Rozdział IV

Szedłem w trzyczęściowym garniturze ze śpiącym dwudziestolatkiem na plecach i z jeżem na głowie w towarzystwie niskiej dziewczyny ubranej w niebieską sukienkę. Musiałem wyglądać komicznie, co też dawały mi do zrozumienia śmiechy i zdziwione spojrzenia mijanych ludzi. Spuściłem wzrok, dając się prowadzić Sadao do hotelu, w którym zatrzymali się Lawless i Licht. Upili się na karaoke, po czym obydwoje posnęli i nie chcieli się obudzić, więc byłem zmuszony zanieść ich do ich pokoju hotelowego. Na szczęście zanim odpłynęli, zdążyli nam powiedzieć gdzie się zatrzymali, więc nie musiałem ich targać aż do domu mojej eve, który był dosyć daleko stąd.
Dotarliśmy do wysokiego budynku, który wyglądał na bardzo drogi hotel. Wszedłem wraz z Sadao do środka i od razu dopadł nas głos, którego dawno nie słyszałem:
- Licht! Lawless! Gdzieście się szlajali?!
Podbiegł do nas trzydziestoletni mężczyzna o długich blond włosach splecionych w warkocz. Było mu... Rosen Kranz czy jakoś tak, chyba... Zatrzymał się gwałtownie, gdy mnie zobaczył. Spojrzałem się na niego.
- Ty jesteś Shiroty... znaczy... Jesteś servampem lenistwa, zgadza się?
- Taa... - potwierdziłem, lekko kiwając głową. Gdybym zrobił to gwałtowniej, Hyde najprawdopodobniej sfrunąłby zaraz na podłogę. Kranz to zauważył i zabrał jeża z moich włosów. Potem pokiwał ręką na mnie i na Sadao i podszedł do windy. Ruszyliśmy za nim.
- Przepraszam, że musiałeś ich tutaj targać, eee... - zaczął blondyn, ale zaraz zamilkł. Chyba nie wiedział jak mam teraz na imię.
- Jestem Kuro - powiedziałem, na co ten zrobił zdziwioną minę. Spojrzał na dziewczynę stojącą obok mnie, która patrzyła się na zmieniające się cyfry oznaczające mijane piętra.
- A ta urocza dama to...?
- Sadao Shirizaki - odpowiedziała zapytana, lekko się kłaniając.
- Rosen Kranz - wyciągnął do niej rękę. Dziewczyna popatrzyła się na niego, potrząsając jego ręką.
- Jak ta postać z Hamleta?
Kranz zaśmiał się i potwiedził.
Ziewnąłem. Nie mogłem zasłonić ust, bo obydwie ręce miałem zajęte.
- Późno już. Może zostaniecie w hotelu? Wynajmę wam apartament - zaproponował blondyn, widząc moje ziewnięcie. Sadao zrobiła wielkie oczy i zaczęła kręcić głową i wymachiwać rękami, mówiąc:
- Nie, nie, nie! Proszę sobie nie robić kłopotu! Mamy blisko do domu.
- Ale w nocy jest niebezpiecznie. Mogą was zaatakować wampiry i... - Spojrzałem się na niego, przez co nie dokończył swojego zdania. - A, no tak.
Winda się zatrzymała i z niej wyszliśmy. Kranz podszedł do jednych ze drzwi, po czym je otworzył i wpuścił mnie przodem do środka. Nie ściągając butów, poszedłem w stronę, z której sądziłem, że jest sypialnia. Sadao szybko otworzyła mi drzwi i weszła za mną do pokoju. Stanąłem tyłem do łóżka i prawie zrzuciłem na nie śpiącego Lichta. Cicho coś mruknął i położył się na boku.
Zadanie wykonane; mogę już iść... Tak też myśląc, skierowałem się w stronę wyjścia.
Wyminąłem wysokiego blondyna z jeżem na rękach i usłyszałem za sobą:
- Do widzenia, Kranz-san.
Znając Sadao, wiedziałem, że ukłoniła się temu facetowi, mówiąc to. Westchnąłem i przywołałem windę. Błyskawicznie się otworzyła; najwidoczniej ciągle czekała na tym samym piętrze. Wszedłem do środka i poczekałem, aż brązowowłosa dziewczyna też do niej wejdzie. Wcisnąłem guzik z cyfrą "0". Oparłem się o ścianę i zamknąłem oczy, czekając aż dojedziemy na dół.

