Część 47

Kris

Od dwóch godzin przesłuchują mnie detektywi z wydziału zabójstw w Vegas. Umieszczony w pokoju przesłuchań, zakuty w kajdanki, które są przyczepione do drewnianego stołu, czekam, aż skończą pokazywanie mi dowodów na winę Julii Kane , a także moją.
Milczę , nic nie mówię, nic nie wyjaśniam. Moje jedne słowa dotyczą pytania o prawnika.
Na razie nie pozwolono mi zadzwonić, a przysługuje mi takie prawo. A może nie? Może ciała na ranczu ojca zmieniają mnie w zabójcę, który stracił wszystkie prawa obywatelskie?

Dwóch policjantów siedzących naprzeciwko mnie , denerwuje się coraz bardziej na mój brak współpracy. Liczyli na moje wyjaśnienia, na próby wyślizgnięcia się z tej całej popierdolonej sytuacji i zrobiłbym to, przysięgam, że wszystko bym wyśpiewał tym gnojkom, ale w mojej głowie cały czas huczą słowa Haleskina.
Zabije ją , jeśli zacznę o nim mówić.

Widząc jego parszywy uśmieszek, jego pewność siebie i arogancję, wiem, że jego groźba nie jest blefem. Zabije ją. Zabije moją miłość.

Cała nadzieja w Asie. Jeśli udowodni winę Haleskina, jeśli dowie się , gdzie przetrzymują Julię, wszystko jeszcze może się wyprostować.

Myślę także o ojcu. Detektywi byli skłonni poinformować mnie o jego aresztowaniu. To mnie nie dziwi, muszą wyjaśnić jatkę na jego ranczu, ale jeśli Frank trzyma się wersji, że nie miał zielonego pojęcia o problemach syna, nie mają podstaw , aby go oskarżyć o cokolwiek. Musi iść w zaparte, udawać głupiego.
Jezu , mam nadzieję, że mnie posłuchał i nie dał się sprowokować podczas przesłuchania.

Najważniejsze, że udało mi się skontaktować z Colettim. Będzie wiedział co robić. Spodziewam się ujrzenia prawnika już niebawem, a i o mojego ojca zadba. Nie zostawi go z tym samym, wiem, że mogę na niego liczyć w takiej sytuacji. To sprytny facet i nie raz wyciągał nas wszystkich z opresji. Może i my najbardziej dla niego ryzykujemy, nie tylko wolnością, ale i także życiem, jednak on nie zostawi nas.
Mamy zabezpieczenie.
I to w postaci włoskiego bossa.

- Przyznaj się do winy Mitchell, już po wszystkim- mówi poirytowany detektyw.

Patrzę mu w oczy , bez okazywania jakichkolwiek emocji. Jak mantrę powtarzam cały czas to samo...

- Chcę zadzwonić, mam prawo do prawnika.

***

Julia

Uderza mnie niesamowity ból głowy. W buzi czuję suchotę, więc próbuję śliną zwilżyć spierzchnięte usta. Powoli otwieram oczy, co przynosi mi kolejną dawkę tępego bólu. Czuję się zamroczona i senna, jakbym nie miała w pełni kontroli nad ciałem.

W pierwszym momencie niewiele widzę, mój wzrok jest zamglony.
Co się ze mną dzieje?
Nigdy nie brałam narkotyków, ale chyba tak właśnie człowiek się po nich czuje . Jakbym zażyła jakieś substancji i teraz nie mogę dojść do siebie. Czy ktoś mnie czymś nafaszerował?

I wtedy moje myśli się klarują. Przypomina mi się wydarzenie na ranczu. Kris wybiegający z domu , aby sprawdzić, co się stało z psem. Ja i Frank w gabinecie. Potem strzały, czyjaś obecność w domu i ucieczka do lasu.

Już pamiętam, co się wydarzyło później!
Biegliśmy w stronę jeziora, gdzie mieliśmy poczekać na Krisa. Wtedy ktoś uderzył Franka w głowę. Ten upadł nieprzytomny, a ja wycelowałam broń i strzeliłam do postaci spowitej ciemnością nocy. Trafiłam, napastnik także upadł z krzykiem. Jednak nie był sam. Ktoś chwycił mnie wokół pasa od tyłu i przyłożył do buzi nasączoną czymś chusteczkę .
Więcej nie pamiętam, odpłynęłam.

