Pozycja 7 - Roscoe

„Dziecinność to słowo, którym nudni ludzi opisują tych rozrywkowych"

Odbicia klubowych świateł

     Nash zamilkł, a jedynym dźwiękiem, który słyszałem, było głuche stukanie płatków śniadaniowych o porcelanę. Chwilę później chłopak westchnął.

— Chciałbym przejść się do klubu, ale idę na popołudniową zmianę i nie ma szans, żebym wyrobił się przed północą. Mamy dzisiaj jakąś imprezę i będę tam potrzebny — odpowiedział po chwili. — Wypij za mnie kolejkę.

     Uśmiechnąłem się do telefonu, zalewając płatki zimnym mlekiem. Było dość wcześnie, ale i tak zdecydowałem się zadzwonić do Nasha, by umówić się z nim na wieczór. Był piątek, miałem pójść dziś z Violet do klubu i pomyślałem, że mój przyjaciel może zabrać się z nami, ale nie miałem pojęcia, że miał zmianę.

— Nie ma sprawy — rzuciłem tylko, siadając przy stole. — Wypadniemy gdzieś następnym razem.

— A wiesz, że by się przydało? — Ziewnął. — Mam dość siedzenia przed telewizorem i wyrywania dziwek w GTA.

— Chcesz się przerzucić na prawdziwe?

— Jasne, że nie. Ale chcę wyjść do jakiegoś klubu i się zabawić. Cały weekend i przyszły tydzień pracuję, ale jak coś, to dzwoń, może damy radę się spotkać.

— Nie ma sprawy, miłej dniówki, Nash.

— I wzajemnie.

     Gdy się rozłączyłem, zabrałem się za jedzenie. Miałem jeszcze trochę czasu przed wyjściem do roboty, ale chciałem wyjechać do Gary trochę wcześniej i przy okazji zatrzymać się w jakimś Drive Thru. Potrzebowałem kawy, a moje zapasy się skończyły. Nie piłem jej zbyt często, bo zawsze szybko brudziła zęby, które ciągle wybielałem jakimiś fikuśnymi pastami, i nie rozbudzała mnie tak, jak powinna. Tym jednak razem stwierdziłem, że napiłbym się znów dobrej americano.

   Dziś kończyłem zajęcia trochę wcześniej, ale kolejny dzień z rzędu miałem zająć się sprawami z zakładaniem drużyny hokeja. Razem z dyrektorem i Craigiem musieliśmy wszystko omówić, bo wiele spraw wymagało przemyślenia. Szkoła miała fundusze, by kupić potrzebny sprzęt, wynająć lodowisko i tak dalej, ale mieliśmy dość ograniczoną sumę do dyspozycji. Poza tym, jak zasugerowałem, lepiej było najpierw zabrać dzieciaki na lód i zobaczyć, jak sobie radzą, a przy okazji jakoś pchnąć ich do podjęcia decyzji.

     Szanse wynosiły pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, że faktycznie stworzymy skład i utrzymamy się na pozycji, trenując i tak dalej. Craig stwierdził, że nie możemy wydawać pieniędzy na coś bez przyszłości. Może po części się z nim zgadzałem, ale chęć zostania trenerem hokeja kompletnie uderzyła mi do głowy, więc i determinacja bardzo się mnie trzymała. Chciałem wierzyć w to, że, z odpowiednią motywacją, wszystko nam się uda.

     Wstałem od stołu, szybko kończąc swoje śniadanie, a potem wstawiłem miskę do zlewu. Wciągnąłem spodnie, ubrałem koszulę w kratę, zapinając guziki prawie pod sam kołnierzyk, a następnie wreszcie udałem się do wyjścia.

     Czasami zastanawiałem się, czy byłem bardziej optymistą czy pesymistą. Tym razem stwierdziłem, że chyba więcej było we mnie realisty – starałem się przyjmować wszystko na klatę, ale jednocześnie dostrzegałem pozytywne i negatywne aspekty, czasem przybliżając się ku nim. W sprawie drużyny byłem niepoprawnym optymistą i zdawałem sobie sprawę, że czasem brakowało mi trochę obiektywizmu względem całej tej sytuacji.

     Kiedy kilka minut później wreszcie wyszedłem z budynki i powędrowałem do samochodu, zacząłem trochę intensywniej myśleć o tym, czy, gdyby nie udało się utworzyć składu w szkole, sam nie mógłbym zaczepić się gdzieś indziej. Z hokejem było jak z jazdą na rowerze, tego wszystkiego się nie zapominało, a ja byłem dobrym zawodnikiem.

