Rozdział 4
Pov. Zaha
Wstałem jako pierwszy, przynajmniej tak mi się wydaje. Przetarłem oczy i powolutku zsunąłem się z łóżka. Spojrzałem na śpiącego chłopaka lekko się uśmiechając. Nadal miał moje słuchawki w uszach, ciekawe, czy muzyka nadal leci. Twarz bruneta była jak zwykle bez emocji, taka pusta. Na prawdę podziwiam chłopaków. Każdemu z nich narobił syfu, a jednak każdy z nich stara się z nim porozmawiać i złapać z nim dobry kontakt. Nawet nitashi, nexe i yoshi... Jak? Nie wiem. Sam nie jestem pewien, czy potrafiłbym z nim jakkolwiek rozmawiać. Po cichu wyciągnąłem ubrania, dokładniej czarne dresy i szarą koszulkę. Jak coś się przebiorę, gdyby chcieli gdzieś iść. Poszedłem do łazienki, ubrałem się i ułożyłem włosy. Zszedłem na dół, gdzie siedział Krystian ze swoim cudownym psem.
Zaha- Hej Krystian, co to się stało, że tak wcześnie wstałeś?
Nexe- Nic, po prostu się wyspałem.- uśmiechnął się i odwrócił do mnie głowę.
Zaha- Oo, jak miło. Gratuluje.- udałem się w stronę kuchni.
Nexe- A dziękuję.
Zaha- Coś dzisiaj robimy, czy coś?- powiedziałem otwierając lodówkę bez celu.
Nexe- Nie wiem.
Zaha- Wiesz coś, co z tą dziewczyną mikiego?
Nexe- A wiem. Są bardzo blisko, ale nadal nie są razem. Pewnie za niedługo się to zmieni.
Zaha- Uhuhuhu, on ma lekcje, nie?
Nexe- Oczywiście, że tak. Na połowie siedzi z samym włączonym nauczycielem.
Zaha- I Kamil mu nadal nie wbił na lekcje?
Nexe- Jak na razie się trzyma. Cały czas na słuchawkach siedzi.
Zaha- Życie na krawędzi...- ostatecznie wyciągnąłem z lodówki mleko.
Nexe- Oj tak. W ogóle czemu magister zaczął się tak śmiać?
Zaha- A skąd ja mam wiedzieć? Każdy z nas myślał, że jest kompletnym socjopatom. Przygaszonym chłopakiem, który potrzebuje pomocy, ale jej jakby...nie chce?- nasypałem do miski płatków.
Nexe- Skąd wiesz, że nie chce? Może sam próbuje sobie pomóc?
Zaha- Sugerujesz coś?- powiedziałem zalewając płatki mlekiem.
Nexe- Nie. Co miałbym sugerować?
Zaha- Nie wiem... Wiesz coś więcej, przynajmniej tak mi się wydaje.
Nexe- Co niby miałbym wiedzieć? Poza tym, to ty z nim rozmawiasz na bardziej prywatne tematy, ostatnio się wygadaliście.
Zaha- W sumie racja...
Pov. Nexe
Nie jestem kurwą, aby się wygadać. Widziałem, to co widziałem. Nie odzobacze tego. Nie odsłyszę tego, co usłyszałem. A tym bardziej nie złamie obietnicy. Nie ja. Nie jestem taki. Znienawidził bym za to siebie.
Pov. Zaha
Dokończyłem śniadanie i poszedłem umyć zęby, Marcel nadal spał. Ulotniłem się po tym od razu do salonu, w którym zebrali się już praktycznie wszyscy i konsumowali śniadanie.
Zaha- Śpiochy wstały?
Ewron- Proste, że tak.
Nawiązała się luźna rozmowa. Nikt nie zwrócił uwagi na nieobecnego Marcela, może oprócz mnie. Ciężko było mi się wdać rozmowę, próbowałem dojść do tego, co właściwie się stało. Co wpłynęło na to, kim jest teraz? Dlaczego jest taki oschły? Coś musiało się stać...
