Część XXX

N.P.W Mika

Po paru godzinach znaleźliśmy się na miejscu.

Drewniany domek dalej pięknie się prezentował. Stał na polanie

kawałek od gęstych lasów.

Nim weszliśmy do środka, skierowałem wzrok na blondynkę.

- Co chcesz im powiedzieć? - Odwróciła się i z uśmiechem od

ucha do ucha odrzekła.

- W końcu jesteśmy podróżnikami, nie? - Puściła do mnie oczko. -

Więc zmierzamy do miejsca, do którego ten dom jest po drodze,

dlatego postanowiliśmy wpaść w odwiedziny. - Musze przyznać

sprytnie to wymyśliła. Westchnąłem pod nosem gdy zaczęła

pukać, a następnie drzwi się otworzyły.

Wyłoniła się zza nich znajoma twarz. Starsza pani o rudych

włosach jak zwykle spiętych bardzo się zdziwiła widząc nas.

- Ojejku. To wy? Nie spodziewałam się, że tutaj wrócicie. -

Rozsunęła szerzej drzwi, a na jej buzi zagościł uśmiech.

- I tak mamy po drodze do kolejnego celu, dlatego chcieliśmy się

tutaj zatrzymać. - Wyjaśniła Akane.

- Rozumiem. Jeżeli możemy umilić wam czas to serdecznie

zapraszamy! - Odwróciła się do tyłu i zawołała dzieci

informując, że mają gości.

Po chwili tabun dzieciaków przepychał się między sobą, aby

ujrzeć kto ich odwiedził.

- Oo to ta dwójka! - Krzyknął jeden.

- I jest z nią bohater! - Po tych słowach wszyscy zaczęli tupać w

radości, a mnie zachciało się zwracać. Odwróciłem od nich

wzrok, a wtedy spostrzegłem, że nie ma wśród nich

niebieskowłosego gamonia, który prawie wpadłby pod

samochód.

- Proszę wchodźcie. - Oznajmiła kobieta, robiąc nam miejsce.

- Akurat mieliśmy jeść kolację, a że zawsze przygotowuje więcej

porcji to macie szczęście. - Z tym akurat ma rację. Padam z

głodu.

Weszliśmy do środka i usiedliśmy przy stole. Gospodyni zabrała

od nas kurtki, a wszystkie dzieciaki wpatrywały się w nas przez

cały posiłek.

Wciąż nigdzie nie zauważyłem tamtego smarkacza.

- No więc na jak długo zostaniecie? - Spytała starsza pani

wieszając nasze rzeczy. Akane spojrzała na mnie, dając mi znak,

że to ja decyduję.

- Myślę, że na jedną noc. - Wszyscy nagle zamilkli i posmutnieli.

- A-ale.. p-przyjdziecie tu j-jeszcze, p-prawda? - Błagał niski

blondyn.

Kobieta weszła do kuchni i zganiła dzieciaki.

- To niegrzeczne tak zasypywać pytaniami gości. Cieszmy się, że

ich mamy. - Usiadła na krześle i zajadła swoją porcję.

Nie zapamiętałem imienia tamtego dziecka więc nie miałem jak

o niego spytać, ale trochę się zastanawiałem dlaczego nie ma

go ze wszystkimi.

Po kolacji wzieliśmy prysznic, a bachory bawiły się na

podwórku. Akane siedziała w salonie rozmawiając z głową

domu.

Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi i jakieś dziecko poszło

otworzyć, a ja znalazłem tego, którego szukałem na zewnątrz.

Siedział pod tym drzewem, pod którym ja w tamtym czasie

siedziałem.

- Czemu nie jadłeś ze wszystkimi? - Zapytałem go stojąc tuż za

jego plecami.

Zerwał się gwałtownie i wystraszony krzyknął. Widząc mnie w

ciemnościach uspokoił się, łapiąc za pierś.

