Trochę łez i szczęścia
Od pocałunku z Josephem minęły dwa dni. Jutro chłopcy opuszczają szpital, a ja w następny dzień. Nie mogę się doczekać aż w końcu kopnę piłkę. Niby to nic takiego, ale to pozwala mi się pozbyć wszystkich złych emocji i daje satysfakcję wraz z ulgą. To naprawdę mnie relaksuje.
Z okazji, że mogłam już się sama poruszać postanowiłam odwiedzić Samforda i Kinga. Wyszłam z pokoju i mijając ludzi na korytarzu zeszłam po schodach. Zaczęłam szukać tabliczki z odpowiednimi nazwiskami, a gdy już ją znalazłam i miałam wchodzić, zauważyłam dziwne fioletowe światło wychodzące spod szpary drzwi.
- ... Zaprzedacie nawet dusze diabłu, prawda? Prawda?! - usłyszałam krzyk jakiegoś chłopaka. Nie należał on do żadnego z przyjaciół, wiem, że był on mi obcy.
Po chwili światło znikło, a ja niepewnie zapukałam.
- Proszę - doszedł do mnie słaby głos Davida.
Bez większego entuzjazmu weszłam zamykając za sobą wrota. Spojrzałam po nich - oboje leżeli bezczynnie na łóżkach, a ich twarze nie wyrażały niczego. Nie zareagowali na to, że przyszłam.
- Z kim rozmawialiście? - usiadłam na łóżku Kinga.
- Z nikim - odpowiedział David.
- Słyszałam kogoś głos - stwierdziłam szczerze. - Nie należał on do żadnego z was.
- Jak dużo słyszałaś? - zapytał Joe wpatrując się w firankę powiewającą na wietrze.
- Ostatnie zdanie. Czyli jednak z kimś rozmawialiście - popatrzyłam po nich.
- Nie wtrącaj się, proszę - westchnął Joseph racząc mnie swoim spojrzeniem.
- Myślę, że muszę. Wiecie, że zostałam kapitanem drużyny i martwię się. A szczególnie o was. Nie mogę was stracić jak Jude'a - ostatnie zdanie wypowiedziałam prawie szeptem.
David właśnie miał coś powiedzieć, ale drzwi się otworzyły i weszła przez nie pielęgniarka. Zabrała Josepha ze sobą zostawiając nas samych.
- Mam coś dla ciebie - Samford wyciągnął z szafki nocnej czarne pudełko średniej wielkości.
- Co to jest? - zapytałam, gdy on wcisnął mi je do rąk.
- Nie wiem, miałem to tylko przekazać - stwierdził, a ja usiadłam obok niego.
- Dziękuję - powiedziałam i podniosłam wieko. Na początku w oczy rzuciła mi się kartka zgięta w pół. Otworzyłam ją od razu rozpoznając pismo Sharpa.
Droga Yu!
Przepraszam Cię jeszcze raz za mój wybór. Wiem, że będzie Ci teraz ciężko, szczególnie, że zrzuciłem na Ciebie obowiązek kapitana. Jeżeli nie dasz rady to wiedz, że Joe i David są cały czas przy Tobie. Ale mimo wszystko ja wierzę, że Ci się uda, bo w końcu, Ty nie dałabyś rady? Mam nadzieję, że zmiana szkoły nie wpłynie na relację między nami. Dalej możemy się spotykać i grać w piłkę - razem z chłopakami lub bez nich. Pamiętaj, że zawsze będziesz mogła liczyć na pomoc z mojej strony.
Gdy to czytasz, ja pewnie pokonuje "kosmitów", tak, dobrze przeczytałaś KOSMITÓW. Nie ukrywam, że słabo nam idzie, bo są naprawdę silni. Obawiam się, że będziemy musieli poszukać nowych zawodników, ponieważ reszta Raimona leży w szpitalu po meczu z Liceum Zeusa. Jak wrócisz szybko do pełnego zdrowia to może poprosimy Akademię Królewską o pomoc...