Pov. Magister
Zacząłem się budzić. Czułem się fatalnie. Grypa? Zajebiście kurwa. Westchnąłem głośno i otworzyłem oczy, przynajmniej próbowałem. Zaropiałe oczy nie pozwoliły mi od razu ich uchylić. Gdy w końcu mi się to udało, wstałem z łóżka i z zatkanym nosem udałem się do łazienki. Przemyłem oczy i sprawdziłem rany. Lekko je przemyłem i sprawdziłem opatrunek, to znaczy sprawdziłem, czy jest opcja zahaczenia, tym samym rozdrapania małego strupa. Na szczęście nie widziałem takiej opcji, więc na spokojnie zarzuciłem na siebie kigurumi. Wyciągnąłem z szafy luźny, czarny dres i tego samego koloru bluzę z czerwonym nadrukiem smoka na klatce piersiowej. Czułem się tragicznie, jakbym miał być chory. Osłabionym krokiem zszedłem na dół. Oczywiście wszyscy razem siedzieli i rozmawiali, tylko ja jestem oschłym, aspołecznym śmieciem, który nawet nie próbuje zacząć rozmowy.
Zaha- O dzień dobry, ktoś tu wstał.
Magister- Mhm.- wszedłem do kuchni i zacząłem szukać jakiegoś theraflu, czy cokolwiek innego.
Diabeuu- A ty czego szukasz?
Kichnąłem w odpowiedzi, idealne wyczucie czasu. Znalazłem jakąś pojedynczą saszetkę i rozrobiłem ją w szklance wody. Ignorowałem wszystkie pytania ze strony chłopaków. Po prostu chciałem to wypić. Poczułem na swoim czole czyjąś rękę. Odruchowo mocno złapałem z nadgarstek, odwracając się do osoby obok mnie. Kuba? Ajjjj, nie wiedziałem, że to on.
Magister- Przepraszam, odruch.- zabrałem rękę i spojrzałem na jego lekko purpurowy nadgarstek.
Chłopak syknął z bólu. Zły na siebie westchnąłem i dopiłem specyfik.
Zaha- Można było delikatniej...- zaczął rozmasowywać bolące miejsce.
Magister- Odruch. Nic nie poradzę.- odstawiłem szklankę do zlewu.
Zaha- Ty przypadkiem nie gorączkujesz?
Magister- Nawet jeśli, to co z tego?- spławiłem go i wyszedłem z kuchni.
Zaha- To, że pewnie jesteś chory.
Magister- Mhm.- wyminąłem go i wszedłem na górę.
Wróciłem do pokoju, a za mną Kuba. Co on chce? Wywaliłem się na łóżko i przykryłem kołdrą.
Zaha- Wszystko ok?
Magister- Mhm.- odchyliłem głowę.
Zaha- Jak się czujesz?- usiadł przy moich nogach.
Magister- W porządku.- skłamałem, aby dał mi spokój.
Zaha- Nie chce mi się w to wierzyć.
Magister- Zajebiście.
Zaha- Posłuchaj Marcel, ja chcę ci pomóc.
Magister- W czym?- wywróciłem oczami.
Zaha- Wiem, że coś się dzieje. Proszę cię, powiedz mi, co.
Magister- Nic. Proszę cię, daj mi spokój.
I w tym idealnym momencie, zadzwonił mój kochany telefon. Bez wahania wziąłem go do ręki i wyszedłem z pokoju. Zbiegłem na dół, założyłem buty, wychodząc z domku. Stanąłem na ganku i odebrałem telefon. Zdążyłem.
Magister- Halo?- jak zwykle oschły i obojętny.
?- Dzień dobry, mamy informacje, że pańska, jak widzę biologiczna matka nie żyje.
Magister- Od wielu lat, nigdy jej nie poznałem.
Lekarz- Przepraszam, ale jest Pan w błędzie. Pańska matka właśnie zmarła na raka.
Magister- CO PROSZE? ONA NIE ŻYJE!
Lekarz- Nie wiem, kto Pana wprowadził w taki błąd, ale jest to kłamstwo.
Magister- Kurwa... Jak ona się nazywała?- powiedziałem osuwając się po ścianie.
Lekarz- Anna. Była wolontariuszką w Krakowie.
Magister- Rozumiem, że nie wie Pan nic o niej?
Lekarz- Każdy ją tu zna, była wspaniałą kobietą. Przegrała walkę po dwóch latach.
Magister- Teraz...?!- powiedziałem załamany.
Lekarz- Przepraszam Pana, ale muszę iść na dyżur. Moje kondolencje, proszę się odezwać w sprawie pogrzebu.
Magister- Dobrze, dziękuję za informację... Do widzenia.- rozłączyłem się.
Pov. Zaha
Gdy macgister wyszedł z pokoju postanowiłem udać się do mandzia. Miał on pokój z Bartkiem. Zaczęliśmy rozmawiać na temat Marcela jak i ogólnego wyjazdu. Było miło.