- M-Mika? Co Ty tu robisz?! - Starałem się nie pokazać po sobie

jak bardzo wkurzyło mnie, że tak mnie nazwał. Wtedy zdałem

sobie sprawę, że Akane ostatnio też chyba mnie tak zawołała.

No cóż, chyba nie zwróciłem na to uwagi, a to dość dziwne.

- Przyszliśmy na jedną noc, odpowiesz mi? - Kiwnął głową,

wstając.

- Zjadłem wcześniej by móc obserwować gwiazdy! Ciesze się, że

znów cię widzę. Nigdy nie zapomnę co dla mnie zrobiłeś. - Rzucił

się w moją stronę, a ja odruchowo wycofałem się. Jednak udało

mu się objąć mnie w pasie.

Puścił mnie chwilę potem i poleciał do kolegów.

Nie potrzeba mi zbędnej czułości.

Wszedłem spowrotem do środka. W korytarzu minąłem się z

jakimś smarkaczem, który bardzo szybko biegł w stronę swoich

kolegów. Jego wyraz twarzy przypominał wystraszenie, ale nie

miałem ochoty bawić się w detektywa i wnikać co mu się stało.

To nie moja sprawa.

Usiadłszy na kanapie pogrążyłem się w myślach.

---

- Hej! Heeej! - Rozległ się głos bachora w oddali. Niebieskowłosy

zamrugał kilkakrotnie i przysunął się do chłopaka.

- O co chodzi Tomas? - Skrzywił się. Nigdy wcześniej nie widział

go tak przerażonego od czasu jego wypadku z samochodem.

- N-Nie uwierzysz! Sam nie wierzę! - Trzęsły mu się dłonie, w

których trzymał jakiś zgnieciony świstek papieru.

- Mów o co chodzi! - Wyrwał mu z ręki kartkę, którą rozłożył. Po

dłużej chwili upuścił ją będąc cały w szoku.

- T-to on! Wygląda identycznie, w-więc- Przerwał mu Alex

rzucając ostre spojrzenie.

- Jak śmiesz w to wierzyć! To jakaś bzdura, zapomnij o tym! -

Zganił go, ale on wciąż pozostał wstrząśnięty. Nim odszedł

niebieskowłosy podarł list, a następnie wszedł do budynku.

Tomas biegał od chłopca do chłopca, lecz nikt mu nie wierzył.

Stracił dowód. Cały zezłoszczony na Alexa wszedł do salonu

chcąc znaleźć nowy. Jego śmierć byłaby idealnym dowodem.

Zauważył czarnowłosego śpiącego na sofie. Podszedł do niej

cicho i stanął przy jego głowie. Próbował położyć mu ręcę na

szyi i spróbować go udusić. Miał na celu sprowokowanie go, ale

cały się trząsł, a pot się z niego wylewał. Wciąż miał przed

oczami tamten list gończy, który przyszedł do ich skrzynki nie

całe kilka minut temu.

Nastolatek otworzył oczy i tylko uniósł brwi, dostrzegając małe

rączki lecące w jego stronę. Tomas podskoczył i schował je za

plecami, patrząc w ścianę.

- Co ty wyrabiasz? - Zapomniał się i posłał mu surowe

spojrzenie, przez co totalnie go utwierdził w przekonaniu, że to

własnie on jest gościem z kartki papieru.

- W-wiedziałem! - Krzyknął i pobiegł jak najszybciej do kuchni.

N.P.W Mika

Uniosłem brew przetwarzając dane, co tu się właśnie wydarzyło.

Czy ten dzieciak... próbował mnie udusić? Coś mi tu ewidentnie

nie gra. Lepiej sprawdzę co się dzieje.

Już miałem wstawać, ale do pomieszczenia weszła blondynka i

zaczęła coś do mnie mówić.

- Więc? Co sądzisz? - Uśmiechnęła się, ale ja ją próbowałem

wyminąć i znaleźć smarkacza.

Przesunęła się w te samą strone co ja i zablokowała mi

przejście.