Więc to dlatego tak się teraz czuję. Ktoś użył chloroformu. Widziałam takie sceny w filmach, Boże czytałam o tym w książkach szpiegowskich, ale nigdy nie sądziła, że sama uświadczę czegoś takiego!

Ponownie językiem zwilżam usta, a mój wzrok staje się bardziej wyraźny. Pierwsze co widzę, to baldachim z ciemnego materiału, wyszywany w różne wzory złotą nicią. Dłońmi dotykam jedwabnej pościeli. Jestem w gigantycznym łóżku. Rozglądam się dookoła, ale w pokoju panuje półmrok.

I wtedy coś słyszę. Jakiś szelest. Przyciskam do siebie kołdrę, ale moje palce nadal są słabe, jakby nadal moje ciało się nie wybudziło do końca.

Jakaś postać mija łóżko, a potem rozsuwa zasłony , wpuszczając tym samym światło dzienne. Zaraz, przecież była jeszcze noc.
Ile ja spałam?

Promienie słoneczne w pierwszej chwili mnie rażą. Dostrzegam tylko postawnego mężczyznę, stojącego twarzą do okna. Dłonie ma schowane w kieszeniach spodni, a jego koszula jest jasna, może nawet i biała.
Ma ciemne włosy.

- Asa?- pytam cicho. Może mnie odnalazł , ale gdzie jest w takim razie  Kris?

Mężczyzna odwraca się w moją stronę i wtedy rozumiem swój błąd. Jego postawa, wzrost i aparycja przypominały tylko Colettiego.
Do łóżka , w którym jestem, zbliża się Tristan Haleskin i kiedy stoi tuż obok, dopiero wtedy widzę , że jego ciemne włosy są odrobinę przyprószone siwizną.

- Przypominam ci skarbie twojego niedoszłego wybawiciela? Pan Coletti jest taki podobny do mnie?

Jego uśmiech mógłby się na pierwszy rzut oka wydawać sympatyczny, może nawet seksowny. Z pewnością facet jest przystojny i atrakcyjny, ale dla mnie jest koszmarem. Koszmarem, z którego nie mogę się wybudzić.

Nie odpowiadam na jego szydercze pytanie. Ten człowiek mnie przeraża i nie mam zamiaru z nim dyskutować. W jednej chwili mógłby mnie zabić, z pewnością jest do tego zdolny.

Siada na skraju łóżka, a ja chciałabym odsunąć się od niego jak najdalej, ale wychodzi mi to tragicznie. Próbuję się przesunąć i wtedy czuję dotyk na swojej prawej dłoni. Wzdrygam się momentalnie, ale Haleskin mnie nie puszcza. Zatrzymuję się, wbijam wzrok w nasze złączone ręce. Trzyma mnie stanowczo, a drugą dłonią głaszcze wierzch mojej ręki.

- Myślałem, że Kris będzie pierwszą osobą, o którą zapytasz po przebudzeniu. Podejrzewałem nawet, że jest twoim facetem. W końcu uratował cię z opresji. Przybył do Vegas i ukrył cię na ranczu swojego ojca. Tyle ryzykował dla ciebie, a ty zapytałaś o jego szefa? Nie ładnie Julio, jesteś niewdzięczna.

Kolejny raz obdarza mnie łagodnym uśmiechem. Zachowuje się tak delikatnie i subtelnie, a pod powłoką jest potworem. Koszmarem kobiet uprowadzonych i sprzedanych.
I stałam się jedną z nich.
Nie wiem, jakie ma plany wobec mnie, ale nie spodziewam się żadnego układu, dzięki któremu odzyskam wolność.

Usilnie odpycham myśli o Krisie i o Franku. Nie chcę usłyszeć , że nie żyją. Nie zniosę tego, nie poradzę sobie z taką stratą. Z jednej strony chcę go zapytać, z drugiej - wolę żyć w niewiedzy. Łudzić się, że Mitchellowie przetrwali atak na ranczu.

- Skoro milczysz, to sam powiem skarbie. Nie licz na ratunek ze strony Krisa. On już nie stanowi problemu.

