57

Silas

- Jedziemy do szpitala, Silasie. 

- Co z Maxem? - spytałem, gdy Toby pomagał mi się podnieść. - Nie zostawię tutaj jego ciała. 

- Nie martw się. Nie przyjechałem tutaj sam, przyjacielu. Mam ze sobą niezłą ekipę twoich lojalnych współpracowników. Czekają na nas przed magazynem. Część z nich na pewno zajmie się przewiezieniem ciała Maxa do kostnicy. Za to kolejna część zaczeka na ludzi odpowiedzialnych za dostawę ludzi do tego magazynu. Zaangażowałem w to także naszą policję. Wiem, że masz z nimi układy, dlatego postanowiłem się nimi posłużyć. Musiałem wziąć sprawy w swoje ręce. Dziś nastanie koniec handlu ludźmi w Bhutanie. Osiągnęliśmy sukces, Silasie.

Nie mieściło mi się w głowie to, jak wiele Toby dla mnie zrobił. Nie, on nie zrobił tego tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla ofiar Fabiano i innych tak pokręconych ludzi jak on. 

- Zanieś mnie do Maxa, Toby. 

Mój przyjaciel zdecydowanie bardziej wolał zawieźć mnie od razu do szpitala, aby tam uratowano moje uciekające z tego świata życie, ale nie wyobrażałem sobie nie pożegnać się z Maxem. Nawet, jeśli miał on mnie nie usłyszeć. 

- Chciałbym przy nim uklęknąć.

Tobias spełnił moją prośbę. Pomógł mi uklęknąć przy martwym ciele Maxa. 

Ostrożnie odwróciłem głowę martwego przyjaciela w swoją stronę. Resztkami sił zamknąłem mu oczy.

- Dziękuję za twoje poświęcenie, Max. Mam nadzieję, że spotkasz się z Cassie. Nigdy o tobie nie zapomnę. 

Wzruszenie ścisnęło mnie za gardło. Kilka łez spłynęło po moich policzkach. Nigdy miałem nie zapomnieć poświęcenia Maxa. Wiedziałem, że mimo chęci trzymania się życia, wolał znaleźć się ze swoją córką w tym drugim świecie. Świecie, w którym nie czekało na niego żadne cierpienie. 

Na znak Toby'ego do magazynu weszli ludzie, którzy mieli zająć się ciałem Maxa. Miałem pod sobą odpowiedzialnych i szczerych pracowników, więc wiedziałem, że godnie zajmą się moim przyjacielem, który dla dobra sprawy poświęcił swoje życie.

Kiedy wyszliśmy z magazynu, a tak właściwie Toby mnie stamtąd wywlókł, spojrzałem na radiowozy policyjne znajdujące się przed magazynem. 

Moje układy z policją były różne. Nasze relacje nie należały do najcieplejszych, ale policja mnie znała i nie wchodziła mi w drogę. 

Jeden z funkcjonariuszy zbliżył się do mnie. Zmierzył wzrokiem moje ciało. Nie byłem pewien, co bardziej go interesowało. Moje tatuaże czy moje rany. 

- Chcielibyśmy panu podziękować za wyeliminowanie zagrożenia, jakim był Fabiano Gottardo.

- To nie moja zasługa - wycharczałem bezsilnie, kręcąc głową. - Mój przyjaciel go zabił. 

Policjant skłonił się lekko w stronę Tobiasa. 

- Obu wam dziękujemy. Możecie być pewni, że zajmiemy się przewoźnikami nielegalnie sprowadzonych tutaj ludzi. 

- W magazynie znajduje się ciało mojego przyjaciela - poinformowałem, nie będąc pewien, jakim sposobem wciąż byłem w stanie mówić, skoro moje ciało znajdowało się w opłakanym stanie. Adrenalina chyba jednak robiła swoje. - Proszę się nim odpowiednio zająć. Niebawem odbędzie się pogrzeb. 

Policjant spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale przytaknął. 

- Oczywiście. Jeszcze raz bardzo dziękujemy. Czy potrzebujecie panowie transportu do szpitala? 

- Nie - odparł pewnie Toby. - Ja się tym zajmę. 

