46
Silas
Ja pierdolę.
Co ja, do kurwy nędzy, zrobiłem?
Trzymałem Remi na kolanach. Wciąż siedzieliśmy w piwnicy. Przyniosłem swoją żonę tutaj, gdyż tu nic nie mogło jej zagrozić. Tutaj była bezpieczna. Poza tym nie chciałem, aby z jakiegokolwiek okna domu zobaczyła to, jak Toby pozbywa się ciała pieprzonego gnoja, który był wysłannikiem Fabiano Gottardo.
Kołysałem moją kruszynkę, gdy ona cichutko płakała. Środek uspokajający skutecznie na nią podziałał. Gdyby nie ten pieprzony środek, Remi chyba by zwariowała.
To była moja wina. Wszystko było moją winą.
Gdybym lepiej zabezpieczył Remi, może choćby przywiązując ją do łóżka, nie zobaczyłaby swoich rodziców w bagażniku Tobiasa. Nie widziałaby, jak zabijam człowieka. To nie było zwykłe zabójstwo. Były to ekspresowe tortury, które jednak pokazały jej, jakim człowiekiem byłem.
Byłem wściekły. Nie spodziewałem się jednak, że jakikolwiek z moich wrogów sięgnie to tak tchórzliwego i żałosnego sposoby zemszczenia się na mnie, jakim było zabicie rodziców mojej żony. Niepokoiło mnie to, że ktoś wiedział o tym, że miałem żonę. Nikt nie powinien o tym wiedzieć. Nasz ślub był tajemnicą, o której wiedzieli tylko nieliczni. Tylko ci, których zaprosiłem na uroczystość.
Przyciskałem usta do czubka głowy Remi, chcąc zabrać z niej cały ten ból. Było mi cholernie smutno. Jej rodzice byli dobrymi ludźmi. Remi miała czym się pochwalić. Naprawdę chciałem pewnego dnia osobiście ich poznać. Zależało mi na tym, aby Remi miała w przyszłości kontakt ze swoją mamą i swoim tatą. Nie chciałem odbierać jej rodzinie na zawsze.
Jej rodzice jednak umarli. Umarli okrutną, tragiczną śmiercią. Musieli bardzo cierpieć. Ich rany mówiły same za siebie. Odcięte kończyny był koszmarne. Bolało mnie to, że Remi to widziała.
Bałem się, że moja żona już nigdy mi nie zaufa. Nie przeżyłbym tego. Kochałem ją całym swoim poranionym i przepełnionym mrokiem sercem. Remi była moja. Zakochałem się w niej na zabój i chciałem ją chronić oraz uszczęśliwiać. Mimo starać, nie udawało mi się to. Byłem bezradny wobec innych ludzi, którzy czyhali na nasze życie.
Jedynym, co mogłem zrobić w chwili obecnej, było zapewnienie bezpieczeństwa Finleyowi. Nie zamierzałem prosić moich ludzi o to, aby grzecznie poprosili chłopaka, żeby przyleciał z nimi do Bhutanu. To nie wchodziło w rachubę. Musiało dojść do kolejnego porwania.
Wiedziałem, że miała czekać mnie ciężka przeprawa z Fabiano Gottardo. Mężczyzna ten był bardzo niebezpieczny i miał za sobą armię lojalnych ludzi. Nie wiedziałem, jak uda mi się go zabić i tym sposobem zniszczyć jego potęgę, ale musiałem się starać. Nie mogłem pozwolić na to, aby ten ludzki śmieć dłużej chodził po tym świecie. Nie było tu miejsca na takich ludzi jak on.
Teraz jednak chciałem przede wszystkim zadbać o Remi. Moja żona potrzebowała wsparcia i pomocy. Po tym, jak lek uspokajający miał przestać działać, Remi na pewno miała płakać i mnie wyzywać. Nie miałbym nic przeciwko, gdyby nawet postanowiła mnie pobić. Poddałbym się jej. Dałbym jej do ręki nawet bicz, aby sobie na mnie ulżyła.
