Pozycja 3 - Roscoe
„Przypadki nie istnieją. Wszystkie rzeczy, które się zdarzają, zdarzają się w jakimś celu."
Wezwania na dywanik
Przez dwa tygodnie zdołałem odwyknąć od tej szkolnej atmosfery, porannego zwlekania się z łóżka i kursowania aż do Gary. Na moment zapomniałem o tym, że uczę i o tym, że mam jakieś obowiązki. Na moment wróciłem na stare śmieci, obijałem się i spędzałem wolny czas z bliskimi.
Teraz jednak zjeżdżałem z głównej ulicy w Gary, by skręcić w kierunku Roosevelt High School. Wracałem do swojego miejsca pracy z mieszanymi uczuciami. No bo... Cieszyłem się w cholerę, że znów będę mógł zająć się robotą, uczyć i trenować razem z dzieciakami. Ale z drugiej strony bałem się, że przez tę całą sytuację z Eichen, znów się wypalę. Bo kiedy opuszczałem Chicago, naprawdę czułem się wypalony.
Nie chciałem ponownie przez to przechodzić, chciałem wyjść na prostą, wreszcie ustatkować jakąś część swojego życia. Obawiałem się, że w ciągu tych trzech miesięcy, które dzieliły nas od zakończenia roku, któreś z nas zacznie czuć się niepewnie, martwiłem się, że to wszystko stanie się znów tak bardzo papierowe.
Wczorajszego popołudnia zadzwoniłem do Eichen. Siedziałem w domu, umawiając się z Nashem na dzisiejsze spotkanie, kiedy w końcu zerknąłem na swoją komórkę i postanowiłem, że powinienem po prostu skontaktować się z dziewczyną. Pierwsza rozmowa się nie kleiła i właściwie nie miałem dziewczynie za złe, że musiała się rozłączyć. Mimo wszystko po całej nocy spędzonej na rozmyślaniu, pomyślałem, że naprawdę chcę się z nią zobaczyć.
Zatrzymałem samochód na parkingu i w końcu stanąłem na dziedzińcu. Westchnąłem, wyciągając z bagażnika sportową torbę. Naprawdę tęskniłem za uczeniem i sportem. Mówiło się, że człowiek musiał coś stracić, by to docenić i teraz, po dwóch tygodniach urlopu, byłem pewien, że ja naprawdę robiłem coś, w czym się odnajdywałem. Teraz musiałem się tylko tego trzymać.
Wszedłem do budynku, wręcz wtapiając się w tłum uczniów. Może byłem od nich trochę wyższy, może naprawdę wyglądałem na starszego, ale czułem się, jakbym był na równi z nimi. Może dlatego, póki co, tak dobrze się z nimi dogadywałem. Kilka osób przywitało się ze mną, na co odpowiedziałem skinieniem głowy. To dawało mi satysfakcję – sam fakt, że ktoś w ogóle powiedział do mnie "dzień dobry".
Skręciłem w kierunku sali gimnastycznej, stopniowo przyspieszając kroku. Kiedy moje trampki wreszcie uderzyły o parkiet, uśmiechnąłem się pod nosem. Kantorek był otwarty, więc po prostu wlazłem do środka.
— Roscoe! Miło cię znów widzieć — rzucił Craig, którego nawet nie widziałem.
— Cześć. — Rzuciłem torbę na krzesło. — Jak tam robota?
— Nazbierało się pełno ocen, a nie zdążyłem wypełnić ani jednego formularza w ciągu przerwy — mruknął gorzko. — Nie chcesz może pomóc?
— Wierzę, że dasz sobie radę — zażartowałem, a potem ściągnąłem bluzę przez głowę, zostając w samej koszulce.
— Ach, Roscoe — Craig uniósł dłoń — dyrektor chce cię widzieć. Prosił, żebyś przyszedł do niego przed lekcjami. To pilne.
Jego słowa rozdzwoniły się w mojej głowie, obijając się o czaszkę. Dyrektor Armstrong wzywał mnie na dywanik? W ciągu jednej chwili przed oczami przeleciały mi wszystkie moje lekcje, bo nie wiedziałem, co zrobiłem nie tak. Zacząłem kalkulować w myślach każdą ewentualność, ale wszystkie ścieżki prowadziły do jednego.
Sarah Hall.