Moje obawy się spełniły. Zupełnie jakby potrafił czytać w moich myślach. Jakby wiedział, czego się obawiam.
Łza spływa swobodnie po moim policzku. Potem kolejna na drugim.

Tristan robi smutną minę, po czym przysuwa dłoń do mojej twarzy i kciukiem ściera mokre ślady. Jego dotyk mnie brzydzi, chciałabym go odepchnąć.
Unoszę wolną rękę i staram odsunąć jego dłoń od swoich ust, które teraz dotyka. Robię to niezgrabnie, ale udaje mi się przerwać ten kontakt.

Z uśmiechem na twarzy, zupełnie nie robiąc sobie nic z mojej niechęci, masuje moją rękę, a następnie ramię. Jego dotyk jest delikatny, wręcz pieszczotliwy, a dla mnie w tym momencie to najgorsze tortury.
W końcu puszcza moją dłoń, wstaje, ale zamiast odejść pochyla się i całuje mnie w czoło. Co z nim jest nie tak?!

Sięga po karafkę z wodą, znajdującą się na szafce nocnej, nalewa wodę do szklanki i przysuwa ją do moich ust. Jestem tak spragniona, że nawet nie zastanawiam się, czy w wodzie znajduje się kolejna substancja, lecz piję prawie duszkiem całą zawartość.
Na jego twarzy cały czas gości uśmiech, jakby opiekował się chorą z czułością i dobrocią serca.
On jest szalony, jestem w rękach obłąkanego!

- Za chwilę odzyskasz w pełni władzę nad ciałem Julio. A potem sobie porozmawiamy. Ustalimy co dalej. Teraz odpoczywaj.

Odchodzi od łóżka, a ja obserwuję każdy jego ruch. W końcu opuszcza sypialnię i mogę odetchnąć z ulgą. Może to złudne uczucie, ale cieszę się, że już wyszedł. Z tym człowiekiem jest coś nie tak.

Słyszę dźwięk zamykania drzwi na klucz. Nie spodziewałam się niczego innego po nim. Nawet jego chwilowa troska nie zamydli mi oczu. Planuje dla mnie coś strasznego i muszę uciekać. Muszę znaleźć sposób, aby wydostać się z tego domu.

Czy to w ogóle jego dom, czy może przetrzymuje mnie u kogoś innego?
I dlaczego umieścił mnie w takim pokoju? Czy nie powinnam wylądować w piwnicy, czy też w innym obskurnym miejscu? Jestem jego wrogiem, polował na mnie, chciał mojej śmierci, więc dlaczego teraz zachowuje się jak opiekuńczy wybawca?

Nie ma sensu dłużej się nad tym zastanawiać, muszę działać. Nie mogę tutaj zostać, na jego łasce. Z tego nie wyniknie nic dobrego.

Zmuszam moje ciało do podniesienia. Gdy już siedzę, próbuję rozruszać ramiona i nogi. Moje mięśnie są spięte, ale faktycznie odzyskuję po chwili częściową sprawność. Kładę dłoń na brzuchu, modląc się do Boga o to , aby środek , który mi podano, nie zaszkodził dziecku.
To dla niego odnajduję kolejne pokłady siły, aby wstać z łóżka królewskich rozmiarów. Przepych w tym pokoju mówi mi, że to musi jednak być rezydencja Tristana.

Gdy stawiam pierwsze kroki, moje nogi są jak z waty. Przytrzymuję się szafki nocnej, a potem ostrożnie podchodzę do okna. Odsuwam cieniutką , białą firanę i chwytam za klamkę . Otwieram okno z uśmiechem, ale gdy widzę , że nie jesteśmy na parterze, moje zadowolenie znika. Wychylam się i stwierdzam, że jest zbyt wysoko, aby skoczyć. Do tego nie widzę niczego, co mogłoby mi pomóc się chwycić podczas zejścia. Żadnych framug, żłobień. Czysta, płaska ściana. Widocznie Haleskin gustuje w nowoczesnym budownictwie.

- Cholera...

Posiadłość jest otoczona drzewami i nie dostrzegam żadnej drogi, z której ktoś przypadkowy mógłby mnie zobaczyć, czy też usłyszeć . Wychylam się jeszcze bardziej, aby rozejrzeć się po większym terenie i wtedy widzę Haleskina w towarzystwie dwóch mężczyzn.
Dostrzega mnie.
Uśmiecha się, po czym macha mi ręką. Zupełnie jakbym była jego gościem i witał się ze mną.
On naprawdę jest szalony...