- Nie możesz chociaż odpowiedzieć? O co cho - Zostałem

zmuszony przesunąć ją siłą więc popchnąłem ją lekko i

przecisnąłem się, wychodząc na korytarz.

Na jego końcu jasnowłosy trzymał w dłoni telefon stacjonarny,

którego słuchawkę właśnie odłożył do reszty.

Spojrzał na mnie i przerażony, ale także podekscytowany

pobiegł w kierunku kuchni.

Musiałem szybko się domyśleć co się tutaj dzieje i jedyne co

wymyśliłem to fakt, że mały wezwał gliny.

Co znaczy, że pora się zmywać.

Oburzona blondynka stanęła naprzeciw mnie. Świetnie, ona to

wie kiedy mi przeszkadzać.

Korzystając z okazji, że sama do mnie przyszła złapałem ją za

nadgarstek i podszedłem szybko do wieszaka, zabierając z niego

nasze rzeczy.

- Już wychodzicie? - Odwróciliśmy się równocześnie. Gospodyni,

a obok ten sam smarkacz.

- Tak bez zapowiedzi? - Wyglądała na nieco zaniepokojoną.

Szlag, robienie tutaj zamieszania do niczego nie doprowadzi.

- Plany się zmieniły. Musimy pilnie wyjść. - W tym momencie do

moich uszu dotarł odgłos dzwonka do drzwi. Wzdrygnąłem się i

przygryzłem wargę. Trzeba szybko działać.

Ścisnąłem mocno rękę dziewczyny i ciągnąłem ją, zabierając

rzeczy w stronę drzwi.

Kobieta otworzyła będąc jeszcze bardziej zszokowana, a za

moimi plecami dało się usłyszeć znajomy krzyk.

- Nie dam ci uciec, morderco! - Złapałem klamkę i popchnąłem z

całych sił.

Wyraźnie dało się uchwycić głos dwojga mężczyzn

rozmawiających w dalszym ciągu ze starszą panią. Tamten

bachor zaczął nas gonić czym zwrócił uwagę policjantów.

- C-co się dzieje?! Dlaczego tu jest policja! - Nie miałem teraz

czasu na wyjaśnienia. Po prostu przyśpieszyłem i wręcz czułem

jak lodowaty wiatr wieje wprost na nas.

Dla mnie to było niczym złym, ale temperatura na prawdę była

niska. Lepiej za długo tak nie marznąć.

Czym prędzej skoczyłem w krzaki i za nimi kucnąłem. Rzuciłem

w stronę dziewczyny jej kurtkę, szalik i czapkę, a ona tylko

zszokowana próbowała poukładać w głowie myśli.

- Ten mały nas wydał. Nie wiem jakim cudem, ale..

prawdopodobnie musiał mnie rozpoznać. - Szepnąłem do niej,

zasuwając czarną bluzę.

- Wszyscy powitali nas z taką sympatią! To nie możliwe, nie

wierzę w to. - Musiałem otworzyć jej oczy, więc nie przejętym

tonem dalej ciągnąłem.

- Najwidoczniej się pomyśliłaś. Jeden dzieciak nas wydał i teraz

nas goni. Przynajmniej psy się nim zajmą, a my mamy szansę

uciec. - Wstałem i otrzepałem spodnie z ziemi. Rozejrzałem się

dookoła. W całym lesie już wyły syreny i przez to nie

wiedziałem gdzie tamten bachor. One były wręcz za głośne.

- Ruszamy. - Wydałem polecenia, a blondynka posłusznie za

mną pobiegła.

Po kilku minutach musieliśmy przystać na moment. Nie to, że się

zmęczyłem, ale ciągnąłem ze sobą balast.

Nastolatka z trudem łapała powietrze stojąc w rozkroku,

pochylając się.

Jej bujne jasnę włosy zasłoniły całą jej twarz, co wyglądało

dosyć komicznie.

Nagle wyłapałem z oddali jakieś niepokojące dźwięki. Musiałem

się dobrze wsłuchać, ponieważ te kundle wszystko utrudniały.

