Pozycja 13 - Roscoe
„Cały czas się okłamuję, ale nigdy w to nie wierzę"
Ich kłamstwa w lustrzanych odbiciach
Ciężkie dyszenie wywołało mój szeroki uśmiech, a chwilę później już parsknąłem śmiechem, zatrzymując się pośrodku chodnika. Odwróciłem się, by zobaczyć za sobą ledwie idącą Violet. Ostentacyjnie wystawiła język na zewnątrz, oddychając głośno, a następnie przetarła pot z czoła. Jej mina wyrażała zmęczenie i złość, a jak przypuszczałem – była zła na mnie za to, że wyciągnąłem ją na jogging.
— Mówiłam ci, że tylko dobrze oglądam sport w telewizji — wydyszała, podchodząc do najbliższej ławki. Opadła na nią bez sił, próbując przestać się zapowietrzać. — Nie szczerz się tak, Ross.
— Nie wiedziałem, że jest z tobą aż tak źle — zażartowałem.
Podszedłem bliżej, a wtedy Violet wymierzyła mi pacnięcie w biodro, na które zdobyła się ostatkiem sił. I tak długo już biegaliśmy, szczerze pomyślałem, że Evans padnie trochę wcześniej. Wiedziałem, że raczej nie była typem dziewczyny, która lubi sport, ale nie wiedziałem, że mówiła tak poważnie.
— Nie mam powodu, by okłamywać cię w tej sprawie, panie nauczycielu — sarknęła, przymykając powieki. — Co dostanę?
— Hm?
— Jaką dasz mi ocenę, co? Jak dla mnie to A plus.
Zaśmiałem się pod nosem, podając jej swój bidon z wodą. Uśmiechnęła się w podzięce i wzięła go ode mnie, natychmiast robiąc kilka dużych łyków. Violet miała kiepską kondycję, ale przynajmniej dobrze wyglądała w stroju sportowym. Właściwie... pierwszy raz widziałem dziewczynę bez makijażu i musiałem przyznać, że w tych lżejszych wydaniach była zdecydowanie ładniejsza.
Nie powinienem był o tym myśleć, skoro godzinę temu całowałem Eichen. Może to było nie w porządku? Cholera, z jednej strony pewnie tak, ale...
— Roscoe, wszystko gra? — Violet wpatrywała się we mnie, czekając na jakąś odpowiedź.
— Tak, gra. — Wzruszyłem ramionami. — Chyba nie dasz się przekonać na dalsze biegi, co nie?
— Jeśli nie chcesz mieć mnie na sumieniu... — stwierdziła zmęczonym głosem.
Rozłożyła ramiona na oparciu ławki, przez co poły jej bluzy odsłoniły jej szczupły brzuch, tylko w połowie okryty krótkim topem. Odchyliła głowę w tył i przymknęła powieki, wzdychając ze zmęczenia. Stałem obok ławki jak kołek i trochę dziwnie się z tym czułem, więc przysiadłem obok dziewczyny. Oparłem łokcie na kolanach, a dłońmi podparłem sobie brodę, by znaleźć jakąś wygodną pozycję.
Niestety tak szybko, jak tylko usadziłem zadek, znów zacząłem myśleć o tym wszystkim. Kiedy spotkałem Eichen na klatce schodowej, coś podpowiadało mi, bym się jej nie dał. Skoro ona wreszcie zdobyła się na to, by ze mną porozmawiać, zamierzałem to zrobić, ale miałem inne plany. I coś podpowiadało mi, że mam ją spławić. Obiecałem jej, że pogadamy, a potem pobiegłem spotkać się z Violet.
Niech mnie ktoś zastrzeli, jeśli ja wcale nie odsuwałem się od tej dziewczyny, której w każdej chwili mogłem zrujnować życie. Pocałowałem ją, dotknąłem jej tyłka i było mi z tym tak cholernie dobrze, ale jednocześnie czułem się, jakbym ją wykorzystywał. A nie takie miałem przecież intencje.
Co było powodem tego wszystkiego? Wiedziałem, że utrata zainteresowania była spowodowana zachowaniem Eichen – w końcu ona ciągle nie potrafiła podjąć decyzji, a kiedy to zrobiła, trwała w czymś, co mnie nudziło – ale nie mogłem obwiniać tylko jej. Cóż, na dobrą sprawę obwiniałem każdego, tylko nie siebie. Każdy tłukł mi do głowy co innego i to jeszcze bardziej mnie denerwowało.
Dlatego wybierałem towarzystwo Violet.