Zacisnąłem szczękę, a dłonie samoczynnie ułożyły się w pięści. Czułem, że oddech mi przyspieszał, miałem ochotę kląć. Skinąłem głową, a potem jak burza wyszedłem z kantorka, idąc prosto do gabinetu dyrektora. Nie mogłem uwierzyć w to, co się działo.
Wiedziałem o groźbach Sarah, Eichen o wszystkim mi powiedziała, ale miała trzymać rękę na pulsie. Mówiła przecież, że nawet nie rozmawiała o mnie z dziewczynami. Dlaczego więc dzień po moim powrocie do Chicago wszystko musiało się komplikować?
W myślach próbowałem ułożyć jakąś mowę na swoją obronę. Chciałem powiedzieć Armstrongowi, że oskarżenie Sarah było jedynie zemstą za ostatnią lekcję wuefu, na której Craig, może przeze mnie, wlepił jej kiepską ocenę. Należało jej się, więc... Odetchnąłem, idąc głównym korytarzem. Wszystko wokół wyglądało tak zwyczajnie, nikt nie patrzył w moim kierunku, każdy zajmował się sobą, bo za piętnaście minut zaczynała się lekcja. Nie miałem pojęcia, czy Eichen, bądź też jej przyjaciółki, już przyjechały do szkoły, ale nie miałem czasu, by się nad tym zastanawiać.
Bałem się tylko jednego: tego, że Armstrong dowiedział się o moim romansie z Eichen. A na to nie miałem przygotowanej regułki i jakiegokolwiek wyjaśnienia. Nie było opcji, bym jakoś się z tego wywinął, a przynajmniej ja jej nie dostrzegałem. Nie zdążyłem niczego wymyślić. Byłem w kompletnej dupie.
Wszedłem do sekretariatu, witając się z kobietą za biurkiem, a ta od razu pokierowała mnie do gabinetu. Na drżących nogach podszedłem bliżej i zapukałem w ciężkie drzwi, a kiedy usłyszałem jego pozwolenie na wejście, nacisnąłem klamkę.
Armstrong siedział za biurkiem, przeglądając jakieś dokumenty. W gabinecie panował istny chaos, a on tonął w jakichś papierkach. Za prośbą usiadłem w fotelu, czekając na obrót spraw. Atmosfera robiła się gęsta, a przynajmniej mnie się tak wydawało. Armstrong szukał czegoś w grubym segregatorze, nie mówiąc ani słowa. W myślach powoli zacząłem żegnać się z posadą i wymarzonym zawodem.
Gdzie mógłbym pracować, gdybym nie skończył za kratkami? Cóż, trener personalny mi się odwidział, ale może mógłbym załapać się do jakiejś drużyny?
— Cieszę się, że przyszedłeś. Louis pewnie nie powiedział ci, dlaczego cię tutaj ściągnąłem, prawda? — zaczął wreszcie, wyjmując z koszulki jakiś świstek papieru.
— Prawdę mówiąc, nie. Coś się stało? — Błagałem opatrzność o pomoc.
— Rozmawiałem trochę z uczniami na twój temat. Zrobiłeś na nich dobre wrażenie i naprawdę cię lubią.
— Cóż, staram się, jak mogę — odparłem, naklejając na usta zdenerwowany uśmiech.
— I naprawdę jestem wdzięczny, że trochę rozruszałeś młodzież. Wezwałem cię tutaj właśnie w tej sprawie.
Przełknąłem ślinę. Oj, Armstrong, jeżeli chciałeś usłyszeć o tym, jak rozruszałem jedną z twoich uczennic, to ja nie miałem nic na swoją obronę.
— Jak wiesz, od jakiegoś czasu niektóre drużyny trwały w zawieszeniu i nie miały opiekuna, dlatego postanowiłem, że całkowicie je zamkniemy. Jednak wiem, że masz doświadczenie z hokejem i pomyślałem, że może moglibyśmy założyć nową drużynę, co o tym myślisz?
Niemal otworzyłem usta ze zdziwienia. Czułem, że serce uderzało o moje żebra z taką prędkością, że to aż bolało. Mój Boże, on naprawdę pytał mnie o drużynę hokeja, a nie o Eichen!
— Chciałbym stworzyć coś nowego, rozmawiałem o tym z Louisem, ale jeśli nie czujesz się na siłach...
— Nie — przerwałem mu. — To znaczy... Chciałbym stworzyć skład.
