tell me something
I
Jakby na to nie patrzeć, wyglądała na zmęczoną. Nie jakoś bardzo, po prostu kiedy wparowała zdyszana do kawiarni z krzywo związanym szalikiem, jeszcze krzywiej zapiętym płaszczem i granatową walizką i, z westchnieniem ulgi, usiadła przy jednym ze stolików sprawiła wrażenie niesamowicie zestresowanej i znudzonej własnym życiem osoby.
- Co dla pani?
Rudowłosa dziewczyna wyciągnęła zza ucha ołówek, gotowa przyjąć zamówienie. Zarażała pozytywną energią, toteż kobieta złożyła je z uśmiechem.
- Latte machiato i croissanta, jeśli mogę.
Przecież skoro chce zdrowo się odżywiać, to tylko zaczynając dzień od kawy, prawda? Może dwóch... Ech, marzenia o zdrowym stylu życia porzucone zostały już dawno. Trochę szkoda. Ale tylko trochę. Zbyt dużo w jej codzienności było biegu, stresu i pośpiechu, żeby był to zdrowy tryb życia.
Cheyenné, bo tak miała na imię wieczna uciekinierka, była naprawdę szczególnym przypadkiem. Z braku lepszego pomysłu postanowiła zostać aktorką, bo od zawsze grała i od zawsze robiła to dobrze, ale stanowczo nie pomagało jej to w nawiązywaniu znajomości. Ludzie ufali jej na ekranie, ufali jej postaciom, ufali jej kreacjom, ale ona sama nigdy nie zgarniała ich zaufania.
W ogóle największą zmorą kobiety był brak zaufania, który tak bardzo jej doskwierał. Ale, cholera, nie ufała nawet samej sobie, o innych już nawet nie wspominając. Zgubiła gdzieś siebie i desperacko próbowała odnaleźć zaginione części, chociaż wiedziała, że sama sobie nie poradzi. A jak na złość, nikt, z kim dotychczas się spotkała, nie umiał układać puzzli.
Do Londynu przyleciała na światową premierę swojego nowego filmu. Grała w nim główną rolę, za którą spodziewano się, że dostanie kilka istotnych nominacji, i zaczęła bardziej liczyć się w aktorskim światku. Już teraz, jeszcze przed premierą, odebrała kilka telefonów z propozycjami castingów, których daty zapisała sobie w zółtym, skórzanym kalendarzu. Chey miała talent, ale też determinację i cholerną ambicję, które sprawiły, że znalazła się tam, gdzie była obecnie, i ciągle się rozwijała. Ze swojej małej mieścinki pod Paryżem przeniosła się do Nowego Jorku, a potem do Londynu, Francji nie widząc od prawie trzech lat nigdzie indziej, jak tylko w gazetach.
Lawirowała między tymi dwoma miastami, między swoimi dwoma mieszkaniami, za każdym razem doceniając chwile przerwy coraz bardziej. Jedna właśnie się jej zbliżała, bo po premierze miała obiecane dwa tygodnie medialnej ciszy i wolności. Była jak księżyc, który orbituje wokół planety, nieprzerwanie i zawsze, albo jak planeta, orbitująca wokół słońca. Być może to właśnie przewidując jej taką przyszłość rodzice nadali jej na drugie imię Amalthea, z przyświecającą im myślą, że kiedyś będzie za nie wdzięczna.
Była, bo sprawiało, że czuła się bliżej domu i czuła się wyjątkowa, gdyż och, niewiele planet miało swój moment w Hollywood. Zazwyczaj bywały tam tylko gwiazdy.
❍❍❍
Plan zdjęciowy miał miejsce głównie w Nowej Zelandii i Szwajcarii, dlatego Londynu również nie widziała długo. Kiedy tylko przekroczyła próg swojego mieszkania nie mogła się nie uśmiechnąć, bo już od wejścia pachniało jej ukochanymi perfumami i... herbatą?
- Cheyenné! - kobieta została zamknięta w szczelnym uścisku przez swoją młodszą siostrę, która była jedyną posiadaczką zapasowych kluczy. - Tak bardzo za tobą tęskniłam...
- Boże, Charle, co ty tu robisz?
