lato 1941 r., dom jednego z harcerzy, Warszawa
Potańcówka zaczęła się bardzo typowo. Najpierw rozmowy, poczęstunek, w tle miękkie nuty saksofonu. Później ktoś zaproponował by puścić coś żywszego. I wtedy tak naprawdę dopiero zaczął się wieczór.
Jadzia wciąż była proszona do tańca. Ręce, twarze jej partnerów, uśmiechy, muzyka - wszystko to wirowało szaleńczo, tak, że blondynka ledwie pamiętała gdzie jest ziemia, a gdzie niebo.
W pewnym momencie, zmęczona nieustannym ruchem, zdołała się wyrwać z drapieżnych, męskich rąk. Wykorzystała tę chwilę na wypicie herbaty i odpoczynek, z dala od parkietu. Po nalaniu sobie filiżanki do pełna dołączyła do grona dziewczyn ze szkoły pielęgniarskiej, które stłoczyły się wokół stołu, na potrzeby owego wieczoru odsuniętego w kąt.
- Litka... Ten Krystyn tak się wokół ciebie kręci. Jest między wami... Coś pięknego? - zapytała jedna z panienek, biorąc w ręce filiżankę, taktycznie zasłaniając się za nią.
Wspomniana Lidia popatrzyła na koleżankę z niemałym zaskoczeniem. Zamrugała kilkakrotnie, podniosła oczy gdzieś do góry i jakby przypominając sobie twarz chłopaka, odparła:
- A tak... Krystyn. Bardzo miły człowiek.
Zaśmiała się krótko, po czym jak gdyby nigdy nic, napiła się herbaty. Lakoniczny komentarz wzbudził pewne podejrzenia, ale że towarzystwo było dobrze wychowane, dziewczyny nie naciskały. Jadzię jednak zaczęły męczyć nawet te niewinne szepty, dlatego cicho przeprosiła koleżanki i poszukała sobie ustronniejszego zakątka.
Znalazła sobie wygodne miejsce, tak, by nikt, nawet przyjaciółki, jej nie dojrzały. Przymknęła na chwilę oczy, czując jak zmęczenie powoli ogarnia jej całe ciało. Muzyka zdawała się grać gdzieś w oddali, Jadzia słyszała ją jak zza szklanej ściany. Zamknęła całkowicie oczy. Docierały do niej śmiech, odgłosy kroków tancerzy, jednak ona pogrążyła się całkowicie w odmętach swoich myśli. Nagle poczuła czyjąś obecność obok siebie. Nie przeszkadzało jej to ani nie dziwiło, miała tylko nadzieję, że nikt nie będzie jej przeszkadzał. I tak spodziewała się, że to Urka. Czekało ją jednak małe zaskoczenie, gdyż obok niej przysiadł się nie kto inny jak Tadeusz Zawadzki.
Stali tak, przyczajeni, tuż przy oknie, opierając się o parapet, z dala od zgiełku przyjęcia, ledwie widoczni. Przez uchylone okno wpadało ciepłe powietrze, przesycone zapachem letniej nocy. Najwyraźniej on też musiał odpocząć, więc dziewczyna nie rozpoczęła rozmowy.
Odetchnęli bezgłośnie, patrząc na wirujących w tańcu Rudego i Monię.
Sączyli powoli napój z filiżanek, machinalnie, każde pogrążone w swoich myślach. Nagle Jadzia zerknęła na niego, w górę, spod lekko opuszczonych powiek. On chyba tego nie zauważył, patrząc gdzieś w przestrzeń. Nieco otępiała już od wszystkich tańców blondynka, powoli oparła swoją głową o ramię Zawadzkiego. On spojrzał na nią, ale nie wydał jej się zdziwiony, wręcz przeciwnie, praktycznie nie zwrócił na to uwagi. Dziewczyna odebrała to jako niemą zgodę, jednak na wszelki wypadek powiedziała:
- Wybacz, jestem już zmęczona... - pokręciła delikatnie głową, ocierając się o jego marynarkę, której bury, drapiący materiał w tamtym momencie wydał jej się wyjątkowo przyjemny. Poczuła jak jego zapach wypełnia jej płuca.
- Oczywiście - odparł, jakby od niechcenia, uśmiechając się przy tym ledwo dostrzegalnie i upijając łyk herbaty z trzymanej w wolnej dłoni filiżanki.
- Oczywiście... - powtórzyła, sennym głosem. Jej poczucie etykiety w tamtym momencie przycichło na tyle, że była w stanie je spokojnie zignorować. Odetchnęła ciężko. Czuła nieznośne pulsowanie w łydkach i podbiciach stóp. Może powinna gdzieś usiąść. Tylko gdzie? Gdzie znalazłaby bezpieczną przystań, z dala od drapieżnych tancerzy? Już odpływała w ramiona Orfeusza, gdy nagle...
