Część 14

Kris

Zaciskam mocniej pistolet w dłoni. Przyciśnięty do mojego uda , jeszcze nigdy tak bardzo mi nie doskwierał, jak teraz.
To nie pierwszy raz, gdy pociągnę za spust, jestem gotowy zabić , aby obronić Julię. Ale czy ona to zrozumie? Wiedzieć coś, a zobaczyć , czy też doświadczyć na własnej skórze to coś zupełnie innego.

Julia wie czym ja i Asa się zajmujemy, jej różowe okulary już dawno musiały spaść z jej małego, słodkiego noska, ale nadal martwię o to, co krąży po jej głowie.
Jak będzie na mnie patrzeć, gdy zabiję kogoś na jej oczach? Będzie wdzięczna czy przerażona?
Będzie nadal patrzyła na mnie, jak na komandosa, czy w jednej sekundzie zamienię się w zabójcę?

Policjant przyświeca latarką w szybę i widzę, jak pokazuje wolną ręką, abym opuścił szybę.
Więc robię to, ale nadal trzymam broń.
Światło latarki oślepia mnie na moment, a gdy jej strumień odnajduje Julię, przyglądam się policjantowi.
To nie Monroe, ale nie mam pewności, czy nie został wysłany na jego polecenie.

- Nie wolno tutaj stawać, a do tego mają państwo wyłączone światła. Gdyby ktoś również postanowił tutaj na chwilę się zatrzymać, mogłoby dojść do groźnej kolizji.

Policjant poucza nas, a gdy prosi mnie o dowód osobisty, mam dylemat, ponieważ muszę puścić broń.

- Czy słyszał pan, o co poprosiłem?- pyta głosem nieco zirytowanym, a ja czuję, jak stróżka potu spływa po moim czole.

- Panie władzo przepraszamy, zaraz odjeżdżamy- oznajmia Julia, wychylając się nieco moją stronę, aby spojrzeć na gliniarza.

Kieruję swój wzrok na Julię, która przytakuje porozumiewawczo, więc puszczam broń i wyciągam portfel z kieszeni.

Przez chwilę, która wydaje się wiecznością, policjant ogląda dokument, a ja dyskretnie dotykam opuszkami palców pistolet.

- Nowy Jork?- pyta policjant.

- Tak, wracamy do domu . Jesteśmy już trochę zmęczeni i stąd ten błąd ze światłami. Obiecujemy, że to już się nie powtórzy- mówię w miarę spokojnie, nawet zdołałem wymusić uśmiech.

- W takim razie gdy ponownie poczuje pan zmęczenie, proszę się zmienić, albo poszukać noclegu. Nie warto tak ryzykować.

- Oczywiście.

- Tym razem będzie pouczenie.

Gliniarz oddaje mi dowód osobisty, żegna się i odchodzi w stronę swojego radiowozu.

Oddycham z ulgą, a gdy zerkam na swoją towarzyszkę , widzę , że robi dokładnie to samo. Chowam dokument , a gdy patrzę w lusterko wsteczne, zauważam , że policjant nadal nie odjeżdża.

- Dlaczego nie jedziesz koleś...- mówię cicho do siebie, ale Julia musiała to usłyszeć, ponieważ dotyka mojego napiętego od adrenaliny ramienia, mówiąc...

- To była zwykła interwencja Kris, możemy jechać. Nic się nie stało.

Odpalam samochód i ruszam.
Mijam radiowóz, a następnie wracam na jezdnię. Chciałbym teraz przyspieszyć, dodać znacznie do gazu, ale jeśli to naprawdę tylko zwykła interwencja, nie potrzebnie zwrócę na nas jego uwagę. Więc jadę przepisowo, ale cały czas patrzę w lusterko wsteczne.
Widzę światła reflektorów radiowozu, który jedzie kilkanaście metrów za nami.

- Jedzie za nami.

Tym razem to Julia brzmi poważnie, a ja zdaję sobie sprawę, że napędzam jej strach swoimi podejrzeniami. Wystarczy , że ja się martwię, a gdyby ode mnie to zależało, zabrałbym od niej cały strach.