— Przejdziemy się na kawę? — zapytałem, chcąc przerwać milczenie.
— Wyglądam jak siedem nieszczęść, Ross — odparła dziewczyna, otwierając oczy. — Po prostu gdzieś się przejdźmy.
— Kofeina dobrze by ci zrobiła.
— Jeszcze jestem studentką, wypiję tyle kofeiny, że moje serce stanie, nie musisz się martwić — zapewniła mnie, wstając szybciej, niż ja zdążyłem przytaknąć. — Ross, nie mów, że jesteś zmęczony.
— Ja zmęczony? — prychnąłem lekceważąco. — Gdyby nie...
— Kumam, gdyby nie ja, jeszcze byś biegał — dokończyła za mnie, pokazując mi język. — Wybacz, że cię ostrzegałam, Walker.
Teatralnie przewróciłem oczami, a potem wskazałem jej kierunek, w którym zaczęliśmy maszerować. Przez dłuższą chwilę rozmawialiśmy o ostatnich egzaminach dziewczyny, ale kiedy przyszliśmy nad staw, zamilknąłem.
W tym samym miejscu stałem nie tak dawno z Eichen, prosząc ją, by zapamiętała to jako coś, co będzie mi się z nią kojarzyć. Ale teraz jej tutaj ze mną nie było, obok mnie stała Violet, która marszczyła lekko nos, rozglądając się po okolicy. Ona znała to miejsce jak własną kieszeń. Znała całe Chicago i to ona zaskakiwała mnie opowieściami o różnych miejscówkach tutaj.
Głos Nasha wdarł się do mojej głowy niczym tsunami. Przymknąłem oczy, próbując się na nim nie skupiać, ale to nie zadziałało. Ciągle słyszałem jego słowa: nie zrozum mnie źle, ale pasujesz mi do Violet. To dziewczyna w twoim typie, do tego starsza i z nią nie musiałbyś robić jakichś cyrków w postaci ukrywania się po kątach. A potem były jeszcze rady mojej siostry, która twierdziła, że Violet to fajna dziewczyna. Jednocześnie polecała mi jednak umówić się z Eichen na prawdziwą randkę i zobaczyć, czy dalej coś do niej czułem.
Ale ja miałem wrażenie, że jakoś ją zdradziłem. Nie byliśmy oficjalnie razem, nie zrobiłem nic, co podchodziłoby pod zdradę, ale niepewność moich uczuć i tak sprawiała, że nie chciałem spojrzeć jej w oczy. Jednego dnia byłem gotów ją przelecieć, a drugiego unikałem jej, jakby była z ognia.
— Ross, co się stało? — Violet popchnęła mnie lekko, marszcząc brwi. — Powiedziałam coś nie tak? Chyba już wiesz, jak bardzo niewyparzony mam język. Hannah mówi, że powinnam czasem się w niego ugryźć, ale i tak jej nie słucham.
— Hannah miałaby trochę racji, ale nie powiedziałaś nic złego, Vi — uspokoiłem ją, posyłając jej ciepły uśmiech. — Po prostu się zamyśliłem.
— O czym tak myślisz?
— O tobie.
Zakryłem sobie ręką usta. Ożesz kurwa. Nie powinienem był tego mówić! Natychmiast zamrugałem szybko, wlepiając wzrok w Violet, która uśmiechnęła się nieśmiało. Znałem ten uśmiech i tak bardzo przypominał mi o Eichen, ale ten wydawał się jednak nieco... odważniejszy. Nieśmiały, ale nie tak bardzo. Może raczej onieśmielony.
— Och — westchnęła w końcu , przerywając ciszę. — Mam nadzieję, że w twojej głowie jestem równie fajna.
Wstrzymując oddech, pokiwałem głową. Nie chciałem, by Violet pomyślała sobie za dużo. I tak odczuwałem, że nie byłem jej znów jakiś obojętny, ale nie chciałem bardziej skomplikować sprawy. Wystarczającym czynnikiem, który wywoływał moje skołowanie, był fakt, że naprawdę rozważałem słowa Nasha.
Bo z dziewczyną taką jak Violet życie byłoby łatwiejsze. Nie musiałbym ukrywać swoich uczuć, swojego związku i planów na życie. Nie musiałbym wyjeżdżać daleko poza miasto lub chować się w domu, by skraść kilka pocałunków. Nie musiałbym uczyć jej dotyku i pocałunków, nie musiałbym czuć się przy niej jak odpowiedzialny dorosły.