Moja ekscytacja rosła z każdym wypowiadanym przez niego słowem. Próbowałem to wszystko przetrawić, ale dalej nie mogłem pojąć tego, że moje dawne marzenie mogło się spełnić.
Po raz kolejny.
~*~*~
Ostatnimi czasy dużo myślałem i próbowałem wartościować wiele rzeczy. Zastanawiałem się, co jest dla mnie warte poświęcenia, a co musiałbym zostawić za sobą. Ludzie podejmowali wiele trudnych decyzji, a niektórzy z nich znajdowali się w sytuacjach, w których po prostu zastanawiali się, czy warto jeszcze walczyć. Niektórzy mieli naprawdę niebezpieczną pracę i każdego dnia w ich głowie rodził się jakiś rachunek sumienia.
Ja nagle znalazłem się w takim momencie mojego życia, że wszystko, co miałem, stało się jeszcze cenniejsze. Podczas pobytu w Detroit po raz pierwszy od naprawdę dawna stanąłem na lodzie. Ostrza łyżew, które nadal na mnie pasowały, wbiły się w lód, a ja zsunąłem kratownicę pożyczonego kasku. Znów czułem w dłoni ciężar kija, szybkość i chłód, jaki panował na lodowisku.
I znów mocno za tym zatęskniłem. Hokej kiedyś dawał mi wiele, a myśląc o tym, że jako nauczyciel wuefu mogłem założyć swój skład, a potem trenować ich... Miałem odpowiednią wiedzę i doświadczenie, wiedziałem, że podołałbym wyzwaniu. Hokej nie był dla każdego, ale miałem nadzieję, że w murach Roosevelt znalazłoby się tylu ochotników, aby stworzyć drużynę.
Dostałem od losu jedną nagrodę – pracę w ostatniej szkole, w której w ogóle mógłbym się tego spodziewać. Następnie pojawiła się druga – dziewczyna, która mi się spodobała i ujęła mnie swoją osobowością. Fakt faktem, że sprawy mocno się skomplikowały, ale to pominąłem. Teraz mogłem dostać trzecią nagrodę. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że mógłbym połączyć miłość do sportu, któremu poświęciłem dzieciństwo i nastoletnie lata, z pracą, którą uwielbiałem. Wbrew pozorom w szkołach, do których aplikowałem na stanowisko, raczej nie było mowy o takich drużynach. Dyrektor Armstrong wyciągał ku mnie dłoń.
Był tylko jeden problem. Jeśli miałem dalej pracować i trenować drużynę, musiałem skupić się w pełni na swoich celach. Nie mogłem martwić się tym, że jakaś przyjaciółka dziewczyny, która zawróciła mi w głowie, tylko wyczekiwała okazji, by polecieć do dyrektora i powiedzieć mu o wszystkim. Skoro ja i Eichen oficjalnie zostaliśmy przyjaciółmi na czas określony, mogłem być trochę spokojniejszy. Jedna sprawa tylko teoretycznie się ustatkowała, chociaż wiedziałem, że to wszystko dalej dawało mi w kość. Chciałem jednak skupić się na jednej rzeczy, a nie dziesięciu, bojąc się Sarah. Poza tym nie zamierzałem też traktować ją z przymrużeniem oka i ulgowo.
Wyszedłem zza rogu, idąc na salę gimnastyczną, kiedy praktycznie zderzyłem się z Eichen, wpatrzoną w podręcznik do angielskiego. Wyciągnąłem ramiona, chcąc odruchowo ochronić ją przed upadkiem, a potem wstrzymałem powietrze, widząc, jak blisko była. Natychmiast odsunęliśmy się od siebie na kilka kroków.
— O matko, przepraszam — rzuciła dziewczyna, łapiąc się za głowę. — Kompletnie pana nie zauważyłam.
Zaśmiałem się pod nosem. Po raz pierwszy od wyjazdu spotykałem się z nią na żywo. W szkole, bo w szkole, ale jednak. Przełknąłem ślinę, bo wydawało mi się, że zaschło mi w ustach. Eichen promieniała, uśmiechając się tak szeroko, że jej dołeczki wydawały się jeszcze większe.
Nagle wszystko to, co do niej czułem, zaczynało mnie topić. Nie wiedziałem, czy dotychczas używałem dobrego słowa. Czy zakochiwać się nie było zbyt poważne? Ale czy zauroczyć się nie było zbyt... trywialne? Nie miałem pojęcia, może nadal byłem gdzieś pomiędzy. Byłem w stanie powiedzieć jej, że coś do niej czuję, że podoba mi się, ale za nic nie potrafiłem powiedzieć "kocham". Bo jeszcze jej nie kochałem.
