59
Silas
Od dnia, w którym zaryzykowałem swoje życie w niebezpiecznej misji pozbawienia Fabiano Gottardo życia, minęły trzy miesiące.
Był ten intensywny, ale miły czas. Musieliśmy znaleźć Finleyowi dom jako, że postanowił zostać w Bhutanie. Dwa miesiące temu poleciał w asyście moich ludzi na kilka dni do Stanów, aby pozałatwiać niezbędne rzeczy i zabrać z rodzinnego domu przedmioty, które chciał mieć tu ze sobą. Remi nie pozwoliłem tam lecieć z łatwego powodu. Bałem się o nią.
Finley zamieszkał niedaleko nas. Bliżej było mu do domu Toby'ego, ale zaaklimatyzował się tam i znalazł nawet pracę. Na razie pracował jako pomoc w kuchni jednej z restauracji, ale była to raczej praca po to, aby nie myśleć o tym, co działo się w jego życiu. Za każdym razem, gdy widziałem się z bratem Remi powtarzałem mu, że nie powinien się martwić o pieniądze, gdyż gdyby ich potrzebował, byłem w stanie dać mu trochę swoich.
Chłopakowi było tutaj tak dobrze, że zaczął spotykać się z jedną z dziewczyn, która pracowała z Finleyem w kuchni. Miała na imię Yunna i była dwa lata młodsza od brata Remi. Umiała trochę po angielsku, a Finley zaczął uczyć się chińskiego i japońskiego, więc starał się dla swojej nowej ukochanej.
Toby również znalazł sobie dziewczynę, co było dla nas niemałym szokiem. Kiedy przed czterema tygodniami przyjechał tutaj ze śliczną Akiko, przecieraliśmy oczy ze zdumienia.
Dziewczyna była jednak tak skrzywdzona przez życie, jak Toby. Miała całe ręce pokryte tatuażami, gdyż na jej skórze znajdowały się blizny. Gdy Akiko miała piętnaście lat, jej starszy brat sprzedał ją do niewoli. Służyła swojemu panu, który się nad nią znęcał. Cudem go zabiła i od niego uciekła. Gdy uciekała od tego mężczyzny, trafiła na Toby'ego. To nie była historia jak z bajki, ale dzięki Tobiasowi Akiko powoli wracała do żywych. Czekało ją jeszcze wiele lat psychicznej rekonwalescencji, gdyż jakby na to nie spojrzeć, służyła swojemu panu przez trzynaście lat. Obecnie miała dwadzieścia osiem lat i czasami zachowywała się tak, jakby nie znała reguł panujących na świecie. Była jednak bardzo wstydliwa i szybko się uczyła. Polubiłem ją i cieszyłem się, że Toby miał kogoś, o kogo mógł się troszczyć.
Życie szło do przodu. Nie miałem prawa na nic narzekać. Czułem się szczęśliwy i spełniony.
Mimo, że obiecałem Remi na siebie uważać, nie zrezygnowałem ze swojej "pracy". Moja żona była jednak wyrozumiała i pozwalała mi wyjeżdżać na akcje, ale zawsze musiałem jej się meldować. Czasami nawet co godzinę.
Nie narzekałem jednak. Gdy wracałem do domu po pracy, zawsze czekała na mnie Remi. Czasami oczekiwała na mnie na kolanach, a czasami trzymała w dłoni pejcz i to ja padałem przed nią na kolana. Bardzo mi się to podobało.
Dzisiejsza misja bardzo mi się jednak ciągnęła. Miałem sprawdzić dostawę broni, która miała pojechać dalej, bo aż do członków japońskiej yakuzy. Dostawca się spóźnił, ale był uczciwym człowiekiem, więc gdy misja dobiegła końca, mogłem wrócić do domu.
Szedłem dosyć ciemną ulicą, podążając do samochodu, który stał zaparkowany jakieś pół kilometra od miejsca przekazania broni. Wbiłem dłonie w kieszenie spodni i zacząłem zastanawiać się, co zrobię z Remi, gdy już wrócę do domu.
Nagle usłyszałem jakiś dziwny dźwięk. Zmarszczyłem brwi i skupiłem się, wytężając słuch.
Skręciłem w prawo. Wszedłem do brudnej, obsikanej i nie zachęcającej do odwiedzin uliczki. Słyszałem ten dźwięk coraz wyraźniej.