Od Eichen różniła się wieloma rzeczami, a to... działało na jej korzyść, chociaż ona sama nie miała o tym pojęcia. I kiedy patrzyłem na nią, zacząłem wątpić we wszystko, co dotychczas myślałem.
Bałem się tego, że Nash mógł mieć rację. Bo bałem się nie kochać Eichen, nieważne, jak bardzo irracjonalnie to brzmiało.
~*~*~
Z trudem postawiłem parafkę na jednym z dokumentów, które przekazał mi dyrektor, bo szkolny autobus strasznie trząsł, jadąc dziurawymi drogami Gary. Nie pamiętałem już, kiedy ostatni raz jechałem tym żółtym, śmierdzącym pudłem. Odkąd miałem prawo jazdy, wolałem jeździć samochodem. W tych puszkach zawsze cuchnęło potem, trampkami i zgniłym jedzeniem. Wsadziło się rękę pod siedzenie, natychmiast była oblepiona wilgotną gumą do żucia, resztkami jedzenia i, słowo daję, czymś, co przypominało spermę.
— Dlaczego się tak uśmiechasz? — Usłyszałem, przy okazji odkładając teczkę z dokumentami na wolne miejsce obok mnie.
— Nic wam do tego, chłopaki — odparłem, a widząc zdziwione miny Petera i Tima, zaśmiałem się. — Nie spodziewałem się was na treningu.
— Bo nie byliśmy pewni, czy na niego pójdziemy — stwierdził Tim, a Peter tylko mu przytaknął.
— Nie chcę was do niczego zniechęcać, ale wiecie, że hokej to dość brutalny sport? — Uśmiechnąłem się lekko. — Trzeba poświęcić na treningi dużo czasu i tak dalej.
— Jeśli dostaniemy się do drużyny, to będzie dobrze wyglądać w papierach.
— Chyba nie chcecie zajmować czyjegoś miejsca w drużynie tylko po to, by dostać punkty! — Zmarszczyłem brwi, odwracając się do nich. — Musicie mi wybaczyć, chłopaki, ale chcę stworzyć prawdziwą drużynę i jeśli się do niej dostaniecie, to tylko dlatego, że jesteście dobrzy.
— Sugeruje pan, że jesteśmy kujonami, wiemy — zażartował Peter. — Ale to nic, damy z siebie wszystko.
— Cieszę się, na to liczę — odpowiedziałem. — A teraz przestać mówić do mnie per pan.
Reszta drogi na lodowisko upłynęła w miłej atmosferze. Od czasu do czasu wymieniałem z kierowcą autobusu – Billem – spojrzenia we wstecznym lusterku, kiedy z tyłu autobusu ktoś zaczynał szaleć. Szczerze myślałem, że będę trochę gorzej, a ja nie opanuję młodzieży, ale na razie miałem wszystko pod kontrolą.
Byłem jedynym nauczycielem, bo nikt inny nie mógł zabrać się ze mną, i nie mogłem ukryć przed samym sobą, że jednak trochę się stresowałem. Nie chciałem nawalić, a musiałem przeprowadzić dziś pierwszy nieoficjalny trening do drużyny. Musiałem zobaczyć chłopaków na lodzie, ocenić ich możliwości.
I naprawdę zdziwiłem się, widząc na parkingu Tima i Petera, którzy czekali wraz z innymi. Prawdę mówiąc, tak, byli kujonami i nie widziałem ich w brutalnym hokeju. Dla świętego spokoju wolałem ich oblać, niż mieć któregoś na sumieniu.
Kiedy wreszcie zatrzymaliśmy się przed wynajętym na dziś lodowiskiem, dość sprawnie weszliśmy do środka. Gdy uczniowie wybierali dla siebie łyżwy, ja wypełniałem jeszcze jakieś papierki i rozmawiałem z ludźmi, którzy większość formalności załatwiali z dyrektorem.
Nie miałem pojęcia, jak wiele czasu stałem oparty o kolorową ławę, wypełniając, co trzeba, ale w końcu dopiąłem wszystko na ostatni guzik. Teraz musiałem tylko zacisnąć zęby i wrócić do tego, co kiedyś pozostawiłem w Detroit.
— Gotowi na stłuczenie sobie tyłków?! — zawołałem, a mój głos rozniósł się po lodowisku.
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami, więc po prostu postanowiłem zacząć pierwszy trening. Miałem nadzieję, że nikt nie złamie sobie nogi. A w szczególności ja.
