Zostań ze mną
Wspomnienia są tym, co najczęściej nas dręczy. Potrafią się pojawiać zarówno na jawie, jak i w śnie. Narzucają się naszym myślom, odrywając nas od rzeczywistego świata, aż powoli się w nich zatracamy. Te zjawiska nasilają się zwłaszcza, gdy wspomnienie jest bolesne. Pozostaje ono jasne w naszym umyśle, naszej duszy dłużej, rażące w oczy jak słońce znajdujące się w zenicie, świecąc prosto w ludzką twarz i choć oczy zostają przymknięte, wciąż odczuwamy ból, a blask dociera przez mocno zaciśnięte powieki.
Takie samo słońce świeciło we wspomnieniu Alexandra, znajdowało się ponad głowami absolwentów liceum, zdając się promienieć, tak samo jak ich twarze, szczęśliwe z powodu końca szkoły i upragnionego wolnego czasu, przeznaczonego na odpoczynek, aż do rozpoczęcia pierwszego roku studiów, które wciąż wydawały się tak daleko, jak odległy brzeg na horyzoncie po raźniej pierwszy widziany z pokładu statku, który powoli zbliża się do swego celu - jakże upragnionego lądu.
Letni wiatr rozwiewał włosy przyszłych studentów, sprawiając, że część tych niesfornych kosmyków wpadała prosto w ich oczy. To właśnie takie włosy John odgarnął z twarzy Alexa i założył za jego ucho. Uśmiechał się przy tym tak, że nawet lód mógłby w mgnieniu oka przekształcić się w parę wodną.
-Zaczyna kropić, lepiej idź już do domu, nim całkowicie zmokniesz. Nie możesz się rozchorować, gdy dopiero zakończyła się szkoła, trzeba będzie to przecież jeszcze świętować. Hercules i Joseph nie wybaczą ci, jeśli się nie pojawisz - powiedział Hamilton, gdy poczuł pierwszą kroplę na czubku swojego nosa, przerywając tym samym trwającą między nimi ciszę, której towarzyszyło tylko wpatrywanie się w swoje oczy.
-No dobrze, już dobrze - John zaśmiał się cicho i zbliżył swoją twarz do przyjaciela, po czym szybko cofnął, jakby rozmyślił się ze swej decyzji. Deszcz zaś przemienił się z mżawki w ulewę, jak gdyby próbował przekazać, że jest to zły pomysł - Do zobaczenia wieczorem - odwrócił się na pięcie i pobiegł przed siebie, przez ulicę, nawet nie zwróciwszy uwagi na to, co się dzieje wokół.
Kolejną rzeczą jaka nastała był pisk opon, dźwięk klaksonu samochodowego, huk i ciche uderzenie ciała w ciemny, rozgrzany od słońca asfalt, jak na ironię będącego świadkiem uciekającego ciepła z ciała Laurensa, które niemal od razu straciło duszę, zamieszkującą je od prawie 19 lat.
Dzień, który miał być tym wspaniałym, a nawet jeszcze lepszym niż Hamilton mógłby sobie wyobrazić, zamienił się w jego największy koszmar. Straszniejszy od wszelkich istot znanych z przeróżnych nocnych mar, horrorów czy opowieści. Strata kogoś tak bliskiego, tak wcześnie była o wiele gorszym przeżyciem, które jeszcze wiele lat budziło w nocy Alexa, oblanego zimnym potem z załzawionymi oczami i próbą odszukania kogoś bliskiego u swego boku, ale nikogo tam nigdy nie było.
Kolejny już raz szatyn przebudził się i usiadł na łóżku, oddychając ciężko, lecz wciąż nie mogąc dostarczyć sobie odpowiedniej ilości tlenu. Towarzyszyło mu uczucie, jakby zaraz miał się udusić i odejść tam, gdzie John właśnie przebywał. Schował swoją twarz w dłonie, próbując się uspokoić, a gdy tylko to przyniosło jakieś skutki, zerknął w stronę zegarka, by sprawdzić godzinę. Wskazówki wskazywały już 4 rano. Tak czy inaczej, nie widział sensu powtórnego położenia się, gdyż dobrze wiedział, że nie zaśnie, a i tak za dwie godziny musiał wstać, by przyszykować się na wykłady prawa i dojechać jeszcze na miejsce.
Jak najciszej, by nie zbudzić swoich współlokatorów - Josepha Lafayette i Herculesa Mulligana - wciąż pogrążonych w głębokim śnie, krążących po odległej od świata rzeczywistego, krainie Morfeusza, duzo bliższej śmierci niż życiu, Alex opuścił sypialnę i udał się do wspólnej kuchni.