Po wyjściu z hotelu zacząłem iść za Sadao, bo nie znałem tej okolicy. Powiedziała, że stąd jest blisko do jej mieszkania, więc postanowiła, że się przejdziemy. Szedłem więc za nią w milczeniu.
Na chwilę zamknąłem oczy, gdy ziewnąłem. Właśnie wtedy usłyszałem niepokojący odgłos. Zaprzestałem wykonywanej dotąd czynności i w jednej chwili złapałem Sadao w pasie, po czym odskoczyłem z nią w bok. Zaczęła coś krzyczeć ze zdziwienia, ale zaraz przestała, widząc długi nóż w miejscu, w którym przed chwilą stała.

Sadao
- Co się dzieje?! - krzyknęłam do trzymającego mnie servampa, który przed chwilą uratował mnie od śmierci.
- Nie mam pojęcia - wymamrotał w odpowiedzi, stawiając mnie obok siebie. Popatrzył się w górę, co też i ja uczyniłam. W naszym kierunku zbliżały się połyskujące w ciemności sylwetki. Po chwili usłyszałam głuche łupnięcia: to pięcioro ludzi po kolei spadało na chodnik. Błyskawicznie się podnosili, po czym kierowali się w naszą stronę. Zaraz, zaraz... nie w naszą... A w moją? Wyraźnie zbliżali się w moim kierunku. Wzdrygnęłam się i schowałam za plecami Kuro. On wystąpił krok do przodu i, poluzowawszy denerwujący go krawat, powiedział:
- Czego chcecie od Sadao, upierdliwe typy?
- Czego chcemy...? - zapytał jeden z kolesi, przekrzywiając głowę na bok, po czym się zaśmiał. Brzmiał trochę, jakby się dusił. Wzdrygnęłam się.
- Nie wasz interes - odpowiedział ktoś inny. - Po prostu dostaliśmy rozkaz, żeby ją złapać, więc to zrobimy.
Wszyscy naraz podnieśli trzymane przez siebie noże i z powrotem zaczęli biec. Gdy byli już blisko, Kuro przyłożył ręce do moich pleców i kolan i w jednej chwili mnie złapał, po czym ugryzł mnie w odsłonięte ramię. W sekundę pojawił się między nami taki sam łańcuch jak w dniu, gdy zawarłam kontrakt z Kuro; czarno-niebieski, łączący szyję wampira i mój nadgarstek.
Sleepy Ash mocno odbił się od ulicy, na której przed chwilą staliśmy, przez co polecieliśmy wysoko w powietrze. W tym samym czasie panicznie objęłam go za szyję, zamykając oczy i krzycząc wniebogłosy.
- Weź nie krzycz, bo uszy mnie bolą - piwiedział nagle servamp, w którego ramionach się znajdowałam.
Posłusznie zrobiłam to, co powiedział, po czym powoli spojrzałam się na otaczający mnie krajobraz. W jednej chwili rozdziawiłam usta z zachwytu, zapominając o, pulsującym tępym bólem, ugryzieniu na moim ramieniu. Widok nocnej panoramy miasta z góry był wspaniały. Wszystkie budynki i drzewa były w odcieniach szarości, a pomiędzy nimi jaśniały małe świetlne punkty, układające się w różne wzory. Chłonęłam ten piękny obraz, czując na skórze pęd powietrza. Poczułam też, jak w moich żyłach wzrasta poziom adrenaliny. Przypomniał mi się mój pierwszy przejazd kolejką górską. Nic nie mówiłam, Kuro tak samo.
- Myślę... - zaczął nagle wampir, przerywając trwającą dotychczas ciszę. - ...że przydałaby ci się broń, tak na wszelki wypadek...
