Pozycja 9 - Roscoe

„Gdyby nic się nie zmieniało, nigdy nie czulibyśmy motylków w brzuchu"

Złe przeczucia

     Niedzielny poranek wyglądał o niego lepiej od tego sobotniego, kiedy to obudziłem się na kacu. Dawał mi się we znaki, jednak szybko wziąłem tabletkę przeciwbólową, doprawiłem się elektrolitami, dużą kawą i porządnym śniadaniem. Najbardziej i tak rozbudził mnie chłodny prysznic.

     Violet niestety miała się gorzej ode mnie, chociaż żartowałem z niej, kiedy odpisywałem na jej żałosnego SMS-a, w którym skarżyła się na ból głowy. Cały dzień próbowałem też dobić się do Eichen, ale ona dopiero wieczorem odpisała, że była na wycieczce z rodzicami i nie miała czasu.

    Dziś wreszcie postanowiłem do niej zadzwonić i dowiedzieć się, co u niej. Przez cały weekend jakoś nie mogliśmy się złapać, a jutro w szkole miałem z nią lekcje, ona jechała do akademii, więc spotkanie po raz kolejny odpadało. Wykręciłem jej numer i czekałem, aż odbierze. Już miałem się rozłączyć, myśląc, że to i tak nic nie da, ale ona jednak podniosła słuchawkę.

— Ross! — Dałem głowę, że się uśmiechała. — Jak dobrze, że dzwonisz! Mam pewien pomysł.

— Zaskocz mnie, młoda — rzuciłem, zachęcając ją.

— Może wybralibyśmy się na jogging? Ostatnim razem było naprawdę fajnie. A ja znalazłam wczoraj świetne trasy w Orland Park. Co ty na to?

— Czyżbyś właśnie proponowała mi randkę?

— Ja... No... Zależy, jak to odbierasz, Rossy — zaśmiała się nerwowo.

     Spuściłem głowę, śmiejąc się z dziewczyny. Ona prychnęła do słuchawki, kiedy ja dobrze się bawiłem. Nieśmiałość dziewczyny dalej mnie zadziwiała. Była w tym taka urocza, ale jednocześnie lekko mnie tym męczyła. Znaliśmy się przecież jakiś czas, wiedziała, jaki jestem i dawno powinna się do tego przyzwyczaić. Brakowało mi tego, że dziewczyna nadal nie była tak otwarta.

— Ech, Eichen — mruknąłem. — To, gdzie się spotkamy? Mam po ciebie przyjechać?

— Nie trzeba, mogę jechać metrem.

— Czy ja wiem? Jednak wolę jechać samochodem, gdybyś później nie dała rady dalej iść.

— Bardzo śmieszne, Rossy — syknęła. — W takim razie, przyjedź po mnie na dworzec, okej?

     Umówiliśmy godzinę, miejsce, a potem w końcu się rozłączyłem. Nigdy nie byłem w Orland Park i nie znałem tamtych terenów, ale postanowiłem zaufać Eichen i po prostu zawieźć ją tam, gdzie chciała. Może nie zamierzała wywieźć mnie w pole. A gdyby się tak zastanowić, właściwie miałem ochotę pobiegać. Jeśli miałem trenować dzieciaki na lodzie, to musiałem trochę wrócić do formy. Zastanawiałem się, czy nie wybrać się na lodowisko i samemu trochę tam pojeździć.

     W sumie mogłem zapytać Eichen o to, czy wybrałaby się tam ze mną. A jeśli nie ona, to Violet. W najgorszym przypadku Nash, chociaż on chyba nie potrafił jeździć na łyżwach. Jeśli mój przyjaciel nie mógł ze mną pójść, mogłem zabrać znajomą albo... Eichen, chociaż nie miałem zielonego pojęcia, jak mogłem ją nazwać. Swoją dziewczyną? Nie, przecież ona wyraźnie zaznaczyła, że mieliśmy być przyjaciółmi.

