Dwa


                    Droga była tak samo śliska, kiedy się nią wracało. Sam Wlad był tym faktem nieco zbity z pantałyku. Posuwali się naprzód powoli, podtrzymując się oboje nawzajem za nadgarstki.

— Jak ty tu dotarłeś bez złamania przynajmniej jednej kości? — zapytał zdziwiony.

— Szedłem bardzo powoli, myślisz, że dlaczego dotarłem tu tak późno?

     Szli jeszcze przez chwilę w tym samym tempie, dopóki Aleksy sobie czegoś nie przypomniał. Pingwini chód, który ostatnio pozwolił mu pokonać ostatnią prostą, może teraz okazać się tak samo przydatny. Puścił powoli dłoń Wlada.

— Ech?

     Rozstawił szeroko swoje nogi i zaczął iść, kołysząc się na obie strony.

— Co ty robisz? — zapytał z rozbawieniem.

    Aleksy poczuł się głupio, ale odwrócił się do niego ze zdeterminowaną ekspresją.

— W taki sposób możemy iść szybciej i się nie pozabijać. Odkryłem to po drodze tu. Spróbuj.

     Zaczął kroczyć dalej w ten sam sposób, zostawiając Wlada w tyle.

— No dobra, spróbuję — powiedział.

    Po chwili odwrócił się i zobaczył, jak Wlad dogania go, chodząc w ten sam sposób.

— To łatwiejsze, prawda? — rzekł, kiedy już się z nim zrównał.

— Genialne.

     Po kilku minutach oboje już ciężko dyszeli. Aleksy spojrzał na siebie i pocieszające było to, że z cmentarza widział już tylko dwa małe światełka latarni z bramy.

— To strasznie męczące. Jak ci się udało przejść tak cały dystans? — zapytał Wlad, powracając do swojego normalnego chodu i zwalniając.

— Szedłem tak ostatnie sto metrów.

— To dużo wyjaśnia.

     Powrócili do ostrożności i znowu powoli pokonywali dość długi jeszcze dystans, jaki dzielił go od widocznych już świateł wioski. Nie odzywali się na początku, próbując uspokoić swoje oddechy.

— Nie wiedziałeś, że twój ojciec był w wojsku? — zapytał Wlad po chwili — Tam na cmentarzu wydawałeś się zdziwiony.

— Nie, nie miałem pojęcia. Zostawił nas bez słowa, kiedy miałem siedem lat, myślałem, że odszedł, bo nie chciał być z nami.

— Może nie chciał was martwić?

— Akurat w tym przypadku powinien, moja matka umarła, żywiąc do niego nienawiść... Ja sam... nie wiem.

— Wiesz, rodzice robią często rzeczy, aby nas ochronić, ale ostatecznie kończą, raniąc nas, nie mając o tym pojęcia... - powiedział z uśmiechem Wlad — Na przykład mój tato myślał, że wie, co jest dla mnie najlepsze.

— Chciał, żebyś tu został i zajmował się cmentarzem?

— Tak, dlatego zostałem i właśnie to robię.

— Nie lubisz tego?

     Wlad roześmiał się i spojrzał na niego, lekko zmrużywszy oczy.

— Nienawidzę, wiesz, jak bardzo to życie jest samotne, kiedy jedynym twoim towarzystwem są zmarli?

     Aleksy przypomniał sobie wszystkie świece i znaki w chatce i nagle poczuł się, jakby rozwiązał jakieś równanie.

— Ty z nimi rozmawiasz.

— Próbuję, tak.

— Nie boisz się?

— Na początku się bałem, ale potem to stało się normalne... teraz mnie nudzi.

     Aleksy pokiwał głową. Życie tutaj naprawdę musiało być okropne.

— Dlaczego nie przestaniesz... znaczy, dlaczego nie zamieszkasz gdzieś indziej?

— Mój ojciec chciał, żebym się tym zajął. Kto się tym wszystkim zajmie, jeżeli mnie zabraknie?

     Aleksy wbił wzrok w ziemie. Zastanawiał się, jak powiedzieć to, co chciał powiedzieć bez brzmienia, jak jakiś zimny drań.