- Hej, Hej - usłyszała tuż obok swojego ucha. - Nie jestem poduszką. No chodź, nie możesz mi tutaj zasnąć.
Leniwie otworzyła oczy i spojrzała na Tadeusza. Niechętnie odsunęła się od niego. On wyciągnął w jej kierunku rękę.
- Chodź. - Z radia zaczął grać smooth jazz.
Ona spojrzała na niego trochę nieprzytomnie, miała ochotę zaprotestować, ale jakby na przekór obolałym nogom i mdlejącym od ciągłego wiszenia w powietrzu ramionom, na wpółświadomie, tak jak gdyby ktoś odebrał jej własną wolę, włożyła swoją dłoń w jego własną. On delikatnie, lecz stanowczo poprowadził ją na parkiet. Nie na środek, na nim przytulali się Janek i Monia oraz dwie inne pary, ale za to z dala od wygodnego miejsca przy oknie.
Położyła mu lewą dłoń na ramieniu, on ułożył swoją na jej łopatce. Zaczęli poruszać się w rytm muzyki, powoli obracając się.
- Walc? - zapytała, nie do końca rozpoznając kroki.
- Nie wiem, improwizuję. Może być walc.
- Słaby z ciebie lider - dziewczyna zaśmiała się krótko.
- No wiesz co? - Zośka udawał oburzonego. - Ja ci pokażę słabego lidera.
- Och, dopra...
Nagle wizja Jadzi zmieniła pozycję, jakby praktycznie leżała. Silna rama jednak powstrzymywała ją od upadku. Okrzyk zdumienia ugrzązł jej w gardle.
- Czyli umiesz opuszczać - wymamrotała, nadal w lekkim szoku od nagłej zmiany pozycji. Przez ułamek sekundy dostrzegła światło odbijające się w jego silnie niebieskich tęczówkach.
On uśmiechał się, nie odrywając od niej oczu, widząc, że znajomość trochę bardziej zaawansowanej figury zrobiła na jego partnerce wrażenie. Pociągnął ją z powrotem do góry, zadzierając dumnie podbródek.
- Dobrze, odwołuję - Jadzia uśmiechnęła się zgryźliwie, przewracając oczami.
- Ja myślę! - blondyn odparł hardo.
Dziewczyna popatrzyła mu prosto w oczy, dając w ten sposób do zrozumienia, że pewność siebie chłopaka jej nie onieśmiela. On odpowiedział tym samym.
Przez kolejne minuty wirowali w tańcu, praktycznie nic nie mówiąc.
Gdy muzyka ucichła Rudy szybko podbiegł do adaptera i nastawił kolejną płytę. W trakcie tej przerwy Jadzia i Zośka zatrzymali się na chwilę, jednak nie zerwali ramy. Z pewnymi siebie uśmiechami rzucali spojrzeniami na partnera. Wszyscy wiedzieli, że Zośka, mimo pewnej nieśmiałości, ma zdolności przywódcze we krwi, ale Jadzia nie miała zamiaru ulegać tej aurze, co dawała swemu partnerowi, i całej reszcie otoczenia, jasno do zrozumienia. Pozostali choć sami tańczyli, zerkali ciekawie w stronę tej pary.
Rudy, wyczuwając wiszące w powietrzu napięcie, ani myślał odpuścić. W końcu miał opinię najlepszego tancerza w towarzystwie. Choć Zośka był jego kolegą, nie chciał dać sobie wejść na głowę.
Tadeusz jednak, ku zdziwieniu Rudego i całej reszty, nie dał popisu zjawiskowych umiejętności. Prowadził Jadzię w całkowicie podstawowych ruchach, nie chcąc drażnić Bytnara. Poza tym, prawdę powiedziawszy, ani nie miał w sobie tyle śmiałości, ani nie był aż tak świetnym tancerzem, by wchodzić przyjacielowi w paradę.
Dał mu więc skinieniem sygnał, że parkiet należy do Janka i mocno trzymał się z dala od środka parkietu, zadowalając się uboczem. Potem kompletnie nie zwracał uwagi na otoczenie.
Jadzia również zdawała się nie zauważać reszty ludzi. Skupiała się na odczytywaniu kolejnych kroków partnera i czerpaniu przyjemności z tańca.
Od nastrojowego jazzu, przeszli do zdecydowanie szybszego jive'a i tanga. "Ta ostatnia niedziela" i "Tango Milonga" śpiewane przez Mieczysława Fogga grało jeszcze wiele, wiele razy tej nocy...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top