     Każdego dnia myślałem o tym, co było między nami – myślałem o tym, co nas łączyło, co nas dzieliło. Wydawało mi się, że Eichen zrobiła krok do przodu, podejmując decyzję, ale może to było tylko strzałem w kolano? Może robiliśmy krok w tył? Ostatnio moja relacja z nią uległa zmianie i oboje to widzieliśmy. Oddalałem się od niej i zamiast spędzać z nią czas, spędzałem go z Violet.

     Ale żeby było jasne, Violet Evans była moją znajomą. Nie znałem jej jeszcze zbyt dobrze, ale to ona była kimś, z kim mogłem wyjść do klubu i trochę się zabawić, kiedy Nash siedział w robocie. Samotność w Chicago naprawdę mi doskwierała, więc ucieszyłem się, że dziewczyna chciała jakoś pociągnąć tę znajomość. Chciałem trochę się wyluzować. Eichen nie mogłem i nie chciałem wyciągać do klubu, bo koniec końców... nadal była tylko dzieckiem i czułem się za nią odpowiedzialny.

     Czasami naprawdę niepotrzebnie.

~*~*~

     Dziewczyna uśmiechnęła się, kiedy pocałowałem ją szybko, wychodząc z samochodu. Właściwie nie wiedziałem, dlaczego w ogóle to zrobiłem. Jakoś... nie potrafiłem tego zrozumieć. Przywitałem się z nią w Chicago, pojechaliśmy do Orland Park, ale nie pocałowałem jej, bo czułem, że tego chciałem. Raczej... powinienem był to zrobić. Czy to nie było dosyć dziwne? Co się ze mną, do cholery, działo?

    Przestałem rozumieć to, co czułem, przestałem walczyć o naszą dwójkę i byłem zmęczony. Bałem się, że coś zaczynało się zmieniać. Uwielbiałem Eichen, ale nagle przestałem czuć ogień. A może tylko mi się wydawało? Może zwyczajne pocałunki to za mało? Postanowiłem na razie odrzucić myśli na bok.

— Gotowy? Jestem pewna, że ci się tu spodoba! — Dziewczyna chwyciła mnie za dłoń, stając bliżej.

     Splotłem nasze palce, a potem pokiwałem energicznie głową, obejmując ją.

— Co ty tutaj właściwie robiłaś, co?

— Rodzice — westchnęła — stwierdzili, że ostatnio odsuwam się o nich i powinnam spędzić z nimi trochę czasu. Wymyślili tę wycieczkę, żeby trochę poprawić mi humor i pobyć w swoim towarzystwie.

— Miałaś zły humor? — Lekko dotknąłem jej policzka, a ona zarumieniła się.

— Te wszystkie sprawy są ciężkie, Roscoe. My, twoja praca, Sarah. To spędza mi sen z powiek.

— Mnie też...

— No właśnie — odparła, odsuwając się lekko. — Dlatego rodzice wzięli mnie pod lupę. Ale już jest lepiej.

     Przełknąłem ślinę, uciekając od niej wzrokiem. Byłem powodem tych wszystkich komplikacji i to zaczynało do mnie docierać. Eichen nie miała problemów przez szkołę, miała problemy przeze mnie. Kłóciła się z przyjaciółkami, bo się spotykaliśmy, była przygnębiona, bo ta sytuacja ją przytłaczała, a odsuwała się od rodziców, bo spotykała się też ze mną.

     Całkowicie odwróciłem jej życie do góry nogami, upierałem się, byśmy byli razem, a teraz sam miałem wątpliwości. Co, jeżeli... Kurwa, co, jeżeli to, co do niej czułem, było tylko i wyłącznie jakimś zauroczeniem, które właśnie przechodziło? A może fakt, że poczułem się zmęczony, sprawił, że nie byłem pewien? Mój Boże, nie...

— Chodźmy biegać, czas leci, Eichen — rzuciłem pospiesznie, nie kontynuując tematu.

