MISJA 21 - ROZPROSZENIE

Witam, Kochani! W końcu napisałam ten rozdział, z którym długo się zmagałam. Trochę dlatego, że sprawił mi trudności, trochę przez to, że pracuję - w tym tygodniu mam popołudniówki i mniej czasu, szczególnie jeśli dodamy do tego dzienny trening i prowadzenie "zdrowego trybu życia". W ogóle, to mam nadzieję, że jednak uda mi się wytrwać w tym postanowieniu, szczególnie, że mam trzy zmiany w pracy i moje rozstrojenie emocjonalne jest na bardzo wysokim poziomie :/ 

W każdym razie cieszę się, że rozdział dwudziesty pierwszy jest za mną ^^ Miłego czytania!

 „By dokonać wielkich dzieł, konieczne są dwie rzeczy: plan i nie dość dużo czasu."

Leonard Bernstein

Podeszła do okna z gracją i również z gracją ułożyła dłoń na zabrudzonym szkle. Lustrzane odbicie ukazało jej smukłą sylwetkę kobiety, o latynoskiej urodzie oraz mężczyznę, który przyczajał się tuż za nią, mając przy tym zimne, kalkulujące oblicze. Ostre rysy twarzy nie zdradzały żadnej niepożądanej emocji, jedynie oczy lśniły czymś dzikim i niebezpiecznym. Sylvii zdawało się, że blondyn czeka na słowa, które jeszcze nie padły, a które niedługo miała wypowiedzieć. Jakby potrafił przewidzieć, jakie wątpliwości nią targają w tym momencie.

Zmarszczyła nos, niby rozbawiona, choć do prawdziwego rozbawienia sporo jej jeszcze brakowało. Ale zawsze lepiej było grać, niż ukazywać słabości, szczególnie bliskim przyjaciołom.

— Minęło pięć dni i nic — orzekła w końcu sucho, przerywając napiętą ciszę. — Zaczynam wątpić w te twoje rokowania. Może się po prostu ze mną bawisz?

— To zamierzone działanie — odezwał się oschłym, cichym głosem. Sylvia drgnęła, po czym odwróciła się do mężczyzny. Zmierzyła go wzrokiem, wykrzywiając prawą brew ku górze.

— Zwlekanie — uściślił, widząc niezrozumienie w jej tęczówkach. Spokojnie odpierał to spojrzenie, w ogóle nieprzejęty zaistniałym problemem. Prawie jakby rozmawiali o pogodzie. Sylvia nie dała się zwieść. Musiał przecież czuć... cokolwiek.

— To nie ma sensu — prychnęła.

— Ma. Wzmaga napięcie, przez które łatwo o błąd — odparł natychmiast. — Nawet ten najdrobniejszy.

***

Skorpion odłożył w końcu roletkę na bok. Poprawił słuchawkę w uchu i uśmiechnął się do siebie. Jej sylwetka, odziana w czarny, obcisły strój, scalała się z liśćmi pobliskich roślin, które oplatały cały teren posiadłości Alvarez, przed jak i za ogrodzeniem. Karin aktualnie czuwała właśnie przed tą murawą, gdzie znalazła pewną lukę w betonie oraz żywopłocie. Niewielką, acz bardzo przydatną. Poza tym cieszyła się, że ogrodnik wyraźnie nie spisywał się tak, jak powinienem. Na jej użytek.

— Tak, jak mówiłeś, wzmogli ochronę. Przy oknach i drzwiach stoją uzbrojeni agenci — powiedziała szeptem. — Wydają się być, na moje oko, dość znużeni.

Zaśmiała się do siebie.

Kiedy my pracowaliśmy, oni na nas czekali — odparł na to Uchiha. — W każdym razie, wycofaj się. My też musimy się odpowiednio przygotować.

***

— To szaleństwo — oświadczył Suigetsu, gdy cała czwórka siadła przy niewielkim stoliku w ich tymczasowej bazie. Był to jakiś nieużywany garaż, do którego się włamali. Stacjonował niewiele przecznic dalej od posiadłości Sylvii i stał się doskonałym miejscem, nie tylko na dwa sportowe samochody, które sprowadził Sasuke niedawno, ale również na opracowanie dalszej części planu. Właśnie dlatego w półmroku, pod niewielką żarówką, czwórka postaci nachylała się nad strzępkami papierów.

