Część 41
Kris
- Uprzedzałem, że będę cię smakować każdego dnia.
Możliwe, że moje słowa nie docierają do Julii, która leży wykończona na łóżku w rozgrzebanej pościeli. Dwa orgazmy przy użyciu języka mogą zmęczyć torturowaną.
Ma przymknięte oczy, usta lekko rozchylone, a całe jej ciało wydaje się wyjątkowo wiotkie.
Bidulka nie ma sił nawet mi odpowiedzieć, tylko uśmiecha się znikomo i unosi kciuk do góry.
To chyba miała być pochwała dla moich zdolności językowych.
Śmieję się, a ona tylko ciężko dyszy.
Wstaję z łóżka, zakrywam ją kołdrą i pozwalam jeszcze trochę pospać.
Nawet na mnie nie patrzy, tylko wtula się w miękką pościel i zasypia.
Zadowolony z własnych osiągnięć idę do swojego pokoju i ubieram się w czyste rzeczy. Następnie szybka wizyta w łazience, a potem schodzę na dół.
Już mam wejść do kuchni w celu zaparzenia sobie kawy, gdy mój telefon w kieszeni dżinsów dzwoni uporczywie.
Wyciągam urządzenie, a gdy widzę na wyświetlaczu imię Asy, czuję zdenerwowanie. Coś musiało się zdarzyć, on nie dzwoni bez powodu. Pogaduchy to nie w jego stylu.
- Tak?
- Wysyłam ci link. Obejrzyj to, a potem oddzwoń.
Coletti rozłącza się, a po chwili faktycznie otrzymuje wiadomość z internetowym linkiem. Zanim jednak sprawdzę, co mi szef przysłał, rozglądam się po domu. Postanawiam wejść do małego gabinetu ojca, gdzie trzyma całą dokumentację rancza. Siadam na fotelu za drewnianym biurkiem i naciskam na link.
Przede mną ukazuje się artykuł , a w jego nagłówku jest umieszczone nazwisko tego bydlaka. "Tristan Haleskin — kandydat na nowego burmistrza Las Vegas".
Czytam tekst dotyczący tego popaprańca, a potem zauważam film wideo. Naciskam , aby go otworzyć i po chwili ukazuje się przede mną mównica na jakimś placu , a na nim sam Haleskin w idealnie skrojonym garniturze. Tłum ludzi wiwatuje na jego widok, a gdy unosi dłoń do góry , nastaje cisza. Uśmiecha się serdecznie, witając zebranych, po czym zaczyna swoje przemówienie...
"Podobnie , jak wy, urodziłem i wychowałem się w tym mieście. To mój dom. Tutaj spełniają się moje marzenia, tutaj realizuję się jako przedsiębiorca i tutaj chcę rozwijać się jeszcze bardziej jako człowiek należący do tej wspaniałej społeczności . Dzięki wam mam taką szansę. Mam szansę uczynić to miasto jeszcze większym i lepszym. Tak, mamy kluby, mamy kasyna, turystyka kwitnie, ale to nie wszytko co jest ważne w naszej społeczności. Przestępczość wzrasta i nie możemy do tego dopuścić. Obiecuję, że zrobię wszystko , aby to miasto mimo pokus, które przyciągają osoby z całego świata, było maksymalnie bezpieczne. Aby nam, mieszkańcom żyło się dobrze i dostatnie. Aby każdy , kto potrzebuje pomocy — uzyskał ją. Wybierając mnie na swojego przedstawiciela, obiecuję poświęcić się temu zadaniu w stu procentach. Obiecuję , że was nie zawiodę..."
Przemówienie Haleskina urywa się w tym momencie, a na wyświetlaczu pojawia się postać młodej dziennikarki, która komentuje event.
