Pozycja 11 - Roscoe
„W przyjaźni nie chodzi o to, kogo znasz dłużej. Chodzi o to, kto przyjdzie i nie opuści twojego boku."
Rozmowy przy świadkach
Uśmiechnięty opuściłem gabinet dyrektora, odbywając z nim długą, acz wcale nie wyczerpującą, rozmowę o nowej drużynie. Wszystko szło jak po maśle, aż sam dziwiłem się, że właśnie tak to wyglądało. Nigdy nie byłem obecny podczas zakładania drużyny, na dobrą sprawę nie wiedziałem wszystkiego, ale na szczęście Craig służył mi pomocą. Podobnie jak ja cieszył się, że mogłem nauczyć uczniów czegoś nowego. On sam też wykazywał zainteresowanie jazdą na lodzie i byłem na milion procent pewien, że dyrektor chciał zobaczyć mnie w akcji.
To przypomniało mi o wielu moich meczach, nagranych na kasetę VHS. Poważnie, kiedyś tam je zgrywaliśmy. Teraz większość była prawdopodobnie na nowocześniejszych nośnikach, ale kiedyś siadałem z rodziną przed kominkiem, włączałem kasetę i oglądałem swój własny mecz. Nagrania nie były idealne, bo ojciec czasem zasłonił obiektyw paluchem albo skierował go na swoje buty, ale fajnie było to wszystko obejrzeć.
Skierowałem się w drogę na salę gimnastyczną, musząc wrócić tam przed dzwonkiem, bo niedługo miałem kolejną lekcję. Wybrałem najkrótszą trasę, nie chcąc przypadkiem się na kogoś natknąć. A przez "kogoś" rozumiałem Eichen. Nie chciałem się z nią widzieć, rozmawiać z nią i jakkolwiek aktualnie się z nią kontaktować.
Nie dlatego, że byłem na nią zły za to, że przerwała tamten moment. Byłem raczej... W chuj bałem się spojrzeć jej w oczy, powiedzmy to sobie szczerze. Zagalopowałem się, a nie tego chciałem. To wszystko sprawiło jedynie tyle, że teraz gorzej było mi wbić sobie do tego pustego łba, że ta dziewczyna była moją uczennicą. To znaczy... powinienem widzieć ją jako jedną z dziewczyn, które próbują wymigać się od wspinaczki po linie, nie jako półnagą dziewczynę w moim łóżku. To trochę jakby zaburzało mi wizję. Nie to, żebym wyobrażał ją sobie nago, ale... tak trochę ciężko było mi o tym zapomnieć. A robiłem wiele, by tak się stało.
Wyciągnąłem z kieszeni komórkę. Przy okazji sprawdzania godziny natknąłem się na wiadomość od Violet, więc postanowiłem ją odczytać.
Violet: Wykorkuję na tych wykładach, Ross... Poratuj biedną studentkę, huh?
Ja: Rangą jestem od ciebie wyżej, w końcu jestem nauczycielem, więc powiem tylko tyle: nie przysypiaj i słuchaj pilnie, jasne?
Violet: O matko, ale się wymądrza! Czekaj, bo uwierzę, że Ross Walker uważał na wszystkich zajęciach.
Ja: Nie chciałabyś wiedzieć, co robiłem na wykładach, Vi.
Violet: Nic mnie już nie zdziwi, Ross. Poza tym po dwóch bitych godzinach tej samej gadki czuję się dość zdesperowana.
Ja: Na tyle, by wyskoczyć ze mną na kawę?
Violet: Dzisiaj?
Ja: Jeśli tylko chcesz.
Violet: Za cholerę nie, Ross. Chcę, ale nie dam rady się urwać, przepraszam. Mam popołudniowe wykłady i mnóstwo nauki. Może jutro?
Ja: A co byś powiedziała na jakiś jogging czy coś w tym stylu?
Violet: Wiesz, jestem typem kanapowca. Robię jogging po kanałach telewizyjnych.
Ja: Ech, Vi, trzeba cię rozruszać. Zgadamy się później, okej? Muszę lecieć, powodzenia na wykładach!