- Broń? - spojrzałam się na jego twarz z zaciekawieniem. Patrzył się w nieokreślonym kierunku.
- Taa... - potwierdził, dłużej mrugając. - Taki przedmiot, który servamp daje swojemu eve, żeby mógł bronić siebie i plecy swojego wampira, kiedy ten zajęty jest jego obroną. Zamknij na chwilę oczy - powiedział, gdy nic nie odpowiedziałam.
Przymknęłam powieki i, gdy je otworzyłam, otaczało mnie mnóstwo zapalonych świeczek. Niektóre unosiły się w powietrzu, a inne stały przy drodze jaśniejszej od reszty otoczenia. Na drodze tej stał... Kot? Był cały czarny, miał upiorne czerwone oczy i coś na kształ uśmiechu ze szwów. Stał na dwóch nogach, a w przednich łapkach trzymał opakowanie konfetti, które wystrzelił w moim kierunku, mówiąc:
- Wszystkiego najlepszego, Sadao - jego głos brzmiał tak dziwnie, że nie potrafiłam go nawet opisać.
- Ale ja nie mam urodzin - wydukałam ze zdziwieniem. - Kim... Czym ty jesteś?
- Jestem cząstką tego, kogo nazwałaś "Kuro"; jego mocą.
- Hmmm... Kuro-san mówił o jakiejś broni, więc dlaczego wylądowałam tutaj? - zapytałam, przetrawiwszy usłyszaną przed chwilą odpowiedź.
- A więc chcesz broni? - gdy kot to powiedział, wokół niego pojawiła się cała masa różnobarwnych pudełek przepasanych wstążkami zawiązanymi na kokardy. Wskazał na nie. - Wybierz cokolwiek chcesz, ale tylko jedno. Nie będziesz mogła zmienić swojej decyzji. Sto lat, Sadao.
Popatrzyłam się na stos prezentów o różnych kształtach i wielkościach. Moją uwagę zwrócił niski graniastosłup o dosyć dużej powierzchni podstawy. Był w kolorze brzoskwiniowym, a otaczająca go wstążka miała kolor magenty. Kiedy tylko dotknęłam wybranego przez siebie opakowania, otoczyła mnie jasność. Gdy zniknęła, znowu znajdowałam się w silnych ramionach Kuro, dobre kilkanaście metrów nad ziemią. Na mojej szyi pojawiła się duża, czarna chusta.
- Chusta, tak? - powiedział do siebie Kuro, zerkając na materiał na mojej szyi. - Mahiru miał miotłę - uśmiechnął się pod nosem. Odbił się od kolejnego dachu. - Gdzie jest ten blok...?

Kuro
W końcu zauważyłem szukany przeze mnie budynek. Skoczyłem na jego dach, po czym zeskoczyłem na chodnik przed wejściem. Łańcuch łączący mnie i Sadao zniknął. Postawiłem dziewczynę na ziemi.
- I jak ja mam tym niby walczyć? - zapytała, dotykając swojej "broni". Rozwiązała supeł znajdujący się na jej karku i ściągnęła z siebie chustę. Popatrzyła się na nią uważnie. Po chwili chyba jednak stwierdziła, że to nie ma sensu, bo z powrotem ją zawiązała.
- No, Kuro-san, chodźmy do domu. Musisz być zmęczony.
Potwierdziłem mruknięciem i ruszyłem za dziewczyną.






Postanowiłam trochę skrócić te rozdziały. Dobrze tak? No i jeszcze wprowadziłam tutaj narrację od strony Sadao... Dobrze to wyszło czy lepiej by było tylko od strony Kuro?
Będę wdzięczna za odpowiedzi i za jakiekolwiek inne komentarze :)
Mam nadzieję, że się spodobało ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top