" Tristan Haleskin to znany wszystkim biznesmen w Las Vegas. Dzięki jego inwestycjom, wielu ludzi znalazło pracę. Jest także filantropem, pomagającym organizacjom charytatywnym. Teraz jednak jego ambicje sięgają po urząd burmistrza miasta hazardu i wszystko wskazuje na to, że ma bardzo realne szanse na osiągnięcie swojego celu".
Po obejrzeniu filmików przeglądam resztę artykułu. Na samym końcu wklejono plakat Haleskina, który szczerzy się do swoich wyborców. Zakłamany gnój.
Wspina się na sam szczyt, więc jego upadek będzie niezwykle bolesny...
Oddzwaniam do Asy, który już po jednym sygnale odbiera.
- Oglądałeś?
- Tak Asa, co za skurwiel. Nie masz pojęcia , jak bardzo chciałbym teraz go zabić.
- Sukinsyn robi z siebie wybawcę uciśnionych, a tymczasem handluje sobie na boku porwanymi kobietami. Mam pomysł Kris.
- Jaki?
- Ja ich po prostu zabiję. Schwytam Monroe'a i Haleskina, zatłukę ich na śmierć, a potem spalę ciała.
- Asa...
- Zróbmy tak Kris. Skończmy z tymi skurwielami.
- A co z Julią? Nadal będzie poszukiwana. Ja z resztą także. Nie możemy całe życie oglądać się za siebie, nie teraz kiedy...
Już mam mu wyznać, że spodziewamy się dziecka i nie możemy wiecznie uciekać, ale się powstrzymuję w ostatniej chwili. To nie czas na takie wyznania i podejrzewam, że Julia chciałaby sama przekazać swojej przyjaciółce tego rodzaju wiadomość. Asa z pewnością by się wygadał przed żoną przy pierwszej lepszej okazji.
- Kiedy co?
- Kiedy między mną, a Julią jest w końcu dobrze. Obiecałem, że wyciągnę ją z tego bagna i mam zamiar to zrobić.
- Rozumiem, ale kiedy zobaczyłem to nagranie...poniosło mnie. Nie jestem niewiniątkiem, ale nie jestem aż tak obłudny , jak ten pojeb.
- Chłopaki nadal nic na niego nie mają?
- Nic, zachowuje się jak pierdolony święty. Żadnych podejrzanych spotkań, nikt go nie odwiedza w willi. Zaczynam się zastanawiać, czy czasem nas nie przejrzał. Może wie, że go śledzimy.
- I co teraz? Nie możemy czekać w nieskończoność, za chwilę mogę mieć na głowie policję...
- A propos policji. Byli znowu w twoim mieszkaniu.
- Po co? Nic tam nie znajdą.
- Jesteś pewien? Nie miałeś gdzieś zapisanego adresu ojca?
- Nie, nie muszę zapisywać adresu domu, w którym się wychowałem. Takich rzeczy się nie zapomina.
- Nigdy nic ci nie przysłał? Zero korespondencji?
- Mówiłem ci Asa, że nie utrzymywałem z nikim kontaktu. A moje fałszywe papiery nie naprowadzą ich na Texas. Agenci myszkowali?
- Tak, ale był tam także Monroe.
Gdy słyszę to nazwisko, ponownie czuję, jak adrenalina zaczyna buzować w całym moim ciele. Nigdy nie byłem jakoś specjalnie agresywny. Oczywiście biłem się, potrafiłem kogoś skrzywdzić, ale nie robiłem tego z przyjemności, lecz z konieczności.
Nie mam chorych potrzeb zadawania komuś bólu, ale zdecydowanie zrobiłbym wyjątek dla tych dwóch pojebów, którzy czyhają na życie mojej kobiety.
- Potrzebujecie ochrony, wyślę do was chłopaków.
- Nie Asa, chłopaki tylko niepotrzebnie przyciągną uwagę.
- Mogliby pracować na ranczu, jako nowi pracownicy.
- Mój ojciec się nie zgodzi.
- Nadal jesteś z nim pokłócony?
