Bogowie z nieba
Po wczorajszym dniu byłam zdenerwowana na Byrona. Nie wiem co mu w ogóle strzeliło do głowy, żeby odwalić coś takiego, a mi, że się na to zgodziłam. Tłumaczył mi niby potem, że może Joe jakoś zareaguje. Przyznał się również do tego, że chce mnie z nim zesfatać. Może i Joe jest spoko, ale on mi się nie podoba. Zresztą ja się nie nadaje do związku. Miałam okazję się już popisać dwa razy i oba skończyły się tak samo. Później może się okazać, że jednak to nie to i mogłabym zranić go przez przypadek. Myślę, że on na to nie zasługuje. Jest naprawdę świetnym przyjacielem. Do tego odejście od Darka. To jest chyba najtrudniejsza sprawa do rozwiązania. Jeśli będzie trzeba to nawet zmienię szkołę. Ten człowiek jest naprawdę okropny, mimo, że tak krótko się znamy.
Właśnie siedziałam na matematyce. Moje myśli były całkowicie gdzie indziej niż być powinny. Parę razy nauczyciel zwrócił mi uwagę, ale dalej nic sobie z tego nie zrobiłam. Najwyżej wyląduje pod tablicą. Poczułam uderzenie w głowę czymś małym. Spojrzałam na karteczkę, która była użyta do uderzenia. Rozejrzałam się po sali, żeby ustalić kto jest taki mądry. Mój wzrok skupił się na Sharpie, który siedział w rzędzie obok, trochę przede mną. Wpatrywał się we mnie bezczelnie, a ja posłałam mu pytające spojrzenie. On tylko kiwnął głową na kartkę i zwrócił się w stronę tablicy. Spojrzałam na kulkę i rozwinęłam ją.
Co się dziś z Tobą dzieje? Skup się na lekcji! Pamiętaj, że za jakiś czas mamy Finał Regionu Strefy Futbolu!
Westchnęłam cicho. Cały Jude. Niepotrzebnie się martwi. Chwyciłam długopis i zaczęłam napisałam, żeby tylko się nie przejmował, bo jest wszystko dobrze. Odrzuciłam ją, a Sharp sprawnie ją złapał. Zaczęłam udawać, że interesuje się lekcją, ale już po paru minutach poczułam na sobie kogoś wzrok. Dyskretnie popatrzyłam wokoło. Mój wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Kinga. Patrzyliśmy się tak na siebie nie wyrażając żadnych emocji. Dobrze wie co chcę zrobić odnośnie sprawy z Darkiem. Wyraźnie przedstawił mi swoją opinię, ale nie mogę wiecznie brać pod uwagę zdania innych osób. Pasuje być asertywnym człowiekiem.
Nagle zadzwonił dzwonek. Szybko zerwałam się z ławki i skupiając wzrok na książkach zaczęłam je pakować. Wyleciałam z klasy z myślą o zakończeniu dzisiejszych wszystkich zajęć jak najszybciej. Usiadłam przy drzwiach sali, w której ma się rozpocząć ostatnia lekcja w tym dniu. Przymknęłam oczy opierając głowę o kolana, które były podciągnięte do klatki piersiowej. Poczułam kogoś rękę na moim ramieniu. Popatrzyłam przed siebie i zobaczyłam Davida, a zaraz za nim Jude'a i Joe'go.
- Coś się stało? - uśmiechnął się słabo.
Cholera... dzięki nim właśnie nie chcę opuszczać Akademii Królewskiej.
- Nie - zaprzeczyłam kręcąc przy tym głową.
- Nie kłam - odpowiedział Samford wbijając we mnie swój wzrok.
- Powiedz im! - warknął w końcu Joe, który dzisiejszego dnia nawet się nie odezwał do mnie.
- Ale co? - Jude popatrzył na niego z lekkim szokiem.
- To co ona chce zrobić - rzucił starając nie patrzyć się na mnie.
- Wytłumaczysz? - zapytał mnie Sharp, a ja niezbyt wiedziałam co odpowiedzieć.
Powiedzieć czy nie? Kiedyś i tak się w końcu dowiedzą... albo koniec z Akademią albo koniec z Darkiem. Tylko które wybrać?
