ZLECENIE ŚWIĄTECZNE
Cóż, nie spodziewałam się, że jeszcze coś napiszę do Trylogii Zabójcy. Jednak nie mogłam się oprzeć po prośbie Koseina, której zresztą dedykuję ten dodatek. Nie jestem pewna, czy ci przypadnie do gustu, ale chcę żebyś wiedziała, że mi pisanie go sprawiło wiele radości. Za co Ci ogromnie dziękuję <3
Wszedł do pomieszczenia z maską obojętności utrzymaną na twarzy, chociaż wewnętrznie się gotował. Drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem, który wcale nie był przypadkowy. Dłoń, lekko zakrwawiona, widocznie drżała, co naprawdę rzadko się zdarzało. Ostatni raz trzęsła się tak, kiedy w młodości podrzynał gardło jakiemuś wojskowemu emerytowi. Co prawda mężczyzna miał wiele za uszami, aczkolwiek Naruto był za młody, aby zabić starca bez wyrzutów sumienia. W każdym bądź razie aktualnie miał ochotę szpetnie zakląć.
— Kurwa. — Ostatecznie chwalebne słowo i tak wydostało się z wąskich ust, kiedy czarne, obszerne krzesło obróciło się w jego stronę, a zza blatu wychyliła się uśmiechnięta błogo Yamanaka. Nie pieprzony Uchiha, jak się spodziewał chwilę temu. W mężczyźnie jeszcze bardziej zawrzało.
— Witaj, szefie — przywitała się serdecznie Ino, mimo że w jej błękitnych oczach lśniły szaleńcze iskry. Nawet nie ukrywała, że coś robi przy biurku Uchihy — choćby układa papiery. Raczej śmiało okazywała stukiem noża w drewno, iż jest jedynie przyjemną ozdobą w pomieszczeniu. Która ewidentnie miała tylko go podjudzić po tym wszystkim, co przeszedł. — Wyglądasz jak gówno.
Naruto zignorował drugą wypowiedź. Sam miał świadomość, że nie prezentuje się zbyt dobrze, mając białą koszulę obryzganą świeżą posoką, a twarz poharataną od ciosów. Miał też uszkodzone biodro, a palec u nogi stłuczony, ale było to mało istotne. W tej chwili miał masę innych problemów. Zaczynających się na S, a kończącym na Uchiha. Sukinsyn.
— Gdzie on jest? — zapytał gardłowo, nie próbując nawet udawać, że ma dobry humor. W jego tonie zabrzmiała groźba. Jakkolwiek Yamanakę lubił, tak dzisiaj miał cholernie dość pieprzonych gierek, więc obopólna sympatia nie ratowała jej tyłka. W duchu przyznał sobie, że jeszcze chwila, a blondynka pozna smak śmierci na własnej skórze. Ino widocznie także to zrozumiała, ponieważ parsknęła głośnym śmiechem.
— Czeka na ciebie w domu.
— W domu? — Brew Naruto powędrowała prześmiewczo do góry. — Czeka na mnie w domu?
Yamanaka wzruszyła bezczelnie ramionami. Wygląd Naruto i jego stan wcale nie zdawał się robić na niej wrażenia.
— W końcu jest wigilia, Uzumaki — dodała niewinnie.
— No cóż... chyba to przeoczyłem — odparł sucho blondyn, z szyderstwem. — Po tym jak mnie... a właściwie to z Uchihą się policzę osobiście. Daj mu znać, że już po niego... znaczy do niego idę.
Przejęzyczenie wcale nie było przypadkowe. Oboje to wiedzieli, ponieważ złowrogi błysk w oczach nie szło przeoczyć. Zresztą Naruto wcale nie zamierzał być w tym subtelny, ponieważ bolały go wszystkie mięśnie, nie wspomniawszy o wciąż pulsującej głowie. Miał w dupie subtelność.