- Już nie. Julii udało się nas pogodzić, co prawda za pewnym przymusem, ale w efekcie moje relacje z Frankiem są w tej chwili całkiem dobre.
- Więc w czym problem? Przecież mówiłeś, że wie, dlaczego przyjechaliście.
Jak mam powiedzieć przyjacielowi, że ojciec nadal nie akceptuje mojej znajomości z nim. Że uważa go za zwykłego gangstera, który nie ma skrupułów i w końcu wpędzi mnie w problemy, a może nawet stracę życie. Nadal nie pogodził się z tym, dla kogo pracuję i nie sądzę, by w najbliższym czasie to miało się zmienić. Aż taki Frank nie jest postępowy, nawet po naszym zjednaniu.
- Na razie się wstrzymaj. Chłopaki obserwują policję i Haleskina?
- Tak, całą dobę.
- Jeśli coś się będzie działo, daję ci wtedy wolną rękę.
- O dziękuję szefie za pozwolenie - mówi sarkastycznie.
- Asa...
- Żartuję, twoja kobieta, ty decydujesz. Nie pomagam ci jako twój szef, tylko jako przyjaciel i wiesz, że możesz na mnie liczyć.
- Wiem, dziękowałem ci już za to?
- Tak, ale możesz jeszcze raz. Lubię pochwały.
- No nigdy bym nie zgadł. Ale tak na poważnie, dzięki stary.
- Jesteś jedyną osobą , której powierzyłbym swoje życie i życie mojej rodziny, ufam bezgranicznie tylko tobie, a to zobowiązuje.
***
Nowy Jork
Asa
Po rozmowie z Krisem wychodzę przed rezydencję w poszukiwaniu moich dziewczyn. Po drodze spotykam Diego, który informuje mnie, że są w ogrodzie. I tam też się udaję.
Moja żona ubrana w letnią , białą sukienkę do kolan siedzi na trawie i obserwuje małą Evę, która ubrana w żółte spodenki i w czerwoną koszulkę z psem Pluto, rzuca piłkę bejsbolową , aby Grubuś za nią biegnie.
Nie wychodzi jej to za dobrze, ale nasz pies i tak ma niezłą zabawę. Biega zadowolony z piłką w pysku wokół dziewczyn, a gdy upuszcza ją w końcu u stóp Evy, ta śmieje się radośnie i ponownie rzuca w inną stronę.
Potem biegnie do mamy i wpada w jej ramiona. Siada na kolanach Gianny, która całuje ją w główkę pokrytą gęstymi czarnymi włoskami.
Gianna zauważa mnie i szepcze coś do ucha małej. W końcu i córka mnie dostrzega, uwalnia się z objęć mamy i zaczyna niezgrabnie biegnąć w moją stronę. I nagle bum. Upada na kolana, więc tym razem to ja podbiegam do niej. Jednak mała nie zaczyna płakać, tylko pokazuje paluszkami na swoje kolana pokryte źdźbłami trawy.
Otrzepuje jej nóżki, a potem zgarniam w swoje ramiona. Daje mi buziaka w usta, a potem owija swoje małe rączki wokół mojej szyi. Przytulam ją mocno do siebie, udając , że ją duszę, więc Eva śmieje się jeszcze głośniej.
Gdy docieramy do Gianny, siadamy obok niej na trawie i jak można było się spodziewać, córka już straciła mną zainteresowanie. Grubuś przykuwa jej uwagę, więc uwalnia się z moich objęć i rusza w stronę psa, który niebywale uważa, aby nie przewrócić małej, gdy zaczyna biegać wokół niej.
Jak to mam w zwyczaju, całuję moją piękną w usta, a następnie pochylam się i składam buziaka na jej zaokrąglonym delikatnie brzuchu.
- Jak się sprawuje dzisiaj mój syn?- pytam , jednocześnie odsuwając kosmyk jej włosów i chowając go za jej ucho.
