Nieoczekiwane niespodzianki
- Jude - szepnęłam i z całej siły objęłam chłopaka w pasie.
- Ej! Bo zaraz zwymiotuje! - zaśmiał się cicho i również mnie przytulił.
- Wybacz - zluźniłam uścisk wtulając się w chłopaka z zamkniętymi oczami.
- Nic nie szkodzi - poczochrał mi lekko włosy. - Nawet nie wiesz jak za tym tęskniłem.
- Mogę się jedynie domyślać - podniosłam głowę i popatrzyłam na chłopaka.
Dopiero teraz w oczy rzucił mi się bardzo istotny szczegół. Jude wcale nie miał na sobie czerwonej peleryny, ale niebieską. Na jego ciele nie spoczywał strój Akademii Królewskiej ani dresy - miał na sobie ubranie pochodzące z Gimnazjum Raimona.
- Jude... - oddaliłam się trochę od chłopaka. - C-co ty masz na sobie? - zlustorwałam go wzrokiem jeszcze raz.
- Yuzuki - westchnął cicho. - Cieszę się, że w końcu się obudziłaś...
- Wytłumacz mi to! - krzyknęłam pokazując palcem na jego ubiór.
- Ja... Po naszej przegranej chciałem pokonać Liceum Zeusa. Początkowo jedynie im pomagałem, ale później... Oni naprawdę są świetni jako drużyna. Przyjęli mnie z otwartymi ramionami i w efekcie końcowym po prostu... no dołączyłem do nich! - zacisnął pięści i opuścił głowę. - Przepraszam.
Niezbyt wiedziałam jak mam na to zareagować. Jude właśnie zostanowił Akademię Królewską dla Raimona. Nawet nie wiem czy kiedykolwiek z nim jeszcze zagram w jednej drużynie. Chciało mi się po prostu płakać, chociaż wiedziałam, że to nic nie zdziała. Zrobił to i zdania nie zmieni. Usiadłam tyłem do niego i ignorując gorzkie łzy patrzyłam na zachmurzone niebo. Chciałam to sobie wszystko przemyśleć. Nie wiem jak ja teraz sobie poradzę bez niego na boisku jak i w życiu. W pewnym sensie go straciłam, tak samo jak kiedyś Byrona. Jude usiadł obok mnie i również popatrzył w tą stronę co ja. Kątem oka zobaczyłam jak podniósł dłoń i chwycił swoje gogle. Z wahaniem zdjął je kładąc obok siebie. Złapał mój podbródek, a druga ręką otarł ciecz tak, abym teraz mogła w pełni zobaczyć jego czerwone oczy z których ciekną łzy.
- Musisz to nam robić? - spytałam retorycznie wpatrując się w tęczówki. - Piękne są...
- Chrzanisz - uśmiechnął się pokrzepiająco. - Nie lubię ich.
- A ja je kocham - odwzajemniłam gest.
- Myślałem, że kochasz kogoś innego...
- Jego przy okazji - zaśmiałam się i przytuliłam chłopaka.
- Mam do ciebie prośbę - powiedział po chwili. - Zajmij się nimi. Prowadź ich do zwycięstwa. Niech Akademia Królewska dalej wygrywa pod twoim przewodnictwem.
- Co? - spojrzałam na niego że zdziwieniem. - Nie, Jude. Ja się nie nadaje na takie rzeczy, naprawdę. Dobrze wiesz, że nie jestem typem władcy. Nie znam się też tak doskonale na drużynie i... Wybierz kogoś innego!
- Nie - odpowiedział krótko. - To ciebie wyznaczam na nowego kapitana drużyny Akademii Królewskiej i chcę żebyś spełniła to o co cię proszę.
- Ale Jude! - warknęłam patrząc na niego złowrogo. - Ja nie chcę! Nie nadaje się na to!
- Nie gadaj tyle - upomniał mnie i w mgnieniu oka założył opaskę kapitana na lewe ramię. - Zrób to dla mnie, proszę - popatrzyłam w jego oczy i nie pozostało mi nic innego jak się zgodzić.
Kiwnęłam głową na potwierdzenie po czym ponownie spojrzałam na szare chmury. Jude objął mnie ramieniem, a gdy jego ręka dotknęła moich pleców wyprostowałam się.
- Co się stało? - zapytał przyglądając mi się uważnie.
- Nic - westchnęłam cicho.
- Powiedz o co chodzi - odwróciłam się do niego tyłem, a gdy miał coś powiedzieć podniosłam do góry koszulę przytrzymując ją z przodu.
- Myślę, że to mówi samo za siebie - odpowiedziałam cicho i spuściłam ubranie oraz zawieszając wzrok na ścianie. - Na jakiś czas muszę zrezygnować nie tylko z piłki, ale z samego sportu.
- Wyjdziesz przecież z tego, to nie będzie trwać wiecznie - położył dłoń na moim ramieniu. - Nie możesz się załamywać.
- Pozdrów Evansa - te słowa przypomniały mi właśnie o Marku. Chyba jako jedyny człowiek na świecie potrafił być tak optymistycznie nastawiony, a teraz to spadło na Jude'a. - Co do niego, to kto wygrał mecz?
- My - spojrzał z uśmiechem przed siebie, ale szybko się poprawił. - Znaczy Gimnazjum Raimona.
- Jeszcze się z tym nie pogodziłam i chyba szybko tego nie zrobię - szepnęłam bardziej do siebie.
- Możemy się spotykać codziennie, jeżeli będzie taka potrzeba.