- Nie, kurwa. Ktoś chyba nie...
Nie byłem w stanie dokończyć myśli, gdy zobaczyłem to, co znajdowało się w śmietniku.
W śmieciach leżało dziecko. Nagie. Pokryte siniakami.
Był to chłopiec. Mogłem to poznać po tym, że był nagi. Miał sklejone krwią włosy i mnóstwo siniaków na ciele. Mógł mieć najwyżej pół roku. Ktoś zostawił tego chłopca na pewną śmierć. W pierdolonych śmieciach.
Rozejrzałem się dookoła, ale nikogo tutaj, kurwa, nie było. Nie miałem pojęcia, jak długo ten chłopiec tutaj leżał. Ktokolwiek go tu zostawił, powinien zdechnąć.
- Cześć, mały.
Ostrożnie sięgnąłem po chłopca. Płakał, ale słabo. Tak, jakby nie miał już sił.
Kiedy moje dłonie podniosły chłopca, poczułem się niegodny trzymania go. Moje pokryte tatuażami ciało nie pasowało do tej niewinnej skóry. Nie mogłem go tu jednak zostawić.
Nagle w mojej głowie pojawiła się przerażająca myśl. Remi nie mogła mieć dzieci z racji swojej choroby, więc może był to znak? Może ten chłopiec miał być dla nas prezentem?
Kurwa, nie mogłem tak myśleć. To dziecko było skrzywdzone. Ktoś powinien odpowiedzieć za to, co mu się stało, ale może...
- Zabiorę cię do domu, dobrze? Tam pomyślimy, co zrobić.
Poszedłem z chłopcem szybko do samochodu. Położyłem dziecko ostrożnie na tylnym siedzeniu. Nie wierciło się. Było grzeczne. Zachowywało się tak, jakby wiedziało, że już nic złego go nie spotka.
Zdjąłem przez głowę bluzę i delikatnie otuliłem nią chłopca. Potem przeniosłem go na przednie siedzenie. Nie miałem nic, w czym mógłbym bezpiecznie go przewieźć, więc zrobiłem coś głupiego. Siadając za kierownicą, położyłem go sobie na kolanach.
Ku mojemu zdziwieniu, dzieciak był bardzo grzeczny. Może czuł, że nie miałem złych intencji. Wyglądałem jak potwór, ale krzywdziłem tych, którzy na to zasłużyli. Nigdy nie zraniłbym bezbronnego i niewinnego dziecka, które przeszło przez coś traumatycznego i tragicznego.
- Zaraz będziemy w domu, słonko.
Słonko? Czy naprawdę w taki sposób nazwałem tego chłopca?
Bałem się. Domyślałem się, że dzieciak nie miał rodziny. Tutejsza policja ze mną współpracowała, więc oczywiście miałem zamiar poinformować ich o moim znalezisku.
Nie wiedziałem dlaczego, ale wewnętrznie czułem, że nie chciałem żegnać się z tym chłopcem. Z jakiegoś powodu pragnąłem, aby z nami został. Nie znałem go, ale to było tylko dziecko. Dzieci nie oceniały innych po wyglądzie. Były niewinne i niczym nieskażone. To rodzice uczyli swoich dzieci tego, że niektórzy ludzie byli gorsi od nich. Żaden rozsądny rodzic nie trzymałby swojego dzieciaka blisko mnie, ale ten chłopiec nie miał nikogo.
- Co ci się przydarzyło?
Chłopiec oczywiście nie mógł mi odpowiedzieć, a ja żałowałem, że nie mogłem czytać w myślach.
Jechałem do domu ostrożnie, ale podenerwowany. Bałem się reakcji Remi, ale byłem gotów na wszystko.
Kiedy dojechałem do domu i wjechałem tunelem do podziemnego garażu, zaparkowałem. Wyszedłem z pojazdu, biorąc na ręce chłopca otulonego moją bluzą. Spał spokojnie.
- Zaraz poznasz mojego anioła, wiesz?
Trzymając go delikatnie w objęciach, nie będąc pewnym, jak należy obchodzić się z dzieckiem, zaniosłem go na górę. Otworzyłem jedną ręką drzwi piwnicy. Zamknąwszy je za sobą, ujrzałem Remi w kuchni.
- Chodź, Silasie! Zrobiłam nam coś dobrego na kolację!