     Ruszyłem przed siebie, nie robiąc nawet rozgrzewki. Chciałem się zmęczyć, chciałem przestać myśleć. Okolica naprawdę wydawała się bardzo ładna, trasa biegła po prostej, więc nie zamierzałem się zatrzymać, dopóki nie poczuję, że nie zrobię kolejnego kroku. Eichen krzyknęła, bym zaczekał, ale dogoniła mnie. Utrzymywała mi kroku, chociaż na zakrętach pozostawała w tyle, kiedy lekko ją ścinałem.

     Rozglądałem się po parku, zastanawiając się, jak mogłem dostać się nad niewielkie jezioro. Eichen mówiła, że były tam ładne altanki, w których można było trochę odpocząć, niedaleko znajdował się plac zabaw i jakaś kawiarnia. Trasa była naprawdę przyjemna, a pogoda sprawiała, że jeszcze lepiej mi się biegało. Nienawidziłem joggingu w upale i deszczu, robiłem to niejednokrotnie, w końcu kiedyś weszło mi to w krew, ale nie przepadałem za tym.

— Ross, zatrzymaj się! — Blondynka znalazła się obok mnie, a potem uskoczyła, by znaleźć się tuż przede mną. Położyła mi dłonie na klatce, przyglądając mi się badawczo. Zatrzymałem się dość gwałtownie, mając urywany oddech. — Co się dzieje, co?

— Nic się nie dzieje, mieliśmy biegać — odparłem, łapiąc ją za łokcie. Przesunąłem dłońmi po jej ramionach, a potem złapałem ją w talii.

— Nie, coś jest nie tak, ale mi o tym nie mówisz. Martwię się.

     Nie chciałem o tym rozmawiać, nie chciałem i nie mogłem powiedzieć jej, że ostatnio miałem wątpliwości względem tego, co do niej czułem. Nigdy nie mogłem powiedzieć jej, że ją kocham, ale myślałem, że to tylko kwestia czasu. Teraz jednak... nie byłem tego taki pewien i zaczynałem bać się faktu, że ona mogła kochać mnie.

     Musiałem wymyślić coś na szybko, więc tylko schyliłem się i ucałowałem ją w linię szczęki. Wiedziałem, że miała tam łaskotki, więc zachichotała.

— Przestań i powiedz mi, co się dzieje — nalegała, będąc nieugięta. — Roscoe!

     Zastygłem z ustami przylepionymi do jej szyi. Powoli oderwałem się od niej, a ona w końcu przewróciła oczami, uśmiechając się pobłażliwie.

— Nic się nie dzieje, Eichen. Wszystko jest dobrze, chciałem tylko sobie pobiegać, więc mnie nie zatrzymuj. — Pstryknąłem ją w nos, a ona zmarszczyła go szybko, zagryzając wargę.

    Dziewczyna westchnęła, ale w końcu skinęła głową. Ruszyliśmy razem, jednym tempem. Tym razem biegłem dużo wolniej, bo nie chciałem, żeby Morgan w jakikolwiek sposób pociągnęła ten temat.

— Pamiętasz, jak mówiłam ci o olimpiadzie? — zaczęła nagle, skręcając w jedną z bocznych ścieżek. — Znalazłam partnera. A właściwie Sarah trochę mi pomogła.

— Kim on jest?

— Archer, mamy razem kilka zajęć. Z jego opowieści wynika, że jest naprawdę dobry. W każdym razie... coś ostatnio nie daje mi spokoju. — Zachęciłem ją, by opowiadała dalej, a ona westchnęła. — Sarah zachowuje się trochę tak, jakby liczyła, że ja i Archer coś do siebie poczujemy. Ale to niemożliwe, a ja myślę, że to tylko jakieś zagranie z jej strony, by sprawdzić, czy coś nas jeszcze łączy.

— Co zamierzasz?

— Nie wiem, a co powinnam?

— Umów się z nim — rzuciłem beztrosko, a potem odchrząknąłem. Chyba nie tak powinno to zabrzmieć. — Znaczy... nie przesadzajcie z posuwaniem się naprzód, ale nie dawaj Sarah powodów, by myślała, że ze sobą kręcimy.

— I to będzie w porządku względem ciebie? Nie będziesz zły?