Schowałem komórkę do kieszeni, bo spacerowanie przez szkołę i pisanie wiadomości prawie kilkakrotnie skończyło się wpadnięciem na jakiegoś ucznia. Całe szczęście, że krótka wymiana zdań z Violet sprawiła, iż na moment zapomniałem o tym wszystkim. I ba, nawet przypomniałem sobie o czymś! Miałem skontaktować się z Austin, bo ona wróciła do siebie kilka dni później. Poza tym musiałem się jej pochwalić sprawą z drużyną. Rodzicom również, ale do nich mogłem zadzwonić kiedy indziej.
Zatęskniłem już za czasami, kiedy Aussie była na wyciągnięcie ręki i wystarczyło przejść się przez przedpokój, by do niej przyjść. Siostra zapraszała mnie siebie na okres wakacyjny i właściwie tak sobie pomyślałem, że to nie tak całkiem głupi pomysł. Poza tym Austin już dawno wspominała o szybkim ślubie w wakacje i pomyślałem, że to może być jakaś sugestia.
Lubiłem Davida. Był w porządku, chociaż tak naprawdę zbyt dobrze go nie znałem. Najważniejsze było jednak to, że właściwie zdążyłem mu zaufać. Rodzice już traktowali go jak zięcia, a ja, chociaż na początku traktowałem go trochę z góry, zdążyłem go polubić. Aussie była z nim szczęśliwa, a tego chciałem.
I poniekąd jej zazdrościłem. Też chciałem oświadczyć się kiedyś dziewczynie, ale... nie potrafiłem sobie tego teraz wyobrazić. Może martwiłem się zbyt wieloma rzeczami, wybiegałem w przyszłość, ale nie potrafiłem myśleć o niczym innym.
A teraz, kiedy w końcu na korytarzu rozebrzmiał dzwonek, nie mogłem myśleć o niebieskich migdałach, a o lekcji, którą miałem prowadzić.
~*~*~
Drzwi rozsunęły się przed nami, kiedy razem z Sullivanem wleźliśmy do Wal-martu. Nie chciało mi się robić zakupów, ale mój przyjaciel za cel postawił sobie zrobienie ze mnie niewolnika. A poza tym Nash zawsze zapominał zatankować swój wóz i musiał prosić mnie o podwózkę. Jego rodzice zamierzali wprosić się do niego na weekend, więc musiał uzupełnić lodówkę, pozbyć się taniego alkoholu i słonych przekąsek, na które oni źle patrzyli.
Musiałem przyznać, że przed starymi Sullivanami czuło się respekt. Widziałem ich zaledwie raz w życiu, jeszcze na studiach, kiedy uczyłem się u Nasha, a oni wpadli z niezapowiedzianą wizytą. Wyglądali na surowych i dość aroganckich, a Nash sam niewiele o nich mówił – wspominał tylko, że byli nudni, jak flaki z olejem, i często go krytykowali. Tyle wystarczyło, bym zaczął ich unikać.
Nash mimo wszystko nie wyglądał na zbytnio zdenerwowanego, pewnie po prostu do tego przywykł. Trzymał w ręce jakąś długą listę, bo zamierzał ugotować rodzicom dobrą kolację powitalną, a ja chodziłem za nim, ni to pchając wózek, ni to na nim leżąc.
— Ostatnio ludzie mają szał na makaron z alg — powiedział od niechcenia, zatrzymując się w jednej z alei. — Myślisz, że matka woli bezglutenowe dania?
— Ma alergię na gluten?
— Jest raczej uzależniona od chodzenia za tłumem i katuje się dziwnymi dietami, więc wiesz. — Machnął dłonią, biorąc pierwsze z brzegu opakowanie. — Najwyżej wmówię jej, że to super-mega-bio-organiczne-gówno.
— Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal — zażartowałem, a on prychnął, wchodząc mi pod koła.
— A jeśli o sercu mowa, panie Walker. — Posłał mi wymowne spojrzenie. Wiedziałem już, że bez jego przesłuchania się nie obejdzie. Nash strasznie interesował się moim życiem uczuciowym. — Co tam u twoich dziewczyn?
— Moich dziewczyn?
— Eichen i Violet, nadal czekam, by którąś poznać.
— Nie pierdol, nie jestem z żadną z nich — syknąłem. — Zaliczyłem z Eichen drugą bazę, to tyle.
— Czekaj! — wykrzyknął, a potem podbiegł do mnie z kukurydzą w puszce w ręce. Stanął blisko, by nikt nas nie usłyszał. — Naprawdę zaliczyłeś drugą bazę z własną uczennicą? Widziałeś ją topless?
