Pozycja 1 - Roscoe

„Poznajemy właściwych ludzi dopiero wtedy, kiedy nadejdzie właściwy czas" 

Zakurzone miasta

     Kiedy światła zmieniły się na czerwone, zatrzymałem samochód. Zacząłem bębnić palcami o kierownicę, wyglądając za okno. Nie mogłem przestać się rozglądać, chłonąć wzrokiem tysiące barw, które mnie otaczały. Ilekroć przejeżdżałem przez kolejną barwną dzielnicę Chicago, tym bardziej czułem, że jestem we właściwym miejscu.

     Odnajdywałem radość w małych rzeczach, a nawet tych, które kiedyś mnie denerwowały. Długi korek, ciągnący się wzdłuż jednej z wietrznych ulic, sprawiał, że mogłem zatrzymać się na trochę i przyjrzeć budynkom, w których tętniło życie. Długie oczekiwanie na zmianę świateł pozwalało mi przypatrzeć się ludziom. Niemal wszędzie, gdzie nie spojrzałem, ktoś szedł. Jedni wpatrywali się w ekrany swoich telefonów, inni nagrywali jakieś filmiki swoimi kamerami na monopodach, byli też tacy, którzy pędzili przez miasto z papierowymi kubkami po kawie i z najświeższą Chicago Tribune pod pachą. Znaleźli się też ci, którzy nieudolnie kierowali swoimi rowerami wśród tego całego tłumu.

     Ktoś zatrąbił na mnie i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że światło zmieniło się na zielone, więc wdepnąłem gaz. Uśmiechnąłem się pod nosem, a potem włączyłem radio, z którego natychmiast rozbrzmiał jakiś hit Beatlesów. Miałem tak dobry humor, że nie widziałem szansy, aby coś mogło mi go zniszczyć.

     Powrót do Detroit okazał się być dobrym sposobem odpoczynku. Przeciągnąłem wizytę w rodzinnych stronach do pełnych dwóch tygodni i odżyłem. Miło było znów wrócić do domu. Po raz pierwszy od kilku naprawdę długich miesięcy spotkałem się z siostrą i rodzicami, a także swoimi dziadkami, którzy byli ze mnie strasznie dumni, gdy tylko dowiedzieli się, że zostałem nauczycielem.

     Ciągle chodziłem dumny jak paw. Wszyscy pytali mnie, jak czuję się w nowej pracy, pytali też o lekcje tańca i moje życie w Chicago, a ja pierwszy raz od tak dawna nie musiałem kłamać. Rodzice nie wiedzieli wszystkiego, więc specjalnie odsunąłem moje sekrety na bok, chowając je tak głęboko, że ledwo do nich zaglądałem. Czułem się lekki, swobodny i rozluźniony.

     W ciągu ostatniego miesiąca, a nawet i dwóch wiecznie chodziłem zdołowany. Czułem, że brnę przez coś, co może skończyć się dla mnie źle. Ale kiedy na jakiś czas odstawiłem za sobą balast, poczułem, że latam.

     Pokochałem ten wyjazd do podnoszącego się po upadku Detroit nie tylko za uczucie wolności. Ładując akumulatory, uznałem, że to odpowiedni czas, by jakoś skontaktować się ze swoimi przyjaciółmi – Devinem i Lincolnem. Wcale nie spodziewałem się, że któryś z nich znajdzie czas i chęci, by się ze mną spotkać, ale oni nie zastanawiali się długo, kiedy do nich napisałem. Gdy się spotkaliśmy, nie mogłem przestać gadać, oni zresztą również.

     Wspomnienie spotkania ze starymi przyjaciółmi sprawiło, że moje oczy zrobiły się zaszklone. Rozmawialiśmy tak, jakbyśmy nigdy się nie rozstali. Dowiedziałem się o nich wielu nowych rzeczy i nawał informacji ciągle jeszcze buzował w mojej głowie. Jako że obaj mieszkali w Detroit, częściej spotykali się z chłopakami z naszej drużyny hokejowej. Drake podobno myślał o tym, by oświadczyć się swojej długoletniej dziewczynie, Flanagan wyjechał na studia do Portugalii, a Josh, kapitan naszego składu, oficjalnie przyznał, że jest gejem i ma chłopaka.