Pov. Magister
Po cichu wróciłem do domku, rozebrałem się i poszedłem do pokoju. Zakluczyłem drzwi i wszedłem do łazienki. Zacząłem chorobliwie szukać apteczki. Za dużo... Za dużo się dzieje... Za dużo jak na kilka dni, nie wytrzymam tego. Wyciągnąłem z apteczki ostrze i bandaże. Nie powinienem. Zrobiłem pierwsze nacięcie, nieco głębokie, ale nie na tyle, aby coś się stało. Kolejne były już płytkie, pojedyncze strugi krwi spływały po moich rękach, centralnie na blat umywalki i moje spodnie. Przynajmniej są czarne, ledwo co widać. Rzuciłem ostrze gdzieś, chyba pod lustro. Zalałem rany wodą utlenioną i owinąłem je gazą oraz bandażem. Zmyłem ślady czerwonej cieczy. Spojrzałem w lustro. Znowu ten sam widok, mogę powiedzieć, że jeszcze gorszy. Nie chce nawet na to patrzeć, po prostu przemyłem twarz wodą i wyszedłem z łazienki. Sprawdziłem, czy bandaż przesiąka, na szczęście nie. Ułożyłem się na łóżku i zadzwoniłem do macochy. Wygarne jej wszystko. Będzie mi lżej...
Macocha- Marcel?
Magister- Tak, Marcel. Dlaczego mnie oszukaliście? Przez tyle lat gnębiliście mnie, biliście, wyzywaliście, znęcaliście się nade mną w każdy możliwy sposób, a nawet nie mieliście odwagi powiedzieć mi, że mama żyje i ma się dobrze.- powiedziałem z wyrzutem.
Macocha- Skąd ty to-
Magister- Chuj cie to powinno interesować. DLACZEGO MI TO ZROBILIŚCIE?! MIAŁEM SZANSE NA LEPSZE ŻYCIE, A WY? Okłamaliście mnie, że mama nie żyje. Dobrze wiedzieliście, że gdybym do niej poszedł, mógłbym w końcu być szczęśliwy.
Macocha- Marcel, to nie tak jak myślisz.
Magister- A JAK?!- wydarłem się.
Macocha- Ona nie była gotowa na dzieci... Zostawiła ciebie ojcu, a sama wyjechała.
Magister- BO BYŁA MŁODA!- ponownie się wydarłem.
Macocha- Przepraszam.
Magister- ZA CO TERAZ PRZEPRASZASZ, CO? ZA ZNISZCZENIE MI ŻYCIA, ZNĘCANIE SIĘ CZY MOŻE KŁAMSTWA, CO? A MOŻE ZA JESZCZE CO INNEGO?- rozłączyłem się.
Joinknąłem po raz kolejny słuchawki Kubie i spróbowałem się wychillować do muzyki.
Po może dwóch godzinach ktoś zaczął do mnie wydzwaniać. Nie patrząc, kto to odebrałem.
Zaha- OTWÓRZ TE DRZWI!- usłyszałem pogłos.
Magister- Już, już.- rozłączyłem się.
Sprawdziłem szybko stan bandaży i rozkluczyłem drzwi. Przed nimi stal nieco wkurzony zaszka.
Zaha- Ciężko otworzyć?- wszedł do środka.
Usiadłem ponownie na łóżku i rozłożyłem na nim nogi. Chłopak spojrzał na mnie.
Zaha- Lepiej się już czujesz?
Magister- Mhm.- mruknąłem zgodnie z prawdą.
Czuje ulgę i psychicznie i fizycznie, nieco mi przeszło. Nie jest idealnie, ale tragedii nie ma.
Zaha- Zbieraj się, idziemy na spacer.
Magister- Muszę?
Zaha- Jeśli się dobrze czujesz, to tak.- zniknął z mojego pola widzenia.
Wywróciłem oczami i wyjrzałem przez okno, nadal wydawało się być przyjemnie na dworze.
Pov. Zaha
Wszedłem do łazienki poprawić włosy przed wyjściem. Gdy odkładałem grzebień, moją uwagę przykuł gdzieniegdzie odbijający światło przedmiot. Wróciłem się i podniosłem okrwawione ostrze. T-to Marcela? Trzymając je sztywno w ręce wyszedłem z łazienki.
Zaha- M-marcel?- głos mi zadrgał.
Magister- Hm?- mruknął nadal na mnie nie patrząc.
Zaha- Dlaczego?- wystawiłem rękę z przedmiotem w jego stronę.
Magister- Co dlaczego?- odszedł od okna, tym samym spojrzał na mnie.
