Zły pomysł

- Co się stało panie Dark? - rzuciłam z udawaną uprzejmością w stronę Ray'a.

Właśnie stałam przed nim w jego gabinecie. Zaraz miał się zacząć trening i mimo, że wczoraj Aphrodi dał mi niezły wycisk staram się lekceważyć ból.

- Chciałem cię zapytać czy podjęłaś decyzję? - popatrzył na mnie przeszywającym wzrokiem. - Finał Regionu Strefy Futbolu się zbliża.

- Tak podjęłam - zrobiłam dramatyczną pauzę niczym w filmach. - Brzmi ona Nie.

- Mogę zapytać dlaczego tak ona brzmi?

- Może pan - zacisnęłam zęby próbując powstrzymać się od śmiechu.

- Nie podskakuj, bo ktoś ci podłoży nogę... - warknął, a ja przewróciłam oczami wcześniej zamykając powieki.

- Ponieważ uważam, że nie jest mi to potrzebne. Jeśli Jude uzna, że faktycznie do niczego się nie nadaje to jako kapitan wywali mnie z drużyny. Nie powinien mnie trzymać na litość, a przynajmniej ja tak uważam.

- A co jeśli Sharp czasami jest ślepy?

- Ten Jude Sharp? - zapytałam z kpiną. - Wielki strateg, mistrz piłki nożnej i jeden z najlepszych uczniów Akademii Królewskiej?

- Może przyćmił go twój urok?

- Panie trenerze! Nie może przyćmić coś czego nie ma! - oburzyłam się i w myślach zaczęłam się śmiać.

- Gadaj sobie co chcesz, ale ja wiem swoje.

- Sugeruje pan coś? - spojrzałam na niego kątem oka. - Z resztą... Trening się już zaczął. Do widzenia - Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę drzwi.

- Pamiętaj... - zatrzymał mnie przy wrotach głos Darka. - Jako trener też mogę się pozbywać członków drużyny.

- To po co mnie pan zwerbował? - prychnęłam i wyszłam z pomieszczenia.

Wiem, że moje zachowanie jest troszeczkę aroganckie, niestosowne i wręcz niebezpieczne, gdy chodzi o mówienie tym sposobem do Darka, ale czasami naprawdę nie mogę się powstrzymać. A jeśli o zmianę zachowania chodzi to trzeba przyznać, że Byron również się zmienił. Teraz na murawie jest bardzo pewny siebie, władczy i - co dla niego najlepsze - silniejszy. Trochę mnie dziwi ta zmiana, ale w końcu to był nasz pierwszy mecz od paru dobrych lat. Na pewno się zmienił pod pewnymi względami, ja pewnie też, tylko tego nie widzę. Z perspektywy czasu na pewno widać moją zmianę i on pewnie ją dostrzegł.

- Jak było? - spytał Jude, gdy w końcu pojawiłam się koło niego, Samforda i Kinga.

- Wspaniale... - odpowiedziałam z sarkazmem. - Proponował mi coś, ale się nie zgodziłam.

- Co takiego? - wtrącił David.

- Nic ważnego - machnęłam ręką, a Sharp posłał mi lekki uśmiech.

- A co do wczorajszego dnia! - zagadnął zadowolony Jude. - Co to był za Byron?

- C-co? - poczułam pieczenie na policzkach, Joe się skrzywił, a David z szatynem wybuchli śmiechem.

- To na pewno chłopak? - zakpił Joe. - Ja myślałem, że płaska laska.

- Przymknij się debilu! -krzyknęłam na chłopaka. - Sam nie jesteś lepszy.

- To kim on jest? - przytrzymał mnie David widząc, że szykuje się do ataku na Kinga.

- Przyjaciel z dzieciństwa - odwróciłam się w jego stronę. - Najlepszy pomocnik, kapitan Liceum Zeusa, jest mi bliski prawie jak brat i osobiście uważam, że wszyscy razem nie jesteśmy w stanie mu dorównać! Grałam z nim wczoraj...

- Przegrałaś? - spytał od razu Jude.

- Cztery do dwóch dla niego - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- To na luzie wygramy! - uśmiechnął się David, a ja mruknęłam ciche ,,Nie sądzę".

- A powiesz czemu płakaliście? - rzucił Joe.

- No wiesz... - powiedziałam z uśmiechem przeciągając niektóre sylaby. - Wspomnienia. Jak byliśmy mali, byliśmy bardzo blisko.

- Ooo! - Sharp zagwizdał, a ja popatrzyłam się na niego z wyrazem twarzy mówiącym ,,Naprawdę?"

- Nie myśl sobie Jude. Aphrodi jest dla mnie jedynie jak starszy brat. Doradza mi, pomaga i w ogóle.

- A myślałem, że to ja nim jestem! - rozczarował się Sharp.

- Co? - spytał David. - Stary nas coś ominęło - zwrócił się w stronę Kinga, który również był nieźle zdziwiony.

- Chodź ćwiczyć - przewróciłam oczami i chwyciłam za rękę Josepha.

Spojrzałam na trybuny, gdzie stały trzy tak bardzo wkurzające dziewczyny. Chciałam puścić dłoń chłopaka jednak ten zobaczył ten gest i splótł nasze palce. Przygryzłam delikatnie wargę i poczułam przyjemne ciepło. Stanęłam na swoim miejscu, a Joe niebezpiecznie się zbliżył.

- Spróbuj mnie jeszcze raz z nimi zostawić - szepnął do mojego ucha po czym odszedł puszczając mi oczko.

- Postaram się - uśmiechnęłam się i postawiłam swoją nogę na piłce. - Zaczynamy!

✴✴✴

- Yuzuki poszukasz Joe'go? - zapytał David, gdy naciągnęłam bluzkę i schowałam strój drużyny do torby.