Po dłuższej chwili wyłapałem skomplenie, a także.. warczenie.

To było już bardziej głośnie, a nawet znajdywało się praktycznie

tuż obok.

- Ty też to słyszysz? - Wyprostowała się jasnowłosa. Na jej

twarzy pojawiły się rumieńce dodające jej uroku.

Nie to, żebym zwracał na to jakąś szczególną uwagę, ale fakt

faktem, że z tym jej do twarzy.

- Musimy to sprawdzić! To może być ten mały! I jest w

tarapatach! - Nalegała, łapiąc mnie za kawałek kurtki czym

zwróciła na siebie spowrotem moją uwagę.

- Nie mamy na to czasu. - Odrzuciłem jej pomysł, ale po moich

słowach ciągle na mnie patrzyła. Niby nic nowego, ale jednak

coś w jej oczach było.

Nie potrafię opisać co, ale to strasznie wkurzające uczucie, które

każę ci się jej posłuchać.

- Nie mam zamiaru mu pomagać, jasne? - Skrzyżowałem ręcę na

piersi opierając się o pień drzewa. W tym samym momencie

rozległ się głośny wrzask.

Krzyk przerażenia.

- Proszę! Pośpieszmy się! - Nie mogłem uwierzyć, że ma czelność

kazać mi ratować smarkacza, który urządził taką akcję.

Syknąłem od niechcenia, ale przypomniał mi się jej wzrok. Ten

błagalny wzrok jak u psa, któremu trudno się oprzeć.

Co ja wygaduję. Od kiedy ulegam ludziom?

No właśnie, od kiedy?

Chwilę potem znaleźliśmy się na polanie, z której dochodził

wrzask.

- Mały? Jesteś tu? - Powiedziała sama do siebie blondynka, a

przynajmniej tak mi się wydawało dopóki na nią nie spojrzałem,

a konkretniej na jej plecy. Stała ode mnie oddalona kawałek i

patrzyła w drugą stronę, aby szybciej zlokalizować bachora.

Po drugiej stronie w krzakach coś się poruszyło i wyczułem, że

nie ma dobrych intencji.

- Uważaj! - Ostrzegłem ją, a ona odwracając się napotkała

wzrok ogromnego szarego wilka.

Z jego pyska kapała okropna piana. Prawdopodobnie miał

wściekliznę.

Skoczył wprost na nią, ale jednak do niczego nie doszło poprzez

odgłos sparaliżowanego strachem dziecka.

- Nie! Odejdź! - Dopiero teraz zauważyłem go pod pniem

drzewa. Zwierzę odwróciło się w stronę źródła dźwięku i nie

tracąc czasu, zmieniło swój cel.

Biegło bardzo szybko na jasnowłosego malca, który zakrył

twarz dłońmi.

Nim paszcza wilka styknęła się z jego ciałem, zwierzę

zaskomlało na cały las, zatrzymując się w ostatniej chwili.

Zdążyłem wyjąć z kieszeni spluwę i go zastrzelić.

Po sekundzie upadł, tonąc w swojej kałuży czerwonej cieczy.

Schowałem broń. Narobiłem tym jeszcze więcej hałasu.

Świetnie. Tym razem to już na pewno nas złapią.

Akane już znalazła się przy dzieciaku, podnosząc go.

- W-wy.. obroniliście mnie? - Pociągnął nosem i przetarł powieki

spod, których wypływały łzy.

- Nie jesteśmy źli kochanie. Musiało ci się coś pomylić. -

Uśmiechnęła się do niego szeroko.

Zawsze ten jej przyjacielski uśmiech...

- A-ale.. on.. on ma broń i.. był.. - Patrzył na mnie, a ja niego.

Zastanawiałem się jak bardzo zacznę żałować, że jej

posłuchałem.

Nie, że w ogóle chciało mi się go ratować zamiast własnego

tyłka.