- Jeszcze nie wiadomo, czy to będzie chłopiec.
- Ja już wiem, tym razem będzie facet.
- Nie powiesz mi, że patrząc na Evę, nie chciałbyś znowu córki.
- Chciałbym, ale wiesz , jak to jest z córkami. Ci wszyscy chłopacy, którzy będą się przy nich kręcić. To nie na moje nerwy.
- Przesadzasz.
- Spójrz na nią. Jest śliczna za tobą. A jak dorośnie, jako ojciec będę miał przejebane.
- Nie przeklinaj przy dziecku. Ona coraz więcej słów powtarza!
- Przepraszam i obiecuję poprawę.
Gianna
Cały Asa, mówi pięknie o córce , ale musi sobie gdzieś przekląć. Uśmiecha się do mnie szelmowsko, a ja mogę tylko przewrócić na niego oczami. Cholerny Włoch i te jego zagrywki.
W końcu skupia się na małej, której atencję dzisiaj skradł husky. Na szczęście pies jest łagodny i uwielbia małą. Jednak zawsze trzeba być czujnym.
- Coś nowego w sprawie Julii i Krisa?- pytam.
- Gianna, nie chciałbym cię w to wciągać...
- Obiecałeś, że nie będziesz przede mną ukrywać niczego, co ma związek z naszymi przyjaciółmi. Nie wtrącam się w twoje sprawy, ale to zupełnie inna sytuacja i żądam, abyś natychmiast wszystko mi powiedział.
Po tych słowach patrzy na mnie zaskoczony, ale także odrobinkę rozbawiony.
- Żądasz?
- A właśnie, że tak.
- Mam się bać?- pyta żartobliwie, a potem próbuje mnie pocałować. Zatrzymuję go, kładąc dłoń na jego twarz.
Zakrywam jego usta, mówiąc...
- Jeśli chcesz dzisiaj spać ze mną w jednym łóżku, to wszystko mi powiesz.
Asa mruży na mnie oczy, ale i tak składa pocałunek na wewnętrznej stronie mojej dłoni. Odsuwam rękę, kradnie całusa barbarzyńca, a potem zaczyna opowiadać.
O wizycie policji w mieszkaniu Krisa, o braku aktywności Haleskina w Vegas, a także o tym , że zaproponował Krisowi ochronę na ranczu.
- Nie wiem, co zrobić Gi. Powinni mieć wsparcie, ale Kris boi się , że to wywoła więcej zamieszania. Że niepotrzebnie zwrócą uwagę innych pracowników.
- Jest w tym prawda. Wybacz, ale twoi ludzie nie wyglądają na ranczerów. Większość to Włosi. Tak naprawdę tylko Kris i Terry wyróżniają się wśród pozostałych.
- Terry mówisz...
- Chcesz go wysłać?
- Jeśli Kris nie chce nikogo na ranczu, to może przynajmniej niech ktoś czeka w pogotowiu w pobliskiej miejscowości.
- Uprzedzisz Krisa?
- Chyba nie.
- Będzie zły, że robisz coś za jego plecami?
- Kochanie, jestem szefem i robię, co chcę.
- Jesteś przede wszystkim jego przyjacielem Asa...
- I dlatego wiem, co będzie dla niego dobre. Nie musi wiedzieć, że Terry będzie czaić się w krzakach albo pomiędzy bydłem. To nawet może być zabawne.
Asa śmieje się głośno, co przyciąga uwagę Evy. Podbiega do nas i wtedy Asa łapie ją w pasie i zmusza , by usiadła na jego kolanach, aby móc ją łaskotać.
***
Agent John Davis
Do gabinetu wchodzi Richard Monroe i podaje mi kubek z kawą na wynos. Dziękuję mu, a potem podchodzi do tablicy, gdzie mamy rozwieszone wszystkie istotne informacje na temat dwójki uciekinierów.
