Rozdział III

Poranna mgła osiadła na trawie, tworząc chłodną rosę. Słońce jarzyło się czerwonym blaskiem na niebie. Zaledwie paru przechodniów biegło po chodniku, by nie spóźnić się do pracy. Kościelny otworzył bramę i obrzucił trójkę chłopaków zdziwionym spojrzeniem. Zniknął w kościele, a chwilę później pierwsi wierni przybyli na poranną mszę.

Halvor, Axel i Benedikt czekali na rowerach.

– To nie ma sensu – westchnął Axel. – Ona na pewno nie przyjdzie.

Nie mógł powiedzieć, że znał Pię jak własną kieszeń, ale po kilku latach spędzania czasu w jej towarzystwie, mniej lub bardziej wiedział, czego można się po tej dziewczynie spodziewać. Jej obowiązkowość czasem doprowadzała do białej gorączki. Oczywiście nauczyciele uwielbiali Pię i powierzali jej każde ważne zadanie, którego na pewno nigdy nie dostałby Axel.

– Poczekajmy jeszcze chwilę. – Halvor był nieugięty. – Jeżeli nie przyjdzie do siódmej, odjeżdżamy.

Wciąż tlił się w nim płomyk nadziei i nieważne, co mówili jego koledzy: przecież Pia równie dobrze mogła się zgrywać podczas roku szkolnego, a przez resztę czasu żyć tak, jakby jutro miało nie nadejść.

– Bez sensu. – Benedikt zajadał się bułeczką cynamonową mamy. – Tracimy cenny czas.

Granerud wydął usta. Nie miał żadnego kontrargumentu, a chłopaki wydali się, jakby wiedzieli, o czym mówią. On poznał ją zaledwie kilka dni temu i nic nie wskazywało na to, by go polubiła. Ba! Wydawało mu się nawet, że zaczęła żałować swojej decyzji o wskoczeniu do wody.

– Halvor, jest już pięć po siódmej. Mówię ci, ona nie przyjdzie – przekonywał Axel.

Halvor pokiwał zgodnie głową. Jeszcze kilka razy obracał się, by sprawdzić, czy dziewczyna nie przyszła spóźniona pod bramy kościoła, ale oprócz kilku starszych kobiet nie dostrzegł nikogo.

Droga wydawał się nie mieć końca. Trójka przyjaciół nieustannie pedałowała.

Halvor zaczął czuć palący ból w łydkach, a pot spływał mu po czole i wpadał do oczu. Otarł twarz ręką, wypuszczając kierownicę i obrócił się do przyjaciół. Wyglądało, jakby Benedikt miał za chwilę wyzionąć ducha. Czerwona koszulka przesiąknęła potem i przykleiła mu się do ciała. Axel wydawał się lekko ospały i Halvor bał się, że głowa chłopaka zaraz opadnie, a ten wjedzie w coś albo kogoś.

Specjalnie wybrali na wyjazd tak wczesną godzinę, bo dni w Jondal stawały się coraz cieplejsze, a słońce paliło już przed południem. Mimo to na chwilę przed ósmą rano temperatura znacząco wzrosła, a Halvor pocieszał się faktem, że niedługo wskoczy do ciepłego jeziora i ochłodzi się choć odrobinę.

Droga wiła się serpentynami pomiędzy pagórkami, ale jak na złość, cień zawsze znajdował się nie tam, gdzie oni. Dla każdego turysty podróż tym szklakiem była świetną okazją do robienia zdjęć i podziwianiu widoczków, ale trójka nie miała ani czasu, ani siły, by podniesść wzrok znad asfaltu i dać się urzec pięknie przyrody.

Gdy przybyli na miejsce, nie wiedzieli, w jaki sposób wrócą. Padli jak muchy na trawę tuż obok jeziora i nie chciało im się nawet rozejrzeć. Zachodnia część Jondal była nazywana przez miejscowych Krainą Lśniących Wód. Kto to zapoczątkował? Nikt nie był pewien, ale chodziły słuchy, że kilkadziesiąt lat temu właściciel miasta stał się wielkim fanem powieści Lucy Maud Montgomery.

