Rozdział 2
Mijał właśnie trzeci miesiąc od mojego wyjazdu do Londynu. Życie uciekało mi przez palce, bo codziennie robiłam to samo, łącznie z zawożeniem starszemu z Holmes'ów ulubionych wypieków. Wszystko zmieniło się kiedy zaczęłam dostawać pogróżki, które z początku wydawały się zwykłymi wiadomościami.
„Pamiętasz mnie?"
„Jestem blisko"
„Czuję się rozczarowany brakiem twojego zainteresowania"
„Żyjesz pod jednym dachem z Holmes'sem i czujesz się bezpieczna? To śmieszne"
„A może się pobawimy? Ja zaczynam"
Ignorowałam to do czasu, kiedy dostałam wskazówkę, jak mniemam, od niego.
-Ann, zanieś proszę im herbatę na górę, nie za dobrze się dziś czuję-powiedziała pani Hudson. Zrobiłam to tylko i wyłącznie dla niej. Poszłam do mieszkanka brunatnego świra i nie pukając kopnęłam drzwi, żeby wejść. Trzy pary oczu spojrzały na mnie z ciekawością. Popatrzyłam pytająco, po czym podeszłam do stolika i położyłam tackę z herbatami.
-Co się tak gapicie?-warknęłam w ich stronę.
-Jeszcze nie przynosiłaś nam herbaty, co za odmiana-powiedział brunet zaciskając wargi.
Ojej, jakie ładne usta.
-Zrobiłam to tylko dlatego, że pani Hudson nie za dobrze się czuje, John, byłabym wdzięczna, gdybyś do niej zerknął potem-pokiwał głową. Podeszłam do mężczyzny siedzącego na krześle i podałam dłoń.
-Annabeth Campbell-przedstawiłam się.
-Gregory Lestrade-odpowiedział.
-O, wreszcie poznaliśmy twoje imię-powiedział John. Popatrzyłam na niego i przewróciłam oczami, po czym ruszyłam w kierunku drzwi.
-Denatka miała przy sobie dowód tożsamości kobiety innej narodowości-powiedział Greg.
-Jak się nazywała?-usłyszałam głos Holmes'a, kiedy powoli zamykałam drzwi.
-Rosalia Winchester-odparł Lestrade. Otworzyłam szerzej oczy i wbiegłam jak poparzona do pokoju. Serce przyspieszyło i powoli zaczynało brakować tlenu.
-Co powiedziałeś? Gdzie znalazłeś ten dowód?-zapytałam. Cała trójka spojrzała na mnie zdziwiona chociaż jeden wzrok był raczej zniecierpliwiony, ale filtrował każdy mój gest.
-Na miejscu zbrodni, przy wielkim krwawym napisie na jednej z cukierni, był przybity młotkiem do ściany-powiedział zdziwiony moją reakcją.
-Krwawy napis? Co tam pisało?- dopytywałam.
-To nie twoja sprawa- usłyszałam syknięcie, a dwoje jasnych oczu wypalało mi dziurę w głowie.
-Zgadnij kto to, A.C-powiedział Lestrade mimo uwagi Holmes'a.
Serce drastycznie zwolniło, siły opadły, obraz pociemniał, po czaszce rozlał się ból.
Zemdlałam.
**
Obudziłam się na kanapie w pokoju brunatnego świra, ale przez pierwsze kilka sekund przysłuchiwałam się toczącej się rozmowie między jednym a drugim Holmes'em.
-Mycroft, A.C to jej inicjały, na nazwisko kobiety z dowodu wparowała do pokoju, a na napis zemdlała, ma coś wspólnego ze sprawą. Myślę, że ta kobieta była kimś ważnym i kimś kto zaginął. Dodałbym nawet, że Campbell przyjechała tutaj, bo wszystko zaczęło się w Londynie. Stawiam, że w tę sprawę wmieszany jest Moriarty- mówił Sherlock.
-Dlaczego Moriarty wybrał akurat ją?-usłyszałam znajomy głos.