— Ta, przez całe dwie minuty, bo potem zadzwoniła moja matka, a ona uznała, że nie powinna była mi na to pozwalać — prychnąłem. — Daj spokój, czułem się, jak jakiś perwers. To przecież... Eichen to jeszcze dzieciak.
— Ma prawie osiemnastkę — sprecyzował Nash, na co wywróciłem oczami.
— Wiem, że pięć lat, to nie tak dużo — popchnąłem dalej wózek — ale fakty przemawiają same za siebie. Jestem nauczycielem, więc automatycznie ona jest tylko dzieciakiem.
Ciągle rozglądałem się na boki, mając nadzieję, że nikt nas nie usłyszy. Na szczęście w alei z konserwami nikogo nie było, więc czułem się trochę pewniej. Mimo wszystko wolałem nie wymieniać nawet imienia Morgan, bo miałem jakąś paranoję.
— A Violet? — Nash nie dawał za wygraną.
— Co Violet? Byliśmy w piątek klubie, mówiłem ci przecież. Było fajnie, odprowadziłem ją na taksówkę i tyle, a dziś próbowałem wyrwać ją na kawę, ale miała zajęcia. Nic wielkiego, Violet to tylko znajoma.
— W domu obiłbyś mi za to mordę, ale tutaj czuję się bezpiecznie — rzucił nagle, a potem zatrzymał się, łapiąc za kratę po drugiej stronie wózka. — Nie zrozum mnie źle, ale pasujesz mi do Violet. To dziewczyna w twoim typie, do tego starsza i z nią nie musiałbyś robić jakiś cyrków w postaci ukrywania się po kątach.
— Do kurwy, Nash! Nie znasz Eichen, skąd możesz wiedzieć, czy do mnie nie pasuje?!
— Bo to wnioskuję z twoich słów? — Wzruszył ramionami. — Zastanów się, Walker! Użyj mózgu, nie kutasa! Od początku przedstawiasz mi Eichen jako cnotkę, która wstydzi się czegokolwiek, co ma związek z tobą. A Violet? Mówisz, że jest otwarta, ma niewyparzony język i bywa bezczelna! Jest jak ty! I jak dla mnie to ona cię kręci, a nie Eichen.
— Jasne, znalazł się pierdolony Doktor Love. Spierdalaj, okej?
— Nie, nie okej, Ross — warknął. — Jesteś moim przyjacielem, a ja ciągle patrzę, jak ty i Eichen odpieprzacie jakieś podchody. Tego chcesz, naprawdę? Ukrywać przed wszystkimi prawdę i narażać się dla dziewczyny, która nie jest pewna, czego chce?
Zamilkłem. Nie dlatego, że skończyły mi się argumenty. Nash miał rację. A ja nie potrafiłem już powiedzieć, czy rzeczywiście tego chciałem. A gdybym musiał odpowiedzieć na to pytanie, wzruszyłbym ramionami.
Posunąłem się z Eichen o krok dalej, bo podświadomie chciałem sprawdzić, czy to wszystko jakkolwiek mnie ruszało. Fizycznie... cóż, cholernie, ale psychicznie? Czułem się o wiele gorzej i to mnie bolało. Ale dlaczego? Przecież kiedy dowiedzieliśmy się prawdy o tym, kim dla siebie jesteśmy, między nami buchał ogień. Chciałem walczyć i przekonać ją do tego, by ze mną była. A potem wszystko zaczęło przygasać. Naprawdę chodziła mi w głowie myśl, że to było tylko zauroczenie, które przyszło szybko, a później zaczęło znikać.
I nie wiedziałem, co powinienem był robić. Ciągnąć to, bo przecież dalej mi na niej zależało, czy raczej uwolnić nas od czegoś, co mogło nie mieć przyszłości z mojego powodu. Nie chciałem zniszczyć jej życia, nie chciałem ciągle kłamać.
~*~*~
Schowałem wysuszone naczynia do szafki, a potem przewiesiłem ręcznik przez oparcie krzesła, by trochę przeschnął. Spojrzałem na zegar, zastanawiając się, czy była już odpowiednia godzina, aby zadzwonić do Austin. Cały dzień miałem w pamięci, że muszę to dziś zrobić.