- Może jechać w tym samym kierunku albo sprawdza, czy nie zrobimy podobny postój- oznajmiam najspokojniej , jak potrafię.

- A jeśli nas śledzi? Jeśli to faktycznie człowiek Monroe'a?

- Mają twoje dane Julio, nie musi nas śledzić, a poza tym, gdyby to był człowiek tych zbirów, próbowałby nas zabić , kiedy rozmawialiśmy.

Julia przytakuje, zupełnie jakby sama chciała przekonać siebie, że jej podejrzenia nie mają sensu.
Tak to już jest, jeszcze przed chwilą to ona mnie uspokajała, a teraz dopadają ją wątpliwości.
Mogę się założyć, że w jej głowie wojują pozytywne myśli z tymi makabrycznymi.
Czasami wyobraźnia to suka, podsuwa ci straszne scenariusze.
W gruncie rzeczy szybciej pomyślimy o czymś złym niż dobrym. Dorabiamy niepotrzebnie znaczenia nieistotnym wydarzeniom.

Mnie również to dotyczy, ale nie podzielę się z Julią swoimi podejrzeniami. Nie chcę jej straszyć, bo zawsze mogę się mylić.
Za cztery godziny będziemy w Nowym Jorku, a za parę kilometrów znajduje się małe miasteczko. Jeśli będziemy wśród ludzi, możliwe, że nic się nam nie stanie.

- Musimy zatankować.

- Ten gliniarz nadal jedzie za nami Kris.

- Możliwe, że tutaj jest jego posterunek i to tylko przypadek, że jedziemy tą samą drogą . Nie martw się kochanie, nic nie wskazuje na to , że chce nas dopaść.

Dla pocieszenia sięgam po jej dłoń i ściskam lekko. Splata nasze palce, po czym układa nasze dłonie na swoim udzie.
Cholernie przyjemne uczucie. Tak zwykłe, tak małe, a tak cudowne.

Skręcam w drogę prowadzącą do stacji benzynowej, a w lusterku widzę, jak radiowóz zwalnia, ale jednak nie jedzie za nami, po chwili znika z mojego pola widzenia.

Julia

Kris parkuje przy dystrybutorze, a ja wysiadam z samochodu. Jego pytające spojrzenie jest niemalże karcące, ale muszę skorzystać z toalety. Lepiej na stacji niż przy otwartej drodze.

- Pośpiesz się Julio, nie chcę tu zostawać dłużej, niż jest to konieczne.

- Siusiu jest bardzo konieczne.

Kris uśmiecha się do mnie, ale nie potrafi ukryć zmartwienia. Wiem , że robi wszystko, abym się nie denerwowała, kiedy sam przeżywa najmniejsze spotkania z osobami trzecimi.
Widzę jego podejrzany wzrok, szukający zagrożenia z każdej strony. Postanawiam więcej go nie martwić, więc odwzajemniam uśmiech i szybko idę w stronę stacji.

W środku jest kilka osób oprócz sprzedawcy za ladą.
Dwóch mężczyzn głośno rozmawiających o trasie i załadunku, więc domyślam się, że to ich ciężarówka stoi na parkingu.
Potem widzę kobietę z nastolatkiem, wybierających słodycze, a w oddali dostrzegam starszego mężczyznę, który z wyglądu przypomina bezdomnego. Popija kawę z papierowego kubeczka z logiem stacji, a gdy mnie zauważa, szeroko się uśmiecha, ukazując tym samym żółte zęby. Uśmiecham się w odpowiedzi, ale szybko ruszam w stronę toalet.

Kris

Po zatankowaniu do pełna, odjeżdżam samochodem kawałek dalej i zatrzymuję się na małym parkingu. Wysiadam z samochodu i gdy mam już zamykać za sobą drzwi, postanawiam zabrać jeszcze ze sobą pistolet. Chowam go z tyłu za paskiem spodni i poprawiam koszulkę, aby był niewidoczny.