— Nie, Eichen — sapnąłem, bo gadanie podczas biegu trochę mnie męczyło. — Wiem, że nie zrobiłabyś nic, co wykraczałoby poza zwykłą znajomość, a jeśli jakoś możemy uwolnić się od Sarah, zróbmy to.

     Kiedy ostatnio Eichen podzieliła się ze mną newsami na temat swojej przyjaciółeczki, wpadłem w dosłowny szał. Byłem po piwie i język trochę mi się rozplątał, więc nie szczędziłem sobie słów, jednak sens mojej wypowiedzi był taki sam. Znienawidziłem tę smarkulę i zachodziła mi za skórę ze wszystkim, co robiła. Najchętniej oblałbym ją, ale nie mogłem przecież nadużywać swojego stanowiska, gdy ta wiedźma miała na mnie haka. Nie wiedziałem, czy miała jakieś dowody, ale miała przewagę.

— A co z tobą? — zapytała po chwili, marszcząc brwi.

— Poradzę sobie.

— Zaczniesz się z kimś spotykać? Zdefiniujmy słowa "spotykać się" i "umówić" — poprosiła niepewnym głosem, a potem tak po prostu się zatrzymała.

     Świetnie, naprawdę dużo przebiegliśmy. Ja chciałem się od tego oderwać, ale nie potrafiłem, nie mogłem, bo ona ciągle do tego wracała. Niezła uparciucha.

     Ale to, o czym jej powiedziałem... Jeżeli umawianie się z tym chłopakiem dałoby jej możliwość odsunięcia Sarah na dystans, to nie miałem nic przeciwko. Poza tym był jej partnerem do tańca i nie czułem względem niego zazdrości. Eichen nie poleciałaby na niego, jeśli czuła coś do mnie, mogłem być tego pewien. Może to nie było dobre, skoro ja nie wiedziałem, co się ze mną działo, ale może gdybyśmy dali sobie więcej swobody, wyszłoby to na dobre.

— Umawiać, znaczy spotykać się z nim od czasu do czasu na kawę, rozmowę i do kina. Spotykać, znaczy wyjść na piwo z przyjaciółmi — wytłumaczyłem.

     Właśnie wtedy pomyślałem o Violet. Nie miałem wyrzutów sumienia, że spotykałem się z nią za plecami Eichen, bo na dobrą sprawę nie robiliśmy nic złego. Ona była ze mną szczera, ja też powinienem być, ale Violet nie była nikim szczególnie ważnym.

— Potraktujmy to, jak grę. — Machnąłem dłonią. — Jak takie... lustrzane odbicia, okej? Wiesz, że w lustrze większość z nas widzi to, co chciałaby widzieć. Niech z nami będzie tak samo.

— Trochę nie rozumiem pana metafor, panie Walker — przyznała dziewczyna, pocierając ramię dłonią.

— Więc już ci tłumaczę — rzuciłem. Podszedłem bliżej i na wszelki wypadek znów dotknąłem jej twarzy, odgarniając na bok włosy. — Ty będziesz spotykać się z Archerem, ja po prostu skupię się na obowiązkach i Sarah zobaczy to, co chce. Nas osobno.

— Mnie uwierzy, tobie na pewno nie. Musiałbyś znaleźć sobie dziewczynę na zastępstwo. Ale tego nie rób! — zastrzegła.

— Byłabyś zazdrosna? — zaśmiałem się, a ona pokazała mi język.

— Tak, Ross, o ciebie zdecydowanie.

    Miała tak ostrzegawczy głos, że schyliłem się, by pocałować ją jeszcze raz. Kłopot w tym, że nie wiedziałem, czy całowałem ją, by przekonać do czegoś siebie czy ją.

~*~*~

     Nie chciałem wykorzystać Eichen i skrzywdzić ją, by coś sobie udowodnić. Problem w tym, że nie potrafiłem już wytrzymać. Bo nawet jeśli cokolwiek się zmieniło, ja chciałem więcej. Nigdy nie byłem święty i wcale się za takiego nie uważałem. Bez względu na wszystko nie byłem też egoistą, ale w tamtej chwili myślałem tylko o sobie i o tym, czego chciałem. A chciałem jej.