     Słuchałem o życiu uczuciowym swoich przyjaciół, chociaż sam nie miałem wiele do powiedzenia. Faceci też plotkowali, więc po prostu słuchałem opowieści o tym, jak Devin umawiał się z Valery od początku studiów, a Lincoln ciągle podrywał jakieś laski na imprezach.

Ale jeśli o takich mowa...

     Zatrzymałem samochód na jedynym pustym miejscu parkingowym. Szybko załatwiłem sprawę z parkometrem, a potem rozejrzałem się po zatłoczonej ulicy, szukając wzrokiem szyldu kawiarni. Kiedy wreszcie ją zobaczyłem, ruszyłem w jej kierunku.

     Pchnąłem szklane drzwi, wchodząc do przestronnego pomieszczenia z mnóstwem wiklinowych stolików. Nigdy nie bywałem w okolicy, więc nie znałem tej kafejki, ale naprawdę mi się tam podobało. Lubiłem klimatyczne miejsca.

— Roscoe! — Usłyszałem znajomy głos, więc zerknąłem w kierunku, z którego pochodził.

     Przy jednym ze stolików siedziała niewysoka blondynka, machając do mnie dłonią, na której wisiało kilka kolorowych bransoletek. Ruszyłem w jej kierunku, wreszcie się z nią witając.

— W dziennym świetle wyglądasz jeszcze lepiej — stwierdziła Violet, uśmiechając się do mnie promiennie. — Zamówiłam ci kawę, jak prosiłeś. Podwójna americano.

     Podziękowałem jej, przysuwając do siebie wysoki, tekturowy kubek. Nie powiedziałem tego na głos, ale kiedy Violet grzebała w swojej kolorowej torebce, ja także się jej przyjrzałem i doszedłem do wniosku, że jest naprawdę ładna. Poza tym, że wiedziałem, iż to właśnie ona, możliwe, że nie poznałbym jej na drodze. Kiedy spotkałem ją po raz pierwszy, miała brązowe włosy, skórzaną sukienkę i mocny makijaż. Dziewczyna, która siedziała przede mną, szczerząc się szeroko do telefonu, który wreszcie wyciągnęła z torebki, miała ciemne blond włosy, nadal niesięgające jej szczupłych ramion, luźną sukienkę w jakieś blade wzory i zero tapety. Dopiero teraz widziałem, jak wielkie były jej niebieskie oczy, które wyglądały nawet na fiołkowe. Violet. Może to właśnie stąd wzięło się jej imię.

— Zrobiłaś coś z fryzurą, czy mi się wydaje? — spytałem głupkowato, patrząc na nią uważnie.

— Czyli to prawda! — zawołała, energicznie klaszcząc w dłonie. — Mit o facetach potwierdzony. Nie zauważacie zmian.

—Jak to nie? Przecież właśnie zapytałem, czy coś zmieniłaś!

— Zapytałeś, ale nie byłeś pewien. — Puściła mi oczko.

     Zaśmiałem się, upijając łyka kawy.

— Jasne, że zauważyłem, Violet. Ładnie ci w tym kolorze.

— Prawda? — Zaśmiała się. — To mój naturalny.

     Patrzyłem na jej dłonie, kiedy odgarnęła włosy za ucho.

— Jak pobyt w Detroit? — spytała w końcu, sącząc swój koktajl.

     Nim odpowiedziałem, przyjrzałem się jej ukradkiem. Ta dziewczyna coś w sobie miała. Już w trakcie drugiego spotkania z nią mogłem przyznać, że miała ikrę. Takie pokłady charyzmy i pewności siebie, które po prostu mi się podobały. Violet Evans napisała do mnie wiadomość, kiedy byłem jeszcze w Michigan. Pisała wtedy: "Nie wiem, czy mnie pamiętasz, ale to ta wariatka z klubu, która stwierdziła, że do Mozarta najlepiej tańczy się kaczuszki. Chyba przesadziłam wtedy z alkoholem. No cóż, grunt, żeby dać się zapamiętać, co, mam nadzieję, się stało. Jeśli nie, tutaj Violet. Cholernie dobrze mi się rozmawiało i chciałam spytać, czy nie wyskoczyłbyś ze mną na kawę?". Nie wahałem się z odpowiedzią. Natychmiast odpisałem, że jestem poza miastem, ale spotkamy się od razu po moim powrocie.

     I tym sposobem dziś, godzinę od wylądowania i z walizką w bagażniku, siedziałem z nią w kafejce, rozmawiając z nią o jej nowej fryzurze.