Odchodzę od okna, zostawiając je otwarte na oścież i zaczynam się rozglądać po pokoju. Szukam czegoś, czym mogłabym się obronić w razie ewentualnej walki. Niestety jedyne co znajduję to grzebień leżący na komodzie i ubrania w szafach.

Zerkam na szklaną karafkę z wodą i nocną lampkę. Gdybym mocno się zamachnęła, mogłabym tymi rzeczami komuś rozwalić głowę. Jest szansa, że poprzez uderzenie, ten kto po mnie przyjdzie, straci przynajmniej  przytomność.
Tak, tak zrobię. Będę walczyć, jeśli taka zajdzie konieczność . Dla mojego dziecka będę dzielna, przetrwam to.

Nie mogę nie myśleć o Krisie, gdy myślę o dziecku. To niemożliwe. Widzę jego twarz, jego uśmiech, jego piękne oczy.

Pozwalam sobie na chwilę słabości. Siadam na podłodze załamana, podkurczam nogi, obejmuję je i zaczynam płakać.
Nie wierzę, że nie żyje. To nie może być prawda!
Nie tak miało się to wszystko skończyć. W końcu się dogadaliśmy, w końcu pozwoliłam sobie znowu kogoś pokochać i już miałabym to stracić? Nie, to niemożliwe. Nie mogę wierzyć słowom Haleskina. Chce mnie osłabić, złamać, ale nie wie , że mam dla kogo żyć.
Nawet jeśli spełni się najczarniejszy scenariusz, w którym tracę miłość mojego życia, to pozostało mi coś najcenniejszego po niej. Nasze dziecko jest teraz najważniejsze. Dla niego będę silna, choćbym miała przejść przez piekło, które z pewnością dla mnie szykuje Tristan.

***

Nie wiem , jak długo siedzę w tym pokoju, ale za oknem robi się ciemno. Nastał wieczór. W pokoju także panuje mrok.
Siedzę przy drzwiach, trzymając mocno szklany przedmiot.
W końcu słyszę czyjeś kroki.

Wstaję z podłogi i jestem gotowa na atak. Skrzypnięcie zamka, a potem drzwi się otwierają. Ktoś wchodzi do środka , robię zamach i uderzam karafką w głowę przybysza. Mężczyzna z wrzaskiem upada na kolana, więc wykorzystuję okazję i wybiegam z pokoju. Pędzę korytarzem, który kończy się schodami na dół. Z pośpiechem pokonuję kolejne stopnie , aż w końcu znajduję się w jasno oświetlonym holu. Wszędzie dominuje biały kolor, nawet podłoga. Jedyne co ją wyróżnia to niesamowity połysk.

Nie wiem, gdzie dalej mam się udać. Oczywiście widzę główne wyjście, ale właściciel tego przybytku z pewnością ma ochroniarzy. Nawet nie wiem, kogo obezwładniłam, ale nie sądzę, by był to Haleskin. Głos nie pasował do niego.

Postanawiam jednak podejść do ogromnych drzwi i wyjrzeć na zewnątrz. Ku mojemu zaskoczeniu nie są zamknięte. Dopiero przy bliższym spojrzeniu , zauważam, że zamek jest zepsuty, wręcz rozerwany.
Uchylam drzwi minimalnie , aby tylko spojrzeć, czy ktoś za nimi  nie czeka, ale nikogo nie zastaję.

Nie mogę tutaj wiecznie sterczeć. Człowiek, który dostał z karafki, zaraz się otrząśnie i zejdzie na dół.
Z szaleńczo bijącym sercem wychodzę na zewnątrz. Nawet nie zamykam za sobą drzwi, lecz pośpiesznie zbiegam z kolejnych schodów. Biegnę przez długi podjazd i gdy dostrzegam kilkanaście metrów przed sobą bramę, pojawia się we mnie promyk nadziei. Uda mi się na nią wspiąć, dam radę.