— Nic się nie stało — odparłem w końcu, posyłając jej lekki uśmiech.
Eichen wyciągnęła z kieszeni komórkę, a potem ścisnęła ją w dłoni, patrząc mi prosto w oczy. Wiedziałem, o co jej chodziło.
— Biegnij na lekcje — rzuciłem, popędzając ją, jak na nauczyciela przystało, a potem sam wyminąłem ją.
Kiedy zniknęła mi z oczu, od razu pobiegłem an salę gimnastyczną, gdzie zostawiłem swój telefon. Bezpiecznie leżał na dnie mojego plecaka. Przez myśl przeszła mi jedna rzecz. Co, jeśli ktoś dobrałby się do mojej komórki i odnalazł te wiadomości? Może powinienem był zapisać ją nieco inaczej?
Ja: Jak masz na drugie imię?
Eichen: Nie chcesz wiedzieć...
Ja: Właśnie, że chcę. No dalej, powiedz, wstydzisz się mnie?
Eichen: Nie, ale... Na drugie mam Kala. Dlaczego pytasz?
Ja: Tak po prostu. Miło było cię zobaczyć. Masz dobry humor, prawda?
Eichen: Hm, aż tak to widać?
Ja: Takiego uśmiechu bym nie przegapił, Morgan.
Eichen: Ja po prostu... Cieszę się, że wróciłeś. Jak bardzo to żałosne?
Ja: Chyba wcale, Eichen.
Eichen: Kiedy będziemy mogli się spotkać?
Ja: Jutro po twoim treningu? Masz go, prawda? Możesz do mnie wpaść.
Eichen: Jasne, wpadnę. Miłych lekcji, Rossy. Mam nadzieję, że dają ci popalić.
Ja: Osz ty, ale mi życzysz! Trzymaj się, młoda!
Mimo obaw uśmiechnąłem się do telefonu, a potem zablokowałem go i schowałem z powrotem na dno plecaka.
~*~
Morderczy uścisk Nasha wydawał się łamać mi żebra, więc trzepnąłem przyjaciela po jego ciemnych włosach, prosząc, by mnie puścił. Kiedy chłopak wybuchnął śmiechem, wreszcie się ode mnie odklejając, przybił mi jeszcze piątkę.
Ja też stęskniłem się za tym głąbem. Dużo razem przeszliśmy, teraz wspierał mnie w trudnej sytuacji i cieszyłem się, że wciąż ze mną był. Dobrze było mieć przyjaciół, a ja ostatnimi czasy naprawdę zaniedbałem swoje znajomości. Nie walczyłem o kontakt z Devinem i Lincolnem, których zostawiłem w Detroit, nie szukałem możliwości spotkania z ludźmi z uniwerku. Miałem tylko Nasha i chciałem się go trzymać.
Z towarzyskiego chłopaka stałem się naprawdę zamknięty. Naprawdę strasznie cieszyłem się z tego, że poznałem Violet, a mój krąg znajomych trochę się powiększył. Potrzebowałem kontaktu ze swoimi rówieśnikami, z którymi mogłem porozmawiać o wchodzeniu w dorosłe życie, ale też o różnych głupotach, pijąc piwo w jednym z miejscowych barów.
— Gadaj, jak bardzo zmieniło cię Detroit? — zapytał ze śmiechem Nash, stawiając na stole w salonie dwie butelki soku.
— Zostajesz abstynentem? — zauważyłem, wskazując na napój z brzoskwini.
— Zostaję pracownikiem miesiąca, który nie spóźnia się do roboty — odparł, a potem zaległ obok mnie na kanapie. — No więc? Jak było z rodzinką?
— Wypocząłem. Pomęczyłem trochę ludzi i wróciłem, żeby nękać ciebie.
— Jezu, a było tutaj tak spokojnie.
Zaśmialiśmy się głośno. Nachyliłem się do stołu, by sięgnąć po sok, a potem otworzyłem go, upijając łyk.
— Powiem ci, że to nie jest takie złe — skomentowałem, unosząc butelkę w geście toastu. — Więcej grzechów nie pamiętam, a co działo się w Chicago?