— To były najlepsze wakacje, jakie miałem — przyznałem szczerze, a ona uśmiechnęła się na moje słowa.

— Tak bardzo ci zazdroszczę — jęknęła, oblizując usta. — Czeka mnie jeszcze tyle nauki, nim skończy się semestr. Dopiero co skończyła się przerwa wiosenna, a ja już mam dość.

— Nie narzekaj, Violet, to twój ostatni rok. A potem... Przyjdzie czas na dorosłe życie, wynajęcie mieszkania, pracę, rachunki i mnóstwo innych niefajnych rzeczy.

— Oj, panie doświadczony — zażartowała — wielu z nich już doświadczyłam. Ale dorosłe życie nie jest takie złe, jeśli wiesz, jak stawić mu czoła.

— A jeśli nie wiesz?

— Wtedy możesz liczyć na cud, Roscoe.

      Ale cud nie zawsze nadchodził i nie na wszystko można było się przygotować.

~*~*~

     Otworzyłem drzwi swojego mieszkania i wlazłem do środka. Kiedy rozejrzałem się po holu, westchnąłem głośno. Wreszcie byłem w domu. W swoich własnych czterech ścianach. Kiedy szedłem do salonu, zacząłem myśleć, że polubiłem powroty i wyjazdy. Wielkanocna przerwa na zawsze miała zapisać się w moich wspomnieniach, bo zmieniła naprawdę wiele. Ja, Devin i Lincoln mieliśmy utrzymać kontakt, trener McCall powiedział mi, że jest ze mnie dumny i w razie czego mam zgłaszać się do niego, gdy będę czegoś potrzebował, a ja i rodzice zatrzymaliśmy się na moment, nie skupiając się na pracy.

     Kiedy pomyślałem o słowie "dom", widziałem i Detroit, i Chicago. Każde z tych miejsc było dla mnie równie ważne. Wiedziałem, że przez jakiś czas będę tęsknił za Michigan, ale nie łamałem się. Cieszyłem się na powrót do Chicago.

     Tutaj życie toczyło się dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu. Ludzie tłoczyli się, ulice były zakorkowane, a miasto tętniło kolorami. W Detroit, chociaż mieliśmy już wiosnę, nadal było szaro, pusto i niepokojąco. Centrum miasta naprawdę wyglądało coraz lepiej, ale razem z chłopakami wybrałem się na spacer po opuszczonej części i tam wcale nie było zbyt fajnie. Miasto Duchów powoli opuszczało grobowiec, ale jakaś jego część na zawsze miała w nim pozostać.

     Przechodząc przez salon, ściągnąłem buty i bluzę, a potem powędrowałem do sypialni. Chociaż lubiłem podróżować, nienawidziłem się rozpakowywać. Pakowanie nie było najgorsze, przecież wrzucałem wszystko do jednej torby i po krzyku. Ale rozpakowywanie... O matko, nie, nie mogłem tego znieść. Żałowałem, że nie było przy mnie mamy, która mogłaby się tym zająć.

     Musiałem jednak zrobić to sam i chciałem już mieć to z głowy, więc rzuciłem torbę na łóżko i otworzyłem ją. Miałem jeszcze inne rzeczy do roboty, trzeba było odkurzyć grubą warstwę kurzu w całym mieszkaniu, a potem zrobić konkretne zakupy na następny tydzień i przygotować się na powrót do pracy.

     Podczas pobytu w domu wiele rozmawiałem z rodzicami. Mama przyznała szczerze, że tata ostatnio coraz więcej pracował, ale kiedy przyjechałem, wziął urlop, by spędzić trochę czasu ze swoimi dziećmi. Rzadko brał wolne, więc wszyscy naprawdę się cieszyli. Dobrze było się też zobaczyć z Austin i jej facetem. Cieszyłem się, że wreszcie mogłem porozmawiać z nią twarzą w twarz, a nie przez jakiś komunikator.

     Wyciągnąłem ciuchy i zacząłem układać je w szafie, ponieważ wszystkie były wyprane i idealnie ułożone. W międzyczasie wyciągnąłem telefon, by trochę go podładować, a kiedy zerknąłem na ekran, zobaczyłem, że mam kilka nieodebranych wiadomości. Przysiadłem na skraju łóżka i odczytałem je.