— Ale to zmarli... myślisz, że interesuje ich, jak i gdzie są pochowani? Oni już nie są z tego świata.

— Liczy się pamięć.

— Nie koniecznie — zaprzeczył Aleksy — To nie twój obowiązek, aby o nich wszystkich pamiętać. Poza tym większość z nich już pewnie zaznała spokoju.

— Skąd możesz być pewien? — zapytał dość ostro Wlad i Aleksy zdał sobie sprawę, że jest dość blisko przekroczenia linii.

— Nie mogę — wycofał się — Ale czy niepewność wystarczy, aby trzymać cię tu do końca życia?

     Nie odpowiedział mu. Przez chwilę szli w napiętej ciszy, która męczyła Aleksego, ponieważ wiedział, że to on jest winny. Kim był, aby mówić takie rzeczy? Znali się ledwie trzy godziny.

— Przepraszam.

— Nie musisz.

— Muszę, nie mam prawa tego oceniać... to chyba moja wada, bo za często mi się to zdarza.

— Spokojnie, nie przepraszaj, masz rację. Po prostu żyłem w taki sposób strasznie długo i trudno mi myśleć, że to było bezsensowne.

     Aleksy złapał go za rękę. Konkluzja Wlada trochę go przeraziła, bo przecież wcale nie miał niczego podobnego na myśli. Sam nie wiedział, co ma na myśli, ale na pewno nie to, że to bezsensowne.

— To nie było bezsensowne. Pomogłeś mi dzisiaj, pewnie wielu osobom w ten sposób pomogłeś. Chodzi mi tylko o to, że jeżeli nie chcesz być samotny, to może powinieneś zacząć myśleć trochę bardziej o sobie. I zrobić to, co chcesz zrobić.

     Zaczął padać śnieg. A wiatr, który wiał cały czas, ale przybrał na sile, kiedy wyszli z osłony drzew, uczynił z pogody prawdziwą śnieżycę. Trudno było w takich warunkach rozmawiać, Aleksy czuł, jak odmarzają mu policzki i próbował zginać zgrabiałe z zimna palce.

— Już niedaleko — powiedział Wlad — Ostatnia prosta, możemy pokonać ją twoim sposobem.


                    Kiedy już dotarli do wioski, domu trochę osłoniły ich przed zimnem wiatru. Poza tym nieliczne lampy uliczne i ciepłe domy wokoło sprawiały, że w środku miejscowości nie było tak zimno, jak w szczerym polu.

— Masz tutaj jakiś dom czy...?

— Musimy iść na dworzec. Nie mam miejsca, gdzie mógłbym się zatrzymać.

— To trochę niewygodnie — skomentował Wlad, udając się z rozjazdu w stronę torów i małego drewnianego domku z murowanymi fundamentami.

— Przepraszam, w sumie mogliśmy zostać u ciebie.

— Przestań, czułbym się winny, ponieważ pewnie nie mógłbyś spać całą noc z grozy.

— Tutaj też się nie wyśpię. To nic, mam długą drogę do pokonania pociągiem, więc pewnie zasnę i przynajmniej nie będzie mi się nudzić... Poza tym, z teraźniejszej perspektywy, myślę, że gdybym znalazł się tam ponownie, już bym się nie bał.

— Tak sądzisz?

     Pokiwał głową.

     Na dworcu usiedli w małej, zamkniętej o tej porze kafejce. Było coś około drugiej nad ranem, a obsługa w tak małej wiosce na pewno nie była całodobowa. Praktycznie nikt nie pragnął odwiedzić tego zapomnianego miejsca na mapie.

— Chciałbym się udać do Rumunii — powiedział Wlad, kiedy obaj usiedli na długiej drewnianej ławce — I nauczyć się języka. Pewnie mam go we krwi, więc będzie łatwo.

     Aleksy uśmiechnął się i wtulił głębiej w swój za duży trochę płaszcz.

— Pewnie — odpowiedział — Jakim cudem znasz bułgarski?

— Nie znam. Tylko kilka przekleństw i umiem powiedzieć dzień dobry.