Remi stała odwrócona do mnie plecami. Podśpiewywała sobie pod nosem jakąś melodię. Kochałem wracać do domu i widzieć ją w takim stanie. Szczęśliwą i spełnioną.
- Remi...
- Chodź, chodź. Po kolacji dam ci prezent.
- Kochanie, odwrócisz się?
Moja żona odwróciła się do mnie z pięknym uśmiechem na ustach. Uśmiech ten jednak zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy Remi zobaczyła, kogo miałem w objęciach.
- Boże.
Dziewczyna podeszła do mnie. Wyciągnęła rękę do chłopca, ale go nie dotknęła. Jej oczy zaszły łzami.
- Silasie, co...
- Znalazłem go na śmietniku. Brudnego, zakrwawionego, nagiego i posiniaczonego. Ktoś go skrzywdził, a potem wyrzucił na śmietnik. Zabrałem go, Remi. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz.
- Miałabym się na ciebie gniewać? Za to, że uratowałeś mu życie?
Wzruszyłem bezradnie ramionami, szczerze obawiając się jej reakcji na dziecko.
- Remi, ja...
- Co z nim zrobimy? Chcesz oddać go policji?
- Nie - odpowiedziałem od razu, kręcąc głową.
- W takim razie...
- Czy jeśli okaże się, że chłopiec nie ma rodziny, zajmiemy się nim?
Remi spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Otworzyła usta w wyrazie szoku.
- Silasie...
- Jeśli nie jesteś gotowa, zrozumiem to. Oddamy go do adopcji. Jest malutki, więc ma duże szanse na adopcję.
- Nie ma mowy. On już jest nasz.
Spojrzałem na nią pytająco. Remi uśmiechnęła się szeroko. Podeszła do małego i ostrożnie pogłaskała go po głowie pokrytej zaschniętą krwią.
- Jesteś taki uroczy.
Dzieciak otworzył oczy. Spojrzał na Remi. Wyciągnął do niej rękę i zacisnął palce na jej palcu.
- Nie ma opcji, żebyśmy go oddali. To mój syn.
Remi bez słowa wzięła go ode mnie. Chłopiec zaśmiał się, gdy na nią spojrzał. To wyglądało jak miłość od pierwszego wejrzenia. Dla niego nie miało znaczenia to, że połowa twarzy Remi pokryta była przerażającym tatuażem. Wyczuł w niej dobroć. Śmiał się do niej tak, jakby wiedział, że od tej pory nic już mu w życiu nie zagrozi. Może wyczuł w nas dobrych ludzi. Przynajmniej w Remi.
- Nie masz pewnie imienia, ale ja nazwę cię Santi. Może być?
Chłopiec zaśmiał się.
- Silasie, pasuje ci?
- Może powinniśmy najpierw skontaktować się z policją, zanim się do niego przyzwyczaimy?
- Pewnie masz rację. Zadzwonisz do nich? Ja w tym czasie zajmę się Santim, dobrze?
- Poradzisz sobie z nim sama?
Remi przewróciła oczami. Zbliżyła się do mnie i pocałowała mnie w policzek.
- Kochanie, Santi jest słodki i grzeczniutki. Na pewno się dogadamy. Chętnie go sobie zostawię, a jeśli się okaże, że ma do kogo wrócić, po prostu go porwiesz. Masz w tym doświadczenie.
- Remi, do diabła!
- Tylko żartuję! - zaśmiała się. - Wiesz, że nie lubię wspominać naszego poznania się, ale było w tym coś magicznego. Poza tym wciąż lubię to, gdy gonisz mnie po lesie w masce i z bronią w ręku. Och, chyba nie powinnam mówić o tym przy Santim. Jeszcze weźmie ze mnie zły przykład.
Pocałowałem Remi w czubek głowy. Pomogłem jej dojść z chłopcem do łazienki, w której obiecała, że poradzi sobie z nim sama. Wyprosiła mnie za drzwi, a ja nauczyłem się już wcześniej, że zawsze powinienem być wobec niej posłuszny, dlatego nie protestowałem i grzecznie zszedłem na dół.