     Eichen nie odnalazła się w sytuacji tak szybko, jak ja. Nie zamierzałem posuwać się zbyt daleko, ale ona i tak nie protestowała, co naprawdę było mi na rękę. Serce waliło mi jak oszalałe, a usta zapiekły mnie, gdy w końcu oderwałem się od niej na moment.

     Pchnąłem ją na swoje łóżko, wcale nie szczędząc sobie siły. Nie chciałem, by dziewczyna się przestraszyła, ale z jej ust wydarł się tylko okrzyk zdumienia, nic więcej. Poszedłem w jej ślady, a potem zawisłem nad nią, układając dłonie po obu stronach jej głowy. Schyliłem się, całując ją. Ciągle było mi mało, nawet jej usta nie dawały mi już satysfakcji, więc przeniosłem wargi na jej szyję i dekolt, delikatnie ssąc jej skórę. Eichen wsunęła mi dłonie we włosy, a ja naprawdę pomyślałem, że się nie zahamuję.

     Czekałem na jakąś oznakę, że mam przestać. Może nawet chciałem, by powiedziała "stop", ale ona tylko głośno oddychała, patrząc na mnie spod prawie przymkniętych powiek. Oderwałem się od jej obojczyków i uniosłem jej koszulkę, a potem przeniosłem wargi na jej brzuch, stopniowo idąc coraz wyżej. Niecałą sekundę później jej koszulka wylądowała na podłodze, a Eichen została tylko w swoim sportowym staniku i obcisłych spodniach. Przed oczami miałem kompletną ciemność, kiedy chłodnymi dłońmi dotykałem jej rozgrzanego ciała. W kilku miejscach zostawiłem jej parę bordowych plam po swoich ustach, ale wciąż było mi mało.

     Czekałem i czekałem, aż cokolwiek powie, ale nie zamierzała. W końcu jednym zgrabnym gestem rozpiąłem jej stanik i on też wylądował gdzieś za nami. To wszystko uderzyło we mnie, jak rozpędzony samochód. Moja własna uczennica leżała przede mną topless, a ja całowałem każdy kawałek jej nagiej skóry i kręciło mnie to do tego stopnia, że prawie dochodziłem na sam widok. Eichen jęknęła głośno, wprost do mojego ucha, ale wtedy usłyszałem donośne dzwonienie telefonu i czar prysł.

     Ja wcale nie chciałem odrywać się od jej piersi, ale to ona mnie odepchnęła.

— Boże, Ross — wysapała. — Nie, stój, odbierz!

     Zabrałem usta, ale oparłem czoło o jej klatkę piersiową, ciężko oddychając. Kto miał, do kurwy, tak idealne wyczucie czasu? Wściekły w końcu oderwałem się od dziewczyny i chwyciłem za telefon, a kiedy zobaczyłem, że dzwoniła mama, wszystko ze mnie uleciało. Musiałem odebrać, chociaż miałem lepsze rzeczy do roboty.

— Halo?

     Eichen zakryła się dłonią, kiedy tylko na nią spojrzałem. Była czerwona na twarzy, a chociaż uśmiechała się nieśmiało, w oczach czaił jej się strach. Zaśmiałem się niemo, pokazując jej język, a potem, przecież dalej nad nią wisząc, dotknąłem czubkiem języka jej obojczyka.

— Ross! — zakwiliła mama. — Cieszę się, że odebrałeś. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

— Właściwie... — wysapałem. — Jestem na joggingu, coś się stało, mamo?

     Eichen zaczerwieniła się na całego, a potem jeszcze przykryła oczy dłonią. W następnej chwili chciała wydostać się spode mnie, ale nie pozwoliłem jej na to.

— Przepraszam — rzuciła w odpowiedzi rodzicielka. — Nic się nie stało. Po prostu... twoja siostra właśnie wróciła do Iowa i znów zrobiło się tutaj tak cicho.