Eichen: Hej, mam nadzieję, że wróciłeś już do Chicago!

Eichen: Odezwij się, kiedy wrócisz.

Eichen: Mamy wiele do nadrobienia!

     Przełknąłem głośno ślinę, a potem westchnąłem. W pewnym sensie czułem się trochę głupio, w innym dość normalnie. Podczas pobytu w Detroit rzadko kontaktowałem się ze swoją uczennicą. Na samym początku odpisałem jej tylko, że jestem dość zajęty i wiele się dzieje, ale potem w pewnym sensie zacząłem ignorować jej wiadomości, co skończyło się na tym, że rozmawialiśmy zaledwie raz w ciągu ostatnich dwóch tygodni. A przez rozmowę mam na myśli wysyłanie sobie krótkich SMS-ów.

     Najdziwniejsze było to, iż nie odczuwałem tak wielkiej potrzeby, by się z nią skontaktować. Eichen miała kilka dni wolnego od szkoły, trenowała, a ja spędzałem czas z rodziną i jednym z powodów, dla których wyjechałem, był właśnie odpoczynek od dziewczyny.

     Nie miałem pojęcia, jak to teraz będzie. Nadal pamiętałem dzień mojego wyjazdu i jej słowa. Przez całe trzy miesiące dziewczyna chciała być tylko moją przyjaciółką. Znałem ją już trochę i wiedziałem, na czym to będzie polegać. Na udawaniu, na kłamaniu i wmawianiu sobie jakichś nieistniejących rzeczy. A ja miałem tego dość. Nie chciałem już nudzić się kłamstwami, chciałem konkretów i Eichen nie mogła mnie za to winić.

     Czasem myślałem, że mam dość jej pocałunków, a czasem śniło mi się, jak dziewczyna siedzi na moich kolanach i całuje mnie po szyi. Niemalże czułem jej smak w ustach. Pomimo tego, iż właściwie ze sobą nie pisaliśmy, musiałem wreszcie się do niej odezwać. Nim jednak podniosłem telefon wyżej, by wystukać wiadomość, nadeszła kolejna, jednak nie od Eichen.

Violet: Jeszcze raz dziękuję za dziś! Następnym razem też zamówię kawę, skoro mówisz, że podają tam taką świetną. To był właściwie strzał w ciemno z tą kafejką.

Ja: Domyśliłem się. Obiecuję, że nie pożałujesz! Americano postawiła mnie na nogi.

Violet: To znaczy, że jeszcze się spotkamy? ;)

Ja: Oczywiście, Violet. Daj mi się tylko wkręcić do życia po powrocie. Skontaktuję się z tobą niedługo. Hej, zaprosiłaś mnie już na Facebooku?

Violet: Nie chciałam być taka bezpośrednia, ale... Oczywiście, że tak! Muszę lecieć, trzymaj się!

     Uśmiechnąłem się do telefonu, a potem zabrałem się za odpisywanie Eichen. Naprawdę cieszyłem się, że Violet skontaktowała się ze mną i poprosiła o spotkanie. Ja prawdopodobnie bym tego nie zrobił, nie miałem jaj. A ona? Nie cykała się! Zaimponowała mi, a ja polubiłem ją i nie mogłem odmówić.

     Poza tym czas spędzony z dziewczyną nie wydawał się być czasem zmarnowanym. Rozmawialiśmy i śmialiśmy się na każdy temat, rozmowa rozwijała się coraz lepiej, ale w końcu oboje musieliśmy się zbierać. Cieszyłem się więc, że i Violet liczyła na kolejne spotkania.

     Tylko że musiałem wreszcie zejść z chmur i zderzyć się z rzeczywistością. Włączyłem więc konwersację z Eichen i zacząłem pisać.

Ja: Jestem już w Illinois. Opowiesz mi wszystko, kiedy się spotkamy. Mam mnóstwo rzeczy do ogarnięcia, więc napiszę do ciebie później.

     Odpowiedź przyszła prawie od razu.

Eichen: W porządku! Stęskniłam się za tobą, Rossy.

Ja: Ja za tobą też, Eichen.

Ja też...

A/n: Mam nadzieję, że pierwszy rozdział drugiej części Wam się spodobał! Liczę, że ten tom spodoba wam się tak, jak poprzedni! Serdecznie zapraszam do zostawiania komentarzy!

Autor cytatu: Alyson Noel

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top