Prolog


- Myślę, że podjęcie tej sprawy jest dość istotne. - stwierdził spokojnym tonem młody mężczyzna lustrując wzrokiem kobietę. Ta spojrzała na niego nieco zamyślonym wzrokiem. W pomieszczeniu byli tylko oni. Ona siedziała na fotelu, a on przechadzał się utartym szlakiem po komnacie.

- Wolałabym żebyś został tutaj. - stwierdziła po dłuższej chwili milczenia a ten spojrzał na nią. Podszedł do starszej kobiety i klęknął przed nią biorąc jej jedną dłoń w swoje własne. Spojrzał jej w oczy.

- Matko pozwól mi się tym zająć. Właśnie do tego mnie przygotowywałaś, prawda? Dlaczego mielibyśmy tak teraz to wszystko porzucić? Przecież... - odpowiedział dość żywo chłopak jednak staruszka nie dała mu dokończyć. Uniosła dłoń czym dała mu znak by ten zamilkł. Był posłuszny swej matce tak jak i tego wymagały wszelkie zasady, w których został wychowany. Ta złapała delikatnie jego twarz pod brodą i trzymała tak by nie mógł się wykręcić od kontaktu wzrokowego.

- Ben nie chce żebyś się narażał. Nigdy nie dojdziemy do jakiegokolwiek dyplomatycznego porozumienia z Najwyższym Porządkiem. Nie chcę żebyś się w to mieszał. Wolę byś został tu na Naboo. Będziesz u boku królowej. Tu ci nic nie grozi. - odpowiedziała spokojnym acz stanowczym tonem. Ten był niezadowolony ale nie dał tego po sobie poznać. Zachowywał neutralny wyraz twarzy. Skinął jedynie głową sygnalizując, że zrozumiał czego ta od niego oczekuje.

- Jak sobie życzysz matko. - odparł krótko. Ucałował jej dłoń na wysokości obrączki. Wstał i wyszedł z pomieszczenia. Szedł dość spokojnie ale pewnie. Nie miał zamiaru się wykłócać z matką. Raczej zna lepiej sytuację, prawda? Pamięta w końcu jeszcze imperium. Tak dużo dziwnych rzeczy słyszał ostatnimi czasy. Większość to zapewne tylko plotki chcące podburzyć ich reputację. Tak przynajmniej zakładał. Odkąd dawni wychowankowie wcześniej wspomnianego ustroju doszli do porozumienia jego rodzina była non stop atakowana. Nie tylko przez nich. Głównie przez tych, którzy twierdzili, że republika upadła właśnie przez tą jedną rodzinę. Całkowicie pominęli fakt kto ich kilka lat wcześniej sam wyzwolił... Ale cóż... Lud nie musi znać polityki od podszewki. Oni tylko wyrażają opinię. Działanie i tak pozostawiają tym wyżej postawionym. Same wymagania łączone z brakiem jakiekolwiek propozycji jak do tego dojść. Typowa filozofia ludu. Nic dodać. Nic ująć. Gdy przemierzał korytarz w zamyśleniu poczuł jak czyjaś dłoń łapie go za ramię. Wzdrygnął się odruchowo po czym spojrzał na właściciela ręki.

- Przestraszyłeś mnie. - stwierdził niezbyt zadowolonym tonem spostrzegając przyjaciela. W środku mimo wszystko odetchnął z ulgą, że to tylko on. Z drugiej strony... Kogo innego mógłby się tutaj spodziewać, prawda?

- I jak? - rzucił ciemnowłosy patrząc się z dołu na księcia. Solo spojrzał na niego pytająco.

- Ale co jak? - rzucił odruchowo wyrwany z zamyślenia. Pilot podążył korytarzem a młodszy z mężczyzn szedł za nim zastanawiając się co tamten miał na myśli.

- No wiesz... Czy zgodziła się ciebie wypuścić z tej złotej klatki czy jak to tam nazywacie. - mruknął obrzucając kompana szybkim spojrzeniem.

- Oczywiście, że nie. To nie mój ojciec. - stwierdził jakby to była oczywistość.

  W międzyczasie zdążyli wyjść z pałacu. Stanęli niedaleko jednego ze statków.

- Gdzie tym razem się wybierasz? - rzucił po dłuższej chwili Ben. Niższy z mężczyzn spojrzał na niego.

- Wiesz trochę polatać. Dawno nie latałem. Bo wiesz, że kocham latać prawda? - mruknął pilot usadawiając swojego droida na miejscu drugiego pilota.

- Och pierwsze słyszę. - mruknął sarkastycznie książę i odrzucił teatralnym gestem włosy z twarzy.

- A tak naprawdę? - dodał  po chwili poważnym tonem.

- No przecież powiedziałem. No wiesz wyrywanie dziewczyn na jakieś tam triki czy coś tam. Sama przyjemność. Musisz kiedyś spróbować. - odparł nieco rozbawionym tonem i wyszczerzył się do wyższego kompana. Tamten zmierzył go chłodnym spojrzeniem.

- Poe...

- No dobrze panie marudo. - mruknął wsiadając do statku.

- Mam się rozejrzeć po stolicy. - dodał znajdując się już w środku pojazdu.

- Po czym?! - wyrzucił z siebie natychmiastowo polityk. Dameron zamknął kabinę statku i zaczął się przygotowywać do startu.

- Czy ty postradałeś zmysły?! Przecież tam non stop są patrole! A co jak cię złapią?! Czy ty naprawdę... - mruknął książę pod koniec tracąc zapał w głosie. Jego przyjaciel jedynie poruszał ręką próbując go przedrzeźniać. Kompletnie nie słyszał jego słów. Na koniec wysyłał mu buziaka z charakterystycznym dla siebie uśmieszkiem i wystartował.

- Matoł - mruknął pod nosem zażenowany zachowaniem mężczyzny polityk. Wrócił wręcz natychmiastowo do pałacu. Ruszył w kierunku swojej komnaty.

- Ben? - usłyszał za sobą damski głos. Odwrócił się w stronę kobiety w długiej sukni.

- Tak wasza wysokość? - powiedział odruchowo. Ta skinęła głową udzielając niemego pozwolenia swojemu towarzyszowi.

- Myślę, że powinniście omówić pewną kwestię. - stwierdziła. Mężczyzna zdawał się być w podobnym wieku co książę. Nosił szaty w odcieniach brązu. Gdzieś już podobne kiedyś widział...

- Jak sobie życzysz Pani. - odpopowiedział Solo i lekko skinął głową okazując jej tym gestem szacunek.

- Mistrz prosił bym spróbował cię przekonać książę. - odparł krótko gdy zostali we dwóch kierując się do jednego z pomieszczeń.

- Mistrz? - spytał spokojnym tonem na co ten przytaknął bez słowa. Jego niebieskie oczy uważnie mierzyły młodego księcia, który zaczął się zastanawiać czego jeszcze ciekawego się dowie tego dnia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top