56
Silas
- Max... Max!
Mój przyjaciel obrócił głowę na bok. Może zrobił to jeszcze w stanie świadomości, ale czułem, że on po prostu umarł.
Mimo, że rozpaczliwie chciałem pomóc Maxowi, tak nie miałem ku temu możliwości. Kule pachołków Fabiano leciały w moją stronę. Musiałem się przed nimi bronić. Jedna z kul drasnęła moje ramię, ale nie wyrządziła mi dużej krzywdy. Wciąż żyłem.
Udało mi się zastrzelić kolejnego człowieka Gottardo. Strzeliłem mu idealnie między oczy. Nie znałem tego gościa, więc nie było to nic osobistego, jednak czułem satysfakcję, odbierając życie komuś, kto pracował dla mojego wroga.
Nie wiedziałem, jakim cudem udawało mi się omijać kule, ale dawałem radę. Rana w nodze niemiłosiernie piekła, ale miewałem już nie takie obrażenia.
Nieustannie zwracałem uwagę na miejsce, w którym przebywał Fabiano Gottardo. Mężczyzna uśmiechał się z satysfakcją i pewnością, że nie miałem go pokonać. Nie dziwiłem się, że tak myślał. Miał w końcu przy sobie kilku ludzi. Paru już poległo, ale inni wciąż żyli i byli gotowi zrobić wszystko, aby bronić swojego pana.
Czułem wściekłość. Śmierć Maxa sprawiła, że nie miałem innego wyboru, jak zemścić się na Gottardo. Ten skurwiel nie miał prawa żyć. Był śmieciem. Nikim więcej.
- Silasie, poddaj się.
- Po moim trupie!
Udało mi się postrzelić kolejnego z jego ludzi, celując w jego serce. Facet padł na podłogę jak długi.
Spojrzałem w oczy Fabiano. Zacisnął usta i popatrzył na mnie z gniewem. Był wściekły, że mordowałem jego ludzi, a im ledwo udawało się mnie drasnąć. Wiedziałem, że nie miałem z nimi szans, ale jednak jakoś udawało mi się powoli i skutecznie ich eliminować. Może nie miał być to jednak koniec mojego życia?
- Kurwa, nie wiem, po co to robisz, Silasie.
Nie odpowiedziałem. Na naszą rozmowę miał jeszcze przyjść czas, a przynajmniej taką miałem nadzieję.
Dostałem w ramię. Kurwa. Zabolało jak diabli.
Zerknąłem na ranę, z której szybko wypływała krew. Nie wyglądało to dobrze. Musiałem jednak walczyć tak długo, jak miałem na to siłę. Gdybym się teraz poddał, nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Nie walczyłem już tylko dla Remi. Walczyłem również dla Maxa, który poległ. Wciąż miałem nadzieję, że po prostu stracił przytomność i niebawem miał się ocknąć, ale serce podpowiadało mi, jaka była prawda.
Miałem nadzieję, że Max trafił po śmierci do swojej córki. Nie mógł pogodzić się z jej stratą za życia, ale teraz, gdy znajdował się już po drugiej stronie, miał ponownie spotkać się z Cassie. Jego córka dłużej nie miała być samotna.
Nie byłem pewien, czy wierzyłem w życie po śmierci. Ludzie jednak uparcie starali się wierzyć w istnienie życia pozagrobowego, gdyż najzwyczajniej w świecie pomagało im to nie bać się śmierci. Obawiałem się jednak, że po śmierci człowiek po prostu przestawał istnieć. Jego dusza opuszczała ciało i następował koniec. Śmierć była dla mnie jak sen. Ten sen jednak nigdy miał się nie skończyć.
Nie miałem czasu na takie dywagacje. Kule wciąż leciały w moim kierunku jak pieprzone fajerwerki. To mógł być mój koniec, ale nie musiał. Max umarł, jednak ja zamierzałem walczyć. Musiałem pomścić śmierć aż trójki ludzi. Rodziców Remi oraz człowieka, który zawsze był wobec mnie lojalny.
- Kurwa, zastrzelcie go w końcu!
- Szefie, próbujemy, ale...