Wiedziałem, że siostra będzie pytać mnie o różne rzeczy, a ja nie miałem humoru. Nash skutecznie mi go zepsuł, więc rozstaliśmy się pokłóceni – on poszedł gotować, a ja sprzątać. Nie odpisałem na kolejne wiadomości od Eichen i dalej ciągnąłem to unikanie jej, nie wiedząc, co zrobić. Nie miałem nawet pojęcia, jak spojrzeć jej w oczy.
Poszedłem po komórkę do salonu, wycierając ręce o dresowe spodnie. W końcu opadłem na sofę, sadowiąc się na niej wygodnie. Wybrałem numer Austin, a potem czekałem. Liczyłem na to, że odbierze, bo jeśli by tego nie zrobiła, pewnie bym stchórzył.
— Cześć, braciszku — przywitała się nagle, a ja wzdrygnąłem się, wyrywając się z zamyślenia. — Co tam u ciebie?
— Sprawdzam, czy już się za mną stęskniłaś.
— Ja? Musiałabym się poważnie zastanowić — zaśmiała się serdecznie. — Jak tam Chicago po dłuższej przerwie? Dalej takie magiczne?
— Żebyś wiedziała, Aussie. Muszę ci się pochwalić, weź sobie gdzieś klapnij.
— OŚWIADCZYŁEŚ SIĘ?! — wrzasnęła jak najęta, a potem zapiszczała. — Albo będziesz ojcem?!
Odsunąłem telefon od ucha, czekając, aż siostra się wykrzyczy. Nawet nie chciałem jej słuchać, bo kiedy usłyszałem słowo "ojciec", ścisnęło mnie w żołądku.
— Austin, ochłoń na moment — powiedziałem wreszcie. — Nikomu się nie oświadczyłem, nikomu nie zrobiłem też dzieciaka.
— Ale jesteś nadal z Eichen?
— Nigdy tak naprawdę ze sobą nie byliśmy — szepnąłem. — Ale nie o tym chcę rozmawiać. Zostałem trenerem hokeja, otwieramy w szkole nową drużynę.
— Matko, gratulacje! Czyli moje piski poszły na marne!
— Możesz piszczeć też z tego powodu.
— Mogę, ale teraz bardziej interesuje mnie to, co powiedziałeś o Eichen. Nigdy nie byliście ze sobą? Myślałam, że to twoja dziewczyna.
— Nie, nigdy oficjalnie nie byliśmy parą — wyjaśniłem.
— Ross, słyszę ten ton głosu, co się dzieje?
Jęknąłem głucho, wiedząc, że Aussie nie da za wygraną.
— Chodzi o to, że... mam wątpliwości, okej? Nie wiem, czy to nie było tylko głupie zauroczenie.
— Nic już do niej nie czujesz? — Zdziwiła się.
— Męczy mnie ta relacja i... nie wiem, Austin. A Nash dokłada mi zmartwień i mówi, że ona do mnie nie pasuje, tylko dziewczyna, którą niedawno poznałem.
— Poznałeś w sensie...? Jak ma na imię?
— Violet. Podeszła do mnie w klubie, do dziś mam z nią kontakt, umawiamy się na kawy i takie tam. To tylko moja znajoma.
— Ross, powiem ci coś szczerze, dobrze? Rozmawiałam kiedyś z Eichen na twój temat. Prawda jest taka, że ona w pewnym sensie zdaje sobie sprawę z tego, że to cię męczy, a ja myślę, że ona po prostu czeka na twój ruch. Nie chcę, żebyś był nieszczęśliwy przez tę dziewczynę. Wiem, że ją lubisz, ale jeśli nic nie czujesz, to nie zmuszaj się do tego. Nie przekreślaj swojego i jej szczęścia. Może osobno będziecie czuć się lepiej? A ta Violet to może być fajna dziewczyna.
— Ale ja nie lecę na nią w ten sposób, Austin. A Eichen... nie wiem, co robić.
— W takim razie nie zmieniaj nic, okej? — prychnęła. — Umów się z Eichen i spraw wreszcie, by była twoją cholerną dziewczyną, a nie użalaj się nad sobą, Roscoe. Tylko tyle jestem w stanie ci poradzić.
Spraw... to brzmiało tak banalnie prosto...
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top