Rozdział IV
Pia właśnie ćwiczyła preludium na pianinie, a nauczyciel, Evan Forren, przyglądał się jej marnym próbom. Czwartkowe spotkania stały się męczące po sześciu latach nauki. Evan starał się ze wszystkich sił zrobić z niej wirtuoza, ale dziewczyna się do tego nie nadawała. Myliła nuty, wolno zmieniała chwyty i gubiła rytm.
Zdecydowanie lepiej szła jej gra na gitarze. Znalazła ją na strychu w domu babci, całkowicie zakurzoną i z pękniętymi strunami. Sama musiała znaleźć pieniądze na jej naprawę, bo gdy tylko pokazała ją rodzicom, powiedzieli, że w życiu nie zgodzą się, by grała na czymś takim. Na prywatne lekcje z Forrenem też nie miała co liczyć, bo mężczyzna stronił od instrumentów strunowych jak od ognia. Tym samym była skazana na naukę przez internet. Pierwsze kroki były pełne nieśmiałych uderzeń, a palce bolały ją przez miesiąc, zanim opuszki zdążyły dobrze stwardnieć pod dotykiem twardych strun. Potem szło jej coraz lepiej i tylko czekała, aż opanuje jedno z preludiów Bacha.
– Dobra, na dzisiaj wystarczy – rzekł zmęczony nauczyciel. – Na następną lekcję przećwicz te utwory, co dałem ci ostatnio. I więcej życia, dziewczyno! Kiedyś będziesz grała bezbłędnie!
Pia wiedziała, że mówi tak tylko dlatego, że , jej rodzice płacili mu siedemdziesiąt koron za jedną lekcję i oczekiwali niesamowitych efektów. Niestety, na takowe musieli jeszcze poczekać, o ile kiedykolwiek miały przyjść. Pożegnała się, wpakowała do plecaka teczkę pełną opracowań i ruszyła do domu. Dochodziło południe, więc za dwie godziny musiała stawić się w Havnen. Na razie rozkoszowała się promieniami słońca i wysoką temperaturą. Nogi same ją zaniosły na pomost, gdzie kilka dni temu uratowała Halvora. Żałowała? Nie mogła tego jednoznacznie określić. Z jednej strony strasznie ją denerwował, ale z drugiej każdy zasługuje na życie. Babcia zanim odeszła, nauczyła ją ogromnego szacunku do życia swojego i innych. Wiedziała, że nie można życzyć nikomu śmierci.
– Bawisz się w ratowniczkę?
Obok niej rozległy się kroki i dobrze znany głos. Wypuściła powietrze ustami z cichym świstem i odwróciła się do chłopaka.
– A co, zamierzasz się topić?
– Dla ciebie? Zawsze – zaśmiał się Halvor.
Pia popatrzyła na niego z niesmakiem. Granerud stał obok, podpierając się na rowerze, i świdrował ją tymi swoimi błękitnymi oczami.
– Nie bądź taka sztywna. – Objął ją ramieniem. Wiedział, że może dużo stracić, decydując się na tak śmiały gest. Równie dobrze w tym momencie mogła go lekko popchnąć, a on wylądowałby w wodzie. I był pewien, że tym razem by mu nie pomogła.
– Nie jestem sztywna. – Zrzuciła jego rękę. – Po prostu trzeźwo myślę. Jestem dorosła i odpowiedzialna, więc nie rzucam się do wody, nie będąc pewną swoich umiejętności.
Halvor popatrzył na nią rozbawiony. Pia najwidoczniej obrała sobie za cel wypominać mu ten występek do końca swoich dni i pewnie jeszcze chwilę. Zdążył przywyknąć do jej wyniosłego tonu i dziwacznego sposobu mówienia, który przypominał mu dyrektorkę z poprzedniej szkoły.
– Dużo przebywasz w otoczeniu dorosłych?
– Tak, dlaczego pytasz? Czyżbyś chciał się do edukować? A może po prostu chcesz znaleźć jakiś przyjaciół na poziomie? Wiedz, że nie będę cię z nikim poznawać.
– Nie bądź nie miła. Chciałem sprawdzić, czy jestem dobrym obserwatorem. To wszystko. I wiesz, co takiego zaobserwowałem?
Pia wzruszyła ramionami. Szczerze wątpiła, by ktoś taki jak Halvor mógł zauważyć coś, co miałoby jakiekolwiek znaczenie. Wydawało jej się, że chłopak zachowywał się niespokojnie, wyglądał na nadpobudliwego i takiego, co jest go wszędzie pełno, ale nie przynosi to żadnych rezultatów.
– Uważasz się za osobę starszą niż faktycznie jesteś. – Pia od razu chciała się przeciwstawić, ale Granerud uciszył ją machnięciem ręki. – Cały czas się wymądrzasz i pewnie dlatego nie jesteś lubiana w szkole – podsumował.
Pia skrzyżowała ręce na piersi i popatrzyła na niego wyzywająco. Granerud nie mógł wiedzieć, o czym mówił, bo... po prostu nie mógł wiedzieć. Dopiero co przeprowadził się do Jondal, więc nie sądziła, by zdążył w tym czasie poznać całą ferajnę nastolatków z gimnazjum, którzy imprezowali, mimo że mieli po piętnaście lat i na dobrą sprawę nie wiedzieli, dlaczego to robią.
– Skąd niby ta pewność, że nie jestem lubiana?
– Proszę cię, rozmawiałem z chłopakami, więc wiem, co mówię.