Mimo potwornego bólu w ręce, udało mi się zastrzelić kolejnego faceta. Na ziemi było już tyle trupów, że dopiero po chwili dotarło do mnie, że w amoku zastrzeliłem wszystkich.
Padłem na kolana. Moje ciało nie dawało już rady. Miałem mroczki przed oczami i robiło mi się niebezpiecznie zimno. Oczy same mi się zamykały. Może ciało chciało pomóc mi się zregenerować, a może po prostu szykowało się na śmierć. Wszystko było możliwe, ale tej drugiej opcji nie brałem pod uwagę. Nie chciałem dzisiaj umrzeć. Musiałem jeszcze choć raz pocałować Remi. Ten jeden, ostatni raz...
Fabiano zaśmiał się jak zwycięzca. Podszedł do mnie powoli. Bawił się w dłoni pistoletem.
Jego obraz zamazywał mi się przed oczami. Powtarzałem sobie jednak w myślach, że nie mogłem pozwolić swojemu ciału się poddać. Miałem o co walczyć. Miałem rodzinę. Nie taką z krwi, ale taką, którą sam sobie wybrałem. Z Remi mogła czekać mnie wspaniała przyszłość. Kochałem ją do szaleństwa. Wiedziałem, że mimo przerażającego wyglądu, mogłem zaoferować jej coś wyjątkowego. Coś, czego nie dałby jej żaden inny mężczyzna.
- Co, Silasie? Udało ci się zabić moich ludzi, tak? Nie obchodzi mnie to za bardzo. Mam jeszcze wielu innych pachołków.
- Zabiłeś rodziców mojej żony.
Zaśmiał się, odchylając głowę do tyłu.
- Owszem, kurwa. Kazałem ich zabić, ale niestety to nie ja wykonałem na nich wyrok śmierci. Umberto wszystko na szczęście dla mnie nagrał. Mam wideo w telefonie. Chciałbyś, abym pokazał ci, jak cierpieli rodzice twojej żonki w ostatnich chwilach życia?
Gdybym miał więcej siły, uniósłbym w górę pistolet i go zastrzelił. Nie trzeba było jednak geniusza, aby zrozumieć, że Fabiano byłby ode mnie szybszy. To, że jeszcze mnie nie zabił było wyłącznie aktem łaski. Miał mnie podanego jak na tacy. Krwawiącego, bezbronnego i umierającego.
Gottardo stał nade mną jak król. Jak pan. Jak kat. Walczyliśmy ze sobą, odkąd pamiętałem. Nieustannie toczyliśmy ze sobą walki o dominację, a dziś jeden z nas miał w końcu wygrać.
- Dlaczego nie przyszedłeś po mnie? Dlaczego sięgnąłeś po taki sposób? Taki dla tchórzy?
Mężczyzna przeczesał palcami swoje ciemne włosy. Elegancki garnitur w ogóle do niego nie pasował.
- Wiedziałem, że to cię zrani. Udało mi się, prawda?
- Umberto zdechł. Zabiłem go.
Fabiano wzruszył ramionami.
- Nie obchodzi mnie to. Był posłusznym psem, ale nic więcej. Takich ludzi jak on mam na pęczki. Nie masz pojęcia, jak wiele ludzie są w stanie dla ciebie zrobić, gdy oferujesz im ogromne pieniądze za posłuszeństwo. Gdy masz kasę, jesteś bogiem.
Prychnąłem. Pokręciłem lekko głową, ale szybko zakręciło mi się przed oczami i postanowiłem, że będę ruszał się tylko na tyle, na ile było to potrzebne.
- Kasa to nie wszystko. Nigdy nie zaskarbisz sobie lojalności swoich pracowników, będąc skurwielem. Nie masz żony. Nie masz dziecka. Nie wiesz, jak wspaniałe może być życie.
- Ja pierdolę, masz gorączkę, Silasie? Nigdy nie przypuszczałem, że będziesz pieprzył takie bzdury. Może chodzi o to, że umierasz? Zebrało ci się na wyznania? Nie ma sprawy. Mam czas. Dostawa niewolnic przyjedzie za jakieś pół godziny, więc równie dobrze mogę zrobić sobie z ciebie rozrywkę. Śmiało, mów, co masz mi do powiedzenia.