— Gdy tylko wsiadłeś do windy, już go powiadomiłam. — Mrugnęła do niego rozkosznie. — Rozumiem, że nie zaproście mnie na romantyczną, gwiazdkową kolację?
— Jeszcze słowo, a wyślę twoją odciętą głowę Wężowi — powiedział, kierując się w stronę wyjścia. Dłoń ewidentnie drżała mu bardziej niż wcześniej.
***
Może w innym wypadku Naruto przystanąłby zdumiony na chwilę, by z podziwem przyjrzeć się zawieszonym, drgającym lampkom na dachu czy ulepionemu bałwanowi tuż przed werandą. Przez okno dostrzegł nawet już udekorowaną choinkę, która naprawdę robiła wrażenie. Jednak po tym jak musiał opowiedzieć taksówkarzowi wymyśloną historię o narzeczonej przyłapującej go na zdradzie i nasyłającej na niego swojego brata boksera, nie miał ochoty zachwycać się jakimikolwiek ozdobami świątecznymi. Po prawdzie ledwo udało mu się powstrzymać przecięcia tchawicy gościa, ponieważ pouczanie go o złych uczynkach było niczym dolanie oliwy do wrzącego ognia. Nie wspomniawszy o tym, że w międzyczasie facet posyłał mu we wstecznym lusterku naprzemiennie współczujące spojrzenia, jakby wiedział przez co Naruto przeszedł. A przecież nie mógł tego wiedzieć, bo nawet nie zauważył większości jego obrażeń. Narzucony płaszcz na ramionach ukrywał więcej niż można by przypuszczać. Naruto na całe szczęście udało się go ukraść z jakiegoś manekina wystawionego przed sklepem, nim zamówił podwózkę. Tak to chyba taksówkarz już dzwoniłby po gliny, albo w najgorszym razie próbowałby mu pomóc. W efekcie pewnie skończyłby jako trup szybciej niż Naruto policzyłby do trzech. Chociaż istotnie nawet to wydawało się mało prawdopodobne. Raczej blondyn od razu nacisnąłby na spust. Żałował, że tego po prostu nie zrobił. Może to złagodziłoby jego niezdrowo rozszarpane nerwy.
Mimochodem zerknął na stroik przywieszony na drzwiach. Skrzywił się i cicho przekręcił klamkę. Miał nadzieję, że żaden z ich sąsiadów teraz nie wygląda przez okno, bo zobaczyłby Naruto ubranego w zbyt duży, granatowy płaszcz, trzymającego spluwę za plecami i jednocześnie próbującego wejść niepostrzeżenie do własnego domu. Oczywiście nic z tego nie było aż nadto niepokojące. Absolutnie nic.
Miał zaskoczyć Uchihę, ale ten ostatnio stał się jeszcze lepszy. A może to Uzumaki był zbyt zmęczony po niedawnych wydarzeniach, by dać się podejść. W każdym razie jak tylko zatrzasnął za sobą drzwi i odwrócił się, już na ustach miał lufę pistoletu. Muskała go ironicznie czule.
Natomiast oprócz niej przywitały go jeszcze ciemne, rozbawione oczy. W Sasuke nie było nic ze skruchy. Wydawał się niezwykle zadowolony, ponieważ kącik ust leniwie mu drgał. No i protekcjonalnie trzymał w drugiej ręce kieliszek z winem, jakby cała ta sytuacja nie stanowiła dla niego zagrożenia. Jakby zdenerwowany, zakrwawiony Naruto nie był niczym zaskakującym.
— Witaj, kochanie — przywitał się nonszalancko. Zaraz potem oparł się o ścianę i przechylił kieliszek, by wypić całą jego zawartość w jednym, szybkim łyku. Stali w ciasnym korytarzu, więc ruch Sasuke nie sprawił nagle, że lufa pistoletu przestała dotykać warg Uzumakiego, wręcz przeciwnie — nacisk się stał jeszcze bardziej namacalny. Uchiha puste naczynie odłożył z trzaskiem na pobliską szafkę.