Z jednej strony czuję przyspieszony puls, a z drugiej mam wrażenie, jakby to wszystko działo się w zwolnionym tempie. Jednak po chwili dobiegam do żelaznej bramy. Ona również wygląda na uszkodzoną, więc próbuję ją otworzyć . Wystarczy mała szpara, jestem szczupła, przecisnę się i pobiegnę co sił w nogach do najbliższego budynku. Ktoś na pewno mi pomoże.

- Zrobisz sobie krzywdę dziewczyno.

Wystraszona , obracam się w stronę dobiegającego głosu.
Przede mną stoi dwóch rosłych mężczyzn, ubranych w czarne garnitury. Jeden podchodzi do mnie i łapie mnie mocno za ramię. Boli, ale i tak próbuję się uwolnić z jego uścisku. Wtedy uderza mnie otwartą dłonią w twarz.
Na sekundę jestem zamroczona. Mój policzek piecze i z pewnością zaraz zrobi się czerwony. Drugi mężczyzna rozmawia przez telefon. Gdy kończy, on także podchodzi do mnie i łapie mnie za drugie ramię.
Jak szmacianą lalkę ciągną mnie siłą do rezydencji. Cały czas staram sie uwolnić. Szarpię się, zapieram nogami o ziemiste podłoże, ale dla takich facetów to jak zabawa z niesfornym zwierzęciem. Nawet zaczynają się śmiać z moich żałosnych prób wyswobodzenia się. Ja natomiast czuję tak niepohamowaną złość, że zaczynam krzyczeć i  kolejny raz po policzkach spływają łzy.

Wpychają mnie do środka i zamykają za sobą drzwi. Znowu jestem sama w holu. Z pewnością teraz będą stać pod drzwiami jak stróże. Rozglądam się dookoła i postanawiam poszukać innego wyjścia. Jestem nabuzowana adrenaliną i nie poddam się tak łatwo.

Sama nie wiem, skąd biorę takie siły, nie jestem bohaterką, nigdy nie była odważna, ale teraz mam wrażenie, że mogę wszystko.
Dziecko, wszystko przez moją małą fasolkę.

Biegnę wzdłuż korytarza , który znajduje się tuż obok schodów , prowadzących na piętro. Otwieram pierwsze drzwi , które okazują się wejściem do kuchni. Jest gigantyczna, luksusowa, ale co najważniejsze, jest w niej okno. Podbiegam do niego, już sięgam po klamkę i wtedy słyszę , że ktoś wszedł za mną do pomieszczenia.

Obracam się szybko i gdy widzę Haleskina, wiem, co muszę zrobić dalej. Pospiesznie rozglądam się po blacie kuchennym. Zauważam noże umieszczone w drewnianym stojaku. Wyciągam największy, po czym kieruję go w stronę mężczyzny, który na ten widok zaczyna się śmiać.

- Jeśli podejdziesz, to przysięgam, że cię zadźgam!

- Ok, rozumiem. Zadźgasz mnie i co dalej skarbie? Ludzi na zewnątrz też zadźgasz? Wiesz, oni mają broń palną, więc będziesz na straconej pozycji.

- Najpierw pozbędę się jednego problemu, a potem pomyślę co dalej...skarbie- odpowiadam sarkastycznie , ale on cały czas się uśmiecha.
Jest rozbawiony tą sytuacją, nawet kiedy faktycznie istnieje szansa na to, że mogę go zranić .

- Zabiją cię Julio. Skończysz jak Susan Kripke z dziurą pomiędzy oczami. Tego chcesz? Aby wszystko zakończyło się tu i teraz?

- Nie wiesz, jak to się skończy. Może mnie zabiją, a może uda mi się uciec.

- Łudzisz się moja droga.

- Raz już udało mi się uciec. Wtedy z pewnością nie było ci do śmiechu.

Tymi słowami udaje mi się usunąć ten wkurzający wyraz zadowolenia z jego twarzy. Teraz wygląda na wkurzonego i zaczynam się zastanawiać, czy to dobry pomysł, aby  go prowokować.

- Odłóż ten nóż Julio, nic dobrego z tego nie wyniknie.

- Oszalałeś , nie oddam noża.

- Spójrz na siebie, cała się trzęsiesz ze strachu.

Ma rację, moje dłonie, jak i całe ciało drży, nie mogę tego opanować, choć bardzo bym chciała.
Robi krok naprzód.