Gdybym tylko miał siłę, zawalczyłbym z nim. Dałbym mu radę. Zabicie go byłoby niesamowicie proste. Szkoda, że moje ciało ze mną nie współpracowało. Znajdowałem się na przegranej pozycji. Równie dobrze mogłem poddać się już teraz. Nie było sensu walczyć, ale z jakiegoś powodu moje ciało trzymało mnie jeszcze przy życiu. Kto wie, może liczyło na cud?
- Nie mam ci już nic, kurwa, do powiedzenia.
- Nie? - spytał zasmucony Gottardo, przechylając głowę na bok. - To szkoda. Mam cię już zabić? Ja pierdolę, ależ łatwym celem teraz jesteś!
Zaczął śmiać się jak psychopata.
- Powiedz mi. Jak pieprzyło ci się twoją świeżo upieczoną żonkę? Głośno krzyczała? Jak się czuła, gdy wytatuowałeś jej na twarzy swój znak?
Nie miałem zamiaru pytać, skąd o tym wszystkim wiedział, ale domyślałem się, że po prostu uważnie mnie podglądał. Nie byłem jednak pewien, jak to robił. Sądziłem, że mieszkając na odludziu i to tak dobrze zabezpieczonym, byłem bezpieczny. Wyglądało jednak na to, że nigdy i nigdzie nie byłem bezpieczny.
- Dlaczego handlujesz ludźmi?
Fabiano uniósł wysoko brwi tak, jakby nie rozumiał sensu mojego pytania.
- Dlaczego handluję? Pomyślmy, Silasie. Może dlatego, że handel żywym towarem przynosi ogromne zyski? Może robię to także dlatego, że uwielbiam patrzeć na przerażone twarze tych słodkich dziewczynek, które porywam? Wiesz, jak łatwo się je łamie? Wystarczy pogrozić, że zabije się ich rodziców, a one są w stanie zrobić wszystko. Jaka szkoda, że tak szybko się zużywają. Przez to jednak ciągle mam nowe dziwki. Lubię zmiany.
Nigdy nie twierdziłem, że byłem normalny. Gottardo znajdował się jednak na zupełnie innym poziomie niż ja. Podczas, gdy ja umiałem odróżnić dobro od zła, on nie miał takiej możliwości. Ten człowiek był zepsuty do szpiku kości.
Nie twierdziłem, że zasługiwałem na życie, ale z nas dwóch umrzeć powinien dzisiaj on.
- Nie udawaj świętego, Silasie. Ty także porwałeś swoją żonkę i ją zgwałciłeś. Nie jesteś lepszy ode mnie.
- To twoje zdanie.
Gottardo wzruszył ramionami.
- Silasie, umierasz. Wykrwawiasz się. Zanim zdechniesz, chciałbym złożyć ci obietnicę.
Moje serce, które znajdowało się już po drugiej stronie, zaczęło nagle szybciej bić.
Mój wróg ukucnął przede mną. Wycelował mi pistoletem w czoło. Za chwilę miał mnie zabić. Nie byłem pewien, czy miał być to dla mnie akt łaski, czy może chodziło wyłącznie o jego satysfakcję.
Fabiano uśmiechnął się szeroko, pokazując mi swoje białe zęby. Był zadowolony z tego, że dziś miało spełnić się jego marzenie. Miał pozbyć się swojego największego wroga i tym samym zostać królem przestępczego świata Bhutanu.
- Kiedy już wybierzesz się na tamten świat, z radością zajmę się twoją żonką. Zabiorę ją sobie, poużywam sobie na niej, a gdy mi się znudzi, oddam ją jakiemuś staremu Azjacie, który zrobi z nią to, co uważa za stosowne.
Zagotowało się we mnie. W moje umierające ciało wstąpiła nowa, świeża siła.
Zacisnąłem mocniej palce na broni, którą kurczowo trzymałem w dłoni. Uniosłem pistolet w górę, ale Fabiano szybko zauważył, co robię i złapał mnie za nadgarstek, mocno go wykręcając. Wykrzywiłem twarz w bólu. Broń wypadła mi z ręki. To był koniec.
- Zajebię cię.
- Och, szczerze w to wątpię, Silasie! - zaśmiał się, ciesząc cię z mojego cierpienia.
- Ty...