Zostawiam dla Ciebie koszulkę z moim numerem. Zastąp mnie, proszę. Wymyśl takie taktyki, żeby na boisku Akademia była lepsza nawet od nas. W krótce znowu się zobaczymy.
Twój starszy brat
Jude'ie.
Ps. Zostawiłem Ci te peleryny, ale proszę Cię, dbaj o nie! Mam nadzieję, że nie zrobisz z nimi to co zrobił David trzy miesiące temu...
Wpatrywałam się w ten list przez dobre parę minut. W końcu jedna z łez upadła na kawałek papieru. Każde wspomnienie o Sharpie przywoływało duży ból tęsknoty oraz wszystkie chwilę spędzone z chłopakiem. Wyjęłam z opakowania koszulkę i popatrzyłam się na cyfrę, którą jakiś czas temu nosił Jude - dziesięć.
Poczułam jak ktoś ociera mój policzek. Schowałam wszystkie rzeczy i spojrzałam w tamtą stronę. Po mojej prawej, tuż obok mnie, siedział David. Uśmiechnął się pokrzepiająco, a ja oparłam głowę na jego ramieniu. Objął mnie ramieniem dotykając przy tym moich pleców.
- Au! - syknęłam pochylając się przy tym do przodu.
- Co jest? - zabrał rękę i popatrzył na mnie.
- N-nic - jęknęłam prostując się. - Po prostu mam tam małe siniaki i... boli.
- Pokaż - powiedział i chciał złapać moją koszulę, ale szybko się odsunęłam.
- Nie! - krzyknęłam odwracając się przodem do niego. - Nie ma na co patrzeć, serio.
- To co ci szkodzi? - przyciągnął mnie szybko obracając przy tym. Zanim się zorientowałam on już trzymał lekko podniesioną górną część ubrania.
- David! - próbowałam mu się wyszarpać, ale to nic nie dało.
- Mówisz, że to nic takiego? - przejechał delikatnie palcem po moich plecach.
- T-tak! Puść mnie już! - rozkazałam, a drzwi sali otworzyły się.
- Co wy robicie? - spojrzałam na zdezorientowanego Kinga, który wyglądał jakby żałował, że tu wszedł.
- Chodź tu Joe! - cyjanowłosy przywołał go do siebie.
- Nie! Zostaw mnie! - krzyknęłam mocniej wyrywając się chłopakowi. Zależało mi na tym, żeby Joe nie widział tych krwiaków. Nie wyglądałam z nimi atrakcyjnie.
- Opanuj się! - warknął Samford przytrzymując mnie mocniej.
- Yu - szepnął Joe - kto ci to zrobił?
- Pamiątka po meczu - powiedziałam cicho. Drzwi ponownie się otworzyły i tym razem weszła przez nie pielęgniarka.
- David Samford - powiedziała patrząc na jakieś papiery.
Chłopak puścił mnie i odszedł wraz z kobietą. Poprawiłam koszulę wstając, aby opuścić pomieszczenie. Joe złapał mnie szybko za rękę.
- Dlaczego nie chciałaś mi pokazać? - zapytał, a ja spojrzałam na niego kątem oka.
- Nie ma się czym chwalić - odpowiedziałam spuszczając głowę.
- Myślałaś, że pomyślę, że jesteś brzydka? - wstał i stanął naprzeciwko mnie. - Wcale tak nie pomyślałem.
- Ale Joe... - położył dłoń na moim policzku, a ja popatrzyłam w jego oczy.
- Jesteś piękna - szepnął i pocałował mnie w kącik ust.
Drzwi po raz setny w tym dniu się otworzyły, ale tym razem z hukiem. Spojrzeliśmy szybko w tamtą stronę. Na mojej twarzy od razu zagościł szeroki uśmiech.
- Tutaj jesteś! - krzyknął z wyraźną ulgą Byron.
- Przeszkodziliśmy wam w czymś? - zza framugi wyłonił się Hera we własnej osobie.
- Nie - zaśmiał się Joe.
- Na pewno? - Aphrodi oparł o biodra swoje ręce i sugestywnie poruszył brwiami.
- Tak - teatralnie przewróciłam oczami.