- Nie zbliżaj się do mnie skurwielu!

- Spokojnie, nie mam zamiaru cię zabijać, ale jeśli będziesz robić problemy, nie pozostawisz mi innego wyboru. Nawet jeśli uda ci się mnie zranić, myślisz, że to wystarczy, by mnie zabić, by mnie zatrzymać?

Kolejny jego krok w moją stronę, a ja coraz bardziej się trzęsę.

- Jeśli chcesz kogoś zabić, celuj w szyję. Szybkie i mocne cięcie- mówi melodyjnym głosem, wskazując palcem na swoją krtań .

- Jesteś szalony...

- Nie jestem szalony. Może trochę zbyt pewny siebie, ale uwierz mi , że mam jasność umysłu. Ty jednak w tej chwili działasz spontanicznie i w końcu popełnisz błąd. To nieuniknione. Nie znasz tego miejsca, nie wiesz, jakie mam zabezpieczenia. Myślisz, że mam tylko dwóch ludzi na zewnątrz? Myślisz, że za bramą nikogo nie ma? A nawet jeśli jakimś cudem uda ci się uwolnić, dotrzeć  na policję, to muszę cię rozczarować, ale jestem w stanie przekupić wszystkich. Twoje oskarżenia cię pogrążą, już ja się postaram, aby wszyscy uznali cię za wariatkę.

- Może tak, może nie.

- Widzę, że jesteś odważna. A twoi rodzice też są odważni? Waleczni? A współpracownicy? Załóżmy, gdyby ktoś się u nich pojawił w środku nocy. Oczywiście uzbrojony i bez sumienia. Jakie według ciebie mieliby szanse?

- Nie zrobisz tego...

- Nie? A czemu miałbym tego nie zrobić skarbie? Wyobraź to sobie. Twoi rodzice pogrążeni w głębokim śnie. Do ich sypialni wchodzą zamaskowani ludzie. Przykładają do ich krtań ostre noże, dokładnie takie, jakie ty trzymasz w swoich drobnych rączkach, a potem jedno , mocne pociągnięcie. Zakładam, że byłoby wiele krwi. I wiesz co jeszcze Julio? Nie umarliby od razu. To chwilę by potrwało. Straszna śmierć, tyle bólu. Krztusiliby się własną krwią i to wszystko , ponieważ nie słuchasz mnie.

Bije z niego niezrozumiały spokój. Czy to możliwe, że tak dobrze potrafi grać? Przecież mam nóż, mogłabym go śmiertelnie zranić, a jednak ten człowiek wygląda na całkowicie rozluźnionego.

Stoi swobodnie kilka metrów przede mną , nawet wsuwa dłonie w kieszenie spodni i przygląda mi się z zaciekawieniem.

Drzwi od kuchni ponownie się otwierają, po czym do środka wchodzi wysoki mężczyzna, który trzyma się za tył głowy. Widząc jego grymas bólu na twarzy , zgaduję , że to właśnie jego uderzyłam karafką.
Gdy mnie zauważa, jego mina zmienia się z dyskomfortu we wściekłość. Wyciąga broń i celuje we mnie.

- Ty suko! Chciałaś rozwalić mi głowę!

Tristan patrzy na mnie jeszcze bardziej zaintrygowany. Przysięgam, że nawet dostrzegłam mały uśmiech na jego parszywej gębie.

- Zabiję cię kurwo!

- Uspokój się i nie bądź taki wulgarny- oznajmia spokojnie Tristan.

- Niech mi szef pozwoli ją zatłuc na śmierć, postrzeliła Benny'ego na tym pierdolonym ranczu, a teraz zaatakowała mnie!

- Oj nie przesadzaj, Benny wyliże się, a ty jak widzę, nie jesteś za bardzo ranny. Spójrz na nią. Jest roztrzęsiona i wyzwiska nic nie pomogą w tej chwili.

Tristan podchodzi do mężczyzny, po czym zabiera od niego broń. Następnie robi kilka kroków w moją stronę, więc jeszcze mocniej trzymam nóż, wyciągnięty przed sobą .
W końcu celuje we mnie z pistoletu.

- I jak będzie Julio? Myślisz, że nadal masz szansę na ucieczkę ?