     Obiecałem Eichen, że w maju wrócę do akademii i znów zacznę trenować taniec, ale... Doszedłem do wniosku, że, chociaż potrafienie tych wszystkich fajnych rzeczy, związanych z nim, byłoby superowe, to kompletnie mnie do tego nie ciągnęło. Kiedy myślałem o tym, by wrócić do tańca, nie czułem rosnącej adrenaliny. Lata świetlne wstecz, gdy jeszcze grałem, kojarzyłem z  morderczymi treningami, rozlewem krwi, bójkami i niesamowitym skokiem adrenaliny. Po treningach padałem twarzą w poduszkę, czując, że moje mięśnie nadal pracowały na pełnych obrotach, obolałe. Po lekcjach tańca zacząłem być zmęczony monotonią ruchów, schematem i muzyką, która zaczęła się robić irytująca.

     Właśnie dlatego nie zamierzałem już wracać do tańca, przynajmniej nie na ten moment. Ważne, że na własnym ślubie będę potrafił zatańczyć coś do jakiegoś wolnego kawałka, nic innego nie potrzebowałem. Świat Eichen nie był moim światem i chociaż dziewczyna uważała, że miałem potencjał, nie zamierzałem tego sprawdzać. Wolałem wykorzystać energię gdzie indziej.

     Na przykład na dzisiejszej imprezie. Gdyby nie Violet, pewnie siedziałbym w domu, czy coś takiego, bo Eichen i tak miała trening, a ja nie miałem co robić. Odkąd znalazłem robotę, samotne wieczory, kiedy leżałem na kanapie, gapiąc się w okno, pod pewnymi względami przeszły do lamusa.

     Cel na ten wieczór był banalnie prosty: dobrze się bawić.

~*~*~

     Kiedy wszyscy uczniowie, chętni do wstąpienia do składu hokeja, zebrali się na sali, byłem pod wrażeniem. Przez okrągłą godzinę opowiadałem im o tym, jak sport wygląda od kuchni, z czym trzeba się zmierzyć i co ja w ogóle osiągnąłem. Wydawało mi się, że chłopaki byli pod wrażeniem, a dyrektor, obecny na tych małych spotkaniach, ciągle kiwał głową z aprobatą.

      Wiedziałem, że brałem sobie na barki naprawdę wiele. Byłem jednak człowiekiem, który chciał poświęcić się czemuś w stu procentach, bo jeśli coś robić, to dokładnie. Poza tym...

     Może nie mogłem już zostać zawodowym hokeistą, może moja kariera kierowała się ku końcowi. Pewnie i tak nie mógłbym połączyć jednego zawodu z drugim, ale skoro mogłem mieć namiastkę swojej dawnej pasji, to dlaczego nie? Ustaliliśmy termin treningów, na razie mieliśmy ćwiczyć na sucho, ale niedługo chciałem zabrać chłopaków na lód i zobaczyć, jak tam sobie poradzą.

     Po zajęciach w szkole wracałem do domu, obracając w dłoni komórkę. Eichen napisała do mnie, że kompletnie oszalała na punkcie prezentu, który jej dałem, a ja napisałem, że bardzo się z tego cieszę. Zastanawiałem się, czy dziewczyna jeszcze coś odpisze, ale póki co milczała, pewnie dopiero wracając do domu.

     Może nasza ostatnia rozmowa nie przebiegła tak, jak planowałem, a prezent dałem jej w dość banalny sposób, ale ważne było, że w końcu go przyjęła. Gdy tak o tym myślałem, uświadomiłem sobie, że nie odpowiedziałem sobie, dlaczego w ogóle kupiłem jej tamtą błyskotkę. Co mną kierowało? Chęć załagodzenia sytuacji, przekonania jej i przeprosin? A może jednak coś innego?

      Nie chciałem zaprzątać sobie głowy rzeczami, z którymi trudziłem się na co dzień. Ubierając coś wygodnego do klubu, obiecałem sobie, że nie będę myśleć o tym, co łączyło mnie z Eichen. Nie chodziło mi o to, co czułem, ale o łączącą nas relację. Ona mnie dobijała, choćbym nie wiem, jak bardzo się zapierał.