- Nie marnuj oddechu. Zaraz zdechniesz. Oszczędzaj tlen, aby jeszcze trochę sobie pożyć.
- Pewnego dnia dosięgnie cię sprawiedliwość. Umrzesz. Będziesz torturowany. Ja za to będę nawiedzał cię z zaświatów. Masz na to moje słowo.
Zamknąłem oczy, gdy zobaczyłem, że Fabiano Gottardo kładzie palec na spuście broni, która była przystawiona do mojego czoła. Już zaraz miałem umrzeć. Moja wspólna przyszłość z Remi nie miała szansy się wydarzyć. To miał być mój koniec.
Nie miałem dożyć z nią starości. Nie miałem dać jej dziecka. Nie miałem codziennie jej kochać i pokazywać jej, jak bardzo mi na niej zależało. Nie miałem również możliwości każdego dnia dawać jej oszałamiających orgazmów. Nigdy więcej miałem nie gonić jej po lesie w masce. Nigdy więcej miałem nie pocałować jej miękkich ust. Nigdy więcej miałem jej nie przytulić. Nigdy więcej miałem nie powiedzieć jej, jak bardzo ją kocham.
Kierowałem się w życiu powiedzeniem, że nie należało płakać za tym, że coś się skończyło. Należało się cieszyć, że to się w ogóle wydarzyło.
Uśmiechnąłem się więc. Uśmiechnąłem się dla Remi. Dla każdej chwili, którą było mi dane z nią spędzić. Kochałem ją i i wiedziałem, że Toby ją ochroni. Remi nigdy nie będzie sama. Jeśli dane mi będzie trafić jednak do zaświatów, które być może istniały, każdego dnia będę towarzyszył mojej żonie jako duch.
- Żegnaj, Silasie.
To był ten moment. Moment, w którym wszystko miało się zakończyć.
Wziąłem ostatni, drżący wdech. Dziś moja życiowa misja miała dobiec końca. Może nie zdążyłem zrobić wszystkiego, co chciałem osiągnąć w życiu, ale bez wątpienia wciąż miałem nadzieję. Nadzieję na to, że Remi znajdzie sobie jakiegoś wyjątkowego faceta, a jeśli szczęście dopisze, będzie nim Toby.
Usłyszałem huk. Myślałem, że śmierć przyjdzie po mnie nagle. Sądziłem, że wydarzy się to szybko, ale czułem się tak, jakbym wciąż żył.
Poczułem, jak pistolet, który Fabiano trzymał w dłoni, odsuwa się ode mnie. Otworzyłem oczy i dotarło do mnie, że Gottardo leżał na podłodze obok mnie. Miał otwarte szeroko oczy i usta. Jakby tego było mało, w jego czole ziała dziura.
- Co?
Nie wiedziałem, co się stało. Może to mój umysł płatał mi figle. Może mój organizm jakoś bronił się przed śmiercią i wymyślał fałszywe scenariusze.
- Silasie.
To nie był głos należący do Gottardo.
Był to głos mojego anioła stróża.
Podniosłem wzrok resztkami sił. Przed sobą ujrzałem mojego najlepszego przyjaciela. Człowieka, który rzeczywiście był moim aniołem.
Toby, z bronią w ręku, którą zabił Fabiano, podszedł do mnie. Obrzucił smutnym wzrokiem martwe ciało Maxa. Kiedy znalazł się przy mnie, padł przy mnie na kolana i spojrzał na moje obrażenia.
- Zabiłem go, przyjacielu.
- P-Przyjechałeś tu za mną?
Toby uśmiechnął się, wzruszając ramionami jak niewinne dziecko.
- Za tobą poszedłbym na koniec świata. Nie dbam o to, jeśli po powrocie do domu ukarzesz mnie za nieposłuszeństwo, Silasie. Uratowałem cię. W domu czeka na ciebie twoja żona, która słusznie ukarze cię za to, że się z nią nie pożegnałeś.
Zaśmiałem się. Ciało niemiłosiernie mnie bolało i wciąż czułem się tak, jakbym umierał, ale udało mi się.
Nie, to nam się udało.
- Wychodzi na to, że wcale nie musiałem się z nią żegnać. Jeszcze nie wybieram się na tamten świat.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top