Wchodząc do sklepu, rozglądam się dyskretnie po pomieszczeniu, ale oprócz pracownika widzę tylko dwóch rosłych facetów we flanelowych koszulach i kobietę z nastolatkiem przy kasie.

Staję za ową parą, aby zapłacić za paliwo i może kupić dwie kawy na wynos. Jest już prawie dwudziesta druga i przyznaję , że po całym dniu za kółkiem, padam z nóg. Potrzebuję dawki energii, a kofeina w tej chwili będzie najlepsza.
Jest jakiś problem z kartą kobiety, która zaczyna się tłumaczyć pracownikowi, a ja zerkam na szklaną ścianę sklepu.
I wtedy dostrzegam przy swoim samochodzie dwóch podejrzanych mężczyzn. Obaj ubrani w ciemne rzeczy, a gdy z uwagą przypatrują się rejestracji sedana, wiem, że coś jest nie tak.

Kobieta przede mną zaczyna szukać w torebce gotówki, nadal gadając o przeklętym banku, a ja myślę tylko o tym, że ktoś wpadł na nasz trop.
Czy to możliwe, że ten gliniarz faktycznie współpracuje z Monroe? Dał mu znać, gdzie jesteśmy? I co to za gnojki?

Moje podejrzenia się potwierdzają co do tych typków, kiedy jeden zaczyna majstrować przy zamku w samochodzie.
To stary model sedana i on doskonale wie , że alarm jest mało prawdopodobny.
Otwiera drzwi i po chwili wyciąga z niego torebkę Julii.
Może to tylko podróżni złodzieje?

Przychodzi moja kolej , aby zapłacić, więc podaję kartę i na szczęście moja transakcja odbywa się bez zakłóceń.
Odchodzę od kasy, zbliżam się do szyby, nadal obserwując mężczyzn. Powinni już dawno odejść, jeśli chodziło im tylko o rabunek. Jednak dyskutują o czymś, a jeden z nich wskazuje na sklep, w którym się znajdujemy.

Mam już wystarczająco dużo informacji, aby wiedzieć, że nie są zwykłymi złodziejaszkami. Są tutaj z naszego powodu.
Prędko ruszam w stronę toalet. Wchodzę do damskiego, a gdy widzę kilka kabin, zaczynam wołać jej imię.

- Co się dzieje?

Głos Julii wydobywa się ze środkowej kabiny, więc podchodzę do niej i szarpię za klamkę.

- Wychodź Julia i to szybko.

Julia po chwili wychodzi z kabiny, poprawiając swoje legginsy. Widać , że przestraszyła ją moja wizyta w toalecie. Moja napięta postawa  na pewno też nie poprawia sytuacji.

- Kris? Co jest nie tak?

- Mamy ogon, ktoś za nami przyjechał na stację.

- Jak to? Jesteś pewny?

- Tak, jest ich dwóch, majstrowali przy samochodzie, mają twoją torebkę.

- Ale może to tylko oprychy...

Chwytam Julię za ramiona, aby uważnie mnie słuchała.

- To nie złodzieje. Złodziej jak tylko ukradnie, od razu ucieka, a oni nadal są na parkingu. Są tutaj z naszego powodu i musimy się stąd zabrać. I to w tej chwili.

- Ale jak? Są przy samochodzie.

- Zostawiamy samochód, wymkniemy się przez okno w tej łazience. Jest na tyłach sklepu i z parkingu nas nie zauważą.

- Znowu okno?

Przerażona Julia zerka na małe okno w łazience, a ja zaczynam się zastanawiać czy zmieszczę się w nim. Muszę jednak spróbować, musimy uciekać i to w tej chwili.
Przeszła mi przez myśl wizja mnie strzelającego do tych gnojków, ale na pewno są uzbrojeni, a nie chcę narażać Julii, mogłaby dostać rykoszetem. Poza tym jest ich dwóch i jesteśmy w miejscu publicznym.
Najlepszym posunięciem będzie po prostu ulotnić się z tego miejsca.