Znalazłszy się już na miejscu, przeszukał zawartość szafek, by znaleźć swoją najlepszą przyjaciółkę, pokrzepiającą w takich chwilach, pachnącą piękniej niż cokolwiek w świecie - kawę. Już po chwili zabrał się za przygotowywanie napoju, starając odpędzić od siebie wszelkie zbędne myśli i skupić jedynie na wykonywanej czynności. Jednak, gdy tylko skończył i usiadł przy stoliku, trzymając w dłoniach ciepły kubek, wszelkie myśli powróciły, znów dręcząc jego na dodatek już zmęczony od niewyspania umysł. Glucha cisza panująca w pomieszczeniu nie pomagała mu w odwróceniu od nich uwagi, zrobił to dopiero grad, niemal rytmicznie uderzając w parapet, wybijając przy tym rytm tylko sobie znanej piosenki, która wypełniała niemal całe miasto, każdy zaułek, gdzie tylko owe zjawisko dało radę dotrzec.
-Alex? - rozległ się za nim cichy głos, lecz pominął go, usunął ze świadomości, skupiony już na utworze, którym dzieliły się z nim spadający grad.
- Alexander - głos powtórzył nieco głośniej, a także bliżej Hamiltona, który w końcu odwrócił się, by zobaczyć twarz tego, kto do niego przemawiał, bo choć zdawało mu się, że zna głos, nie mógł go z nikim połączyć.
Wzrok szatyna powoli uniósł się ku górze, aż napotkał pewne zbyt dobrze znane mu orzechowe oczy.
-John... - oczy Hamiltona zaszklily się, kubek wypadł z jego rąk, tocząc się po stole i rozlewając wszędzie wokół swoją zawartość, by w końcu spaść głośniej ze stołu. Dokładnie na ten dźwięk student zerwał się na równe nogi, by zaraz przywitać się z podłogą i ciemnością.
Nicość, nieprzenikniona nicość, jak ta z początku świata, gdy jeszcze nic żywego i przeciwnie nawet nie istniało, otaczała Hamiltona przez, przynajmniej dla niego, niecałe trzy sekundy, po których usłyszał głos Aarona. Jednakże z początku nie docierał do Alexa sens tych słów, a także nie mil siły otworzyć oczu.
-Hamilton! - krzyk Burra w końcu przedarł się w pełni do świadomości wołanego, a ten nawet spróbował otworzyć oczy, które niemal natychmiast przymknął przez napływ zbyt dużej ilości światła i kolorów, choć kuchnia nie posiadała innych niż biel i brąz. Po chwili jednak przemógł się i otworzył je na dłużej, by zaraz spróbować się podnieść, a jego głowę zaczął przenikać nieopisany ból.
-Nareszcie się obudziłeś. Krzyki spanikowanego Aarona było słychać pewnie w całym akademiku - gdzieś z prawej strony dobiegł Alexandea głos Herculesa, który właśnie tam stojąc, przyglądał się z wymalowaną troską na twarzy przyjacielowi, zaś taki rodzaj widocznego uczucia był dosyć niespotykany w przypadku Mulligana
-Gdzie jest John?
***
Z wiadomych przyczyn Alexander tego dnia nie udał się na uczelnie, a pod nakazem przyjaciół został w pokoju, zaś on pomimo już lepszego samopoczucia, został, nie chcąc dalszych kłótni. Choć gdyby dokładnie się stosował do ich zaleceń w tym momencie spałby głębokim snem, zamiast czytać książki, mimo doskonałego znania jej fabuły na pamięć w tym ofiar, mordercy, a także motywów i sposobu dojścia bohatera do wniosków, kto był zabójcą. Z drugiej strony to również była forma odpoczynku, która według niego samego, bardziej regenerowała jego siły.
Wodził wzrokiem za czarnymi literami, już dobre kilka godzin, gdy usłyszał ciche skrzypienie otwieranych drzwi. Z początku nie uniósł głowy, myśląc, że byli to jedynie Lafayette bądź, lub i Mulligan wracający z zajęć, jednak gdy nie usłyszał żadnego z głosów tej dosyć hałaśliwej dwójki. Pozostawił litery same sobie i spojrzał w kierunku drzwi. Kolejny raz już tego dnia napotkał uśmiechniętą, dobrze mu znaną, piegowatą twarz. Zdziwiony, a wręcz zszokowany wzrok Hamiltona, sprawił, że na owej twarzy pojawił się rząd białych zębów i pokój wypełnił cichy śmiech.