Cały czas zastanawiam się, dlaczego on nadal tutaj jest. Człowiek na jego stanowisku musi mieć wiele pracy i spraw , których nie można odkładać na później.
A jednak od prawie dwóch tygodni urzęduje w Nowym Jorku, mimo że nie mamy znacznych postępów w sprawie.
Czasami tak bywa. Mamy wiele poszlak, ale pozostają tylko poszlakami.
Julia i Kris zapadli się pod ziemię i póki nie rozszyfrujemy prawdziwych danych Mitchella, nie ruszymy z miejsca.
Istnieje jeszcze możliwość, że Asa Coletti coś zrobi. Wykona jakiś ruch, który doprowadzi nas do dwójki jego przyjaciół. Jak do tej pory jednak nic nam nie dał.
- Coś nowego z Vegas?- pytam chyba po raz setny w tym tygodniu, nadal będąc zaskoczony tak małą ilością informacji, którą otrzymaliśmy z tamtejszego wydziału zabójstw.
- Nic, nadal jesteśmy w dupie.
- Taki popularny klub powinien mieć kamery prawda?
- I ma. Przecież ta Julia Kane się nagrała.
- Tak, z kamery w uliczce, ale co w środku?
- Były nagrania jak wchodzi do gabinetu i to nie raz tego wieczoru w towarzystwie Kripke.
- Nie chodzi mi o kamery z sali i korytarzu. Czy nie powinno być kamery w biurze menadżerki?
- Była, ale zepsuta. Może ktoś majstrował albo zwyczajnie nie zdążyli naprawić błędu, czasami tak pechowo się układa.
Na moim biurku leżą teczki z całą dokumentacją sprawy i ponownie zaglądam do papierów.
- Ten cały Robertson, właściciel klubu, jest czysty?
- Agencie Davis, mam wrażenie, jakby kompetencje moich ludzi były właśnie podważane.
- Nic z tych rzeczy, ale lubię kilka razy wszystko dokładnie przeanalizować.
- Monty Robertson to zwykły człowiek, który dorobił się na otwarciu modnego klubu. Nie ma problemów z prawem i w czasie zabójstwa przebywał z żoną na Teneryfie.
- Może warto jeszcze raz mu się przyjrzeć.
- Nie sądzę, by to coś pomogło, ale dobrze, zlecę moim ludziom jeszcze raz prześwietlić Robertsona.
- Byłbym wdzięczny.
Monroe nie wygląda na zadowolonego, chociaż nie musi to być podejrzane. Ja również nie lubię , gdy ktoś sugeruje zaniedbanie z mojej strony.
Naszą krępującą chwilę ciszy przerywa Mark, który wchodząc do gabinetu macha zadowolony plikiem kartek.
Kładzie je na biurku dla mojego wglądu, mówiąc...
- W Stanach jest dwudziestu ośmiu Krisów Mitchellów pasujących do opisu. Data urodzenia zbliżona, także wiek też się zgadza.
- Mów dalej...
- Czterech w Waszyngtonie, dwóch w Wirginii, czterech na Florydzie, dwóch w Dakocie Północnej, trzech w Nowym Meksyku, jeden w Michigan, pięciu w Iowa, czterech w Teksasie i trzech na Alasce. Mogłem coś pomylić, ale masz zapisane wszystko w papierach.
- Sporo tych Mitchellów. Każdego macie zamiar sprawdzać?- pyta Monroe, a w jego tonie głosu wyczuwam pewnego rodzaju pogardę.
- Nie wszystkich. Mówiłeś Nowy Meksyk?
- Tak.
- I Teksas. Najpierw sprawdź te dwa stany . Wyślij zdjęcie Krisa Mitchella na posterunki, które są najbliżej miejsca urodzenia.
- A co z pozostałymi?
- Najpierw skupmy się na tych dwóch stanach.
- Dlaczego akurat Teksas i Nowy Meksyk?- dopytuje dalej Mark.