Mój przyjaciel zaprowadził mnie do swojego samochodu. Bałem się, że krwią pobrudzę mu siedzenia. Toby'emu jednak zależało na mnie zbyt mocno, aby interesować się takimi rzeczami.

Kiedy Toby odpalił samochód, ruszył z miejsca z piskiem opon. W szpitalu również mieliśmy znajomości. Jeden z lekarzy, doktor Hirutani, był specjalistą od zszywania moich ran. Byłem pewien, że to właśnie do niego niebawem miałem trafić. Ufałem mu bezgranicznie jako, że już niejednokrotnie uratował moje życie. Był świetny w tym, co robił.

- Na miejscu będziemy za maksymalnie dwadzieścia minut. Jadę tak szybko, jak mogę, Silasie. 

- Jedź, kurwa, wolniej. Nie po to ocaliłeś mi życie, abyśmy teraz obaj umarli na drodze. 

Toby zaśmiał się, ale był to raczej nerwowy śmiech. Zgodnie z moją prośbą, zwolnił. 

- Dobrze, szefie. 

- Nie szefuj mi tutaj. Kazałem ci zostać w domu, a ty nie wykonałeś mojego polecenia. 

- Silasie, szanuję cię, ale gdybym się tam nie pojawił, teraz twoje ciało zaczęłoby się rozkładać. 

- Bardzo dziękuję za tą wizualizację, Toby. 

- Bardzo proszę, Silasie. 

Mimo bólu w nodze i przedramieniu, zdobyłem się na uśmiech.

- Co z Remi? Czy jest bezpieczna? 

- Owszem. Nie wyjechałbym z domu, nie otaczając jej najpierw opieką. Została z Finleyem, ale i dwoma policjantami. Wiem, że wolałbyś, aby nikt niepożądany nie wchodził do waszego domu, ale nie miałem wyboru. Musiałem zadziałać szybko. Podświadomie czułem, ze coś złego mogło się wydarzyć, dlatego przyjechałem do ciebie. Nie darowałbym sobie, gdyś mi tam umarł, wiesz? 

Wbiłem spojrzenie za okno. Nie mogłem się doczekać, aby zobaczyć się z Remi i dostać od niej opieprz. Zdecydowanie na to zasługiwałem. Rozumiałem jej gniew. Remi miała prawo być na mnie zła nie tylko za to, że się z nią nie pożegnałem, ale również za to, że mogłem dzisiaj umrzeć, a ona zostałaby młodą wdową. 

Może byłem głupi, ale zależało mi na sprawiedliwości. Chciałem, aby Fabiano Gottardo umarł i tak się stało, ale niestety nie zdechł z mojej ręki. 

Toby wiele dla mnie poświęcił. Mógł dzisiaj zginąć, ale nie zawahał się, aby mnie uratować. Był moim najlepszym przyjacielem. Moim aniołem stróżem i moją ostoją. Kochałem go jak brata, którego nigdy nie miałem. Toby pojawił się w moim życiu cudem i cudem ze mną został. 

Każdemu człowiekowi życzyłem tak szczerego, lojalnego i wspaniałego przyjaciela, jakim był Toby. Nie mogłem się doczekać dnia, kiedy to miałem zostać jego drużbą na ślubie. Wierzyłem, że mimo tego, iż obaj się starzeliśmy, Toby miał znaleźć kogoś dla siebie. Taki facet jak on nie zasługiwał na to, aby być sam. 

Zamknąłem oczy, aby choć przez chwilę odpocząć i uspokoić swoje myśli, ale szybko poczułem klepanie w nogę. 

- Silasie, nie odpływaj mi tu, kurwa. 

- Spokojnie, Toby. Jestem trzeźwy, ale wszystko mnie boli. Kurwa, tak mi przykro, że Max nie żyje.

Mój przyjaciel zacisnął usta, wbijając wzrok w drogę przed nami. 

- Był dobrym człowiekiem, ale nie zaznałby spokoju za życia. To, co stało się z jego córką, odcisnęło na nim wieczne piętno. 

- Myślisz, że spotkają się tam? W niebie? 

Dwóch morderców rozmawiało o niebie i życiu pozagrobowym. Chyba rzeczywiście głupieliśmy na starość. Dawniej taki scenariusz na rozmowę w ogóle nie przeszedłby nam przez myśl. 