Remi miała jednak dobre serce i z pewnością by mnie nie zraniła, choć sobie na to zasłużyłem. Nie spodziewałem się jednak, że ktokolwiek zabije jej rodziców. To było straszne. Przecież ta dziewczyna nie zasłużyła sobie na cierpienie. Była dobrym człowiekiem. Miała gołębie serce. Nie dość, że ja ją zraniłem, to skrzywdzić postanowił ją także ktoś inny. Moja biedna Remi. Moja cudowna żona. Nie chciałem nawet myśleć o tym, co miała czuć, gdy jej rodzice mieli być chowani na wieczny spoczynek pod ziemię.
Remi wtulała się w moją pierś. Cichutko płakała. Przytulałem ją mocno, aby nie czuła bólu.
- Nie wiem, co mam ze sobą zrobić, Silasie.
Pocałowałem ją w czoło, po czym uniosłem dwoma palcami jej podbródek tak, aby spojrzała mi w oczy.
- Zaopiekuję się tobą, aniołku. Już ci o tym mówiłem.
Spojrzała na mnie tak, jakby coś ją bardzo bolało.
- Nie mam już rodziców. Zginęli przeze mnie.
- To nie twoja wina, Remi - zaprotestowałem, gdyż nie mogłem pozwolić na to, aby siebie za to obwiniała. - Nigdy nie wmawiaj sobie, że to twoja wina. Ponoszę za to pełną odpowiedzialność. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek mi zaufasz, ale muszę być dobrej myśli.
Remi na powrót przycisnęła policzek do mojej piersi.
- Rozkuję cię, aniołku. Obiecaj mi jednak, że nie zrobisz nic głupiego, dobrze?
Mimo wszystko, miałem zamiar mieć ją na oku. Nie darowałbym sobie, gdyby Remi znowu zrobiła jakąś głupotę. Była to jednak moja wina, że jej nie dopilnowałem. Mogłem ją przed tym powstrzymać, gdybym odpowiednio ją zabezpieczył. Nie udało mi się, ale była to dla mnie nauczka na przyszłość, abym był bardziej ostrożny.
Zgodnie z obietnicą, rozkułem Remi ręce i zdjąłem jej sznury z nóg. Remi po środku uspokajającym była zbyt słaba, aby samodzielnie stać. Czułem się jak najgorszy dupek na świecie z tym, że podałem jej ten lek, ale musieliśmy to zrobić.
Wziąłem Remi na ręce, aby się nie męczyła. Zaniosłem ją na górę, kierując się do salonu. Gdy się tam znaleźliśmy, posadziłem ją na kanapie.
- Nie ruszaj się stąd, dobrze?
Skinęła nieprzytomnie głową.
Poszedłem do kuchni, ale ani na chwilę nie odrywałem wzroku od siedzącej na kanapie w salonie Remi. Była roztrzęsiona. Przeżywała szok. Rozumiałem, co czuła, gdyż ja też straciłem rodziców. Stało się to jednak w zupełnie innych okolicznościach. To ja zabiłem swoich rodziców. Odebrałem im życie jako jedenastoletni chłopiec, co było chore. Nie mieściło mi się w głowie to, jaki już wtedy byłem popieprzony. Zabiłem własnych rodziców, za co powinienem iść za kratki.
Kiedy przygotowywałem dla Remi herbatę, do domu wszedł Toby. Poszedł do łazienki, aby umyć ręce. Ja swoje również umyłem, ale w kuchennym zlewie, aby nie było dłużej widać śladów krwi.
Toby przyszedł do mnie po tym, jak wrócił z łazienki. On również obserwował Remi. Czuł się jak jej opiekun.
- Bardzo mi przykro, przyjacielu. Jest mi wstyd, że to ja przywiozłem tu ich ciała.
- Daj spokój - powiedziałem, potrząsając głową. - To nie twoja wina. Doceniam, że nie chciałeś psuć mi miesiąca miodowego i powiedziałeś mi o wszystkim dopiero potem. Wiesz, że ja zniósłbym takie wieści bez problemu, ale to, co czuje Remi, ją niszczy. Widziała, jak zabijam, a potem zobaczyła ciała swoich rodziców.
Toby zacisnął dwa palce na nasadzie nosa. Zamknął oczy i pokręcił głową. On również miał dość. Czasami miałem wrażenie, że był zbyt wrażliwy na tą pracę.