Zaha- Pokaż mi to.- wskazałem na jego ręce.
Magister- Skąd ty to masz? Zaraz sobie coś zrobisz.- warknął zabierając mi ową rzecz.
Zaha- Leżało.- zestresowałem się jeszcze bardziej i zacząłem szybciej oddychać.
Zaha- Dlaczego?- spojrzałem w stronę łazienki, do której wszedł chłopak.
Magister- Co dlaczego?- wyszedł z łazienki, udając, jakby nic się nie stało.
Nie myśląc, co mogłoby się dziać dalej, delikatnie złapałem za jego rękawy i je podwinąłem aż za łokcie. Moim oczom ukazały się blizny, mnóstwo blizn. Niżej znajdowały się bandaże, pod nimi pewnie też są blizny. Przełknąłem ślinę i podniosłem głowę, spotykając się ze wzrokiem wyższego chłopaka. Jego wzrok był inny? Nie widziałem samej pustki, jakby smutek?
Zaha- Co się stało?
Magister- Nic.- wyrwał się i zaciągnął rękawy.
Zaha- Skąd to?- złapałem jego dłonie na znak współczucia.
Magister- Z życia.- warknął bez emocji.
Zaha- Skąd tyle blizn?
Magister- Kurwa, musisz? Daj mi święty spokój.- zabrał dłonie i wyszedł z hukiem z pokoju.
No to zajebiście. Wystraszyłem go. Pewnie już nic mi nie powie. Teraz pytanie- porozmawiać z kimś o tym, czy pozostawić to dla siebie? Chyba lepiej, aby nikt się o tym nie dowiedział.
Pov. Magister
Jeszcze tego brakowało. Dlaczego tego nie schowałem?! Może i jestem niestabilny psychicznie. Może i mam problemy i nie potrafię ich sam rozwiązać. Może i się tnę, aby sobie ulżyć, ale kurwa, co mu do tego? Nie powinno go to interesować. Może i chcę mi pomóc. Może i się o mnie martwi, ale nadal nie jest to powód, aby na mnie naciskać. Zbiegłem na dół i usiadłem na kanapie, o dziwo siedziała tam już spora grupka.
Paczol- Ooo lepiej się już czujesz?
Ewron- To co, wychodzimy?
Magister- Mhm
Young Miki- A gdzie zaha?
Magister- Nie wiem.
Ewron- Przecież poszedł po ciebie.
Magister- Mhm.
Nexe- Czekaj co?
Magister- Pewnie wychodzi.- wywróciłem oczami.
Po chwili rzeczywiście zszedł lekko roztrzęsiony? Kuba. Nieudolnie udawał, że wszystko w porządku. Zebraliśmy się i wyszliśmy z domku. Udaliśmy się do pobliskiego lasku.
Po kilku godzinach zaczynało się ściemniać, więc postanowiliśmy wrócić. Od razu po rozebraniu poszedłem do pokoju, wziąłem piżamę i wszedłem pod prysznic. Ustawiłem chłodną wodę, aby świeże rany mnie nie piekły. Ubrałem się i wyszedłem z łazienki. Zszedłem na dół po jakąś szybką kolację, dzisiaj jeszcze nic nie jadłem. Na kanapie praktycznie wszyscy razem siedzieli i rozmawiali. Brakowało tylko sitroxa i leesaa. Nie wzbudziło to zbytnio mojego zainteresowania, za to całej reszty moja obecność.
Ewron- Ooo księżniczka wyszła.
Zignorowałem zaczepkę i podszedłem do lodówki. Postanowiłem usmażyć sobie omlet.
Magister- Ktoś głodny?- mruknąłem pod nosem, ale chyba każdy usłyszał.
Nitashi- No zjadłbym coś, a co robisz?- wstał i podszedł do mnie.
Magister- Omlety.
Yoshi- Ooo ja też bym zjadł, proste, że tak.
Zrobiłem ciasto, a potem wylałem je na rozgrzaną patelnie. Zrobiłem nieco więcej omletów, gdyby jakiś pajac bał się powiedzieć o tym. Ułożyłem je na sobie na talerzu. Wziąłem jednego i napakowałem do niego dodatków. Nie chciałem brudzić kolejnych naczyń, więc oparłem się o blat i zacząłem konsumować posiłek rękoma. Przykuło to uwagę Kuby, ale starałem się nie zwracać na to uwagi. Umyłem ręce i wróciłem do pokoju. Położyłem się pod kołdrę i już bez muzyki zasnąłem.
Chuja zrobiłam, a nie przerwę XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top