- Nie musisz być dla mnie jak mama - podniosłam do góry jeden kącik ust. - Damy jakoś radę.
- Pewnie, że damy - złapał moją rękę, a ja oparłam głowę o jego ramię. Mimo dość wczesnej godziny zaczęłam czuć zmęczenie oraz chłód. - Byron kazał przekazać, że przyjdzie do ciebie jutro rano, dziś mu coś wypadło.
Przytaknęłam na znak, że rozumiem. Niezbyt miałam siłę na mówienie czegokolwiek. Zbyt dużo emocji dziś we mnie buzowało jak na jeden dzień i to po prostu mnie wykańczało. Poczułam jak Jude układa mnie na łóżku, a sam usiada obok. Leżałam tak półprzytomna przez chwilę po czym zwinęłam się w kulkę w celu ogrzania własnego ciała.
- Co się stało? - usłyszałam przy sobie głos Sharpa.
- Po prostu mi zimno, Jude - odpowiedziałam szeptem.
Materac się ugiął pod wpływem ciężaru chłopaka, który wtulił mnie w swoje ciało i okrył peleryną. Pod wpływem kojącego zapachu Jude'a usnęłam szybciej niż się spodziewałam.
✴✴✴
Następnego dnia obudziłam się otulona niebieskim materiałem, który - jak się domyśliłam - należał do Sharpa, jednak właściciela nie było. O tym, że miał przyjść do mnie Byron, kompletnie zapomniałam, a kolejną niespodzianką tego dnia było to, że Hera również się zjawił, a tego w planach chyba nie było. Rozmawialiśmy o meczu, na którym ponownie byli pod wpływem Boskiej Wody. Na szczęście Raimon odkrył oszustwo Liceum Zeusa i szybko trener chłopaków został zatrzymany. Kolejnym szokiem było to, że to właśnie Ray Dark stał za tym wszystkim, a ja myślałam, że on już od dawna jest za kratkami. Podczas śpiączki dużo mnie ominęło jak widać. Póki Byron nie odszedł nakrzyczałam na niego za to co mam na plecach. Tadashi jedynie się śmiał z naszego upadłego boga, a mi składał wyrazy współczucia, chcąc się przypodchlebić. Przy okazji wpadli rodzice, widząc po raz pierwszy od jakiegoś czasu Aphrodiego na taką odległość. Oczywiście wiedzieli, że to przez niego - a dokładniej przez chęć obrony bramkarza - znalazłam się właśnie tutaj. Zrozumieli sytuację chłopaków, poznając przy tym Herę - moja mama go chyba polubiła.
Dopiero po południu wpadł Joe i David. Szczerze się za nimi stęskniłam. Szybko jednak Samford odszedł tłumacząc się pobieraniem krwi do badania oraz dziwnym bólem w kostce. Siedziałam z Josephem na łóżku, a między nami panowała praktycznie nieznana nam krępująca cisza.
- Powiesz dlaczego to zrobiłaś? - zapytał się w końcu kładąc swoją dłoń na mojej.
- Wiedziałam, że nie obronisz - powiedziałam cicho przypominając sobie sytuację sprzed ośmiu dni. - Nie chciałam, żeby coś ci się stało. Byron faktycznie jest dobrym piłkarzem, ale jego siły były wtedy wręcz nieludzkie.
- Dziękuję - złożył na moim policzku pocałunek.
- Służę pomocą - uśmiechnęłam się prawie niewidocznie.
- Nie powinnaś tak skończyć. Miałem cię na sumieniu, nie wspominając o tym co miałem powiedzieć twoim rodzicom - przejechał kciukiem po zewnętrznej stronie mojej dłoni.
- W efekcie końcowym wszyscy żyją - popatrzyłam się trochę smutno na chłopaka.
Popatrzył w moje oczy z podobnymi emocjami kładąc drugą rękę na moim policzku. Szybko położyłam na niej swoją. Od razu poczułam gorącą falę przechodzącą przez moje ciało, więc delikatnie przygryzłam dolną wargę. Chłopak lekko przejechał kciukiem po moich ustach, jakby chciał, żebym się tak nie denerwowała. Rozluźniłam szczękę przymykając oczy. Chwilę później poczułam coś miękkiego na moich ustach. Początkowo nie wiedziałam jak zareagować - moja cała pewność siebie się nagle ulotniła. Jednak, gdy poczułam, że chłopak chce się oderwać, szybko chwyciłam go za koszulę i przyciągnęłam do siebie. Wokół szyi oplotłam swoje ręce, a jego dłonie wylądowały na mojej talii. Joe wsunął swoją dolną wargę między moje usta. Zaczęłam opadać na łóżko ciągnąc za sobą Kinga. Każdy pocałunek był dla mnie czymś wspaniałym. Trzeba przyznać, że Joe dobrze wie jak to robić.
Po jakimś czasie oderwaliśmy się od siebie. Oboje czerwoni na twarzy i z małym zakłopotaniem usiedliśmy tak jak wcześniej. Bramkarz znowu trzymał moją dłoń i co jakiś patrzył na mnie. Zdawało mi się, że chce coś powiedzieć, ale nic podobnego nie nastąpiło. W myślach cieszyłam się jak głupia, że w końcu to zrobiłam. Ale dalej się boję reakcji Josepha, gdy się dowie o tym co do niego czuję. Chociaż w sumie on powinien czuć coś podobnego skoro mnie pocałował. Przynajmniej tak mi się zdaje...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top