-Nie patrz się tak na mnie, jakbyś zobaczył ducha - roześmiany głos Laurensa dotarł do uszu Hamiltona
-Ale je go widzę - Alexander zamrugał kilkakrotnie, spuszczając z łóżka nogi na zimną podłogę - John ty zginąłeś
-Przecież nie wierzysz w duchy, a gdybym rzeczywiście umarł, to nie stałbym teraz tu przed tobą i nie mógł do ciebie mówić - piegowaty podszedł do łóżka i usiadł obok jego właściciela, sprawiając, że materac, znajdujący się pod jasnozieloną pościelą lekko się ugiął.
-Czemu uciekłeś, gdy straciłem przytomność? - Alex spojrzał w oczy swojego rozmówcy - na pewno tez chcieliby ciebie widzieć i wiedzieć, że żyjesz
- Wiedzą, wiedzą - chłopak skrzywił się nieznacznie - W końcu ktoś musiał iść po Aarona. Nie mam pojęcia, co tobie odbiło, ale zemdlałeś, gdy mnie zobaczyłeś. Moja śmierć musiała być tylko wytworem twojej wyobraźni. Może śniło ci się to, a może jesteś chory? - Laurens podniosl rękę do czoła przyjaciela, a jego twarz przybrała zmartwiony wyraz.
-Nic mi nie jest - przyszły prawnik odtrącił dłoń - Wszystko jest w porządku, a raczej nic nie jest w porządku. Nie wmawiaj mi, że ty tak po prostu... - zamknął na moment oczy - że tak po prostu znowu tu jesteś. Pewnie znowu mi się śnisz, a gdy otworze oczy, nie będzie ciebie tutaj. Tylko leżę z głową na książce, a to wszystko dzieje się w moim umyśle. - westchnął cicho - Jednak z jednej strony cieszę się, że chociaż tutaj ciebie widzę, ale z drugiej wolałbym, żebyś się już więcej nie pojawił, czasem chciałbym zapomnieć, mieć po prostu spokój od tego wszystkiego. Pogrążyć się w życiu i odpocząć. Jednak skoro już tu jesteś nie opuszczaj mnie, przynajmniej na razie. Trochę się cieszę, że ciebie tu widzę - na jego twarz wpełznął lekki, smutny uśmiech.
-Alex jesteś tak mądry, masz tak wspaniały umysł, a jednak wciąż sobie to wmawiasz. Ja naprawdę tu jestem - Laurens powoli przybliżył swoją dłoń i złapał go za rękę - i zostanę z tobą. Musisz mi uwierzyć, że wcale nie umarłem. To także prawdziwy świat, nie sen. Poza tym jak i po co miałbym ciebie okłamywać w takiej sprawie? Dobrze wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił
***
Choć Elizy już niemal nic by nie zdziwiło w zachowaniu Hamiltona, który potrafił sporo gadać do siebie pisząc to kolejne eseje, czy inne rzeczy, o których pojęcia nie miała, jego częstsze przebywanie sam na sam i rozmawianie nawet wśród tłumu ludzi dookoła z kimś kogo przy nik nei było, zaczynało ją martwić. Wiedziała, że niejaki John Laurens był bliskim przyjacielem Hamiltona, którego stracił jakiś czas temu, ale jego „rozmowy" z nim pojawiły się dopiero niedawno, co jeszcze bardziej martwiło jego bądź co bądź dziewczynę. Gdy podczas jednego z ich wspólnych wyjść, gdy spacerowali razem po alejkach parku, gdy Iwona przebudziła się w pełni, a drzewa były pełne nowych, świeżyć liści, koloru takiego samego jak trawa, pięknej, pelnej życia zieleni, Alexander zaczął zachowywać się, jakby nagle dołączył do nich jego zmarły przyjaciel, nie wytrzymała i postanowiła z nim o tym porozmawiać.
-Alex... przepraszam, ale z kim ty właściwie rozmawiasz? - spojrzała mu w oczy, które odwróciły się widocznie zmieszane w jej stronę
- Z Johnem, przecież już ci go przedstawiałem. Nie sądzę by wciąga tych kilku miesięcy zdążył się aż tak zmienić niedopoznania - odrzekł spokojnie -Chyba, że... Eliza czy ty jesteś zazdrosna? Przecież to tylko mój przyjaciel - zapewnił ją, ale widząc jej wciaz zmartwioną twarz, postanowił jeszcze zapytać - Stało się coś?
- Tak - westchnęła cicho i poprowadziła go w stronę najbliższej ławki, gdzie usiedli razem - Wiem, że to dziwne i możesz mi nie wierzyć, ale ja nie mam pojęcia z kim ty rozmawiasz. John nie żyje od lat, nie ma go już tutaj.