Te szkice zdawały się być nowe i wykonane sprawną ręką. Sui dlatego nie miał wątpliwości, że to sam Uchiha stworzył plany posiadłości Alvarez, po tym, jak miał okazję zapoznać się z budynkiem na przyjęciu. Na jego niezawodnej pamięci mogli polegać, ale to nie w tym tkwił problem.

— To jest niemożliwe, żeby się tam przedrzeć — podkreślił. — Nie, kiedy na nas czekają. Pamiętaj, że Sylvia po swojej stronie ma agentów równie dobrze wyszkolonych. Gdy tam wejdziemy, wyrżną nas w pień, szczególnie, że jest ich znacznie więcej, a nas zaledwie czwórka... To kurewskie szaleństwo.

— Mylisz się, Sui —odpowiedział powoli Uchiha, gdy trzy pary oczu się na niego skierowały. — Na chwilę obecną jest nas piątka.

— Więc tak — kontynuował niezrażony — całość będzie się składać z trzech faz. Faza pierwsza to rozproszenie, druga zastraszenie, trzecia — likwidacja. Tutaj nie ma miejsca na pomyłki, ponieważ wystarczy jeden błąd, by przegrać. Rozumiecie?

***

Zaczynamy — pomyślał Sasuke, zapinając ostatnie guziki swojej czarnej koszuli. W uszach już miał podłączoną słuchawkę, której mikrofon dotykał jego spierzchniętych ust. Uśmiechnął się zimno do siebie, jeszcze raz zerkając na plany. Wszystko musiało być zgrane w czasie i liczył, że jego ludzie nie spieprzą ani jednego kroku. Jeśli coś pójdzie nie po jego myśli, już stamtąd nie wrócą.

— Mobilny jeden? — mruknął na głos, pochylając się nad stołem.

— Mobilny jeden aktywny — odpowiedział Skorpion po drugiej strony.

— Dwójka? — zapytał Uchiha w przestrzeń.

— Dwójka aktywna — oznajmił Suigetsu.

— Trójka?

— Mobilny trzy, aktywny — odparł Lalkarz po znacznej chwili. Zdawało się, że rozpierała go niezdrowa ekscytacja.

— Czwórka?

— Alfa gotowy — rozległo się natychmiast w urządzeniu.

Sasuke był bardziej niż zadowolony.

— Więc do dzieła — zdecydował, po czym ostatni raz spojrzał na papiery. Wyciągnął zapałki z kieszeni tylnych spodni i nie minęła chwila, a ogień rozprzestrzenił się na wszystkie strony blatu, pochłaniając rozłożone arkusze. Sasuke nie czekając jednak na dalszy pokaz, wyszedł na zewnątrz.

Na dworze trwał późny wieczór. Mimo tego uliczne światła intensywnie oświetlały drogę aż do posiadłości Alvarez, która także lśniła blaskiem z daleka. Ale wystarczyło, że Sasuke szepnął „teraz", a ciemność opanowała wszystko naokoło.

***

Pozornie plan był cholernie prosty. Chociaż na oko Suigetsu ryzyko i tak zdawało się zbyt duże. Mogli zostać zarżnięci od razu, po przekroczeniu. Jednak teraz nie było czasu na zastanawianie się nad tym, czy przeżyją. Trzeba było działać. Sui dlatego nie zdziwił się, gdy światła gwałtownie zagasły. Alfa widocznie się spisał, odcinając najbliższą linię wysokiego napięcia.

— Pięć minut i trzydzieści sekund — poinformował go spokojnie Sasuke w słuchawce. Sui pokiwał do siebie głową, jakby Uchiha mógł go zobaczyć. Dokładnie tyle miał, pomyślał, nim podłączą agregatory w posiadłości. Liczył, że Uchiha nie pomylił się ani sekundy, ponieważ właśnie teraz przedarł się do bramy. Przykucnął, wiedząc, że strażnicy po drugiej stronie zaczęli gwałtownie przechadzać się w tę i z powrotem w zdezorientowaniu. Nie słyszał co do siebie krzyczeli, ponieważ właśnie skupiał się na wyciagnięciu marionetki z plecaka. Anastazja była długości jego przedramienia, ale zdecydowanie nie należała do przyjemnych zabaweczek. Sui ostrożnie, tak, by czasem niechcący nie uszkodzić ładunku, przełożył ją przez kraty. Panował w międzyczasie nad swoim oddechem, bo strażnicy byli niesamowicie blisko niego. Ich latarki jeszcze nie musnęły jego sylwetki, skrywającej się w kącie murka, aczkolwiek wystarczył jeden niepożądany ruch, a to natychmiast mogło się zmienić.