Tam właśnie powędrował bystry wzrok Uzumakiego. Mimo że pozornie była to półka przeznaczona na buty, ze szpary wystawała rączka noża.
— Nie radzę — mruknął Sasuke, przesuwając się do niego i luzując własny krawat. Naruto nie skomentował tego, że Uchiha mógłby być jakimś miliarderem w tym obcisłym, dobrze skrojonym garniturze. Nie szczędził nawet w wodzie kolońskiej. A to władcze spojrzenie potęgowało to uczucie.
— Podobał ci się prezent? — spytał Uchiha kuszącym szeptem. Brzmiał niczym jadowity, groźny wąż.
— Prezent? — powtórzył Naruto, marszcząc brwi. A potem jego trybiki niespodziewanie wskoczyły na miejsce. Dłoń przestała drżeć, bo w tym momencie palce brutalnie wpiły się w skórę. Do krwi.
***
Sześć tygodni temu
Naruto westchnął pochylony nad laptopem. Od przeszło dwóch godzin w gabinecie trwała cisza, która przerywana była tylko cichym stukiem klawiszy. Teraz jednak Uzumaki przesunął się na krześle z donośnym zgrzytem, tym samym zwracając na siebie uwagę mężczyzny znad przeciwka. Brunet siedział przy drugim stole. W odróżnieniu od Naruto jednak nie pisał, a prowadził rozmowę online, na co wskazywała słuchawka przy ustach. Jednak widocznie już skończył, bo posłał mu pytające spojrzenie.
— Co jest, Uzumaki? — zapytał niemrawo. Wydawał się niezbyt zainteresowany osobą Naruto, ale blondyn nie dał się na to nabrać. Pantera akurat na niego uważała najbardziej ze wszystkich znanych mu pracowników. Sasuke stale go obserwował i to z różnych powodów. Nie tylko ewentualnego zagrożenia z jego strony. Czasami z powodu... własnych frustracji.
— Mam dość — obwieścił podirytowany, pocierając skronie. — Yamanaka przysłała mi kolejną stertę dokumentów, które muszę zatwierdzić. Nie wiem jak ty, ale naprawdę tęsknię za jakąkolwiek misją w terenie. Już nie pamiętam kiedy na oczy widziałem trupa, którego własnoręcznie uśmierciłem.
— Zbliża się koniec roku, więc wiadomo, że mamy nawał papierowej roboty — oznajmił niewzruszony Sasuke. — Trzeba wszystko dopiąć...
— Wiem — przerwał mu gorzko Naruto. — Akurat to ja wykonuję większość tej pracy, bo tobie się nie chce, więc nie wymądrzaj się teraz, Uchiha. Zresztą nieważne. Skoro nie obchodzi cię moje samopoczucie — zakpił szorstko, powracając do pisania — to mojego kutasa dzisiaj nie dostaniesz.
— Ależ ja go nie chcę — odpowiedział natychmiast Sasuke, przeciągając się niczym kot. — Wystarczy, że ty dostaniesz mojego, partnerze.
***
24 grudnia, 4:30
Telefon Naruto zawibrował. Tyle wystarczyło, by blondyn podźwignął się do siadu, wyrwany z czujnego snu. Pomimo tego, że ostatnio jego życie stało się niezwykle mdłe, stare nawyki nie odeszły. Zresztą był teraz w hotelu, gdzie wczoraj miał spotkanie z przedstawicielami rządu, aby domknąć ostatecznie wydarzenia sprzed ostatniego roku. Nie było to jakieś niezwykłe wydarzenie, raczej zwykła formalność. Niemniej nawet na czysto formalnych spotkaniach dochodziło do rozlewu krwi, o czym Uzumaki wiedział najlepiej. Był jak zwykle gotowy na wszystko.