- Pochowamy ich w Bhutanie, prawda?
- Tak. Tak właśnie chce Remi.
Mój przyjaciel schował twarz w dłoniach. Zależało mu na Remi. Uważał się za jej przyjaciela i czuł się winny temu, co się stało.
- Jak się o tym dowiedziałeś, Toby? Kto dał ci cynk?
- Usłyszałem, że ktoś podjeżdża pod mój dom, Silasie. Może ten ktoś myślał, że nie było nikogo w domu. Ja jednak stałem przy oknie i patrzyłem na to, jak wyciąga ciała rodziców Remi z samochodu. Chciał zostawić je pod moimi drzwiami. Do mnie znacznie łatwiej się dostać niż do ciebie. Ty żyjesz w pieprzonej fortecy, a ja mam zwyczajny dom bez muru dookoła. Wyszedłem z domu z bronią w ręku i strzeliłem posłańcowi w udo. To był oczywiście Umberto. Unieszkodliwiłem go, zapakowałem do samochodu i przyjechałem do ciebie. Rzecz jasna, wziąłem też ciała rodziców Remi. Chłopie, tak bardzo mi przykro. Gdybym mógł oddać życie za jej rodziców, zrobiłbym to.
- Nie mów tak, Toby. Proszę, nie dobijaj mnie.
Mój przyjaciel podszedł do butelek z wodą i wziął sobie jedną z nich. Odkręcił korek i wypił wszystko. Był bardzo spragniony.
- Pozbyłeś się Umberto? - spytałem, zalewając herbatę gorącą wodą. Remi na szczęście wciąż grzecznie siedziała w salonie. Była pogrążona w myślach. Nie wyglądało na to, aby w najbliższym czasie miała się stamtąd ruszyć.
- Tak. Dzięki beczce i pewnej substancji można zdziałać cuda.
Doskonale wiedziałem, o czym mówił.
- Świetnie. Teraz tylko musimy urządzić rodzicom Remi pogrzeb - wyszeptałem na tyle cicho, aby moja ukochana tego nie usłyszała.
- Zraniliśmy ją, Silasie. To nasza wina. Gdybyś jej nie porwał...
Zacisnąłem palce na szklance tak mocno, że pękła mi w dłoni.
Spojrzałem w oczy Tobiasa. Ten od razu pospieszył mi z pomocą, zbierając odłamki. Pociągnął mnie w stronę kranu, aby zadbać o moją zranioną rękę. Trochę krwi nie robiło na mnie jednak wrażenia.
Myślałem, że Remi przybiegnie do kuchni, aby sprawdzić, co się stało, ale ona była tak bardzo odcięta od rzeczywistości, że nie zwracała na nic uwagi. W innych okolicznościach z pewnością podeszłaby do mnie, aby sprawdzić, co mi się stało. Dobrze jednak, że tu nie przyszła. Zasłużyłem sobie na ból, który czułem. Zniszczyłem absolutnie wszystko. Byłem pewien, że to był koniec pięknej relacji, jaką miałem ze swoją żoną. Oczywiście nie miałem zamiaru wypuścić jej na wolność, gdyż Remi była moja, ale bałem się, co będzie z jej oddaniem i zaufaniem. Mogłem zapomnieć o przyciskaniu jej głowy do podłogi stopą. Już nigdy miała nie zaufać mi na tyle, aby mi na to pozwolić.
- Nie rób tak więcej, Silasie.
Toby zrobił mi na dłoni opatrunek. Po tym położył dłoń na moim karku. Odruchowo spojrzałem mu w oczy.
- Przepraszam, Silasie.
- Nie masz za co mnie przepraszać. Przywiozłeś tu zdrajcę i ciała rodziców Remi. Wykonałeś kawał dobrej roboty. Teraz tylko musimy ich pogrzebać, a potem zabić Fabiano Gottardo.
Toby przełknął ślinę.
- Jesteś pewien, że dasz radę?
Prychnąłem, co było lekceważące i niegrzeczne.
- Oczywiście, kurwa, że tak. Zamierzam pomścić śmierć rodziców Remi. Nic mnie przed tym nie powstrzyma.