Dziewczyna nie mogłaby nic zrobić temu dużemu zwierzęciu. Co

najwyżej sama zostałaby zagryziona na śmierć.

Och, ale racja. Miała przy sobie przecież torbę. Zanim by coś z

niej wyjęła to tak czy siak, nie zdążyła by.

W takich chwilach nie ma czasu na myślenie. Trzeba działać, ale

mądrze.

Jeden fałszywy ruch i jesteś martwy.

- Ja... p-przepraszam. - Nastolatka przytuliła go i zaczęła

pocieszać, głaszcząc po głowie.

- Zabierzmy go stąd. Wyprowadźmy z lasu. - Taki też miałem

zamiar. Jak dłużej tu zostaniemy to na stówę przyjdą tu gliny!

Nie zajęło to długo, a wyszliśmy z gąszczu.

- Stąd już trafisz do domu. - Odpowiedziałem smarkaczowi

stojąc do niego bokiem i patrząc w stronę ciemności w lesie.

Dalej słyszałem psiarnie. Nie wiedziałem gdzie teraz jest

dokładnie.

- Tutaj jesteś! Co ty sobie wyobrażasz! - Kobieta uściskała go,

jeszcze nas nie zauważając. Cóż to nie czas na pogaduszki, lepiej

stąd spadać zanim zjawią się kundle.

- Hej! Hej wy tam! - Cholera, no wykrakałem. Gospodyni

podniosła na nas wzrok, lecz szybko zniknęliśmy już w

ciemnościach gąszczu.

Czułem, że nas ściga więc wypadałoby go zgubić, ale trudniej się

to robiło odkąd jest Akane.

- Schowaj się tu. - Pokazałem jej jakieś grube i wielkie drzewo.

- Ale - Wskazywałem tam dalej palcem. Marszcząc brwi,

przerwałem jej i po prostu się tam ukryła.

Ja pobiegłem dalej. Zza moich pleców słyszałem strzały, ale w

takich warunkach oświetleniowych byłem na prowadzeniu.

Objąłem pień drzewa i obkrążyłem je, wyskakując na przeciw

napastnikowi.

Nim zdążył zareagować ja już wiedziałem doskonale w jakiej

pozycji się znajduję.

Wystaczyło tylko uderzyć w odpowiednie miejsce. Nie chce już

hałasować, a poza tym. Skończyły mi się naboje.

Szybki gestem zrobiłem mu cięcie w pasie nożem i odbiłem się z

jednej nogi przeskakując na drugą stronę.

Krew rozprysła na krzaki w pobliżu rosnące, a on sam się na nie

przewrócił.

Coś tam mamrotał oraz się dławił, ale to mnie nie obchodziło.

Chciałem wrócić do Akane, ale moim oczom ukazał się

straszliwy obraz.

Troje psów biegnących z bronią w ręku prosto na mnie.

Na pewno jest ich więcej, ale nie mam ochoty teraz się z nimi

zabawiać.

Nie miałem czasu myśleć, w którą stronę do niej dojdę.

Musiałem działać błyskawicznie.

Ponieważ kulą może mnie trafić lada chwila. Ledwo uniknąłem

trafienia przez ostatniego ziomka.

Przeturlałem się z niskiego pagórka i podnosząc, poruszałem

dalej do przodu.

Ominęli gałęzie gołych roślin i wciąż mnie gonili. Ukryłem się

więc za drzewem i wychyliłem, żeby tylko określić czy pobiegną

do mnie, czy w drugą stronę.

Rozdzielili się.

Ale miałem pecha.

Dwoje zdecydowało się na te stronę, na której właśnie stoje i się

chowam.

Nie zostało mi dużo, żeby mnie zauważyli dlatego od razu

wystrzeliłem i łapiąc kurtkę jednego z nich obróciłem go jako

tarczę. Jego kumpel go po prostu postrzelił, a on już próbował

mnie trafić.