Jego pytanie jest retoryczne. Nie mam szans z bronią palną. Zanim bym zadała cios nawet najostrzejszym nożem na świecie, on zdążyłby mnie zastrzelić. Wystarczyłby ułamek sekundy.

Zrezygnowana opuszczam rękę. Tristan nadal ma mnie na muszce, a jego uśmiech się poszerza.

- Bądź tak miła i odłóż nóż na szafkę. Nie będziemy się przecież szarpać.

Jeśli chcę przeżyć, nie mam innego wyjścia i muszę zrobić to, co mi każe. Odkładam nóż na blat szafki kuchennej i odsuwam się od niego, najbardziej jak tylko mogę.
Haleskin opuszcza broń, a ja czuję w tym momencie odrobinę ulgi, a jednocześnie strach przed tym, co stanie się za chwilę.

- Poznaj Matta, przyszedł po ciebie do sypialni, aby poinformować cię, że za chwilę będzie gotowa kolacja. Teraz zaprowadzi cię na górę, przebierzesz się i za jakieś piętnaście minut spotkamy się w jadalni, wszystko już na nas czeka.

On jest nienormalny, co on wyprawia? Jaka kolacja? Czy on myśli, że zjem cokolwiek w jego towarzystwie?
Może i przyjęłam od niego wodę, ale pragnienie po środku nasennym było zbyt wielkie do opanowania.
Nie dam rady nawet przełknąć kęsa, już nie mówiąc o strachu przed kolejnym nafaszerowaniem mnie jakimś świństwem!

Człowiek Tristana - Matt - podchodzi do mnie, chwyta mnie mocno za ramię i wyprowadza siłą z kuchni.
Tym razem nie szarpię się, a i tak zadaje mi ból. Z pewnością będę miała siniaki od jego mocarnego uścisku. Chyba tak próbuje odegrać się na mnie za to, co zrobiłam w sypialni.
Na schodach prawie się potykam, ale ten bandzior trzyma mnie mocno i popycha na przód.

Otwiera drzwi od sypialni i wpycha mnie do środka. Depczę po potłuczonym szkle i dziękuję Bogu za to, że mam na sobie buty.
Dzięki Bogu za to, że nikt mnie nie rozebrał, gdy byłam nieprzytomna!

Obracam się w stronę człowieka, który ewidentnie ma ochotę mnie skrzywdzić. Nie ma tutaj jego szefa, więc nikt go nie zatrzyma.

I faktycznie daje ujście swojej złości, mocno uderzając mnie w twarz otwartą dłonią. Prawie upadam od siły jego uderzenia, ale on łapie mnie za włosy i zmusza, bym na niego spojrzała.

- Nie wiem, w co się bawi szef, ale i tak źle skończysz kurwo.

Uśmiecha się, widząc moje przerażenie. Następnie pochyla się nade mną. Czuję jego oddech na twarzy, a gdy liże mój podrażniony policzek, mam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.

W końcu puszcza mnie, a potem wskazuje na łóżko, gdzie leży spore białe pudełko.

- Przebierz się szmato, a potem zejdź na dół i nawet nie próbuj nic kombinować. Może i  uratował cię w kuchni, ale nie liczyłbym na kolejne ustępstwa.

Rusza w stronę drzwi, ale jeszcze zatrzymuje się przejściu. Obraca się w moją stronę, mówiąc...

- A może jednak zrób coś. Wtedy pan Haleskin pozwoli mi się tobą pobawić.

Kolejny raz obdarza mnie wstrętnym uśmieszkiem, a potem wychodzi z pomieszczenia i zamyka za sobą drzwi.

Przez chwilę stoję jak wryta w miejscu. Nie wiem co mam myśleć o tej całej sytuacji. Dlaczego Haleskin tak dziwnie się zachowuje? Byłam pewna , że gdy tylko mnie dorwie to od razu zabije albo przynajmniej pobije do nieprzytomności.

Podchodzę do łóżka, aby sprawdzić pudełko. Unoszę do góry pokrywę i moim oczom ukazuje się strój, który mam założyć na kolację z szaleńcem.
Widząc, co dla mnie uszykował, przez moje ciało przechodzi nieprzyjemny dreszcz.
Nie chcę tego zakładać.
Błagam, niech to się skończy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top