Zwykłym turystą wystarczał przejazd samochodem, ale nie im. Mieli potrzebę poczuć zapach parującej wody, jej chłód na skórze, która pokrywała się gęsią skórką, i wlewała się do oczu i uszu.

Axel zabrał się za rozstawianie statywu z telefonem. Nienagranie ich wyczynu byłoby równoznaczne w ogromną klęską i stratą czasu, a przede wszystkim sił. Ustalili, że Benedikt zostanie na brzegu. Był słabym pływakiem, a potrzebowali kogoś, kto w razie wypadku zawiadomi odpowiednie służby. Idealnie pasował do tej roli; dzięki swojemu zamiłowaniu do ornitologii potrafił świetnie obserwować okolicę, jeśli w danym momencie nie wpychał sobie do ust kolejnej bułeczki cynamonowej.

Halvor i Axel ściągnęli ubrania i zostali w samych kąpielówkach. Zaczęli się rozgrzewać, choć przy tej temperaturze wydawało im się, że za chwilę się roztopią i pozostanie po nich zaledwie wielka plama.

– Na trzy! – krzyknął Ben. – Raz, dwa, trzy!

Oboje wskoczyli do wody. Zdecydowali, że popłyną w przeciwnych kierunkach, spotkają się na środku i wrócą żywi do Benedikta. Mieli nadzieję, że chociaż to ostatnie uda im się wykonać.

Na początku płynęli spokojnie. Powoli przebierali rękami, a woda obmywała ich ciała i przyjemnie schładzała. Prawdziwe szaleństwo zaczęło się po spotkaniu w połowie. Zarówno Halvor jak i Axel dawali z siebie wszystko.

Axel chciał udowodnić, że kartę pływacką dostał nie za byle co, więc wytężył swój organizm i starał dać z siebie sto procent.

Granerud myślał o Pii. Dlaczego się nie zgodziła? Było to powiązane z chłopakiem czy z zajęciem? Nie chciała brać na siebie odpowiedzialności? Blondyn zagapił się. Axel jako pierwszy dotarł do Bena i wydał okrzyk radości, kiedy Granerudowi brakowało zaledwie paru metrów.

– Co to było, chłopie? – Pomógł mu wyjść z wody.

– Jesteś lepszy – przyznał Halvor.

Na powrót wskoczył do wody, by ochłodzić się i odpocząć po treningu.

Axel machnął lekceważąco w jego kierunku ręką. O wiele bardziej cieszyłby się z wygranej, gdyby Halvor biadolił nad swoim losem i nie mógł uwierzyć w porażkę. Lubił chłopaka, ale miał w sobie niemały pierwiastek rywalizacji, który domagał się pochwał i zwycięstw na każdym kroku.

– Nagrało się?

Benedikt w odpowiedzi włączył film. Jakość nie była powalająca, ale dało się rozpoznać chłopaków. Czas okazał się całkiem niezły – mieli nadzieję, że cztery minuty i siedemnaście sekund zrobią wrażenie na znajomych, szczególnie na płci pięknej. Ben co prawda nigdy nie miał dziewczyny i nie wyglądał na takiego, który mógł sobie wybierać, by spędzić każdy dzień tygodnia z inną, ale czuł, że wybranka serca mogłaby mu pomóc. Szczególnie, gdyby umiała gotować, tak, szczególnie wtedy.

– Zbieramy się? – zapytał.

Głowa Halvora zniknęła pod tafą wody. Dwójka chłopaków spojrzała po sobie niepewnie, gdy przyjaciel nie pojawiał się na powierzchni dłuższą chwilę. Nagle usłyszeli parsknięcie i Halvor wystrzelił z wody, otrzepując się jak pies.

– Czyś ty zwariował? – Halvor rzucił się na trawę. – Padam z sił! I jeszcze droga powrotna!

– Musimy chwilę odpocząć – przyznał Axel. – Ty tu cały czas siedziałeś.

– A wy byliście w zimnej wodzie! – oburzył się Ben.

