Zima 1940r., Park Skaryszewski

Tej zimy styczeń nadszedł niczym nieujeżdżony ogier, przynosząc ze sobą mróz i zamiecie, jakich Warszawa nie widziała od bardzo dawna. Ludzie wychodzili z domów tylko w razie nagłej potrzeby lub jakiegoś niecierpiącego zwłoki wypadku. Rzecz jasna, nie tyczyło się to dzieci oraz pewnej osoby, której nawet największy ziąb nie stłumił radości, która wręcz emanowała ze smukłej sylwetki. Mimo, że wiatr nieubłaganie targał jej warkocz i mroził policzki do czerwoności, usta dziewczyny nieustannie zdobił szeroki uśmiech.

Jadzia wracała właśnie z domu jednego ze swoich uczniów. Po ostatnich przemyśleniach postanowiła dawać korepetycje dzieciom z najbliższej okolicy. Dlatego teraz, wędrując przez Park Skaryszewski, którego łąki pokryte były białym marzeniem, a gałęzie okolicznych drzew cudownie oszronione, z lekkim sercem i pieśnią w duszy powracała do rodzinnego gniazda.

-Nauczanie jest jednak bardzo przyjemne - pomyślała owa istota, podskakując wesoło w zniszczonych już nieco kapcach. - Potrafi być męczące i żmudne, ale w końcu wydaje słodkie owoce sukcesu! Nawet krnąbrny syn państwa Myszkowskich potrafi w końcu pojąć czym jest fotosynteza, a Marychna z Wiśniewskich nauczyła się poprawnie pisać "jaskółka"! To naprawdę cudowne uczucie, kiedy człowiek zdaje sobie sprawę, że przyczynił się do tych małych postępów.

Porządnie wymarźnięta, wpadła na znajomą klatkę schodową. Po drodze na drugie piętro spotkała swoją przyjaciółkę Urszulę Głowacką, której babcia była sąsiadką Jadzi. Była ładna, nieco teraz wychudzona o szaro-niebieskich oczach.
Ponieważ obie dziewczyny nie widziały się już od dłuższego czasu, zwykła pogawędka, przerodziła się w prawdziwą dyskusję, która (to musiało się stać) przeniosła się do mieszkania Wróblewskich.

Kiedy wreszcie dotarły na właściwe piętro, drzwi otworzył im starszy brat gospodyni - Edward, zwany przez niektórych Kochasiem.

Oboje dzieci Wróblewskich miały ciemne blond włosy, ten sam szczery uśmiech i dołeczki odziedziczone po matce, a jednak patrząc na tę dwójkę, rzadko kto pomyślał, że mogą być rodzeństwem. I gdyby nie to, że Urszula znała Edwarda, na pewno popełniłaby ten sam błąd.

-Cześć i czołem, Edziu - rozpromieniła się, a jej oczy na nowo odzyskały utracony blask. - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko mojej wizycie?

-Ależ skąd, cześć Urka - na twarzy blondyna pojawił się uśmiech, który niejednokrotnie skradł serce jakiejś dziewczynie. - Wchodźcie, taki mróz na dworzu, a wy na klatce siedzicie. Cała kamienica was słyszy, tak chichoczecie! Zagotuję wodę, a ty Jadźka zrobisz herbaty. Mama już się zamartwiała czy cię jakiś szkop nie złapał, a ty sobie pogawędki urządzasz. Cała rodzina była na skraju szaleństwa! Co tak stoicie? Zdejmujcie te mokre płaszcze, bo się pozaziębiacie.

Starszą z latorośli Wróblewskich cechowała siła intelektu oraz wyjątkowa trafność osądu, które sprawiały, iż mimo, że miał ledwie dwadzieścia dwa lata, był już doradcą ojca, a także nierzadko - i ku ogólnej korzyści - poskramiał zapalczywość pani Wróblewskiej, która niechybnie musiałaby prowadzić do nierozważnych czynów. Miał ogromne, gołębie serce, był oddany, zabawny, a kiedy wymagała tego sytuacja potrafił (choć z pewnym trudem) zapanować nad swoimi emocjami. Umiejętność tę jego matka dopiero musiała wypracować, a jego siostra postanowiła nie opanować w ogóle.
Poza oczywistymi zaletami umysłu, dbał o swoją muskulaturę regularnymi treningami na basenie. Jego osiągnięciami chwalił się trener, a czasami nawet ojciec. Zresztą rodzice nie musieli nic mówić - półka z pucharami w salonie głosiła jego wyczyny sama za siebie. Dodatkowo grał na fortepianie, a w duecie z młodszą siostrą bawił gości swoim talentem muzycznym jak nikt inny.

Jednak jak każdy człowiek, Edek miał swoją przywarę - był wyjątkowo pamiętliwy. Przebaczał z zaskakującą łatwością, jednak jeśli ktoś go zranił, nie zapominał tej urazy na bardzo długo.
Mimo tej wady, cieszył się on dużym gronem kolegów i ( całkowicie  nieświadomie ) sporym zainteresowaniem ze strony płci przeciwnej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top