     Jechałem do klubu metrem, bo zamierzałem się czegoś napić. Violet miała czekać na mnie przed wejściem, więc miałem zamiar się trochę pośpieszyć i nie kazać jej zbyt długo czekać. Nie miałem pojęcia, kiedy impreza dla mnie się skończy – ostatnio kiepsko było u mnie ze snem i chodziłem trochę jak zombie. Wolałem jednak nie obstawiać, że nasze spotkanie skończy się po godzinie, bo wyszedłbym na kompletnego luzera. Był piątek, zaczynał się cudowny weekend i miałem z kim wyjść poszaleć, tak po prostu.

     Kiedy po jakichś trzydziestu minutach jazdy i kolejnych dziesięciu pieszo wyciągnąłem z kieszeni komórkę, zobaczyłem nieodebrane wiadomości od Eichen. Byłem już jednak blisko klubu i nie mogłem się teraz zatrzymać, by jej odpisać. Do tego Chicago powoli okrywało się mrokiem, a ja nie chciałem rzucać się nikomu w oczy.

     Kilka metrów przed klubem usłyszałem już głośną muzykę. Wychodząc zza zakrętu, dostrzegłem kilka osób, które stały przed budynkiem. Grupka facetów śmiała się głośno, trzymając w dłoniach butelki, a nie tak daleko od nich stała Violet. Dziewczyna nawet nie zauważyła, że do niech podchodzę, bo kiedy lekko dotknąłem jej ramienia, aż podskoczyła.

— Jezu! — warknęła, łapiąc się za serce. — Chcesz, żebym zeszła na zawał, Ross?

     Miała poważną minę, ale jej usta mimo wszystko rozświetlił uśmiech.

— Hej, Vi — przywitałem się po prostu, śmiejąc się z niej pod nosem. — Co u ciebie?

— Zamarzam — odparła zdawkowo, a potem bez ceregieli pociągnęła mnie w kierunku klubu.

     Omiotłem spojrzeniem jej sylwetkę. Na początku w oczy rzucił mi się jej mocniejszy makijaż, który jednak nie przypominał tego, jaki miała na sobie, gdy pierwszy raz ją spotkałem. Tym razem założyła też zwyczajną, granatową sukienkę z większym dekoltem. Violet nie miała zbyt dużych piersi, ale nie wyglądało na to, by miała z tym faktem jakieś problemy.

— Jeszcze raz dzięki, że zgodziłeś się ze mną wyjść i nie uznałeś mnie za wariatkę — rzuciła głośniej, kiedy przekroczyliśmy próg klubu, idąc do baru. — Dziewczyny trochę mnie wystawiły.

— Dlaczego?! — zawołałem, by jakoś mnie usłyszała.

— Wesele kuzynki, a druga pracuje!

     Skinąłem głową. Kiedy podeszliśmy do baru, zamówiliśmy po drinku. Nie chciałem zaczynać z mocnym alkoholem, chociaż miałem na niego ochotę. Czekając na nasze zamówienie, przyjrzałem się Violet, wpatrzonej w tłum tańczących ludzi.

     Jej usta były lekko uchylone, ale zaraz przygryzła wargi, sunąc wzrokiem po klubie. Jej oczy błyszczały od kolorowych świateł, które odbijały się też od jej sukienki, kolczyków i...

— Czekaj, ty masz kolczyk w nosie? — zawołałem, uśmiechając się. Violet zwróciła się ku mnie, a potem postukała się lekko po czubku nosa. — Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem?

— Też się zastanawiam! Gdzie dotychczas patrzyłeś?

     Zaśmialiśmy się, kiedy puściłem do niej oczko. Podziękowaliśmy za swoje drinki, a potem jedyną drogą przepchaliśmy się za kelnerem, który kierował się do boksów. Jeden z nich właśnie się zwalniał, więc Violet pobiegła w jego kierunku, naprawdę sprawnie przemieszczając się w butach na koturnie, a potem usiadła na kanapie, klepiąc miejsce obok siebie.

     Zamierzałem wypić kilka kolejek, może sięgnąć po coś mocniejszego, a potem zwyczajnie zatańczyć. Po ostatnim razie wiedziałem, że Violet wywijała na parkiecie jak mistrzyni, a w takim hałasie i tak nie mogliśmy zbyt wiele rozmawiać, bo niewiele słyszeliśmy. Kolorowe światło raziło mnie trochę w oczy, więc usiadłem obok dziewczyny, siadając jednocześnie tyłem do parkietu. Violet zaciągnęła trochę sukienkę, która podciągnęła jej się do góry, gdy zakładała nogę na nogę, a potem sięgnęła po swojego drinka i zamieszała go słomką.