- W jego mieszkaniu znalazłem płyty z muzyką country. Ma także obraz strumyka, taki sielski klimat.
- I to jest twój trop agencie?
Tym razem pytanie zadaje coraz bardziej rozbawiony Monroe.
- Nie mamy innego, a warto to sprawdzić. I Mark? Zaznacz, że to informacje poufne. Jeśli ktoś rozpozna Mitchella, ma nic nie robić. Jeszcze tego nam brakuje , aby jakiś nadgorliwy posterunkowy spłoszy nam podejrzanych.
- Tak jest, zaznaczę , że to sprawa FBI. Gdy to słyszą, usuwają się na bok, nie chcą problemów.
- Tak zrób.
- Zobaczymy, co z tego wyjdzie- mówi Monroe z uśmiechem na twarzy, a potem spokojnym krokiem opuszcza gabinet, zostawiając nas samych.
Podchodzę do drzwi, aby sprawdzić, czy są zamknięte i nikt nam nie będzie przeszkadzać.
- Mark, jest sprawa.
Anderson odrywa się od przeglądania papierów i patrzy na mnie z wyczekaniem.
- O co chodzi? Mam dziwne wrażenie, że czekałeś, aż wyjdzie Monroe.
- To prawda. Wczoraj w końcu oddzwonił do mnie znajomy gliniarz pracujący w Vegas. Twierdził, że Richard Monroe często zamyka sprawy, które są tylko pobieżnie sprawdzone.
- Poważnie? A tutaj zasiedział się...
- No właśnie i to jest dziwne. Dowiedziałem się także, że krążą po Vegas pewne plotki.
- Jakie?
- Podobno siedzi w kieszeni różnych biznesmenów i w razie, gdyby mieli problemy z prawem...
- Pan prokurator wkracza.
- Dokładnie, jednak nic nigdy nie zostało mu udowodnione. To wszystko mogą być plotki wyssane z palca. Nawet jeśli ma coś na sumieniu, nie znaczy , że i w tym śledztwie robi coś źle.
- Ale warto mieć go na oku- dodaje mój partner, a ja przytakuję na jego konkluzję.
- Coś tutaj nie pasuje, mamy za mało informacji z miejsca zdarzenia.
- Widzę, że masz jakiś pomysł.
- Byłeś kiedyś w mieście hazardu?
- Wysyłasz mnie do Vegas?
- Tak, weź kogoś do pomocy. Sprawdź klub, wszystko, co możesz. W biurze menadżerki była kamera, ale o dziwo zepsuta. Co, jeśli ktoś tuszuje sprawę? Usuwa dowody i daje nam strzępy informacji? Od samego początku Julia Kane nie pasowała do profilu zabójczyni.
- Różne rzeczy się zdarzają. Nie musiała planować zbrodni, aby ją uczynić.
- To prawda i dlatego nadal jest naszą główną podejrzaną, ale chciałbym, abyś sprawdził jeszcze raz dowody, ale na miejscu zdarzenia.
- Nie ma problemu, a w przerwie zagram w rosyjską ruletkę.
- Postaw w moim imieniu dwadzieścia dolców na czerwone.
- Jasne.
- A i Mark? Na razie nie mów Monroe o wyjeździe. Nic się nie stanie, jeśli dowie się po fakcie.
- Nie będzie zadowolony, to włażenie na czyjeś terytorium.
- On także przyjechał.
- Nie prowadzi tutaj sprawy, jest tylko jako konsultant .
- Coraz bardziej mam wrażenie, że jest tutaj jako obserwator, widz i nie podoba mi się to.
- Rozumiem, zatem zarezerwuję bilet do Vegas - mówi, po czym sięga do kieszeni marynarki po swój telefon.
Możliwe, że się mylę. Że idę złym tropem, ale warto sprawdzić każdą ewentualność. Zwłaszcza że utknęliśmy w martwym punkcie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top