- Dobrze - szepnęłam. - Po lekcjach spotkamy się przed szkołą.
David spojrzał na Jude'a, a ten wzruszył ramionami. Po chwili przytaknęli głową, a po korytarzu rozległ się dźwięk dzwonka na lekcje. Za pomocą Sharpa wstałam z ziemi i odeszliśmy na ostatnie zajęcia.
✴✴✴
Wyszłam z Akademii modląc się, żeby chłopaki zapomnieli o spotkaniu. Nie chcę im tego wszystkiego tłumaczyć. Boję się ich reakcji. Co najgorsze muszę podjąć jakąś decyzję, ponieważ nie podoba mi się to wszystko. Szczególnie Ray Dark. Najwyżej zmienię szkołę - tego się trzymam. Popatrzyłam się przed siebie. Stał tam Joe oparty o mur, a zaraz obok Jude i David. Podeszłam niepewnie do nich i już chciałam zacząć mówić, ale King zakrył moje usta dłonią.
- Jak chcesz tu o tym mówić to sobie daruj. Ściany mają uszy - chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął do wyjścia z terenu szkoły. Zaraz za nim ruszyła dwójka.
- O czym chcesz powiedzieć? - zapytał Sharp, gdy znaleźliśmy się ulice dalej i prawdopodobnie szliśmy do parku.
- B-bo... - wydusiłam. - Ja... chcę.
- Co chcesz? - zapytał David posyłając mi pytające spojrzenie. W tym momencie poczułam się jakbym zjadła piłkę tenisową, a ona została w moim gardle.
- Ja... - zakryłam twarz dłońmi.
- No wyduś to z siebie kobieto! - krzyknął Joe.
Był zły. I to bardzo. Było tak dobrze między nami, a ja go zawiodłam. Sprawiłam, że teraz się zmienił, a przynajmniej wobec mnie. Stanęłam w miejscu i wzięłam głęboki wdech.
- Chcę przeciwstawić się Ray'owi Darkowi - powiedziałam na jednym wdechu. - Uważam, że to jego dążenie do zwycięstwa jest bezsensowne. On przybrał zasadę po trupach do celu i zależy mu na tym, aby po prostu wygrać. Nie widzi przyjemności z grania w piłkę i to jest błąd. Gdzie pojawiła się piłka, którą wszyscy kochali? Właśnie po to gramy - nie po to, aby wygrywać. Myślałam, że Dark jest inny, ale się myliłam. Mój szacunek do niego, który się pojawił na pierwszym spotkaniu z nim wyparował prawie tak szybko jak się pojawił. Jeśli mój bunt nic nie da, to po prostu odejdę z Akademii Królewskiej. Przepiszę się do innej szkoły. Może do Liceum Zeusa...
Patrzyłam na reakcję chłopaków. Joe zachował kamienny wyraz twarzy. David co chwilę poruszał ustami jakby chciał coś powiedzieć, a Jude patrzył się na mnie i był cały czerwony na twarzy.
- Nie możesz tak mówić! - krzyknął Sharp. - To nasz trener! Wiesz, że zwycięstwo jest dla mnie ważne i to właśnie on mi pomaga! Nie ma osoby lepszej od niego i nie masz prawa sprzeciwiać się jego rozkazom!
- Nie mam prawa?! - krzyknęłam na chłopaka. - Bo co?! Zabronisz mi? Człowieku ty zobacz do czego on może doprowadzić! Chciał mi podać coś nielegalnego, żebym była silniejsza! Prawie mnie zmusił do wstąpienia do drużyny. Ja nie chcę tak żyć, Jude!
- Jeśli nie dostosujesz się do Akademii Królewskiej to twój problem! Nikt ci nie każe tu być!
- Mam rozumieć, że jestem niepotrzebna? - zapytałam ciszej patrząc w miejsce oczu Sharpa.
- Jeżeli masz taki tok myślenia to tak, damy sobie radę bez ciebie i będziemy wygrywać przez kolejne lata! - warknął, a ja poczułam, że łzy zbierają mi się pod powiekami.
- W takim razie... radźcie sobie sami - szepnęłam, a jedna kropelka potoczyła się po mojej skórze.