— To syndrom pustego gniazda — zażartowałem, a ona roześmiała się.

— Tak, pewnie tak. Chciałam ci tylko powiedzieć, że już za tobą tęsknimy i wyczekujemy wakacji, nie wpuścimy cię przez cały twój urlop — westchnęła. — A teraz nie będę przerywać ci joggingu. Zadzwoń do mnie niedługo, dobrze?

— Zadzwonię, mamo, obiecuję. Trzymajcie się tam!

     Rozłączyłem się, a potem rzuciłem telefon na poduszki i uśmiechnąłem się bezczelnie do dziewczyny. Chyba nie zachowywałbym się tak, gdybym nie czuł do niej nic więcej, prawda? Jej widok jeszcze bardziej doprowadzał mnie do szału, krew dudniła mi w uszach. Dotknąłem jej talii, a ona wzdrygnęła się.

— Nie, Roscoe, nie możemy — wyszeptała, kładąc jedną dłoń na mojej klatce piersiowej. Drugą wciąż się przede mną zasłaniała, jakbym wcale nie widział jej piersi jakieś dwie minuty temu. Do jasnej, całowałem je, więc to mnie śmieszyło.

— Dlaczego? — zapytałem głupkowato, chociaż przecież wiedziałem, że nie posunąłbym się dalej.

— Bo... Bo nie? — Parsknąłem śmiechem. — Ross, proszę.

— O co prosisz, młoda?

— Jesteś takim idiotą — syknęła, ale uśmiechnęła się. — Podaj mi stanik, błagam.

     Zaśmiałem się, a potem schyliłem się po jej bieliznę, leżącą pod łóżkiem. Podałem jej go, przyglądając się jej.

— Odwrócisz się?

— Robisz sobie jaja?

     Przewróciła oczami, ale w końcu zaczęła się ubierać, kiedy ja z uśmiechem wpatrywałem się w nią. Moje serce nadal szalało, a oddech nie do końca się ustabilizował, ale było lepiej. Nigdy w życiu nie posunęliśmy się daleko, myślałem, że Eichen zatrzyma mnie już wcześniej.

     Nie zamierzałem się z nią przespać. Nie zamierzałem nawet pozbywać się innych części garderoby. Tyle wystarczyło. Nawet jeśli miałem wątpliwości i mogły nadejść później, teraz podniecenie uderzyło mi do łba, więc o nic już nie dbałem.

— Nie wierzę, że... Mój Boże, Ross, co ja w ogóle robię? — zaczęła nawijać, a kiedy w końcu się ubrała, złapała się za głowę. — Zapomnijmy o tym.

     Zatkało mnie. Jeszcze pięć minut temu pozwalała mi się dotykać, a teraz chciała o tym zapomnieć?

— Eichen, ale...

— Mam cholerne siedemnaście lat, a ciebie znam od prawie dwóch miesięcy. Nie, nie, Ross. Powinnam była to zatrzymać.

     Miałem na języku gorzki smak. Pokiwałem głową, wstając z łóżka. Nic więcej nie powiedziałem, nie zrobiłem już nic, tylko pożegnałem się z nią i pozwoliłem jej samej wrócić do Indiany. Bo w tamtym momencie, w którym sama przypomniała mi, że jest jeszcze dzieciakiem, przekreśliła wiele.

     Byłem cierpliwy, wyrozumiały i nie wykorzystałbym jej. Nie zrobiłbym jej krzywdy, naprawdę. Wcześniej nie czekałem z seksem do ślubu, bo to nie miało dla mnie znaczenia. Jej też nie zamierzałem do niczego zmuszać, ale nagle poczułem się, jakby dała mi w pysk. Bo posunąłem się zbyt daleko, a ona była tylko dzieckiem, nastolatką, dla której to wszystko było nowe i... Nie wymagałem od niej niczego więcej, nie wymagałem rewanżu, jednak chciałem, czego chciałem.

     I chyba jednak dałem Eichen wolną rękę w spotykaniu się z tym chłopakiem, bo czułem, że nie dawałem sobie z tym rady.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top