— Skąd?

— Nauczyłem się, kiedy mi się nudziło. Umiem przeklinać i mówić dzień dobry w wielu językach.

— Ale nie po rumuńsku?

     Pokręcił głową z prywatnym uśmieszkiem.

— Nauczę się, jak będę tam mieszkać. Tak sobie postanowiłem.

— Więc planowałeś opuścić to miejsce...

— Wiele razy, nigdy nie miałem odwagi... Myślałem raczej, że marzenie pozostanie nim do końca, ale dzisiaj już nie jestem tego tak pewny.

— Dlaczego akurat dzisiaj?

     Wlad wydął wargi i nie mówił nic przez chwilę. Następnie ściągnął czapkę, spod której wyłoniły się blond włosy. Aleksy patrzył się na nie przez chwilę w jakimś dziwnym podziwie, którego sam nie rozumiał.

— Masz blond włosy — powiedział.

— To takie dziwne? — zapytał Wlad, śmiejąc się i rozczesując je dłońmi.

     Miał bardzo małą dłoń, ale palce wyglądały na niesamowicie delikatne. Nie wiedział dlaczego, ale nagle stwierdził, że Wlad musi umieć rysować. Coś w jego dłoniach sprawiało, że był tego pewien.

— Rysujesz — powiedział.

     Popatrzył na niego zdziwiony.

— Tak, skąd wiesz? - zaniemówił na chwilę, a następnie się zaśmiał — Nie rysuję tylko znaków, jakie widziałeś na ścianach, jeżeli o to ci chodzi.

— Wiem, po prostu... — nie dokończył. Bo co miał powiedzieć? Że patrzył się na jego dłonie i nagle dostał dziwnego olśnienia?

     Wlad zauważył jego nagłe zestresowanie i poklepał go uspokajająco po ramieniu.

— Wyluzuj, żartowałem.

     Aleksy i tak się zarumienił, teraz czuł to i wiedział, że Wlad też to zauważył, a on nie mógł zgonić tego na zimno, bo zaczęło mu być wręcz gorąco. Zaczął rozpinać płaszcz i ułożył go zmiętego za plecami, aby jego oparcie było bardziej miękkie.

     Spojrzał na Wlada i zauważył, że ten już na niego patrzy. Trwało to przez chwilę, która wydała się Aleksemu strasznie dziwna.

— Wiesz, dzisiaj zdałem sobie sprawę, że może powinienem spełnić marzenie, dzięki tobie...

— Co... znaczy, co to ma wspólnego ze mną?

— Widząc, jak wybaczasz swojemu ojcu, tam na cmentarzu, stwierdziłem, że ja też mogę wybaczyć mojemu...

     Aleksy był trochę zagubiony, patrzył na Wlada, szukając sensu, w tym, co powiedział.

— ... to może wydać się szczeniackie i naprawdę bezsensowne, ale myślałem, że dopiekę tak mojemu ojcu, nawet w zaświatach... chciałem, tak jakby, pokazać jak bardzo swoją wolą zniszczył mi życie. Dlatego zacząłem sam sobie go niszczyć.

     Nie miał pojęcia, co powiedzieć.

— Wiem, że to głupie, ale tak myślałem. Dzisiaj... dzisiaj myślę już inaczej. Dlatego... dziękuje Aleksy — ten uśmiech sprawił, że zrobiło mu się cieplej na sercu, ale...

     Uniósł brwi i zaczął wzbraniać się przed tymi podziękowaniami. Nie chciał ich, biorąc pod uwagę to, że odkąd się poznali, przysparza Wladowi tylko problemów.

— Ale, ale... ale za co? Ja po prostu tu jestem i... i...

— I to wystarczy — dokończył i zaśmiał się, widząc ogłupiałą minę Aleksego — Już, przestań się tak gorączkować.

     Aleksy uspokoił się trochę, ale serce nadal biło mu trochę szybciej. Nadal czuł się, jakby nie zasłużył na te słowa.

— Rano zamówimy tu pierogi — powiedział po chwili Wlad — Jestem strasznie głodny i ty zapewne też.