Podchodzę do ściany, sięgam po klamkę i otwieram szeroko okno.
Jest dosyć wysoko, więc będę musiał podnieść Julię, aby pomóc jej wyjść. Mam tylko nadzieję, że nic sobie nie zrobi, zeskakując na drugą stronę. Wystarczy , że raz miała zdarte kolana.

Chwytam nadal wystraszoną dziewczynę za rękę i ciągnę do ściany. Staję za nią, kładę dłonie na jej biodrach i unoszę ją do góry. Cicho piszczy z zaskoczenia, ale chwyta się ramy, a gdy siada na parapecie, zgrabnie przekręca ciało i gdy ma już zeskoczyć, jeszcze patrzy na mnie.

- Dalej kochanie, skacz, będzie dobrze- mówię spokojnie, ale jednak ją popędzając.

Julia po chwili znika z parapetu, a ja idę w jej ślady . Podskakuję do okna, chwytam się mocno i podciągam do góry. Na szczęście okno jest większe, niż mi się wydawało. Ja również mogę się obrócić, ale przyznaję, że jest to nieco kłopotliwe. Czuję, jak ocieram plecy zardzewiałą ramą, a następnie skaczę.

Julia stoi tuż przede mną, a gdy się prostuję, ponownie kładę dłonie na jej ramionach i uważnie się jej przyglądam .

- Nic sobie nie zrobiłaś podczas upadku?

- Nie, nawet zgrabnie mi to poszło.

- Dobra, widzisz te budynki za nami? Te blokowiska? Tam zmierzamy ok? Szybko i trzymamy się prawej strony, tam jest gorzej oświetlona droga.

Julia

Nawet nie zdążyłam mu odpowiedzieć, czy przytaknąć, ponieważ jak tylko skończył mówić, chwycił mnie mocno za dłoń i pociągnął za sobą.

Biegniemy wzdłuż chodnika, który faktycznie jest prawie cały w ciemnościach. Słyszę jakieś krzyki za nami, więc z Krisem jeszcze bardziej przyspieszamy.

Gdy już jesteśmy przy starym bloku , dopiero teraz widzę, że musi on być opuszczony. Nie ma żadnych świateł dobiegających z budynku, a w niektórych oknach szyby są wybite. Kris na chwilę nas zatrzymuje, ale zanim zapytam co dalej, ponownie ciągnie mnie w jakimś kierunku. Dopiero gdy dobiegamy do drzwi, widzę , czego szukał. Schronienia.

- Są za nami, muszę cię schować...

Kris dyszy i przez chwilę szarpie się z drzwiami. Ja zerkam na zawieszoną tabliczkę z napisem "Wstęp zabroniony. Obiekt przeznaczony do rozbiórki"
Po chwili Krisowi udaje się otworzyć przeklęte drzwi i ponownie sięga po moją dłoń.
Wbiegamy do ciemnego korytarza, a jedynie blask lamp ulicznych daje nam znikome pole widzenia. Prawie potykam się o jakiś pręt, ale Kris obejmuje mnie w pasie i stawia do pionu.

Ruszamy w stronę schodów prowadzących na pierwsze piętro.
Po takim biegu powinnam być zmęczona, ale mój ciężki oddech jest tak naprawdę wynikiem adrenaliny buzującej w moim ciele.
Kris również nie wygląda już na zmęczonego podróżą , a wręcz przeciwnie, zdaje się  być gotowy na walkę z tymi mężczyznami. I wtedy docierają do mnie jego wcześniejsze słowa...

Powiedział , że musi mnie ukryć. Mnie. Tylko mnie. A to oznacza, że on naprawdę chce się z nimi zmierzyć! Sam !

Wbiegamy na kolejne piętro i Kris zaczyna szarpać za każdą klamkę na swojej drodze. Jednak mieszkania są zamknięte. Puszcza moją dłoń i wyciąga pistolet.

- Odsuń się Julio.

Robię tak, jak mi polecił, a gdy oczekując na huk z wypalonej broni, słyszę jedynie mały szelest i dźwięk rozwalonego zamka, zdaję sobie sprawę, że jego broń jest z tłumikiem. Takie rzeczy widziałam tylko w filmach o płatnych zabójcach, ale gdy patrzę na Krisa, widzę w nim obrońcę , a nie bandziora. Prawdziwe bandziory nas ścigają.