Głupio mu było się do tego przyznać, że wypytywał o nią Axela i Benedikta. Zadręczał ich cały poprzedni wieczór, gdy grali w FIFĘ u Bena i jedli pizzę o podejrzanej nazwie „Zemsta Teściowej". (Potem okazało się, że jednym ze składników była papryczka chili, i to miała być ta „zemsta", ale żaden z nich jej nie wyczuł.) Axel w końcu trzasnął go poduszą w głowę i kazał mu zapchać się pizzą i przestać gadać, bo wakacje to jedyny czas, kiedy mógł odpocząć od szkoły, a tym samym od Pii. Ta naprawdę, to żaden z nich nie darzył dziewczyny przesadą wrogością, ale samo tak wyszło, że nie potrafili się dogadać, chociaż próbowali. Na przykład w pierwszej klasie gimnazjum Axel, którego babcia mieszkała zaraz koło Pii, przez co za dzieciaka spędzali często czas razem, zaprosił dziewczynę na swoje urodziny. Ona w ostatnim momencie zrezygnowała, dzwoniąc i tłumacząc, że bolał ją brzuch. Ani Axel, ani Ben, z którym już wtedy się przyjaźnił, w to nie uwierzyli i z niewyjaśnionych powodów, zaczęli unikać dziewczyny.
– Nie dołączyłaś do nas wczoraj, dlaczego? – zapytał Halvor.
– Mówiłam, że nie przyjadę. A ja nigdy nie kłamię.
Granerud uśmiechnął się na to wyzwanie. Jego hobby było obalanie twierdzeń, a im ktoś częściej mówił „zawsze" albo „nigdy", tym sprawiało mu to więcej satysfakcji.
– Nigdy, nigdy? – upewnił się.
– Nigdy, nigdy.
– Podobam ci się?
Sagosen teatralnie przewróciła oczami. Spodziewała się pytania tego typu, choć bardziej obstawiała, że zapyta ją, czy jadła kiedyś kozy z nosa albo czy nadal spała z pluszakami (ze wstydem musiałaby odpowiedzieć twierdząco na oba).
– Nie.
Chłopak patrzył jej w oczy. Wydawała się mówić prawdę, więc postanowił celować w coś innego.
– A lubisz swoje życie?
Pia wstrzymała oddech, co nie uszło uwadze Halvora. Przyglądała mu się wielkimi, trochę smutnymi oczami i najpewniej myślała, co odpowiedzieć.
– Limit pytań wyczerpany! – Pia klasnęła w dłonie.
Odwróciła się na pięcie i odeszła. Halvor nie gonił jej. Nie musiał. Wiedział, co to oznaczało. Pia zdecydowanie nie lubiła swojego życia. A on chciał to zmienić.
Od Axela dowiedział się, gdzie Pia mieszka. W tym roku przeprowadził się do Jondal z Oslo, więc nie poznał jeszcze wszystkich. We wrześniu miał dołączyć do miejscowej szkoły, do tej samej, gdzie uczęszczali Axel, Benedikt i Pia.
Wszystko dokładnie przemyślał. Nie zdradził nikomu swojego planu. Bał się, że chłopaki go wyśmieją, uważając go za niepoprawnego romantyka. Równo o szóstej rano stanął przed bramą do domu Sagosen. Nie mylił się - półgodziny później Pia wyszła pobiegać. Wyglądała zabawnie w zielonej koszulce sportowej, krótkich spodenkach i warkoczach zaplecionych od czubka głowy.
Kiedy zobaczyła Halvora, zmarszczyła brwi.
– Nie pomyliły ci się domy? Dziewczyny takie jak lubisz, mieszkają w innej części miasta – warknęła.
– A skąd wiesz, jakie dziewczyny ja lubię?
Pia była gotowa wymienić długa listę cech, które powinny mieć kandydatki na wybrankę Halvora. Zaczynając od długości nóg po tembr głosu, przez poczucie humoru i durnowate pomysły w głowie.
– Lepiej nic nie mów – uprzedził ją. – Mam dla ciebie propozycję. Od razu uprzedzam, że nie mam zamiar nigdzie pływać, ani robić innych durnowatych rzeczy – podkreślił. – Chcę zabrać cię w pewne piękne miejsce.
– Po co?
– Dowiesz się, jak już tam dojedziemy. Chyba nie stchórzysz?
Pia miała teraz kilka opcji do wyboru:
1) mogła wyśmiać chłopaka i wrócić do swoich zajęć;
2) mogła nakrzyczeć na niego i powiedzieć, jaki jest durnowaty;
3) mogła się zgodzić, aby pokazać mu, że nie jest tchórzem.
Halvor miał nadzieję, że wybierze trzecią opcję. Zarzucił na nią sieć. Teraz pytanie: czy jak każda rybka do niej wpadnie, czy zmieni się w rekina i wygryzie dziurę?
– Jedziemy rowerem? – Gdy tylko to wypowiedziała, odetchnął z ulgą w duchu.
– Tak. Mamy do przejechania dziesięć kilometrów. Mam nadzieję, że dasz radę.
– Nie żartuj! Codziennie biegam ponad dwanaście! – krzyknęła z garażu, z którego wyjmowała rower.
– To dobrze. – Granerud zacisnął usta, nie pozwalając, by uśmieszek wpełzł na jego twarz. To mogłoby zdecydowanie skomplikować sprawę. – Nie masz kasku? – Wskazał na głowę dziewczyny. Nie mógł się powstrzymać, żeby nie zadać tego pytania.
– Nie mam siedmiu lat – zaperzyła się. – Prowadź.
a/n Co sądzicie o rozdziale? Domyślacie się, co pokaże Pii Halvor?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top