Zadzwoniłem na policję i zgłosiłem im sprawę. Obiecali, że zajmą się tym ekspresowo, ale nie spodziewałem się, że sprawdzą wszystko aż tak szybko. Było tak, jak się domyślałem. Santi, a właściwie Govinda, należał do rodziców, którzy byli psychicznie chorzy. Matka zmarła po porodzie, a chłopcem zajmował się jego ojciec. Policja już go złapała, gdyż nawet nie próbował się ukrywać. Był w swoim domu i zachowywał się tak, jakby wcale nie wyrzucił swojego dziecka na śmietnik.
Dzięki temu, że miałem dobre kontakty z policją i innymi organami w Bhutanie, obiecano mi, że chłopiec zostanie z nami. Miałem nadzieję, że naprawdę tak miało się stać. Nie wyobrażałem sobie teraz wyrwać Santiego z objęć Remi.
Po wykonaniu jeszcze kilku telefonów w sprawie chłopca, odetchnąłem z ulgą, ale i przerażeniem.
Miałem zostać tatą. Nie w taki sposób, w jaki chciałem, ale jednak. To, że Remi nie mogła mieć potomstwa, nie było jej winą. Santi był naszym cudem.
Wstałem z kanapy, nie chcąc marnować czasu. Udałem się na górę, do mojej żony.
Remi świetnie sobie radziła. Udało jej się wykąpać Santiego w wannie. Zmyła krew i brud z jego ciała, ale siniaki zostały. Na początku Remi nawet nie zdała sobie sprawy z tego, że wszedłem do łazienki. Rozmawiała z chłopcem i śmiała się razem z nim. Santi wyczuł w niej dobrego człowieka. Mawiało się, że dzieci i zwierzęta czuły dobro i chyba coś w tym było.
- Musimy powiedzieć Toby'emu i Finleyowi, że będą wujkami.
Moja żona odwróciła się do mnie. Klęczała przy wannie, trzymając chłopca, aby się nie potopił. Podszedłem bliżej i uklęknąłem obok niej.
- M-mówisz poważnie, Silasie?
Uśmiechnąwszy się, pocałowałem ją w policzek.
- Mamy syna, Remi. Cieszysz się?
W jej oczach zobaczyłem łzy szczęścia. Moja ukochana płakała z radości i niedowierzania.
- Silasie, mamy dziecko.
Mruknąłem, kiwając głową.
- Mamy syna.
- Nie wierzę w to. Nie wiem, jak to się stało, ale mam wrażenie, że moi rodzice czuwają nad nami z nieba i to oni podarowali nam tego chłopca.
Może tak właśnie było. Może życie po śmierci jednak istniało, a rodzice Remi naprawdę sprawowali nad nami kontrolę z zaświatów. Może chodziło tylko o szczęście. Nie było jednak dla mnie ważne, dlaczego Santi pojawił się w naszym życiu. Cieszyłem się po prostu, że tu był i miał spędzić z nami resztę życia.
- Zaopiekujemy się nim, kwiatuszku. Będziemy dla niego najlepszymi rodzicami.
- Silasie, tak bardzo cię kocham.
Kiedy Remi pocałowała mnie w usta, oddałem ten pocałunek z całą mocą. Wplotłem palce we włosy na jej karku i trzymałem ją przy sobie, aby nigdzie mi się nie wymknęła.
Wiedziałem jednak, że nawet gdybym pozwolił Remi wrócić do dawnego życia, ona nie skorzystałaby z propozycji. Kochaliśmy się do szaleństwa. Może nasza historia nie zaczęła się kolorowo, ale najważniejsze było to, że wciąż tutaj byliśmy i mieliśmy się dobrze. Na pewno miało czekać nas jeszcze wiele chwil zwątpienia i cierpienia, ale byliśmy rodziną. Mieliśmy siebie, Toby'ego, Finleya i naszego syna. Naszego Santiego.
- Na zawsze, Silasie. Już na zawsze będziesz moim zombie.
Uśmiechnąłem się, patrząc na nią i puszczając do Santiego oczko.
- Na wieki, Remi. Nigdy cię nie opuszczę. Nawet po śmierci.
***
Nadszedł koniec "Zombie"! Nie spodziewałam się tak dużego zainteresowania tą książką, ale bardzo dziękuję. To daje mi do myślenia, że lubicie moje dark romanse ;)
Jutro pojawi się pierwszy rozdział mojej nowej książki, o czym poinformuję Was tutaj i na moim profilu. Do zobaczenia w "Hoax" i nie zapomnijcie, że jutro ostatni rozdział "Yakuza Dragon"!
Dzięki!
Martyna x
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top