Przełknął ślinę, wyciągnął rękę i otarł pot z czoła. Wycofał się sporo kroków dalej, w bok. Przywarł do zimnej cegły, wciąż otumaniony ciemnością.

Teraz wystarczyło czekać.

***

Alfa miał dokładnie pięć minut i trzydzieści sekund od momentu przecięcia linii wysokiego napięcia. Szybko schował sprzęt, zszedł ze słupka, po czym pobiegł w stronę sportowego auta. Wszedł do środka samochodu i zaraz potem ruszył, przykładając w międzyczasie telefon do drugiego ucha, w którym nie posiadał słuchawki.

— Chciałem zgłosić problem, drzewo przerwało na ulicy... — zaczął, udając podenerwowanie. — Tak, tak... Już jedziecie? Świetnie!

Gwałtownie zaparkował przecznicę dalej. Zostały mu trzy, niecałe minuty, chwycił plecak. Ruszył w stronę budynku znad przeciwka. Po przybocznej drabince wszedł na dach. Szybko przywarł do podłoża, gdzie już czekał na niego rozłożony karabin wyborowy. Oko przyłożył do celownika i natychmiast strzelił.

***

Światła ponownie rozbłysły, oświetlając skrytą sylwetkę Suigetsu. Jego oddech zamarł. Po długiej chwili wychylił się nieznacznie, a strażnicy natychmiast pokazali na niego palcem. Potem dobyli broni, ale nim najbliższy z nich nacisnął spust, rozległy się strzały. Sui odetchnął z ulgą, gdy zobaczył jak agenci zaczęli kolejno padać na ziemię. Martwi. Alfa wyraźnie zmieścił się w czasie, a nagły dźwięk wozów strażackich, powiedział mu, że Uchiha również się wywiązał ze swojej działki.

Sui spojrzał na nadgarstek lewej ręki. Zegarek odmierzał kolejne trzydzieści sekund. Po tym czasie rozbrzmiał huk po drugiej stronie — Karin pierwsze zadanie miała także za sobą.

Oby Lalkarz nie spierdolił — mruknął do siebie w myślach Hozuki, wciąż zerkając na stoper. Aktualnie go wyzerował i włączył na nowo. Tym razem urządzenie odmierzało dwie minuty. Sui co rusz nerwowo zerkał na mijające sekundy. Czy było możliwe, by Lalkarz zdążył? Sui bał się, że nie i zaraz następni agenci przybędą.

A jednak, gdy czas się skończył, rozpoczęły się kolejne wybuchy. Ogrodzenie stało się zdecydowanie polem minowym. Co prawie metr wokół posiadłości rozbrzmiewał głośny huk. Towarzyszył mu przy tym ogień i intensywny dym, tworzący tym samym chore dzieło Lalkarza.

Suigetsu przykucnął.

— Mobilny cztery, strzelaj — nakazał do mikrofonu, przekrzykując powstały hałas. Za nim, niczym na znak, Anastazja wysadziła bramę, umożliwiając wejście. Alfa jednak naprawdę był dobrym strzelcem.

***

— Co się, do kurwy nędzy, dzieje? — zapytała Sylvia Alvarez swoich podwładnych, gdy pokój nagle ogarnęły egipskie ciemności. Jej dłoń niemal natychmiast powędrowała do spluwy przy udzie, ale jednak jej nie dobyła, gdy agenci oświetlili całe pomieszczenie latarkami.

Jeden z nich właśnie wykonywał telefon.

— Podobno drzewo przecięło linię wysokiego napięcia — poinformował Adam, jeden z jej najlepszych pachołków, po tym, jak się rozłączył.

— Och — westchnęła Sylvia, uspokojona. Od razu z powrotem siadła na kanapie w salonie. Odgarnęła czarne loki z twarzy i przymknęła powieki. — Polejcie mi.

Adam, barczysty, dość szorstki facet, poruszył się i według polecenia chwycił butelkę wina ze stołu, by przelać alkohol do dużego kieliszka. Alvarez z ochotą przyjęła naczynie, by zamoczyć krwiste usta w równie krwistej cieczy.

Pomyślała przez krótką chwilę, że to była jej ulubiona barwa, barwa krwi. Zaraz potem światło na nowo zapanowało w salonie. I usłyszała donośne strzały.

Zbladła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top