- To on nie szedł za nami? - omiotłam szatnie szybkim spojrzeniem, ale nigdzie nie mogłam zobaczyć jego charakterystycznej grzywy.

- Nie wiem. Nie widziałem go - odpowiedział David.

- No dobra... - zarzuciłam torbę na ramię i wyszłam z pomieszczenia.

Pomyślałam, że na początek jako cel wezmę boisko. Tam ostatnio go widziałam, więc może warto zacząć od tamtego miejsca. Przeszłam paręnaście metrów i zza zakrętu usłyszałam dwa znajome głosy.

- Tak sobie myślałam... - należał on zapewne do jakiejś dziewczyny. Był bardzo cichy i delikatny. - Może chciałbyś się spotkać jutro?

- Ja... Wiesz, że mam trening - odezwał się zakłopotany Joe.

- Jutro w parku koło osiemnastej może? - uparła się, a ja zaczęłam się zastanawiać czy wkroczyć do akcji.

- Dobra - zgodził się, a ja się automatycznie zawiodłam. Ale dlaczego?

- Joe - wyszłam zza rogu i zobaczyłam chłopaka z fioletowłosą dziewczyną, która zawsze stała obok tych dwóch. - David cię szuka.

Odwróciłam się i zaczęłam iść w drogę powrotną. Usłyszałam też ciche pożegnanie dziewczyny z Josephem, a zaraz po tym obok mnie pojawił się chłopak. Nastała niezręczna cisza. Szliśmy obok siebie co chwilę wymieniając spojrzenia. Gdy dotarliśmy pod szatnie i tutaj mieliśmy się rozstać ja poszłam dalej - do wyjścia ze szkoły. Zatrzymał mnie ucisk na moim nadgarstku. Popatrzyłam pytająco na Kinga, a ten jedynie mnie przyciągnął do siebie i przytulił. Nieśmiało odwzajemniłam uścisk, ale po chwili po prostu się mu wyrwałam odchodząc. Westchnęłam cicho, gdy opuściłam Akademię Królewską. Poszłam wolnym krokiem w stronę domu. Panowała we mnie taka dziwna pustka, a jednocześnie smutek. Po co mi się zachciało podsłuchiwać rozmowy? Byłam teraz zła o to na siebie. Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer do Aphrodiego. Odczekałam chwilę i usłyszałam jego głos.

- Co jest mała? - zapytał szybko, chyba biegł.

- Ja chyba jestem zazdrosna - powiedziałam niepewnie, a Byron zagwizdał.

- O mnie? Nie musisz, zawsze będę twój - powiedział lekko rozbawionym głosem i mogę się założyć, że gdyby był obok to puściłby mi oczko.

- Nie o ciebie idioto - skarciłam go. - O tego chłopaka co wczoraj powiedziałeś, że się we mnie zakochał. Pamiętasz?

- Nie jestem idiotą... - powiedział pod nosem. - Tak, pamiętam. Co z nim? Zakochałaś się?

- Słyszałam jak umówił się z jedną laską - kopnęłam kamyk, który stanął mi na drodze.

- Dawaj jej charakter.

- Raczej spokojna. Nie robi dużo zamieszania. Grzeczna, pilna, cicha, ogląda jedynie nasze treningi, ale nigdy nie pomaga, ani nic podobnego. No moje przeciwieństwo! - jęknęłam. - I nie. Nie zakochałam się w nim, po prostu to mój przyjaciel i mi na nim zależy, jak na tobie.

- Rozumiem, że jakbym ja się umówił z jakąś to by było podobnie jak teraz? - parsknął śmiechem.

- Tak - odpowiedziałam z wahaniem. Po drugiej stronie słuchawki była cisza.

- Wracając - powiedział w końcu. - A on jaki jest?

- Zazwyczaj mało okazuje emocji, dziewczyny na niego wręcz lecą, ale on chyba ma je gdzieś, wygląda na poważnego, czasem może być władczy. Ale taki się zdaje dla osób, które go znają z widzenia.

- A tak naprawdę jaki jest?

- Zabawny, miły, trochę czuły i fajnie się z nim robi żarty - uśmiechnęłam się.

- Dlaczego sądzisz, że czuły?

- Przytulił mnie... I do tego kiedyś się bawił moimi włosami jak spałam na nim - zaśmiałam się.

- Co?! - krzyknął Aphrodi. - Ty mała jędzo! Stój w miejscu!

- Czekaj co... - spojrzałam na telefon, ale nagle poczułam uderzenie w plecy. Spojrzałam w tamtą stronę i stał tam Byron we własnej osobie.

- To ty z nim spałaś?! - popatrzył z niedowierzaniem. Przyciągnął mnie do siebie i zaczął czochrać moje włosy.

- Byron! - krzyknęłam próbując się uwolnić z jego uścisku. - Po prostu tak się obudziłam! I to do tego było przez przypadek! Do niczego nie doszło!

- Jak to do niczego? - spojrzał na mnie pytająco. - To nie będę wujkiem?

- Czekaj... Czy ty myślałeś, że ja z nim... - popatrzyłam na niego. Był śmiertelnie poważny, czyli pewnie tak pomyślał. - Jesteś głupszy niż myślałam!

- Wypraszam sobie! - puścił mnie, a ja stanęłam na nogach. - Na czym to stanęło? A no tak. Kiedy i gdzie się spotkają?

- Jutro o osiemnastej w parku - popatrzyłam na niego, a on podniósł jeden kącik ust do góry.

- Zatem do zobaczenia jutro o osiemnastej w parku, kochanie - pocałował mnie w policzek i odszedł.

- Byron, to zły pomysł! - krzyknęłam za nim, ale on tylko machnął ręką.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top