- Silasie, ale nie możesz przy tym umrzeć. Gdybyś odszedł, złamałbyś jej serce.
- Jesteś tego pewien? Myślisz, że Remi przejęłaby się moją śmiercią?
Na samą myśl o tym, że mogłem umrzeć, zostawiając ją na tym świecie samą, czułem niepokój w sercu. Wiedziałem, że pewnego dnia oboje mieliśmy odejść z tego świata. Śmierć nieubłaganie czekała na każdego człowieka. Po niektórych przychodziła wcześniej, a po innych później. Miałem nadzieję, że po nas miała przyjść bardzo późno, gdyż zależało mi na tym, aby nacieszyć się życiem tak bardzo, jak to możliwe. Chyba zasługiwałem na odrobinę dobra po całym bólu, jaki przeszedłem w swoim życiu.
Toby zacisnął mocniej palce na moim karku. Oparł swoje czoło o moje i wykrzywił usta w grymasie cierpienia.
- Oczywiście, że by się przejęła. Jesteś jej mężem. Jej panem. Jej przewodnikiem. Może Remi jeszcze cię nie kocha, ale to tylko kwestia czasu, aż odda ci swoje serce. Daję ci słowo, że ona się w tobie zakocha. Jednak nic, co piękne, nie przychodzi w życiu łatwo, Silasie. Mam wrażenie, że o tym wiesz.
Wiedziałem o tym. Doskonale o tym wiedziałem, gdyż każdego dnia się o tym przekonywałem.
- Musisz się uspokoić, Silasie. Jesteś tak roztrzęsiony, jak twoja żona. Zostań w kuchni, a ja zaniosę jej herbatę i trochę z nią posiedzę. Jeśli nie będzie chciała ze mną rozmawiać, na nic nie będę jej naciskał, bracie. Po prostu przy niej pobędę.
Skinąłem głową. W chwilach takich jak ta cieszyłem się, że miałem tak fantastycznego przyjaciela, jakim był Toby. Bez niego nie poradziłbym sobie w tym pełnym bólu świecie. To on podtrzymywał mnie na duchu, gdy najbardziej potrzebowałem wsparcia. Był prawdziwym przyjacielem. Mogłem życzyć każdemu człowiekowi kogoś takiego.
Usiadłem na krzesełku i nieprzytomnie spojrzałem na swoją zabandażowaną dłoń. Toby wziął dwa kubki herbaty do salonu i poszedł do Remi. Na początku nie słuchałem, o czym z nią rozmawiał. Tak właściwie to on mówił, a moja żona milczała. Kątem oka widziałem, że Toby siedział tuż obok niej. Obejmował ją ramieniem i mówił do niej kojącym, uspokajającym głosem. Był przy niej, gdy cierpiała tak, jak był przy mnie zawsze, gdy go potrzebowałem.
Ten dzień był dla mnie zbyt trudny do przetrawienia. Stało się wiele złego. Tak właściwie to zabójstwo, którego dokonałem, mało mnie obchodziło. Nie był to pierwszy ani ostatni raz, gdy odebrałem komuś życie. Byłem mordercą. Właśnie w taki sposób zarabiałem na życie. Nie była to zwyczajna praca, ale ja sam nigdy nie byłem zwyczajny. Nie wyobrażałem sobie siebie w roli lekarza albo prawnika. Ktoś taki jak ja zasługiwał tylko na otaczanie się krwią oraz śmiercią.
Dzisiaj moja żona straciła swoich rodziców. Dostała cios od życia, a wina leżała po mojej stronie. Gdybym wcześniej wiedział, że Fabiano Gottardo na mnie czyhał, podjąłbym odpowiednie środki, aby uchronić przed jego gniewem Remi i siebie.
Niestety, ale czasu cofnąć nie mogłem. Miałem za to wpływ na naszą przyszłość. Przyszłość, która obecnie stała pod znakiem zapytania, ale również przyszłość, za którą gotów byłem walczyć.
Już nigdy nie zamierzałem się poddać. Byłem potworem w ciele człowieka i właśnie jako ten potwór miałem umrzeć. Jeszcze nie wiedziałem kiedy, ale oby nie zbyt szybko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top