I wtedy słyszymy głos dobiegający z dołu...

- Julio? Gdzie jesteś blondyneczko? Bardzo chcemy cię poznać.

Kris przykłada palec do swoich ust, dając mi znać, abym była cicho.
Nie, żebym zamierzała im odpowiedzieć, to byłoby szaleństwo, ale czuję , jak wzbiera we mnie płacz pomieszany z paniką.
Musiał to wyczytać w mojej przerażonej minie, ponieważ po cichu wprowadza nas do opuszczonego mieszkania.

Jest tutaj pusto , a powietrze zatęchłe. Kilka rzeczy zostawionych na podłodze małego lokum, a wszystko pokryte grubą warstwą kurzu.
Koło nas nagle przebiega mysz, a ja prawię piszczę. Jednak w porę zakryłam sobie usta dłonią, unikając niepotrzebnego hałasu.
Nie boję się myszy, ale jestem tak napięta, że w tej chwili wszystko jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi.

Mijamy kuchnię, następnie chyba dawny salon i wchodzimy do kolejnego pomieszczenia. Musiała tu być sypialnia, ponieważ przed nami znajduje się spora szafa wnękowa. Kris podchodzi do niej i otwiera po cichu drewniane drzwi.

- Wchodź do środka i postaraj się być bardzo cicho. Nie wychodź, dopóki nie przyjdę po ciebie, rozumiesz?

Kris kolejny raz chwyta moją dłoń i pomaga mi wejść do środka ciemnej jak noc szafy. Chce już mnie puścić , ale ja nie mogę tego zrobić. Trzymam mocno jego rękę i mówię...

- Jest tutaj sporo miejsca, oboje się zmieścimy. Nie idź tam Kris, błagam.

- Będzie dobrze, zajmę się nimi.

- Kris, ich jest dwóch, a ty jeden na litość boską.

Drugą ręką chwytam za jego koszulkę , by dać mu znać, aby wszedł do środka i ukrył się razem ze mną. Wtedy on kładzie swoją dłoń na moim policzku , mówiąc...

- Będą szukać do skutku. Widzieli, że tutaj wchodziliśmy. Muszę to załatwić po swojemu Julio.

- Ale...Kris...a jak coś ci zrobią?

Mój głos się załamuje, a łzy strumieniami spływają po moich policzkach.

- Obiecuję, że poradzę sobie z nimi, ale potrzebuję, abyś przez ten czas była w ukryciu, tak będzie dla ciebie bezpieczniej.

Wyciera kciukiem mokry policzek, a następnie przybliża się bardziej i całuje mnie w czoło.
Nie chcę go puścić. Nie chcę , by te zbiry coś mu zrobili.
Jego usta sięgają po moje wargi, a czułość, z jaką to robi, sprawia, że jeszcze bardziej chce mi się płakać.

- Będzie dobrze kochanie, przecież musimy jeszcze iść na randkę po tym całym szaleństwie. I tym razem nie odpuszczę Kane, choćbyś miała być cholernie irytująca.

- Kris...

- Schowaj się, no już kochanie, bez gadania.

Kris popycha mnie delikatnie w głąb szafy, ja puszczam jego wygniecioną od mojego uścisku koszulkę, ale jeszcze przez sekundę trzymamy się za ręce. Patrzymy na siebie w ciszy, ale w końcu wypuszcza mnie, a następnie zamyka drzwi.

***

Zostałam sama w ciemnościach, nasłuchując uważnie jakiegoś hałasu. Nie wiem, jak długo tutaj jestem. Może sekundy, minuty.
Czas staje się ciężki do określenia, kiedy strach ogarnia całe twoje ciało.

Nawet nie słyszałam, jak Kris wychodzi z pokoju, potrafi być taki cichy, ale czy tych zbirów też będzie umiał przechytrzyć?