— Miło cię znów widzieć, Ross — powiedziała głośniej, a później pociągnęła łyka alkoholu.

— Aż tak się stęskniłaś? — zapytałem zabawnie, a ona uśmiechnęła się. — Liczę, że następnym razem spotkamy się na kawie!

— Nie jesteś fanem imprez?

— Sam nie wiem, trochę od tego odwykłem.

     Piosenki zmieniały się jak w kalejdoskopie, zresztą tak samo, jak i światła. Niedługo później ja i Violet postanowiliśmy po prostu pójść na parkiet i wreszcie się trochę zabawić. Po jakimś czasie policzki zaczęły mnie boleć od uśmiechu, a Violet tańczyła tak energicznie, że z łatwością mogła połamać sobie nogi. Ale mimo to tańczyliśmy tak do każdej piosenki, która leciała tamtego wieczora z głośników.

~*~*~

— Kurwa.

— Uważaj, Violet — rzuciłem, łapiąc dziewczynę pod ramię, kiedy jej noga ześlizgnęła się z krawężnika. — Wszystko gra?

— Żyję — odparła, rozcapierzając palce. — Tylko nie myśl, że jestem pijana. Nie tym razem, ha!

     Zaśmiałem się pod nosem, puszczając ją. Faktycznie ani ona, ani ja, nie byliśmy schlani. W klubie z godziny na godzinę przybywało ludzi, a Violet rozbolały nogi, więc usiedliśmy przy barze, by trochę odpocząć. W końcu uznaliśmy, że lepiej będzie wyjść z klubu i pospacerować po mieście, obiecałem jej, że podprowadzę ją do domu, by nie wracała sama. Nie chciałem puścić jej w tym stroju, lekko podchmieloną, na mroczne ulice Chicago, bo nie wiadomo, na kogo mogła trafić. Nie chciałem, by coś jej się stało.

— Ale ten facet, który stawiał ci drinki, chyba jednak chciał cię upić — przypomniałem jej, a ta prychnęła lekceważąco.

— Nie rozumiem. Nie widział, że jestem z tobą? Myślał, że polecę na niego, bo postawił mi kolejkę? Wybacz chłopie, ale nie jestem dziwką, która obciąga za cosmo w obskurnej toalecie.

Spojrzałem na nią z dumą, kiwając lekko głową.

— Zacznijmy od tego, że nigdzie nie obciągam — dodała jeszcze, udając, że się dławi, co sprawiło, że wybuchnąłem śmiechem.

     Szliśmy przez pustą uliczkę, oświetloną jedynie ulicznymi lampami. Było jakoś po pierwszej i w tej części miasta, w której się znajdowaliśmy, nie było zbyt wiele osób. Wszyscy siedzieli w klubach i tylko wtedy, gdy jakiś mijaliśmy, wokół było więcej ludzi.

— Może koleś pomyślał, że ja też tylko się do ciebie przystawiam? — Wzruszyłem ramionami, wsuwając dłonie do spodni.

— Bez obrazy, Ross, ale nie wyglądasz na faceta, który przystawia się do nieznanych dziewczyn w klubie.

— W takim razie jak wyglądam, hm?

— Jak... — Bezceremonialnie zlustrowała mnie wzrokiem, uśmiechając się tajemniczo. — Jak chłopak, który obserwuje innych z oddali, ale woli być wyrywanym, niż wyrywać. Czekasz, aż laski same będą do ciebie lgnąć, mam rację?

     Zamyśliłem się. Nie miałem pojęcia, że takie sprawiałem wrażenie, bo po ostatnich wydarzeniach z moją uczennicą powiedziałbym, że jednak to ja ją wyrywałem. Z Violet było inaczej, ale my tylko rozmawialiśmy, tańczyliśmy i dobrze bawiliśmy się w swoim towarzystwie.

— W takim razie ty jesteś laską, która nie boi się podejść do takiego cieniasa przy barze i go wyrwać ?

— Nie wiem — powiedziała ciszej, a potem także wzruszyła ramionami, które okrywał sweter, dotychczas schowany w jej torebce. — Jak tam w pracy? Jak to jest uczyć?