-Rozmawiałem z nim! Widziałem go! On żyje! - Alexander nieznacznie podniósł ton swojego głosu
- Nie chce byś miał mi za złe, ale to nie jest normalne. Nie ma go już z nami. Sam byłeś na jego pogrzebie. Po prostu wyobrażasz go sobie, tęsknisz za nim - powiedziała mimo, że dobrze zdawała sobie sprawę, że to dziwne iż takie objawy pojawiły się dopiero teraz.
-To niemożliwe. Nic mi nie jest, a ja dobrze wiem z kim rozmawiałem - wstał - Mie byłbym w stanie sobie wyobrazić, czegoś takiego i dobrze wiem, co mówię. Ale uszę... Muszę iść to przemyśleć - Hamilton szybkim krokiem odszedł, kłócąc się w myślach sam ze sobą i chcąc, jak najszybciej spotkać swojego przyjaciela.
***
-John czy ty mnie okłamałeś?! - Alexander wszedł do pustej, nie licząc oczywiście Johna, sypialni, trzaskając za sobą drzwiami
-Co? Ja... nie wiem o co chodzi - chłopak cofnął się pół kroku do tyłu, potykając się o łóżko i lądując na nim
-Powiedziałeś mi, że nic tobie nie jest! Że żyjesz! Eliza powiedziała mi, że ciebie tu wcale nie ma, ona nie miałaby po co kłamać! A ty... ty mówiliście, że nigdy tego nie zrobisz! Dlaczego? - jego glos załamał się lekko - Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy? Przecież się przyjaźnimy, a może przyjaźniliśmy? Sam nie wiem, jak to nawet nazwać. To sen, tak?
-Nie, to jest prawda, to nie sen i tym razem przysięgam ci, że mówię prawdę. Nie umiem tego wytłumaczyć, nie wiem, dlaczego tak jest - Laurens podniósł się na równe nogi i podszedł do Alexandra - Przepraszam, nie tylko za to, co zrobiłem, ale też za to co zrobię - kończąc to zdanie John połączył ich usta w pocałunku, zaś ten drugi nie zaprotestował. Nie zrobił też tego, gdy zmieniły one się w bardziej namiętne. Wiedział, że nie powinien, a jednak potrzebował tego i chciał, nie zaprzestawał, nie stawiał oporu, gdy wszystko zaszło dalej. Wręcz sam oddawał temu całego siebie, przekazywał to wszystko co kryło się w jego wnętrzu.
Zapomniał o bólu, zapomniał o Elizie, liczyła się tylko ta chwila, ten moment, John, to co sie działo. Przeszłość i przyszłość przestały na jeden moment dla niego istnieć.
***
Po którejś już nocy z kolei w tajemnicy spędzonej z Laurensem, podczas tych nocy, gdy jego współlokatorów nie było, rano, gdy Hamilton otworzył oczy, był sam, nie było nikogo obok niego. Rozejrzał się po pokoju w poszukiwaniu Johna, ale nie znalazł go, a zamiast tego, na stoliku nocnym.
„Drogi Alexandrze,mam nadzieję, że jesteś zdrowy
I w wystarczająco dostatniej pozycji, by rzec bogaty
W kieszeniach ludzi takich jak ja: nie mających szczęścia
Widzisz, to moja dziewczyna, ta którą zdecydowałeś się prze..."
W tym momencie Alexander przerwał czytanie i resztę tekstu jedynie musnął wzrokiem, by dotrzeć do zapisanego kursywą podpisu - James Reynolds. W jak najszybszym tempie brunet zaczął próbować łączyć fakty - James chodzi z Marią, zaś Alexander spędzał upojne noce z Johnem, który...
mała czerwona lampka zapaliła się w jego umyśle, zaczynajac z czasem świecić coraz jaśniej, zamieniając się niemal w supernową. Zdecydowanie to nie miało sensu, ale czy cokolwiek w ostatnim czasie w jego życiu ho miało?
Narzucił ma siebie pierwsze lepsze rzeczy z szafy, zapijając ostatni guzik koszuli, gdy wychodził z pokoju. Musiał... właściwie co musial? Sam nieznał na to odpowiedzi, ale wiedział, że musi porozmawiać z tym całym Jamesem.