— Na razie zaczynam być senny — wymamrotał Aleksy — Nie jadłem nic od śniadania i nie wiem dlaczego, ale na razie nie czuję jeszcze głodu i wolę, aby tak pozostało do rana.

— Naprawdę nic...?

— Przestańmy rozmawiać o jedzeniu — przerwał mu Aleksy, próbując sobie nie wyobrażać pierogów w maśle.

     Poczuł, jak świadomość mu pływa. Uczucie, które towarzyszy mu zawsze przed snem, kiedy kładzie się bardzo zmęczony.

     Głowa poleciał mu to tyłu i przez chwilę czuł się, jakby kark mu się łamał, ponieważ oparcie nie było aż tak wysokie, więc jego głowa leciała do tyłu w pustą przestrzeń. Otrząsnął się z cichym okrzykiem przerażenia.

— Zapomniałem, gdzie jestem — powiedział, kiedy Wlad rzucił mu pytające spojrzenie — Nie mam oparcia.

— Możesz się oprzeć o moje ramię, jeżeli to sprawi ci różnicę.

— Nie dzięki — to byłoby zbyt niezręczne w jego opinii, choć oferta naprawdę go kusiła.

— Jak tam chcesz.


                    Obudził się, choć nie pamiętał, aby zasypiał. Poczuł na swojej głowie jakiś ciężar i zamrugał kilka razy oczyma, aby jego wizja nie była już taka rozmyta. Jego policzek dotykał czegoś miękkiego i po chwili odkrył, że jest to ramię oferowane mu wcześniej w nocy. Zastanawiał się, jak do tego doszło, ale potem zdał sobie sprawę, że głowa Wlada spoczywa na jego głowie i zaczął gorączkowo myśleć o tym, czy powinien się ruszać.

     Spojrzał na zegar, który znajdował się na środku dworca, a który wskazywał dziesiątą rano.

— Cholera — zaklął.

— Hmm? — usłyszał cichy głos znad siebie.

— Spóźniłem się.

     Poczuł, jak Wlad się budzi i wyprostował się po chwili, patrząc mu w oczy.

— Spóźniłem się na pociąg.

— Następny jest za kilka godzin — powiedział Wlad, przecierając oczy i patrząc na zegarek — Zdążymy zjeść śniadanie.

     Pierogi naprawdę były pyszne. Nie wiedział, jak to się dzieje, ale pierogi zawsze smakowały mu najlepiej na dworcach, nieważne gdzie był. Poza tym napił się jeszcze ciepłej herbaty, która trochę przeczyściła mu struny głosowe i nie brzmiał już tak skrzecząco, jak podczas pobudki.

— Co zamierzasz teraz zrobić? — zapytał Wlad — Znaczy, gdzie teraz się udajesz?

— Do domu — odpowiedział Aleksy — Muszę przypilnować rodzeństwa. Poza tym zbliża się Boże Narodzenie.

— Masz rodzeństwo?

— Tak, całą szóstkę. Najmłodszy brat ma trzynaście lat.

— To musi być miłe uczucie.

    Aleksy pokręcił głową.

- Uwierz, że nie. Strasznie dużo hałasu, jestem najstarszy, więc zajmuję się nimi, odkąd byłem w stanie, nie ma ani odrobiny czasu dla siebie.

    Wlad uśmiechnął się.

— To brzmi miło.

    Już miał protestować, ale się powstrzymał.

— Tak... to jest miłe, ale może być nużące... Teraz już nie mogę narzekać, umieją się sobą zająć sami, a ja wreszcie mam czas, żeby podróżować.

— Jak długo nie ma cię już w domu?

— Będą jakieś cztery miesiące. Długo zajęło, zanim znalazłem jakikolwiek trop, a kiedy już znalazłem, długo zastanawiałem się, czy chce temu wszystkiemu wierzyć... Wiesz... przez bardzo długi czas myślałem, że ojciec nas po prostu zostawił... Myślę, że pogodziłem się już z niechęcią do niego i tak naprawdę nie chciałem odkrywać tej tajemnicy.