W duchu modlę się do Boga, aby nie pozwolił na krzywdę Krisa. Wręcz błagam go , aby te zbiry uciekły na widok Mitchella i już nigdy nie wracały.

I wtedy słyszę stłumione krzyki.
I znowu.
Potem jakiś trzask.
Kolejny krzyk.

Nie wiem , czy to krzyk Krisa, czy tych dwóch nieznajomych. Siedzenie w szafie nie pozwala mi na identyfikację głosu. Nie wiem kompletnie co się teraz dzieje, nie wiem, czy Kris jest cały.
A jeśli właśnie go dorwali?
A jeśli trzymają go na muszce albo biją ?
A ja siedzę w ukryciu , gdy może potrzebuje mojej pomocy!

Gdy już nabieram odwagi i kładę dłonie na drzwiach szafy, aby je otworzyć, słyszę skrzypnięcie podłogi. Był to dość wyraźny dźwięk, więc musi dochodzić z tego pomieszczenia.

Słysząc kolejne kroki, uświadamiam sobie, że to nie może być Kris.
On szybko by podszedł do szafy i wyciągnął mnie z niej , mówiąc , że wszystko jest w porządku.
Albo by się odezwał.

Nie , to nie on jest w pokoju. Kroki są zbyt wolne, zupełnie jakby ktoś rozglądał się po pomieszczeniu.

- Blondyneczko? Gdzie jesteś maleńka?

To ten sam głos, który usłyszeliśmy z dołu. Jeden z nich jest kilka metrów ode mnie, a dzielą nas tylko spróchniałe drzwi szafy.
Zakrywam ponownie dłonią usta, aby żaden niepożądany dźwięk wydobył się z moich ust.

Czy to oznacza, że zabili Krisa? Boże, błagam, niech to nie będzie prawda! Wszystko, tylko nie to!

I wtedy nastaje niepokojąca cisza.
Nie wiem, gdzie jest, nie wiem, czy nadal znajduje się w pokoju...

Mijają sekundy, ale nadal stoję nieruchomo. Moje serce bije tak szaleńczo szybko, że mam wrażenie, jakby tylko ona było słyszalne.
Nie jest to możliwe, ale mój oddech jest tak przyspieszony, że mam wrażenie, jakbym robiła niesamowity hałas.

Kolejne sekundy mijają, nadal nic. Powoli i ostrożnie przykładam ucho do drzwi i próbuję wyłapać jakikolwiek dźwięk, ujawniający czyjąś obecność oprócz gryzoni.

Nagle drzwi otwierają się, a ja momentalnie odskakuje do tyłu i uderzam o tylną ścianę szafy. Widzę tylko ramię w ciemnej kurtce sięgającą po mnie, a gdy chwyta moje ramię w mosiężny uścisk, zaczynam krzyczeć i się szarpać.

Mężczyzna wyciąga mnie siłą z szafy, a następnie upadam na podłogę , tuż przy nim. Pierwsze co widzę to jego ciężkie buty, przypominające popularne glany.
Zanim będę mogła unieść głowę, by spojrzeć na swojego oprawcę , raptownie chwyta mnie za włosy i mocno ściska. Ponownie krzyczę, ale tym razem z bólu.

Po chwili kuca przy mnie, nadal ciągnąc mnie za włosy, a w jego drugiej dłoni dostrzegam broń. Przykłada zimną lufę tuż pod moją żuchwą, a gdy patrzę na niego, widzę, jak bardzo jest wkurzony.
W końcu mogę mu się przyjrzeć.

Nie może mieć więcej niż czterdzieści lat, a jego rysy twarzy i karnacja wskazują na indiańskie pochodzenie. Włosy czarne jak heban, przycięte przy bokach niemalże do zera i ten wielki tatuaż węża na szyi , dodaje mu diabelskiego wyglądu. Więc to ostatni człowiek , którego widzę przed śmiercią...

- Mieliśmy cię szybko sprzątnąć blondyneczko, ale twój przyjaciel zabił mojego brata i teraz potrzebuję czegoś więcej. Jemu już nie zadam bólu, ale tobie tak...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top