- Leć już - Joe pocałował mnie w czoło i zabrał rękę.
- Do tej płaskiej laski? - zapytałam go przypominając sobie jak kiedyś o nim powiedział.
- Tak!
- Na pewno nie jestem płaski tam gdzie myślicie! - Byron zarzucił włosami.
- No nie wiem, stary... - wtrącił Hera i wszyscy się zaśmialiśmy.
- Myślałam, że go nie lubisz - powiedziałam lekko zdziwiona do Josepha.
- Tak było - pstryknął mnie w nos. - Teraz jest inaczej.
- Nie wierzę - popatrzyłam to na Kinga to na Aphrodiego.
- Co w tym dziwnego? - zapytał Byron. - Oboje chcemy twojego dobra.
- Nie potrzebuje niańki - powiedziałam oburzona.
- Wybacz, Hera. Nie masz tej roboty - Byron ze współczuciem spojrzał na przyjaciela. Ten jedynie cicho westchnął.
- Co proszę? - zdziwiłam się.
- Młoda czas nam leci! - ponaglił mnie Aphrodi.
- Nie moja wina, że miałeś przyjść wczoraj! - krzyknęłam na chłopaka.
- Na litość Zeusa... wybacz, ale teraz mamy małe problemy po Boskiej Wodzie i ktoś to musi teraz posprzątać! - wskazał na siebie i Tadashiego.
- Mogłeś mnie chociaż jakoś poinformować, a ja czekałam cały dzień!
- Wybacz słońce! - przejechał palcami po nasadzie nosa.
- No nie wiem czy wybaczę... - spojrzałam na Joe'go.
- Ale ty jesteś mściwa - skomentował cicho King.
- I za to mnie lubisz - puściłam mu oczko.
- Kocham - szepnął tak, żebym tylko ja to usłyszała.
- Chodź już! - Byron pociągnął mnie z rękę.
Zrobiłam się cała czerwona na twarzy. Ciągnęta przez chłopaków opuściłam pokój, cały czas wpatrując się w Josepha.
- Ej! Yuzuki! - krzyknął Byron, gdy już byliśmy w trójkę w mojej salce.
- Co? - zapytałam wyrawana z transu.
- Co ty taka... dziwna? - zapytał Aphrodi bacznie mi się przyglądając.
- Normalna jestem - stwierdziłam patrząc na siebie.
- Oj nie nie - odezwał się Hera. - Ja wiem co ci dolega, dziecko.
- Sam jesteś dziecko! - oburzyłam się.
- Powiedz mi! - jęknął Byron. - Nigdy jej nie widziałem w takim stanie - Tadashi podszedł do przyjaciela i szepnął mu coś do ucha.
- Też chcę wiedzieć... - powiedziałam gotowa na każdą głupotę wymyśloną przez Herę.
- Czyżbyś się zakochała? - zapytał Byron i oboje usiedli z zaciekawionymi minami otaczając mnie.
- Jasne - prychnęłam sarkastycznie próbując udawać wyluzowaną - ciekawe w kim.
- Nie udawaj - tracił mnie Tadashi.
- Wychodzi na to, że nie jaki Joe King zawrócił mojej bogini w głowie - Aphrodi wyszczerzył się głupio.
- Nie prawda! - skłamałam zakładając ręce na piersi.
- Pocałował cię? - zapytał się prosto z mostu Hera. Spojrzałam na niego wahając się nad odpowiedzią.
- Nie... - szepnął Byron. - Będę wujkiem!
- Co?! Nie! - krzyknęłam. - Do tego jeszcze nie doszło!
- Czyli ją pocałował! - zaśmiał się głośno Hera.
- Ciszej! - jęknęłam próbując uspokoić chłopaków, którzy biegali jak idioci po całym pomieszczeniu.
- Pocałował ją! - krzyknął najgłośniej Aphrodi, a drzwi szybko się otworzyły.
- Proszę ciszej! - krzyknęła pielęgniarka, ale gdy zobaczyła biegających chłopaków kompletnie nie zwracających na nią uwagi, wyszła.
Jak ja się cieszę, że ich mam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top