- Może nie istnieje niebo, ale wierzę w połączenie dusz. Jeśli Max i Cassie się odnajdą, to zrobią to jako byty pozaziemskie. Na pewno jednak się spotkają. Głęboko w to wierzę. 

Uśmiechnąłem się. Pozwoliłem sobie płakać nad Maxem. Poświęcił dla mnie swoje życie. Wiedziałem, że i tak nie zależało mu na swoim życiu, ale zrobił dla mnie coś niesamowitego i za to już na zawsze miałem być mu wdzięczny. 

- Remi jest na ciebie bardzo zła, Silasie - powiedział Toby, a ja zrozumiałem, że specjalnie chciał zmienić temat rozmowy, abym nie zamartwiał się Maxem. 

- Wiem. Zasłużyłem na jej gniew. 

- Jest w rozsypce. Lepiej, żebyś jej to jakoś wynagrodził.

- Zrobię, co w mojej mocy, aby mi wybaczyła. Kurwa, Toby. Odkąd pojawiłem się w jej życiu, stało się tak wiele okropnych rzeczy. Byłem dla niej bardzo niedobry, wiesz? Jest mi wstyd. Gdy spotkałem ją po raz pierwszy, od razu się w niej zakochałem. Wtedy nie spodziewałem się, że stanę się jej stalkerem. Remi stała się moją obsesją. Nie mogłem bez niej żyć, ale zrobiłem jej krzywdę. Na samą myśl o tym, że ją zgwałciłem, mam ochotę wbić sobie nóż w serce. 

Toby wjechał na autostradę. Niebawem mieliśmy znaleźć się w szpitalu. 

- Nie myśl więc o tym. Ruszyliście do przodu. To, co się wydarzyło, jest częścią waszej historii, ale nie determinuje to tego, kim jesteście. 

- Łatwo ci mówić, Toby. Ona nigdy o tym nie zapomni. Ja też nie. 

- Silasie, jest coś, o czym nigdy ci nie powiedziałem. 

Spojrzałem na niego pytająco. Moje ciało było niesamowicie zmęczone i czułem się coraz słabszy, ale nie traciłem jeszcze kontaktu z rzeczywistością. 

- O czym ty mówisz? 

Toby posmutniał. Celowo na mnie nie patrzył. Miał jednak wymówkę. Aby dowieźć nas bezpiecznie do szpitala, musiał skupić się na drodze. 

- Kiedy miałem osiem lat zobaczyłem, jak dwóch mężczyzn mieszkających w mojej dzielnicy wykorzystuje moją koleżankę z klasy. 

- Kurwa, Toby. Nie miałem o tym pojęcia. 

- Nigdy ci o tym nie mówiłem. Nie mogłem uwierzyć w to, co jej robili. Oszczędzę ci szczegółów, ale na pewno domyślasz się, jak ją traktowali. Nie mogłem jednak bezczynnie tam stać i patrzeć na to, jak się nad nią znęcają. Dlatego podszedłem do nich. Jako ośmioletni chłopiec. 

- Kurwa, Toby...

- Chciałem uratować Ines, ale nie udało mi się. Zabili ją na miejscu, a mnie wykorzystali. Nie byłem nawet w stanie samodzielnie dojść do domu. Wszystko mnie bolało. Leżałem w zaułku przez wiele godzin. Byłem bardzo głodny i sikałem pod siebie. W końcu znalazł mnie mój ojciec. Opowiedziałem mu o wszystkim, ale kazał mi nikomu o tym nie mówić. Nawet policji. Ciało Ines znaleźli jej rodzice na śmietniku kilka dni po akcji. To był koszmar. Nigdy nie zapomnę widoku jej twarzy, gdy miała nadzieję, że uda mi się jej pomóc. Zawiodłem, Silasie. To był pierwszy raz, gdy poczułem taki ból. 

Toby nie płakał, ale jego głos się załamywał, co dawało mi znać o tym, jak bardzo cierpiał. 

- Byłeś małym chłopcem. Nie miałeś szans, aby jej pomóc. 

- Niby tak, ale nigdy sobie tego nie wybaczyłem. Niewinna dziewczynka straciła życie. 