— Wspaniale — odparłem, wyciągając z kieszeni jedną dłoń, by przeczesać włosy. — Masz świadomość, że robisz coś dla tych dzieciaków, próbujesz ich jakoś rozruszać i tak dalej.

— Nie chciałeś być nauczycielem angielskiego albo jakiegoś innego przedmiotu? Dlaczego akurat wuef?

— Kocham sport, od małego trenowałem hokej i... Tak weszło mi to w krew.

— Zgaduję, że twoje uczennice na ciebie lecą, co? — Dała mi z łokcia w biodra, uśmiechając się szeroko.

— Nie zauważyłem — skłamałem, a potem zmieniłem temat: — Od kiedy masz kolczyk w nosie?

— Zrobiłam go sobie, kiedy miałam szesnaście lat. Mydło, igła i zwyczajny kolczyk — odpowiedziała z dumą w głosie. — Zrobić ci też?

— Mmm, chyba nie mogę mieć kolczyków w robocie. I nie wiem, czy powinienem ufać ci, kiedy masz w dłoni igłę. W zasadzie cię nie znam.

— Ooo — westchnęła. — To poznaj! Mam urodziny czternastego marca, w dokumentach mam wpisane, że mam fioletowe oczy, chociaż to trochę naciągane, rano myję zęby dwa razy, zawsze obieram truskawki, które kupuję na ulicy i mam młodszą siostrę, Hannah, która ma w sierpniu szesnastkę.

— Obierasz truskawki? — zapytałem, a ta wybuchnęła śmiechem, łapiąc się za brzuch. — No co?

— Poważnie tylko tyle usłyszałeś? Nawet nie masz pojęcia, jak wiele spalin jest na tych truskawkach, samo mycie ich dla mnie nie wystarcza.

— Więc dlaczego je kupujesz?

— Bunt przeciwko wielkim sklepom.

     Spojrzałem na nią kątem oka, nie bardzo rozumiejąc, o czym mówiła. Jeszcze raz przewertowałem w myślach jej słowa. Violet Evans miała siostrę, która była tylko rok młodsza od dziewczyny, z którą... nadal tylko flirtowałem. To trochę mnie przerażało.

— Też mam siostrę. Austin będzie mieć na karku ćwierć wieku. Stara, no nie?

— Austin i Roscoe Walker? Wasi rodzice lubią nietypowe imiona — skomentowała.

— Biorąc pod uwagę to, że nazywają się Jasmine i Orlando, to tak, lubią.

— Wow.

     Szliśmy w stronę postoju taksówek, z którego Violet mogła pojechać do domu. Ja musiałem złapać jakieś nocne metro, a do najbliższego peronu miałem jeszcze kawałek. Kiedy kilkanaście minut później dziewczyna otworzyła drzwiczki żółtego samochodu, odwróciła się do mnie z uśmiechem.

— Dzięki za dzisiaj — powiedziała trochę nieśmiało. — Następna w kolejce jest kolejna wspólna kawa, tak?

— Tak. I tym razem odezwę się do ciebie, jak obiecałem — zapewniłem ją. Schyliłem się nieco, by zerknąć na kierowcę, który także spojrzał w moim kierunku. — Zawieź ją bezpiecznie do domu, okej? — Zmierzyłem go wzrokiem, wręczając mu pieniądze.

— Czekaj, nie, zapłacę za siebie! — wtrąciła się dziewczyna, ale trzepnąłem ją w dłoń, uśmiechając się.

— Wsiadaj i nie kłóć się ze mną. I odbierz telefon.

       Violet spojrzała na mnie, nie rozumiejąc, o co mi chodziło, ale kiedy tylko usiadła na tylnym siedzeniu, zamknąłem drzwi i pokazałem kierowcy, że może odjeżdżać. Może kłóciłaby się ze mną dłużej, ale nie zamierzałem dać jej płacić za siebie. Wyjąłem tylko komórkę i wybrałem jej numer.

— Co ty odpieprzasz? — zapytała od razu.

— Upewniam się, że facet cię nie zgwałci.

— Mam w torebce gaz pieprzowy i potrafię przyłożyć, Walker.

— Jasne.

— Następnym razem ci udowodnię!

       Zaśmiałem się. Może nie chciałem dostać od niej w jaja, ale chętnie zobaczyłbym, jak ta niziutka blondynka kopie komuś tyłek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top