— Ja już tam wiem, jak ty możesz grzeszyć, stary. A tu... Matko, przecież to miasto każdego dnia zmienia się dziesięć razy, więc nawet mnie nie pytaj. Wyskoczyłem z chłopakami z roboty na piwo, ale zaczęli mnie męczyć.
— Czym?
— Ja... Każdy z nich ma dziewczynę, okej? Narzeczoną, żonę i tak dalej. Jeden ma nawet dwójkę dzieci. No i przez bite dwie godziny gadali tylko o nich. Co się dzieje z facetami?! — Wyrzucił ręce w powietrze. — Zero opowiadań o meczach, zero hazardu, zero wspominek o Super Bowl, nie gadają nawet o cyckach Kim Kardashian. Ja pierdolę, ciągle tylko "moja dziewczyna to", "moja żona tamto", "mój dzieciak narobił w pampersa" albo "Andrew zza baru podrywał klientki".
Zaśmiałem się, co spotkało się z grymasem na twarzy chłopaka. Nash bywał... dziecinny. Mimo wszystko. On, pomimo swojego wieku, lubił po prostu szaleć. Korzystał z życia, kiedy inni powoli się statkowali.
— To miłość, stary. Jeśli jakąś poznasz, a później będziesz mieć dzieci, będziesz zachowywać się tak samo — powiedziałem szczerze.
— Słuchaj, ja rozumiem porady miłosne, bo sam wyżaliłeś mi się, że staje ci na widok twojej uczennicy, ale ileż można?
Zmarszczyłem brwi, śmiejąc się pod nosem.
— Nie powiedziałem, że mi staje — zaprotestowałem.
— Jesteś facetem i masz na oku całkiem niezłą siedemnastolatkę, która pewnie nigdy się nie pieprzyła. Jeśli to cię nie nakręca...
— Szczegóły — prychnąłem. — A może powinienem znaleźć ci jakąś laskę?
— Będziesz bawić się w swatkę? Kurwa, Roscoe Cesarz Podrywu, Imperator Komplementów, Wszechwładca Flirtu, Absolwent Wyższej Szkoły Bajeru Walker chce znaleźć mi dziewczynę?
— Co kurwa? — Prawie wyplułem sok, krztusząc się nim.
— Wyrwałeś własną uczennicę, dla ciebie nie ma rzeczy niemożliwych, co?
— Sama na mnie poleciała! — Uśmiechnąłem się. — A tak na poważnie, przyjaciółki mojej znajomej są wolne i szukają faceta. Lubią imprezować i chyba są w twoim typie.
— Znajomej? — Uniósł jedną brew.
— Nie znasz jej — uciąłem.
— Ale może też jest wolna, hm?
— Nie chcę, żebyś zniszczył Violet, więc zostańmy przy jej przyjaciółkach. Jeśli chcesz, mogę załatwić ci ich numery. Albo wybierz się z nami do klubu.
— Od kiedy to chodzisz do klubów z jakimiś dziewczynami? Tym bardziej, jeśli nie są Eichen?
— Nie chodzę. Poznałem je przed wyjazdem, a dwa dni temu umówiłem się z Violet na kawę. Eichen nie... Takie miejsca nie są w jej stylu, poza tym jest niepełnoletnia i nie będę jej demoralizować.
— Ładna jest ta Violet?
Zamyśliłem się. Violet... Tak, była ładną dziewczyną. Ale liczył się też jej charakter, który przypadł mi do gustu. Skinąłem więc głową, a Nash zaśmiał się.
— Kiedyś gdzieś się z wami wybiorę, jak już coś zaaranżujesz. Muszę poznać te twoje znajome. — Zerknął na swoje dłonie, a potem splótł je ze sobą. — Chciałbym kiedyś poznać tą twoją Eichen, wiesz?
— To zabrzmiało bardzo poważnie.
— I może takie jest. W końcu... To wszystko jest w chuj poważne, nie sądzisz? Nie codziennie nauczyciel romansuje z uczennicą.
— Nie dokładaj mi zmartwień, okej? — Westchnąłem.
— Nie dokładam, stary. Mówię tylko, że... Że to wszystko to tak na poważnie. Prawda?
— Nie wiem, Nashy — odparłem zgodnie z gorzką prawdą. — Nie wiem, co z tego wyniknie.
Chłopak westchnął ciężko, a potem upił łyk soku.
— Za chujowe rozmowy i pojebaną miłość.
Autor cytatu: Mark Twain
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top