A przynajmniej tak sądził. Smartfon bowiem go rozproszył. Spodziewał się, że będzie to wiadomość dotycząca właśnie jego wyjazdu, ale niefortunnie się pomylił. Z tym nie miało to nic wspólnego.
P r z e c h w y c i l i H o z u k i e g o.
Sasuke nie kwapił się, by napisać coś jeszcze. Możliwe dlatego, że nie musiał. W załączniku Naruto znalazł miejsce docelowe i już zbierał rzeczy. A raczej sprzęt. O dziwo lokalizacja pokazywała punkt cztery przecznice od jego hotelu. Prawdopodobnie to dlatego Sasuke wyznaczył jego. Był najbliżej.
***
24 grudnia, 17:36
To była jakaś dobrze, a właściwie cholernie dobrze wyszkolona szajka terrorystów. Naruto z trudem udało się nie dopuścić do wybuchu bomby, którą konstruowali. Po godzinie mordęgi rozbroił ją z potem perlącym się na czole, w otoczeniu wszystkich tych martwych mężczyzn. Smród alkoholu i krwi drażnił nozdrza Naruto, a łeb pulsował, bo Uzumaki musiał stawić czoła czterdziestu uzbrojonym, jakiemuś pajacowi przebranemu za japońskiego ninję i księdzowi, którego prawdopodobnie porwali. Czemu do cholery, nie miał pojęcia. W każdym razie ten ostatni wygłaszał swe modły tak donośnie, że Naruto miał ochotę go wykastrować. Ostatecznie tylko zakneblował kaznodzieja i pozwolił w ciszy ronić łzy przy akompaniamencie tykającej bomby. Nie wiedział, co go bardziej wyprowadzało z równowagi. On, czy ta bomba.
Ostatecznie urządzenie udało się wyciszyć, księdza niekoniecznie. Teoretycznie Naruto mógł go uśpić, ale miał jakieś opory przed zadaniem precyzyjnego ciosu. Szczególnie w wigilie. Chociaż to nie było najgorsze z tego wszystkiego. Na koniec tej rzeźni okazało się, że Naruto wcale nie znalazł Hozukiego. Dlatego spróbował do niego zadzwonić, licząc, że chociaż dźwięk jego telefonu gdzieś usłyszy pośród betonowych ścian.
I jakież było jego zdziwienie, gdy Suigetsu odebrał.
— Tak? Szefie? — parsknął. Odkąd Naruto awansował na to stanowisko, często z tego powodu zwykł mu dogryzać. — Cóż takiego się stało, że osobiście do mnie dzwonisz? Jakaś kolejna, tajna misja?
— Gdzie jesteś? — Naruto już przeczuwał, że odpowiedź mu się nie spodoba. Jego ton natychmiast stał się oziębły. Liczył w myślach do dziesięciu, by się uspokoić. Szlochający ksiądz nawet się uciszył, jakby domyślił się po minie blondyna, że jego życie jednak jest pod znakiem pieprzonego zapytania.
— Jak to gdzie? Nadal w Arabii. O ile zresztą wiem, sam nas tam z Kakashim z powrotem wysłałeś.
Naruto od razu się rozłączył, nie czekając aż Sui zapyta czy chce do telefonu Hatake. Nie chciał.
***
Teraz
— Narzekałeś na nudę — przypomniał mu Sasuke, odsuwając zimny pistolet od ust mężczyzny. Zamiast tego dmuchał w nie własnym, ciepłym oddechem. Ich wzrok właśnie się skrzyżował ze sobą. Jedne oczy były pełne drżącej, rozbawionej czerni. Drugie nadal przepełnione furią. — Więc urozmaiciłem ci dzień.
— To był najgorszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałem — rzucił mu szczerze Naruto. Nie kwapił się o jakiekolwiek ciepłe nuty w tonie głosu.
— Nie ma za co, partnerze — dodał Sasuke, jakby te słowa były nie obelgą, a pochwałą. — Wiesz, że stoimy właśnie pod jemiołą?