- Sprawiam, że poczujesz się jak w domu. Rozbieraj się z tego płaszcza, mam ci tyle do opowiadania!
Młodsza siostra kobiety od zawsze była jej przeciwieństwem, jednak Cheyenné kochała jej optymizm. Kochała jej podejście do życia, kochała jej głos i kochała ją całą, nie tylko dlatego, że była to jedyna osoba, na którą mogła liczyć zawsze.
- Zrobiłam ci białej herbaty, a sobie tej z wrzosem. Kiedy ty w ogóle ostatni raz tu byłaś?
- Uhm, tak w zeszłym roku. Ale siedziałam w Los Angeles i Nowym Jorku, życie aktoreczki to ciągły bieg.
- Dlatego ja poszłam na sztukę. Mogę sobie siedzieć, ile mi się podoba. Tak naprawdę to do Londynu przyleciałam z dwóch powodów: dla ciebie, bo tak strasznie za tobą tęskniłam, i dla siebie. Dwa dni po twojej premierze będzie miał miejsce mój wernisaż...
Cheyenné odstawiła kubek na blat i podeszła do siostry, tuląc ją mocno, która spodziewała się każdej, poza taką, reakcji. Oddała uścisk, uprzednio szybko uprawniając się, że z jej naczynia nic się nie wyleje.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem z ciebie dumna. Wiesz, że możesz zostać u mnie w mieszkaniu ile ci się podoba, i nie musisz szlajać się po jakichś tam hotelach?
- Miałam cię o to spytać, ale skoro sama to proponujesz. - zachichotała, wzruszając teatralnie ramionami. - Masz osobę towarzyszącą na premierę?
- Być może już mam... - starsza uśmiechnęła się chytrze.
- Co masz przez to na myśli? Ty chyba... nie...
- Czemu nie pójdziesz ze mną? Wszyscy wiedzą, że jesteś moją siostrą, nie będzie skandalu. Może cię z kimś poznam, kto wie?
- O nie, żadnego swatania, a może i zgodzę się pójść na tą premierę.
Cheyenné uśmiechnęła się promiennie, ukazując rząd białych zębów.
- Cudnie! W takim razie, znajdę ci jakąś sukienkę. Wiesz, że najchętniej bym ci jedną kupiła, ale wiem, jakie masz podejście do prezentów.
- Jak ty mnie dobrze znasz. - Charle powiedziała z przekąsem, mimowolnie uśmiechając się. Nawet nie wiedziała, jak bardzo tęskniła za siostrą.
❍❍❍
Cheyenné miała bardzo nietypowe podejście do sławy. Nie miała managera, nie korzystała też z usług makijażysty, a paznokcie robiła sobie sama. Połowę ubrań, jakie znajdowały się w jej szafie, uszyła sobie sama, i mimo, że reszta miała drogie metki, nie szastała pieniędzmi na prawo i lewo. Od dziecka była bardzo oszczędna i zorganizowana, więc w dorosłym życiu, nawet jako aktorka u progu międzynarodowej sławy była prawie samowystarczalna.
Bardzo ceniła sobie też prywatność, miała więc trzy karty do telefonu i jeden adres, który znały media. Cała reszta jej własnego świata była zarezerwowana tylko dla niej i jej bliskich, czyli bardzo zamkniętego grona osób. W pismach pojawiała się sporadycznie, zazwyczaj złapana gdzieś na mieście, w otoczeniu nagłówków pokroju "Promienieje! Czy w jej życiu pojawił się ktoś nowy?" lub "Odepchnęła od siebie wszystkich, czas spędza sama.". Kiedyś robiło jej to przykrość, ale teraz jedynie już się z tego śmiała.
Wbrew pozorom była całkiem zadowolona ze swojego życia, i nie zamieniłaby go na żadne inne. No, może poza paroma szczegółami.
- Chey, mogę pożyczyć od ciebie coś do spania? Nie wzięłam niczego swojego...
Kobieta wstała, żeby wyciągnąć jakąś piżamę ze swojej szafy. Miały ten sam rozmiar, więc od dzieciństwa pożyczały sobie wszystkie ubrania.