Odwróciłam się w bok, aby ukryć swoją słabość. Chciałam pobiec przed siebie, ale poczułam ucisk na nadgarstku. Kątem oka zobaczyłam, że to Joe.
- Puść ją - rozkazał Sharp. - Niech pójdzie do swojej Afrodyty...
King delikatnie rozluźnił ucisk, a ja poczułam falę złości oraz smutku, która zalała mnie litrami. Zaczęłam biec przed siebie nie zważając na nic. Jude może faktycznie czasami był arogancki wobec mnie, ale nie wiedziałam, że posunie się do takiego zachowania i to jeszcze obronie Darka. Co z tego, że nasza znajomość trwała nie całe dwa tygodnie. Zaufałam mu. Tak samo Josephowi i Davidowi. Oni kompletnie nie zareagowali. Chyba, że gest Kinga można uznać za reakcję...
Przez łzy wypływające z moich oczu nie widziałam praktycznie niczego przede mną. To był błąd. Gdy miałam przebiec przez ulicę, moją prawą stronę oświetliło światło, a do uszu dotarł dźwięk klaksonu. Stanęłam w miejscu przecierając oczy. W moją stronę zmierzała czerwona ciężarówka. Ze strachu sparaliżowało mi nogi, pojazd był zaledwie parę metrów ode mnie.
- Cholera! - usłyszałam kogoś krzyk. Mimo wszystko czułam, że go znałam.
Z mojej lewej strony pojawiła się jakaś biała postać, która z całej siły we mnie wpadła. Poczułam, że uderzam barkiem w beton, a owa osoba z całej siły szczelnie mnie okryła rękami. Pewnie leżałam jakieś dwa metry od miejsca, w którym przed chwilą mogło dojść do potrącenia. Otworzyłam oczy, ale jasne włosy zasłaniały mi całą twarz. Do mojego nosa dotarł zapach męskich perfum, które kochałam oraz potu. Z wgłębienia przy szyji podniosła się głowa, a zaraz po tym z mojej twarzy podniosły się włosy. Ujrzałam twarz Aphrodiego. Miał lekkie zadrapania na policzkach, a jego biały strój, który przypominał dawne, greckie ubranie, był ubrudzony.
- Co ty zrobiłaś? - szepnął zakładając kosmyk włosów za moje ucho.
- Nie wiem... - odpowiedziałam równie cicho, a on z całej siły mnie przytulił.
- Byron! - usłyszałam męski głos. Popatrzyłam trochę przed siebie i zobaczyłam chłopaka w moim wieku.
Miał bordowe włosy do ramion, które przytrzymywała srebrna opaska. Czoło przecinała blizna, która na swój sposób dodawała mu uroku. Na sobie miał ten sam strój co Byron, nie licząc szarego materiału, który był przy koszulce. Na jego twarzy malował się szok i trochę szczęścia.
- Wszystko dobrze? - podszedł do nas i kucnął obok. Aphrodi w odpowiedzi jedynie cicho mruknął.
Podniósł się tak, że teraz się nade mną pochylał. Zlustrował moje całe ciało i cicho odetchnął. Blondyn wstał i zaczął mi pomagać. Gdy już miał mnie puścić, ja poczułam ogromny ból w nodze przez co straciłam równowagę. Szarooki szybko zareagował łapiąc mnie w talii. Popatrzyłam na niego delikatnie się rumieniąc.
- Co się stało? - Aphrodi popatrzył na moją nogę. Były na niej małe sinaki. Starałam się ukryć ból, ale gdy Byron dotknął tego miejsca zgięłam się w pół lądując na jego koledze, który sprawnie mnie przytrzymał. - Wszystko dobrze?
- Ty to sobie laski znajdujesz... - uśmiechnął się kpiąco bordowowłosy.
- Przywale ci - ostrzegł Aphrodi. - Nie ręczę za siebie.
- Jest okej, Byron... - odpowiedziałam starając się nieco oddalić od nieznajomego.
- To wy się znacie? - zdziwił się chłopak.
- Tak - powiedział Byron poważnie się na niego patrząc. - To moja siostra...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top