– To może też przypłyniesz, co? – zaczął Granerud. – Dawaj, Axel, wrzucamy go.

Przyjaciele ruszyli w kierunku Benedikta. On pokręcił głową i zakrył się rowerem Axela.

– Zjeżdżajcie ode mnie! – rzucił plecakiem w ich kierunku. – Bo jak nie, to zafunduję myjnię ręczną jednemu z waszych rowerów.

Halvor i Axel wybuchnęli śmiechem. Wyciągnęli z bagażnika Bena drugi plecak z ręcznikami i próbowali się wytrzeć do słucha. Wizja jazdy w tym gorącu w pancerzu z wody wydawała się przyjemna, ale ich rodzice na pewno zastanowiliby się, dlaczego ich ubrania były całe mokre. Bądź co bądź, musieli je na siebie włożyć przed powrotem, bo przejeżdżali koło kościoła i nie chcieli zgotować wiernym parady ekshibicjonistów.

– Ciekawe, co u Pii.

Halvor czekał na reakcję dwójki. Pia z niewiadomych przyczyn fascynowała go i nie mógł pozbyć się jej z głowy. Może to było związane z podziwem ze względu na fakt, że uratowała mu życie? Nie dało się ukryć, iż gdyby nie ona, najpewniej spałby teraz z rybkami.

– Pewnie siedzi w Havnen i pyta się ,,serniczka czy szarlotkę?" – przedrzeźniał ją Benedikt.

– A może świeżej lemoniady? – przyłączył się Axel. – Sama wyciskałam.

– Ba! Sama zrywałam cytryny.

– Szklanki też sama robiłam!

Axel i Benedikt prześcigali się w wymyślnych czynnościach, które rzekomo Pia zrobiła sama. Halvor śmiał się do rozpuku.

– Dlaczego jej tak nie lubicie? – zapytał w końcu.

Dziewczyna nie należała do grona osób, z którymi zadawał się na co dzień, nie była wyluzowana, a tym bardziej nie miała w sobie tego czegoś, co powinni mieć wszyscy nastolatkowie, ale Halvor posiadał nieograniczoną wiarę w ludzi. Uważał, że za wszystkimi zachowaniami stało jakieś wytłumaczenie. Czasem wydawało mu się, że po prostu naoglądał się za dużo produkcji Disneya, gdzie okropna czarownica była zła, tylko dlatego, że za młodu przeszła jakąś tragedię.

– Hm... Pomyślmy... – Axel podrapał się po głowie. – Jest przemądrzała, uważa się za lepszą od innych, zachowuje się, jakby ktoś włożył jej kij, wiadomo gdzie i ma totalnie zaplanowane życie – wyliczał. Jednak coś w jego oczach się zmieniło. Westchnął z żalem. – W którym nie ma miejsca na mnie, Benedikta czy ciebie.

– Jak to ma zaplanowane życie? – zdziwił się blondyn.

Przyjaciele posłali sobie wymowne spojrzenia.

– Jej rodzice stwierdzili, że wychowają idealne dziecko, do którego nie będzie zastrzeżeń w żadnej dziedzinie. Szkoda, że zapomnieli o charakterze – prychnął Benedikt. – Kiedy nie jest wredna – czyli kiedy przebywa wśród dorosłych – szkoda mi jej. Nie wydaje się zadowolona życiowym scenariuszem.

– Beznadzieja – spointował Halvor. – Nie chce się przeciwstawić rodzinie?

– Może chce, ale nie ma na to siły ani sprawdzonej metody. Prawdopodobnie boi się. Nie wiem, jak ja bym się czuł, gdyby ktoś przez szesnaście lat mojego życia, bez przerwy mówił, co mam robić. Jej mózg musiał się zmienić w papkę. – Axel zdziwił się empatii, jaką miał do dziewczyny. – Dobra odpoczęliśmy! Zbieramy się do domu!

Droga powrotna okazała się równie trudna, ale Halvor nie miał czasu się tym przejmować. W jego głowie ciągle odbijały się słowa przyjaciół. Czy mógłby pomóc Pii?

a/n Jak Wam się podoba?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top