Ich ostatni kolo, w końcu się zorientował i mierzył do mnie z

spluwy. Lecz nim to nastąpiło podciąłem gardło nożem tego

faceta, którego trzymałem.

Jego kolega dodatkowo go dobił tym strzałem. Próbował znów

nim do niego doskoczyłem, lecz musiał przeładować.

Wystraszył się. Okropna zgroza była widoczna na jego twarzy.

Upuścił broń kiedy sie do niego zbliżyłem.

Patrzył mi prosto w oczy.

W moje puste, w ogóle nie przejęte ich losem oczy.

A jednak poczułem się jakoś dziwnie.

Czy ja.. coś własnie poczułem?

Zamyśliłem się nawet nie wiedziałem kiedy. Powróciłem do

rzeczywistości przez znajomy głos kogoś irytującego.

- Padnij! - A następnie we własnej osobie Akane, która leciała

na mnie.

Oboje upadliśmy, tym samym mi udało się przeżyć. Ale tamten facet przeładował.

Zbliżyłem więc do siebie dziewczynę, żeby nie mógł mnie

zastrzelić.

- Puść ją! - Krzyknął, a jego kolega do niego dołączył, szepcząc

coś w stylu: Osłaniam cię!

Tak czy siak nie dużo mogłem zrobić leżąc na plecach.

Nastolatka na mnie leżała i sam jeszcze musiałem ją do siebie

przybliżyć, żeby mieć pewność, że mnie nie zastrzelą.

Nie zauważyłem nawet kiedy zrobiła się strasznie czerwona. Na

początku nie zakumałem, ale potem do mnie dotarło, że musi

się czuć bardzo niekomfortowo w tej sytuacji.

N.P.W Michi Akane

Miałam ochotę krzyknąć:

- Mika! Gnieciesz mi cycki! - Ale to przecież nie na miejscu.

Wstrzymałam się z tym i po prostu jakoś to przebolałam. Z

drugiej strony nigdy jeszcze tak blisko siebie nie byliśmy. Było to

dosyć.. miłe.

No może oprócz tego, że strasznie bolały mnie piersi! Nie o to mi

chodziło!

Ale tak coś czułam, że nie wróci więc go śledziłam. Chyba

dobrze postąpiłam.

W końcu jeden z facetów, próbował mnie zabrać siłą i

przypadkowo złapał mnie za spodnie, które mi zsunął.

Nim to zrobił do końca, odruchowo wydarłam się na cały głos.

- Gwałt! - Wtedy Mika mnie wypuścił i pchnął nożem policjanta,

który w tej samej chwili odskoczył i nie był w stanie

zareagować. Tamten drugi tylko udawał, że nie widzi, ale nic nie

zdołał biedny zrobić bo gdy wrócił do rzeczywistości to

czarnowłosy zastrzelił go szybko z broni fukncjonariusza.

Podniosłam się w końcu łapiąc w pasie. Nadal mnie bolało, a

także byłam strasznie speszona całą tą sytuacją.

Nie dlatego bo ten facet przypadkowo, prawie by zdjął mi

spodnie.

Mika i tak tego nie widział, ale samo bycie z nim tak blisko

sprawiło, że kolor mojej twarzy nie mógł powrócić do

normalności.

Kiedy oba ciała padły, spojrzał na mnie. Ja tylko odwróciłam

wzrok i patrzyłam w ziemie.

On się tym nie przejął jak zawsze. Otworzył pistolet i zabrał

kilka pocisków do swojej broni.

- Czy.. czy możemy iść dalej? - Wyjąkałam po dłuższej chwili

milczenia.

- Czekałem, aż to powiesz. - Zarzucił na głowę kaptur oraz

chustę po czym oddaliliśmy się od miejsca zbrodni.

Całą drogę nie mogłam się na niego spojrzeć bo od razu robiłam

się czerwona.

Na to wygląda, że serio go polubiłam. W końcu tylko on mi

został.

C.D.N


Powoli zbliżamy się do końca ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top