Naruto nie spojrzał do góry. Gdy tylko przekroczył próg drzwi, jego oczy wyłapały ten nowy element wystroju.
— Wiem — odpowiedział tylko, nie odwracając spojrzenia od Uchihy. Zmrużył jedynie oczy. — Pozawieszałeś je wszędzie.
— Dla ścisłości nie ja, personel — mruknął Sasuke. — Nie byłem pewien, którędy konkretnie wejdziesz.
— Oczywiście. — Naruto przewrócił oczami.
—To jak będzie? — Noga Sasuke niepostrzeżenie wdarła się pomiędzy uda Uzumakiego. Nacisnęła na krocze, które powoli budziło się do życia. Przeklęty Uchiha.
— Wszystko mnie boli, Uchiha. I to twoja wina. Dodatkowo ledwo powstrzymuję się, żeby cię nie udusić choćby gołymi rękoma.
— Usta cię nie bolą. Jeszcze — zauważył swobodnie Sasuke. Jego ręka nagle spoczęła na nagim, przybrudzonym krwią karku Naruto, delikatnie zaczynając go masować. Na Uzumakiego nie działy te sztuczki. Spiął się jeszcze bardziej. Początkowo.
— Nie będę się mizdrzył pod cholerną jemiołą w takim stanie, draniu— zbulwersował się Naruto, chociaż nadal go nie odepchnął. Mimo wszystko ten dziwny romantyzm w Uchisze był niespotykanym zjawiskiem. Może lekko przyjemnym.
— A kto mówił o mizdrzeniu? — zaciekawił się Sasuke. — Szczerze mówiąc wolę, abyś całował coś zgoła innego niż moje usta. Zresztą pragnę ci przypomnieć, że jeszcze nie dostałem swojego prezentu świątecznego...
Właśnie w tym momencie czar prysł. Złość w Naruto odżyła nowo. Naprawdę czasami Sasuke przechodził samego siebie. Mógł chociaż udawać, że się martwił jego świeżymi ranami, a nie podniecał zeschniętą posoką na skórze. I tym, że Naruto był obity jak cholerny włóczęga.
Dodatkowo Sasuke ośmielił się sugestywnie spojrzeć na własne krocze. Jakby Naruto nie potrafił załapać od razu aluzji.
— Zabiję cię kiedyś, Uchiha — powiedział swoją standardową formułkę.
— Zabijasz mnie każdego dnia, kochanie — odparł na to Sasuke, w końcu pchając go w dół dłonią, zamieszczoną na karku. Naruto nie wiedział ile czasu to Uchiha planował, ale nic z tego nie mogło być przypadkiem. Zapewne w tym cholernym gabinecie, te sześć tygodni temu, już wyobrażał sobie klęczącego na kolanach Naruto, który uprzejmie podarowywał mu własny, niezapomniany upominek.
— Skoro tak, Sasuke... — westchnął dziwnie miło Naruto, już będąc na wysokości fiuta Uchihy. — Chyba powinien dać ci coś równomiernego w stosunku do mojego prezentu, nie uważasz? Co powiesz na moje ostre ząbki?
Sasuke zaśmiał się.
— Nie krępuj się, lisie. Lubię, gdy stajesz się agresywny. Zresztą, czy to nas nie łączy? Ból, adrenalina i pożądanie?
— I nienawiść — przypomniał mu Naruto.
— I nienawiść — przyznał miękko Sasuke. Ta cholerna jemioła wisiała tam, gdy Naruto robił mu najlepszego loda w życiu. A Sasuke odchylał głowę, by śmiało podziwiać jej bujne łodygi. Zastanawiał się jeszcze, jak Naruto przywita go z samego rana w pierwszy dzień świąt. Doleje trucizny do kawy, czy nóż przyłoży do gardła?
Cóż, aktualnie trudno było osądzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top