bez znajomości, bez rodziny i nie wiesz co masz ze sobą zrobić.. prędzej czy później wracasz do tego co znane. Do leków, spania na ławkach w parku, igrania ze śmiercią.. chciałabym, żeby było inaczej, niestety życie nie jest łatwe, I pochowałam wielu ludzi, którzy się o tym przekonali.
A Tomek był. Mimo, że jego praca zajmowała większość czasu, zawsze znalazł go dla mnie. Zawoził na spotkania, odbierał, chcąc być pewien , że przeszłość już za mną. Regularnie sprawdzał mój telefon, znajomych (których i tak nie miałam), torebkę.. kilkukrotnie zabierał mnie na badania, aby upewnić się że jestem czysta.. i chociaż wtedy bolał ten brak zaufania, dziś jestem mu cholernie wdzięczna za to, jak postępował.
Kiedy zrywałam zaręczyny czułam się podle, ale wiedziałam że nigdy nie dam mu tego, na co zasługiwał. Na miłość, szczerość.. Nie chciałam go zwodzić, chociaż był mi bliski jak nikt inny, musiałam w końcu dokonać tego wyboru. I tak zbyt długo to wszystko ciągnęłam.
A później wydarzyło się coś, czego nie spodziewał się nikt, a szczególnie Wiktor..
 
 
                  2 LATA PÓŹNIEJ
 
- Jeszcze tylko pięć minut! – zawołała Martyna, rzucając się na kanapę tuż pod oknem.
- nie wywołuj wilka z lasu Martynka – Piotrek podszedł do kuchenki i chwycił za elektryczny czajnik, do którego nalał wody I ustawił na stopce grzewczej. – kawy?
-poproszę ..- westchnęła, podwijając nogi do góry. Podparła głowę ręką, i zamknęła oczy.
- ja też mogę prosić, Piotr? – Wiktor podał kierowcy swój kubek termiczny  który trzymał zawsze pod ręką, i zniknął w gabinecie, wracając z niego chwilę później z dokumentami. Siadł przy stole, i wpatrywał się w nie, próbując doliczyć się w nich kolejnych brakujących leków. Nerwowo wertował karty wyjazdu, zaznaczając na czerwono nazwy używanych leków. Sięgnął po czystą kartkę, gdzie spisywał ich ilość, po czym sprawdził z danymi magazynowymi. Jakkolwiek bardzo się starał, leków nadal brakowało.
- to niemożliwe..- westchnął stukając długopisem o dokumenty. Przetarł zadbaną brodę dłonią, i kolejny raz zaczął przeglądać dokumenty.
- co jest doktorze? – Piotr postawił przed nim kubek termiczny, stawiając obok kubki z kawą dla siebie i Martyny. – Martynka, kawka czeka
- znowu brakuje nam leków Piotr. – Wiktor wskazał na dokumenty - i to całkiem sporo..
- może źle ktoś przeliczył sejf? – Piotr zerknął na dokumenty, a później przeniósł wzrok na lekarza- ułoo.. to chyba nie może być pomyłka..
- stan leków liczyłem trzy razy, przejrzałem wszystkie karty wyjazdów, i nie wiem..pięć pełnych paczek nie mogło wyparować od tak sobie..-dłonią rozmasowywał skronie, jakby miało mu to pomóc .
- sprawdzał Pan karetki? – zaproponował Piotr – może warto przejrzeć wszystkie torby i półki.
- to może być trop Piotr. – Wiktor uniósł głowę do góry – bardzo dobry pomysł.
 - to może zaczniemy od naszej? Jako jedyna stoi wolna..- Martyna, która do tej pory przysłuchiwała się rozmowie mężczyzn, podeszła do stołu sięgając po kubek z kawą.
- Idźcie się przebrać, macie koniec na dziś – zadecydował Wiktor, zerkając na zegarek. – Sam się tym zajmę.
- pomogę doktorze- zaoferował się Piotr- w domu i tak nikt na mnie nie czeka, a nadgodziny się przydadzą.
- ja też chętnie zostanę.. tylko muszę wykonać jeden telefon..- sięgnęła do kieszeni spodni, wyciągając komórkę.
- Nie zmieniaj planów Martyna. Ogarniemy to z Piotrem – Wiktor jak zwykle wyczuł zawahanie w jej głosie.
- Przepraszam doktorze.. ale za godzinę mam ważne spotkanie w centrum – usprawiedliwiła się.
- To twój czas wolny Martyna, nie tłumacz się nam.
- ale kawkę dopiję – Mrugnęła do Piotrka, przechylając kubek, i upijając kilka łyków. Podeszła do zlewu, opłukała kubek i odstawiła na suszarkę, znikając w holu prowadzącym do szatni. Szybko rozebrała mundur, wyciągając na siebie jeansy, i prosty T-shirt, na który narzuciła dżinsową katanę. Sięgnęła po torebkę i zatrzasnęła szafkę. Krzyknęła na pożegnanie I wybiegła ze stacji..
 
W ostatnim momencie udało jej się dotrzeć do ośrodka terapii uzależnień.  Spotkania dwa razy w tygodniu po dwie godziny, przypominają jej że z lekomanii się nie wychodzi. Lekomanem, tak samo jak narkomanem czy alkoholikiem jest się całe życie, bo nawet niewielka dawka może zniszczyć to, co się wypracowało. Przekonała się kiedyś zresztą na własnej skórze. Usiadła na wolnym miejscu, i zaczęła przysłuchiwać się opowieściom innych..
- a Pani, Pani Martyno jak się czuje? – Ilona. Kobieta przed pięćdziesiątką zwróciła się w stronę Martyny. Odchrząknęła, szykując się do dłuższej debaty, i uśmiechnęła nieśmiało.
- Trzymam się, mam nadzieję że tak zostanie. W moim środowisku nikt nie wie o moich problemach – nawiązała do wcześniej rozmowy pacjentów – ale tylko dlatego, że praca ode mnie wymaga czystej kartki. Kiedyś na pewno to wypłynie  a wtedy mam nadzieję znajdę tutaj wsparcie w trudnych chwilach.
- pani Martyna pracuje z lekami – wyjaśniła terapeutka pozostałym uczestnikiem – jest naszą stałą bywalczynią. Od ilu lat?
- od pięciu lat jestem czysta, wcześniej miałam tylko kilkumiesięczne epizody ..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top