- Trzymaj, powinna pasować. Będzie ci tu wygodnie?
- Jest idealnie, wygodniej niż u mnie w mieszkaniu - młodsza parsknęła śmiechem. - Widać, że rzadko używasz pokoju gościnnego, nie jesteś tu samotna?
- Da się przeżyć. Zresztą, kogo miałabym zapraszać, kiedy mam tylko ciebie? W moim życiu nie pojawił się nikt ciekawy od, ile to będzie, ponad dwóch lat. Dobrze mi tak, jak jest.
- Och, Cheyenné... - Charlotte objęła siostrę od tyłu, tuląc ją mocno i nie drążąc dalej tematu.
❍❍❍
Być może po prostu bała się ponownie zaangażować. Od dziecka była raczej wycofana, nie aspołeczna, ale z dystansem do swoich rówieśników, którzy nie rozumieli dużo dojrzalszej od siebie dziewczynki.
Być może problem leżał w tym, że jak dotąd nie znalazła nikogo odpowiedniego dla siebie. W to jednak wątpiła, gdyż związek z jedyną odpowiednią dla niej osobą skończył się gwałtownie, a ona została sama, ze złamanym sercem i obcasem w cholernie drogich szpilkach. Nie żywiła urazy.
Być może on był przeznaczony jej, ale ona jemu już nie.
I być może była już zbyt zmęczona, żeby o tym myśleć, bo przestało ją to nawet smucić. Teraz było jej już wszystko jedno. Cheyenné trzymała żal głęboko w sobie, a on tylko czekał, żeby wyjść na powierzchnię.
Paradoksalnie jej największym lękiem była obojętność, kiedy sama była zimna i obojętna. Była szczęśliwa, miała wszystko, i jedyną rzeczą, jaką chciała zmienić, była ona sama.
Być może jest to przypadłość aktorów.
❍❍
Nie spała tej nocy dobrze, chociaż wydawać by się mogło, że dziesięć godzin snu wystarczy, żeby wyspać się za wszystkie czasy. Obudziła się jeszcze bardziej zmęczona, niż kiedy poszła spać, i nie musiała przeglądać się w lustrze, żeby wyczuć, że ma podkrążone i przekrwione oczy, a pod nimi wory i sińce. Boże, była tak bardzo zmęczona.
- Część, Charıemagne - czasami zdarzało jej się żartobliwie nazwać tak siostrę, dzisiaj jednak zabrzmiało to żałośnie i ochryple. Che uśmiechnęła się przepraszająco.
- Boże, co ci się stało przez noc?
- Uch, tylko koszmary... przyniesiesz mi wody?
- Już, daj mi chwilkę. - Charle wstała,
Wróciła po chwili ze szklanką wody, tabletkami na ból głowy i puchatym szlafrokiem. Uśmiechnęła się smutno, patrząc na bladą twarz Cheyenné, która przeciągnęła się, strzelając kościami.
- Potrzebujesz porozmawiać, kochanie? - spytała, podając Cheyenné wodę i leki do popicia. Okrycie odłożyła na łóżko, po czym sama na nim usiadła. - Wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim, prawda?
- Nie potrzebuję, dziękuję - starsza oparła głowę o ramię siostry, obejmując ją jednym ramieniem. - Cieszę się, że tu jesteś.
- Ja też się cieszę. Kocham cię, wiesz? Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i zawsze możesz na mnie liczyć.
- Dziękuję... - pociągnęła nosem, przecierając policzki rękawem puchatego, ciemnogranatowego szlafroka. Słońce wpadające przez okno rzucało delikatne, czerwone światło na twarze kobiet (młodsza powstrzymała się od stwierdzenia, że ładnie wyglądałoby to na obrazie), a włączone przez Charle radio cicho grało jej ulubioną płytę. Po policzkach obu spływały łzy.
Tamtego dnia pogoda w Londynie nijak miała się do tej panującej w głowie aktorki. I cóż, może taka jest już ich przypadłość.
jak się Wam podobało?
tysiąc pięćset słów, na początek, potem będzie już tylko
ciekawiej.
macie jakieś teorie? i co uważacie o Cheyenné?
all the love, always.
adva~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top