~*~*~
Szkoła była dla mnie bezpiecznym miejscem, bo, jak na ironię, tam nie myślałem o niczym, co miało związek z Eichen lub Violet. Tak byłem tylko nauczycielem, zachowywałem się tak profesjonalnie, jak tylko potrafiłem. Ale ilekroć opuszczałem mury szkoły, wszystko znów się sypało, a ja nie potrafiłem tego naprawić. Było jeszcze gorzej, niż przed paroma dniami.
Teraz nie tylko musiałem porozmawiać z Eichen, ale też ustalić, o co tak naprawdę chodziło z Violet. To znaczy... nie, kurwa, nie to miałem na myśli. Sam już się gubiłem. Vi była słodka i taka wygadana, świetnie spędzało mi się z nią czas, ale... czy to do czegoś prowadziło? Czy jeśli tak, miałem zerwać tą znajomość?
Okłamywałem Eichen, nie mówiąc jej o Violet. Myślałem, że to nieistotne, ale... tym samym sposobem okłamywałem też Violet. Dotychczas tylko ja i moja uczennica plątaliśmy się w kłamstwach, ale teraz ja przejąłem większość z nich i lawirowałem w tym chorym labiryncie, proponując Eichen, by spotykała się z innym chłopakiem tylko po to, by Sarah nie nabrała podejrzeń. Ale czy zrobiłem to tylko po to, by chronić Eichen? A może chodziło mi o mój własny tyłek i możliwość spotykania się z Violet bez wyrzutów sumienia?
Nie tak dawno naprawdę szalałem za Eichen i z rozdziawionymi ustami obserwowałem, jak tańczyła. Teraz musiałem posuwać się do gry wstępnej, żeby sprawdzić, czy nadal czułem ogień. A im dalej w to brnąłem, tym gorzej było dla niej.
Teraz nie odpowiadałem na wiadomości od żadnej z dziewczyn. Ignorowałem Eichen i udawałem przed Violet, że byłem zajęty. I zaczynałem wariować, idąc do Nasha po radę. Od zakupów ze sobą nie rozmawialiśmy, bo twierdziłem, że nie mam mu nic do powiedzenia. Teraz było inaczej, teraz potrzebowałem właśnie jego, by spróbować to wszystko ogarnąć.
Nash otworzył mi drzwi i nie zatrzasnął mi ich przed nosem jak ostatni kutas, kiedy wchodziłem do środka. Zaprosił mnie do kuchni, bo przerwałem mu zmywanie naczyń, ale nie odezwał się ani słowem, kiedy siadałem przy stole. Zerknął na mnie kpiąco, prychnął pod nosem i chyba coś wymamrotał, ale nic nie słyszałem.
— Miałeś rację, brawo — powiedziałem w końcu, widząc, że on nie zamierza się odezwać.
— Rację w związku z czym?
— Violet i Eichen.
Zaśmiał się, a ja skrzywiłem się na ten dźwięk. Gdyby nie był moim przyjacielem, przywaliłbym mu.
— Do jakiego doszedłeś wniosku, geniuszu?
— Dopiero nad nim pracuję — odparłem, stukając palcami o blat stołu. — Potrzebuję pomocy.
— Pomocy? A co ja mam niby zrobić?
Też ciągle się nad tym zastanawiałem, dlatego po prostu opowiedziałem mu o sytuacji, która mi się przytrafiła. Dziewczyny naprawdę potrafiły zawrócić facetowi w głowie i wywołać mnóstwo problemów. Czasem chyba zazdrościłem Nashowi tych przelotnych znajomości i szybkiego seksu w klubach. Gdybym tak potrafił...
— Umów się z nią — rzucił, wysłuchawszy mojej opowieści.
— Chwila... z nią którą?
— Z Eichen, cioto. — Pokazałem mu środkowy palec, ale jego to obeszło. — Jeśli to naprawdę nie będzie mieć sensu, to nie ciągnij tego, Roscoe. Mówię serio, zjebiesz życie sobie i jej, a i tak nic z tego nie wyjdzie. Niektóre miłości nie są tego warte, nie wierzę, że ja muszę ci o tym mówić.
— Gdyby nie chodziło o moją uczennicę, nie musiałbyś tego robić.
— Ale chodzi. I mam prośbę... chciałbym poznać tę dziewczynę.
— Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł — wyznałem szczerze.
— Ale Violet mógłbym poznać?
Mógłbyś, Nash. Nie bałem się wprowadzić Violet do swojego świata. Z Eichen wszystko było inaczej...
Autor cytatu: S.E. Hinton
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top