- Pomyśl o tym, że dziś uratowaliśmy życie wielu dziewczyn, które miały zostać sprzedane do niewoli. Udało nam się. Może nie uratowałeś Ines, ale na pewno jest z ciebie dumna, że udało ci się pomóc innym kobietom w potrzebie. 

Na jego twarzy pojawił się bardzo delikatny uśmiech.

- Ty zawsze wiesz, co powiedzieć, Silasie. 

- Mam taki dar. 

Obaj zaczęliśmy się śmiać. Bawiło nas to, co się działo, choć zupełnie nie powinno. Ludzie czasami jednak reagowali w taki sposób, gdy w ich życiu zdarzało się coś strasznego. Ludzie wypierali to śmiechem. To była obronna reakcja ich organizmu i nie było się absolutnie czemu dziwić. 

Kiedy dojechaliśmy do szpitala, Toby pomógł mi wyjść z samochodu. Krwawiłem i wyglądałem koszmarnie, a moje tatuaże tylko sprawiały, że ludzie jeszcze bardziej się mnie bali. 

Słyszałem rozmowy niektórych pacjentów szpitala, których mijaliśmy po drodze. Niektórzy ludzie mnie znali jako, że w Bhutanie chyba nie mieszkał inny biały mężczyzna z tyloma tatuażami na ciele. Ludzie ode mnie uciekali, ale nie miałem im tego za złe, gdyż sam skazałem siebie na taki los. Zasługiwałem na to, aby inni się mnie obawiali. Byłem tyranem. Demonem. Diabłem. 

Mimo postaci, na którą się wykreowałem, wciąż miałem marzenia, cele oraz miłość. Miałem kogoś, kogo bardzo kochałem. Cieszyłem się, że przeżyłem, gdyż gdybym umarł, nie wybaczyłbym sobie tego. Jednak przede wszystkim to Remi by mi tego nie wybaczyła. 

- Silas? 

Podniosłem wzrok. Na szpitalnym korytarzu dostrzegłem nie kogo innego, jak mojego lekarza. 

- Witaj, Hirutani. Znajdziesz dla mnie chwilę? 

Lekarz natychmiastowo postanowił mi pomóc. Wziął mnie do sali, w której wszystko działo się bardzo szybko. Hirutani zawołał innych specjalistów, którzy pomogli mu z moimi ranami. Byłem bardzo osłabiony, więc w trakcie całej akcji straciłem przytomność. Obudziłem się dopiero, leżąc w szpitalnym łóżku. Spojrzałem po sobie i zauważyłem, że miałem na ciele opatrunki. Nie wyglądało to najgorzej. Blizny miały pewnie nieco popsuć moje tatuaże, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia. Moje ciało i tak było już zdewastowane przez to, co sam sobie zrobiłem, więc kolejne ślady nie miały dla mnie znaczenia. 

Zdziwiło mnie to, że w sali nie było Toby'ego. Leżałem tutaj sam. Zrobiło mi się trochę przykro, ale po chwili dotarło do mnie, że nie mogłem być przecież taki samolubny. Toby miał prawo odpocząć. 

Po krótkiej chwili dotarło do mnie jednak, dlaczego byłem tutaj sam. Kiedy drzwi sali się otworzyły, ujrzałem w nich głowę osoby, której kompletnie nie spodziewałem się zobaczyć.

Moja żona tutaj była. Remi pojawiła się w sali i patrzyła na mnie ze łzami w oczach. Najpierw na jej ślicznej twarzyczce widziałem szok. Remi płakała. Po tym, jak zmierzyła mnie wzrokiem, rzuciła się do mnie biegiem. Nie dbałem o to, że prawie się na mnie położyła. Moja cudowna żona była tu ze mną. Wróciła do mnie. Nie zostawiła mnie. 

- Silasie, ty żyjesz!

Płakała okropnie. Chciałem móc pogłaskać ją po plecach, ale byłem na to zbyt słaby. 

- Nigdzie się nie wybieram, Remi. Twój pan do ciebie wrócił. 

Toby stał w drzwiach i się nam przyglądał. Byliśmy tutaj wszyscy. Cała moja rodzina się tu znajdowała i wiedziałem, że cokolwiek złego miało nas jeszcze spotkać w życiu, mieliśmy sobie z tym poradzić.

Nikt nie mógł nas pokonać. Już nigdy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top