— Dlaczego, w końcu przybyłeś?

     Aleksy zaśmiał się i rozczesał włosy dłonią.

— Poznałeś już mnie i wiesz, jak łatwo przychodzi mi ocenianie ludzi... Zdałem sobie sprawę, że robię to też swojemu własnemu ojcu i... bardzo chciałem to zmienić. Albo upewnić się w moim sądzie. Inaczej żyłbym w niepewności, czego nie mógłbym chyba znieść.


— Rozumiem. To godne podziwu, z mojego punktu widzenia — stwierdził Wlad i ścisnął jego rękę na moment.

    Aleksy przytrzymał ją, kiedy chciała się wyślizgnąć z jego uścisku, w taki sposób chciał wyrazić pozwolenie. Czekał na uczucie niezręczności, które towarzyszyło mu przy takich zbliżeniach wiele razy, ale czuł dziwny spokój, jakby wszystko było tak, jak być powinno. Nawet nie uśmiechnął się nerwowo, jak to miał w zwyczaju.

— Chciałem... — zaczął.

    Chciał mu podziękować, za wszystko. Bo naprawdę było za co, ale nagle wszystkie słowa, które chciał wyrzec, uciekły, tak jak czasami czuł się na odpowiedzi w szkole, kiedy to tracił zdolność poprawnego wyrażania tego, co ma na myśli. Tym razem jednak bez stresu.

    Złapał go za drugą rękę i delikatnie ścisnął. Wlad spojrzał na niego zaintrygowany i zupełnie bierny na wszystko, co Aleksy chciał z nim zrobić. Ich twarze dzieliło teraz tylko kilka centymetrów.

    Pocałował go w policzek i odsunął się odrobinę, patrząc na reakcję.

— Dziękuję — wyszeptał.

    Wlad otrząsnął się z chwilowego rozanielenia, jakie było łatwo dojrzeć na jego twarzy i złączył wargi.

— Aleksy...

— Naprawdę dziękuję, za wszystko.



                     Kiedy stali na peronie w oczekiwaniu na pociąg. Aleksy czuł niepokój, który ściskał mu wnętrzności i spoglądał na Wlada od czasu do czasu. Nie rozmawiali ze sobą, tylko przestępowali z nogi na nogę.

— Więc... co zamierzasz teraz robić? — teraz to była kolei Aleksego, aby zadać mu to pytanie — Zbliżają się święta i...

— Muszę pomyśleć — odezwał się Wlad, a jego głos po raz pierwszy trząsł się z niepewności — Nie mam pojęcia, co chcę.

— Miałeś jechać do Rumunii.

— Tak... chyba tak.

    Aleksy zawahał się, zanim przeszedł do sedna.

— Mogę zostawić ci mój numer... Jeżeli będziesz chciał to...

— Tak.

    Aleksy szybko wyciągnął papier z torby i bardzo starannie zapisał na niej swój numer. Wcisnął ją Wladowi do ręki, akurat, kiedy pociąg zajechał na stację.

— W takim razie — powiedział z uśmiechem Wlad, kiedy Aleksy poprawił pasek od torby na ramieniu — Do zobaczenia.

    Aleksemu zadrżały wargi, ale także się uśmiechnął. Po raz pierwszy szeroko.

— Do zobaczenia.

    I zanim zdążył pragnąć, zamarudzić w tej wiosce trochę dłużej, zmierzał już ku wejściu do pociągu. Tylko, kiedy już miał zamiar wejść, zatrzymał się i spojrzał w kierunku miejsca, w którym zostawił Wlada.

    Wyciągnął rękę na pożegnanie i wszedł do pociągu, nie oglądając się po raz drugi.

    Uśmiechał się, choć jego serce było ciężkie. Usiadł w pustym przedziale i odłożył torbę, w której nagle zadzwonił jego telefon.

    Uniósł brwi i spojrzał na wyświetlacz. Otrzymał wiadomość. Serce znowu zabiło mu szybciej i nagle ciężar, po części, uszedł mu z ramion.




Szczęśliwego powrotu do domu!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top