-Bo ma ku temu powody- powiedziałam cicho i otworzyłam oczy. -Chociaż nie mam zielonego pojęcia kim jest Moriarty.
Spojrzeli na mnie i podeszli do kanapy, na której leżałam. Wykonałam gwałtowny ruch dzięki, któremu miałam wstać. Syknęłam z bólu i poczułam jak czyjeś dłonie z powrotem kładą mnie na sofie.
-John powiedział, że nie możesz wstawać-szepnął jakby do siebie młodszy z Holmes'ów.
-Po co ten wielki plaster?-zapytałam dotykając głowy.
-Nasz doktorek szył ci ranę, uderzyłaś w kant stolika-odparł Mycroft.
-Więc?-zapytał Sherlock.
-Mam ci powiedzieć co robię w tej sprawie, tak? Otóż zacznę od tego, że moje życie to jedna wielka porażka-zaczęłam.
-Widzę-odpowiedział patrząc na blizny na nadgarstkach. Auć.
**
-Przyjechałyśmy do Londynu dwa lata temu, Rosie poznała jakiegoś chłopaka na imprezie, zaczęli się umawiać, a ja musiałam jak zwykle słuchać jaki to on jest przystojny, a jaki bogaty, mądry, sprytny. Miałyśmy wyjechać z Londynu za dwa dni, kiedy dostałam list, a w nim „Mam nadzieję, że się pożegnałyście". Poszłam na policję...
-Twój największy błąd, trzeba było przyjść do mnie-przerwał mi Sherlock. John uśmiechnął się pod nosem notując moje wspomnienia.
-Po dwóch dniach w naszym pokoju hotelowym na ścianie została wymalowana krwią wiadomość. „Do zobaczenia, A.C". Kryminolodzy zrobili badania, krew na ścianie to krew Rose. Szukali, szukali, ale nie znaleźli kompletnie nic i zamknęli sprawę. Wróciłam do domu i dzień po powrocie dostałam list bez adresu zwrotnego. „Pamiętaj, że policja jest do niczego. To ja tutaj mam władzę, bo nikt mnie nie zna...pomijając mojego dobrego znajomego i twoją przyjaciółkę. Ciao". Narkotyki, dwie próby samobójcze, ucieczka z domu i wiele innych. To właśnie się dzieje po stracie przyjaciela. Pamiętaj o tym Sher i dbaj o Johna. Idę się położyć- dokończyłam i wróciłam do swojego mieszkania.
**
-Pani Hudson?-ziewnęłam widząc starszą kobietę z filiżanką w ręku.
-Przyniosłam ci herbatę, John powiedział mi o tej ranie na głowie-westchnęła zmartwiona.
-Dziękuję bardzo-odebrałam aromatyczny napój.
-Idę się położyć, Sherlock i John wyszli za sprawą, gdyby się coś działo...
-Nic nie będzie się działo, pani Hudson. Dobrze się już czuję-wysłałam pokrzepiający uśmiech. Kobieta pokiwała głową nie do końca przekonana i wyszła. Usiadłam na łóżku i popijałam ciepłą herbatę. Zerknęłam na zegar ścienny.
-Uh, przespałam cały dzień, co ja z sobą zrobię przez całą noc-westchnęłam. Po godzinie szukania sobie godnego zajęcia zrezygnowałam z siedzenia w domu. Narzuciłam na ramiona skórzaną kurtkę i ruszyłam w miasto skąpane w mroku nocy i świetle ulicznych lamp. Chłodny wiatr owiewał moją pragnącą zimna skórę i uderzał mnie w twarz własnymi włosami.
-Londyn nigdy nie śpi-pomyślałam przypatrując się przejeżdżającym samochodom. W pewnym momencie poczułam jednak samotność i zaczynałam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam wyjeżdżając z rodzinnego miasta.
-Przyjechałam tu, bo moja podświadomość nie dopuściła jeszcze faktu, że mojej przyjaciółki już nie ma. I w sumie może mieć rację, bo nie znaleziono jej ciała.
******
Wstawiam kolejny rozdział, miłego czytania :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top