***
-Naprawdę mu zapłaciłeś? - zapytał John, gdy siedzieli obaj nad stawem w tym samym parku, w którym kłamstwo Johna wyszło na jaw
-Tak, musiałem to zrobić, nikt nie powinien tego wiedzieć. W sumie to nigdy nie powinno się zdarzyć. Dlaczego mi nie powiedziałeś? - mruknął student prawa, wpatrując się w tafle wody
-Nie wiedziałem, jak to zrobić. Tak bardzo chciałem być blisko ciebie, nawet po śmierci jetsem okropnym egoistą - zaśmiał się gorzko - Nigdy nie powinienem się pojawiać. Rozdział naszej historii powinien być dawno zamknięty. Myśle, że to już nasze ostatnie spotkanie.
-Co? Nie zostawiaj mnie, potrzebuje ciebie. Nieważne ile jeszcze razy namieszali mi w życiu i co się stanie. Zostań ze mną. Potrzebuje ciebie bardziej niż kogokolwiek - jak gdyby weszła w niego obca siła, podniósł natychmiast wzrok na swojego kochanka.
-Nie. Wystarczająco namieszałem ci w życiu. Muszę odejść, kiedyś się jeszcze spotkamy - westchnął - Ale jeśli to jest dla ciebie takie trudne powinienem już teraz zniknąć w tej chwili. Muszę to zrobić, więc proszę ciebie nie rób nic głupiego. Obiecuję jednak zawsze być przy tobie - kontur chłopaka, zaczął się powoli rozmywać, zanikał stopniowo, zamieniając się w kolorową mgle, która zaraz stawiała się z całym otoczeniem, nie pozostawiając nic tu po sobie.
-Czekaj! - krzyknął chłopak, choć nikogo już tu nie było - Musisz być ze mną! - nikt mu jednak nieodpowiedzial, oprócz kilku zdziwionych par oczu, które zastanawiały się do kogo krzyczy ten prawdopodobnie obłąkany chłopak.
***
Nie minął nawet tydzień, a Alexander bardziej przypominał już ducha niż człowieka. Włóczył się korytarzami, a jego wzrok wciąż poszukiwał mimo już braku nadziei, pewnej piegowate twarzy. Nie dane było mu jednak jej dostrzec.
Spał jeszcze mniej, nie jadł już zupełnie nic, wszystko go wykończyło, sam siebie wykańczał. Nie uczęszczał już na wszystkie zajęcia, wszczycy dostrzegli te zmianę, a jednak nikt niezareagował, a nawet jeśli próbował, został odtrącany, bez znaczenia było to kim był i tak Hamilton zbywał go jakimiś słowami, bądź zupełnie ignorował.
Nadszedł jednak czas, gdy nie wytrzymał, zakończenie wszystkiego wydawało się prostsze, nie widział w tym wcale końca, a raczej początek. Choć może i zakończenie też w tym dla niego było, ale jedynie zakończenie cierpienia.Spotkanie Johna zbytnio zatruwało jego myśli, musiał to zrobić. Dlatego też pewnego wieczoru takiego, jak ten, które spędzał z Johnem, a może Marią? Wieczoru podczas, którego był sam, a jego współlokatorzy, gdzieś poza akademikiem, bez zastanowienia zażył leki, o wiele za duzo, by istniały szanse na uratowanie go .
Gdy już życie umknęło z ciała Hamiltona, drzwi cicho się otworzyły, a do środka wkroczyli uśmiechnięci od ucha do ucha, lekko podchmieleni Lafayette i Mulligan. Widok Alexandea mimo to zlikwidowały to z ich twarzy. Jednakże było już za późno, spóźnili się.
Nie widzieli, ani nie wiedzieli jednak, że w tym samym momencie rozgrywała się tu jeszcze jedna scena. Niedostępna dla żadnych śmiertelnych oczu.
-Alexander miałeś tego nie... - zrezygnowany John kręcił zdezaprobatą głową. Miał ochotę być wściekły, jednak nie potrafił, wiedząc, że z drugiej strony tak może być z nim.
-Cichutko - mruknal Hamilton, zamykając jego usta pocałunkiem - Tak przynajmniej mogę być pewny, że spełnisz obietnicę i zawsze będziesz już przy mnie.
***
Witam!
Jest to moja pierwsza próba napisania czegoś z Hamiltona i mam nadzieję, że się spodobało. Pewnie jest pełne błędów i literówek, więc za wskazanie ich będę wdzięczna, bo w końcu człowiek uczy się na własnych błędach.
Pisany był pod wpływem chwili, więc wybaczcie mi czasem brak logiczność. Mimo to jestem z niego w pewien sposób dumna, choć nadal nie mam pojęcia, czy uznać zakończenie za szczęśliwe, czy wręcz przeciwnie. Ale czy to takie ważne?
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy pod jakimś moim „tworem" z tego, bądź innego fandomu.
Do zobaczenia!
Whatd_I_Miss
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top